Siedziałem nad książką i wyrywałem sobie włosy z głowy. Wodziłem wzrokiem po wzorach, definicjach, przykładach i usiłowałem zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Równocześnie w myślach przeklinałem tego, kto zadecydował, że na maturze matematyka ma być obowiązkowa. Przedmioty ścisłe nie były moją mocną stroną. Z chemii, fizyki czy informatyki jakoś wyciągałem na tróję, ale jeśli chodzi o matematykę, na mój umysł spadała zasłona mroku. Nie kumałem zupełnie, po prostu mnie to przerastało.
Zaliczyłem, a raczej spartaczyłem już dwa podejścia. Za pierwszym razem udało mi się nastukać „aż” osiem procent. Do wymaganych minimum trzydziestu zabrakło sporo. Co prawda, nie liczyłem na cud, ale i tak zabolało. Przy drugiej próbie poszło ciut lepiej. Przekroczyłem magiczną liczbę dziesięciu procent. Czyli tendencja zwyżkowa. Jak tak dalej pójdzie, za jakieś dziesięć lat – o ile pozwolą mi tyle razy zdawać – będę mógł się pochwalić świadectwem maturalnym. Po prostu zarąbiście.
Jak to mówią, do 3 razy sztuka
Maj zbliżał się nieubłaganie, więc postanowiłem ostro wziąć się do roboty. Zakopałem się w podręcznikach, godzinami oglądałem wykłady w internecie i próbowałem rozwiązywać zadania. Z marnym skutkiem. Czas płynął, a ja nie czułem się ani odrobinę mądrzejszy.
Ze stron podręcznika przeniosłem wzrok na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta. Czyli ślęczałem tak już cztery godziny. Dwieście czterdzieści zmarnowanych minut. Masakra. Dopiero teraz poczułem ssanie w żołądku. No tak, od obiadu nic w ustach nie miałem, żłopałem jedynie herbatę. Wstałem, przeciągnąłem się, aż zatrzeszczało mi w zastanych stawach, i poczłapałem do kuchni.
– Coś taki markotny? – spytała mama.
Wzruszyłem ramionami.
– Wkuwam i wkuwam, a efektów nie widać. Podobno do trzech razy sztuka. Jak teraz polegnę, to chyba dam sobie spokój. Najwyraźniej nie jest mi pisane zdanie matury.
– Aj tam, synek – mama wytargała mnie po głowie jakbym miał pięć lat. – Matura to bardzo ważny egzamin i wielu potencjalnych pracodawców wymaga świadectwa. Tak jak twój szef. Pamiętaj, co ci obiecał, i nie zniechęcaj się. Słuchaj, coś mi teraz wpadło do głowy. Jedna z moich koleżanek z pracy dorabia sobie udzielaniem korepetycji. Myślę, że kilka lekcji nie obciąży jakoś szczególnie naszego domowego budżetu – dodała z uśmiechem. – O ile oczywiście jesteś zainteresowany.
– W sumie… czemu nie, tonący brzytwy się chwyta. Jeśli ona mi nie pomoże, pozostanie mi chyba tylko urządzenie seansu spirytystycznego i wywołanie ducha Pitagorasa – zażartowałem.
W nocy nie mogłem spać, cały czas myślałem o Celinie
– Miejmy nadzieję, że jednak nie będziesz musiał szukać pomocy w zaświatach. Jutro z nią pogadam – obiecała.
Trzy dni później mama weszła do mojego pokoju w towarzystwie jakiejś kobiety.
– To jest Celina. Rozmawialiśmy o niej niedawno. Pamiętasz? Pomoże ci w nauce. Przepraszam, że nie dałam ci znać wcześniej, ale do ostatniej chwili nie wiedziała, czy będzie miała czas. Szczęśliwym trafem jeden z jej uczniów zrezygnował, bo uznał, że jest już na takim etapie, że sam sobie poradzi, więc ty wskoczyłeś na jego miejsce.
Obrzuciłem koleżankę mamy badawczym spojrzeniem. Ile mogła mieć lat? Pewnie ponad czterdzieści, jednak nie wyglądała na tyle. Miała sympatyczną twarz z kilkoma zmarszczkami, które zamiast ją postarzać, dodawały jej uroku. Do tego opadające na ramiona włosy zafarbowane na ciemny kasztan i duże oczy o rzadko spotykanych szarozielonych tęczówkach.
