„Moja sąsiadka przekombinowała. Wypuściła wróbla z garści, bo liczyła na gołębia na dachu. A ten jej odrunął”

Flirtujący seniorzy fot. Adobe Stock, fizkes
„Przeczytała list z ZUS-u i doznała olśnienia. Zrozumiała, że pan Tomasz jest wprawdzie miły i bardzo łagodny, ale ma jedną zasadniczą wadę. Jego emerytura w porównaniu z tą, którą dostawał jego lokator, była jak poczciwy Giewont przy Mount Evereście”.
/ 22.04.2022 06:44
Flirtujący seniorzy fot. Adobe Stock, fizkes

Moja sąsiadka ma na imię Genowefa, ale każe na siebie mówić Wioletta, bo uważa, że to imię jest dla niej idealne. Powtarza, że czuje się Wiolettą, i już. A skoro można zmieniać płeć, czemu nie poszukać sobie nowego imienia, jeśli stare do nas nie pasuje? Według mnie – pasuje jak najbardziej, ale Genowefa-Wioletta jest pyskata, więc nie mam zamiaru się narażać na awantury.

Wioletta jest rozwódką. Ma dorosłą córkę, zięcia Romana i wnuka w wieku szkolnym. Z Romanem jej się średnio układa, więc do córki Wioletta jeździ rzadko, bo jak mówi:

– Ledwo tam wejdę i zobaczę tę nabzdyczoną minę, już mi się chce uciekać!

Zięć twierdzi, że teściowa jest apodyktyczna, lubi się wtrącać, a buzię ma od ucha do ucha. Kto zna Wiolettę – nie zaprzeczy…

Mieszka we własnościowym M-3 z dużą kuchnią i loggią. Dzięki tej loggii poznała swego byłego partnera Tomasza, z którym była w nieformalnym związku przez pięć lat. Tomasz jest wielkim miłośnikiem pelargonii, których Wioletta nie znosi z powodu ich korzennego zapachu. Uznała, że przez te pelargonie nie może pić kawy na balkonie, więc pewnego dnia poszła piętro wyżej. Chciała przekonać sąsiada, by się pozbył pelargonii, które zatruwają jej życie swoją specyficzną wonią i powodują ciężkie migreny.

Nie wiadomo, jak tego dokonała, ale skrzynki z pelargoniami zniknęły, a pan Tomasz coraz częściej pił kawę w loggii Wioletty, twierdząc, że w miłym towarzystwie o wiele bardziej mu smakuje. Po jakimś czasie Tomasz przeniósł się piętro niżej i zamieszkał z Wiolettą. Swoje piękne, wygodne, umeblowane M-2 komuś wynajął – i odtąd mogli się z Wiolettą cieszyć pełnią szczęścia. Było im jak w bajce!

Wymyśliła sprytny plan

Kto wie, czy nie zostałoby tak na zawsze, gdyby do rąk Wioletty nie trafił list adresowany do lokatora pana Tomasza. Listonosz się pomylił i wrzucił kopertę do niewłaściwej skrzynki. Gdy zręczne paluszki Wioletty poradziły sobie z kopertą, ukazały się rzędy liczb, bo list do lokatora był z ZUS-u i stanowił roczne rozliczenie podatkowe. Spokój Wioletty prysł bezpowrotnie.

Zrozumiała, że pan Tomasz jest wprawdzie miły i bardzo łagodny, ale ma jedną zasadniczą wadę. Jego emerytura w porównaniu z tą, którą dostawał lokator, była jak poczciwy Giewont przy Mount Evereście!

Wioletta uświadomiła sobie, że choć nie jest jej źle, nie ma powodu, by nie było lepiej. Zaczęła się solidnie przygotować do operacji odcięcia od siebie pana Tomasza i przyszycia lokatora, który miał na imię Jan. Przeprowadziła dokładny wywiad na jego temat. Zasięgała języka, gdzie się tylko dało. Jak sprytna gołębica gruchała panu Tomaszowi do ucha i podsuwała mu ziarenka, a jednocześnie obserwowała Jana.

Dowiedziała się, że Jan jest bezdzietnym wdowcem i że po śmierci żony sprzedał duży dom. Szybko wywnioskowała, że kasę ze sprzedaży trzyma na koncie i na lokatach, a mieszkanie wynajmuje dlatego, że go na to stać! Kiedyś nawet zapytała Jana, czemu nie kupi własnego mieszkania.

– Myślę o tym – odpowiedział tajemniczo – Rozglądam się. Na razie nie wiem, czy będę tam mieszkał sam, czy może znajdę kogoś, kto zechce być ze mną na dobre i złe. Pani rozumie... Nowe lokum musi być odpowiednie dla dwojga. Kobieta, którą pokocham, zdecyduje, czy jej to odpowiada... Ja się zgodzę na wszystko!

Tysiąc myśli przeleciało przez głowę Wioletty. Już widziała siebie na