Kiedy tylko ją zobaczyłem, moje serce zaczęło bić nieco szybciej. Zrzuciłem to na karb nerwów. Nigdy nie brałem korepetycji, no i byłem raczej nieśmiały. Poznawanie nowych osób zawsze mnie stresowało.
Pani Celina wyciągnęła w moim kierunku rękę. Zbliżyłem się i wyczułem zapach jej perfum. To dziwne, ale oszołomił mnie ten zapach, uderzył do głowy, choć nie był intensywny. Kiedy uścisnąłem jej dłoń, po przedramieniu przepłynęło mi jakby wyładowanie elektryczne. Aż się wzdrygnąłem. Nie wiem, czy też to poczuła, w każdym razie nijak nie zareagowała. Ja speszyłem się i wbiłem wzrok w podłogę. Policzki mnie piekły, co oznaczało, że oblałem się rumieńcem. Ale obciach.
– Dzień dobry – bąknąłem.
A potem przez półtorej godziny pani Celina usiłowała wytłumaczyć mi to, czego za żadne skarby świata nie mogłem zrozumieć. Teraz tym bardziej, bo kompletnie nie potrafiłem skupić się na nauce. Za to z fascynacją wpatrywałem się w kobietę, udając jednocześnie, że koduję wszystko, co do mnie mówi. Kiedy skończyliśmy i po raz kolejny uścisnęliśmy sobie dłonie, w moim brzuchu zatańczyły motyle.
W nocy nie mogłem spać
Cały czas myślałem o Celinie. Gdy zamykałem oczy, widziałem jej twarz. Mówiła do mnie, objaśniała regułki, tłumaczyła, jak podstawiać dane do wzorów, jak obliczać to czy tamto, a ja z uwielbieniem wpatrywałem się w jej usta, wyobrażałem sobie, jak przygryza tą ponętnie pełną wargą dolną, jak oblizuje pięknie wykrojoną górną, a potem jak te wargi łączą się z moimi w namiętnym pocałunku.
W tym momencie zadzwonił budzik, a ja zerwałem się z łóżka. Czyli jednak zasnąłem, a sen, który mi się przyśnił… Czyste szaleństwo! Uświadomiłem sobie, że chyba zabujałem się w mojej korepetytorce.
Rany, ona była ode mnie blisko dwa razy starsza. Co mi odbiło? Czy coś jest ze mną nie tak? Miałem dwadzieścia jeden lat i powinienem oglądać się za dziewczynami w moim wieku, a nie za dojrzałymi kobietami.
Poczłapałem do łazienki, umyłem się i pojechałem do roboty. Pracowałem w pobliskim magazynie. Szef na razie zatrudnił mnie na umowę zlecenie, jednak obiecał, że jak tylko zdam maturę, podpiszemy umowę o pracę. To była moja motywacja. Starałem się sumiennie wywiązywać ze swoich obowiązków, ale tamtego dnia chodziłem strasznie rozkojarzony.
Piękna Celina wciąż nie chciała mi wywietrzeć z głowy. Przez to dwa razy pomyliłem się przy załadunku towaru i gdyby nie mój kierownik, który wyrobił sobie nawyk uporczywego kontrolowania tego, co zrobili jego podwładni, wyniknąłby niezły ambaras. Na szczęście nie okazał się świnią i nie doniósł do szefostwa.
Po solidnym ochrzanie na osobności poklepał mnie po ramieniu i już łagodniejszym tonem polecił się wysypiać. I na przyszłość bardziej uważać, co robię. Przez kilka następnych dni wciąż kiepsko u mnie było ze skupianiem się na obowiązkach. Za radą kierownika wzmogłem czujność i tylko dzięki temu nie narobiłem w magazynie bałaganu. Po powrocie do domu kładłem się do łóżka i z niecierpliwością czekałem na przyjazd Celiny.
Zjawiała się u mnie we wtorki i piątki. Przez dziewięćdziesiąt zbyt szybko mijających minut upajałem się jej towarzystwem. Udawałem, że koncentruję się na nauce, a w rzeczywistości nie obchodziło mnie nic innego poza nią. Gdy tylko przekraczała próg naszego mieszkania, dostawałem skrzydeł. A kiedy kończyliśmy lekcje i wychodziła, więdłem jak niepodlewany kwiat.
Raz podczas obiadu, niby mimochodem, zacząłem wypytywać o nią mamę.
– Bardzo ją lubię – powiedziała. – To jedna z niewielu osób w naszym biurze, na której zawsze można polegać. Tym bardziej mi jej żal, bo w życiu jej się nie ułożyło. Kilka lat temu mąż zostawił ją dla innej, młodszej. Ponoć ten jego romans ciągnął się bardzo długo. Kiedy sprawa wyszła na jaw, Celinka się załamała. Żeby jakoś stanąć na nogi, chodziła nawet do psychologa. Kochała Jarka i chyba nadal kocha, choć tak ją potraktował. Drań. Dobrze, że nie mieli dzieci, które musiałyby przechodzić przez piekło rozwodu rodziców.
To, co usłyszałem, dało mi nadzieję
Skoro Celina była wolna, miałem jakieś szanse. Może gdybym zebrał się na odwagę i wyznał, co do niej czuję, spojrzałaby na mnie inaczej niż na kolejnego tępawego dzieciaka kumpeli z pracy, który nie potrafi poradzić sobie z czymś tak banalnym jak obliczenie pola wielościanu? Tylko jak to zrobić? I kiedy? Bo raczej nie u mnie w domu podczas analizowania kolejnych równań. Przecież żeby przeprowadzić tak ważną rozmowę, należy stworzyć odpowiednie warunki. Może w ramach bonusu za lekcje zaprosiłbym ją na kawę? Kupiłbym bukiet kwiatów, coś słodkiego i patrząc jej głęboko w oczy, wyrzucił z siebie to, co mi leżało na wątrobie. Ech, marzenie…
Jakieś dwa tygodnie później mama poinformowała mnie, że Celina poślizgnęła się na schodach i skręciła sobie kostkę.
– Ma nogę w szynie, nie da rady do nas przyjechać.
– Czyli co, zajęcia odwołane? – spytałem, starając się, by w moim głosie niezbyt wyraźnie pobrzmiewały żal i rozczarowanie.
– Nie, spokojnie – odparła. – Tym razem ty będziesz musiał do niej pojechać. Celinka powiedziała mi, że jeszcze dużo roboty przed wami, a matura coraz bliżej. Skoro już zaczęła z tobą pracować, szkoda byłoby to przerwać. Masz tu adres – wręczyła mi karteczkę z nazwą ulicy oraz numerem domu.
Słowa matki były niczym miód na moje serce. Los dał mi szansę. Nie był takim wrednym skurczybykiem, za jakiego go do tej pory miałem. Popędziłem do pokoju, żeby się przebrać. Musiałem się sprężać, żeby zdążyć na tramwaj. Poza tym, zanim zapukam do drzwi mojej korepetytorki, planowałem odwiedzić jeszcze jedno miejsce: osiedlową kwiaciarnię.
Z niecierpliwością przestępowałem z nogi na nogę, kiedy kwiaciarka szykowała bukiet. Co chwilę zerkałem na zegarek i z jednej strony denerwowałem się, że kobieta tak się guzdra, z drugiej chciałem, by się postarała. Kładąc na ladę sto złotych, zażyczyłem sobie czegoś wyjątkowego. I faktycznie, kwiaty wyglądały przepięknie. Chwyciłem je w spoconą z nerwów dłoń i popędziłem na przystanek.
Przez całą drogę układałem sobie w głowie plan działania. W wyobraźni wizualizowałem, jak to będzie wyglądać. Kiedy Celina otworzy drzwi, pierwszym, co zobaczy, będzie ten cudowny bukiet. Wręczę go Celinie, a ona zaprosi mnie do środka. Potem zaproponuje kawę albo lepiej wino i zapyta, czym sobie zasłużyła na tak wspaniały podarunek. Wtedy wyłożę jej wszystko bardzo dokładnie.
Wyznam, że zakochałem się w niej, kiedy tylko po raz pierwszy ją zobaczyłem, i od tamtej pory nie mogę przestać o niej myśleć. Powiem też, że dzielące nas lata nie są dla mnie przeszkodą, bo dla prawdziwej miłości różnica wieku nie ma żadnego znaczenia. Obiecam Celinie, że będę o nią dbał, jak nikt inny, a w moich ramionach przeżyje najwspanialsze uniesienia w swoim życiu. Przysięgnę nie opuścić jej nigdy, będziemy razem w zdrowiu i w chorobie, będzie pięknie…
Wysiadłem z tramwaju i skierowałem się pod wskazany adres.
Na końcu uliczki zobaczyłem dom o podanym na kartce numerze. Już miałem ruszyć w jego stronę, kiedy nagle, niczym grom z jasnego nieba, uderzyła we mnie świadomość, że za chwilę zrobię coś, czego będę gorzko żałować. Stanąłem w pół kroku, odwróciłem się i odszedłem za róg pobliskiej kamienicy.
Tam na mój umysł spłynęło olśnienie
Jezus Maria, co ja sobie w ogóle myślałem?! Skąd w mojej głowie zrodził się pomysł, że Celina chciałaby związać się z kimś takim jak ja? Z gówniarzem, który mógłby być jej synem? Na jakiej podstawie odniosłem takie wrażenie? Nigdy nie dała mi do zrozumienia, że nasza relacja jest czymś więcej niż układem uczeń-nauczyciel. Nie posyłała mi zalotnych uśmieszków, nie muskała palcami moich ud, nie przygryzała seksownie wargi, nie sypała dwuznacznymi aluzjami. Była miła, uprzejma i nic ponadto. Jednym słowem – profesjonalna.
A ja, dureń, zaślepiony szczeniackim zadurzeniem, coś sobie uroiłem. Kurde, nie miałem bladego pojęcia, jak by zareagowała, gdybym faktycznie wyznał jej miłość. Istnieje szansa, że potraktowałaby mnie łagodnie. Sorry, Michał, fajny z ciebie chłopak, choć z matematyką ci nie po drodze, i pochlebiasz mi swoim wyznaniem, naprawdę, ale przykro mi, ja nie czuję tego samego. Coś w ten deseń. Mogłaby mi też palnąć mówkę umoralniającą, że dlatego nie idzie mi w nauce, bo myślę o dyrdymałach.
Mogłaby też wykazać się mniejszą klasą i tak mnie upokorzyć, że zapamiętałbym sobie do końca życia. Nie dla psa kiełbasa, szczeniaku. Parsknęłaby mi w twarz śmiechem, wyrzuciła z domu, a potem opowiedziała o moich awansach koleżankom w biurze… Już pal licho moją dumę, jakoś bym przełknął ten dyshonor. Ale mama? Przecież żyć by jej w pracy nie dali. Wytykaliby ją placami. Musiałaby palić się ze wstydu za swojego niewydarzonego, tępego, za to napalonego na korepetytorki synalka!
Bo tak prawdę mówiąc, skąd mogłem wiedzieć, jaka Celina jest naprawdę? Nie zakochałem się w niej, bo przecież ledwie ją znałem. Zakochałem się w moim wyobrażeniu o niej, a to z rzeczywistością nie miało wiele wspólnego.
Podniosłem klapę najbliższego śmietnika i wrzuciłem tam bukiet. Przez chwilę wahałem się, czy nie powinienem wrócić do domu, jednak byłoby to nie w porządku wobec Celiny. Ona chciała tylko pomóc mi w nauce, to ja sam uroiłem sobie coś w głowie. Zresztą ochota na amory jakoś mi minęła. Przez następne półtorej godziny skupiałem się wyłącznie na nauce. I wreszcie zacząłem robić wyraźne postępy.
Celina dostała ode mnie piękny bukiet kwiatów, ale nie jako wyraz miłości, a w ramach podziękowania za trud włożony w moją edukację. Kupiłem go tuż po tym, jak odebrałem świadectwo maturalne. Jeśli zaś chodzi o sprawy sercowe, to do magazynu, w którym pracuję, szef przyjął ostatnio dziewczynę z Ukrainy. Nie chcę zapeszać, ale wyraźnie mamy się ku sobie.
Kilka razy umówiliśmy się po pracy na kawę, potem do kina, a wczoraj zaprosiłem Nadię na obiad. Nie spieszę się z jakimikolwiek deklaracjami, jednak na wszelki wypadek z każdej wypłaty odkładam pewną sumkę. Jak będę chciał kupić pierścionek zaręczynowy, to będę miał za co.
Czytaj także:
„Moja sąsiadka to Facebookowa żebraczka. Zbiera za darmo całe AGD, ubrania i zabawki. Potem je sprzedaje za dużą kasę”
„Moja sąsiadka to wiejski monitoring. Komentuje i obserwuje każdy mój krok. Ta jej wścibska natura uratowała mi życie”
„Moja sąsiadka przekombinowała. Wypuściła wróbla z garści, bo liczyła na gołębia na dachu. A ten jej odrunął”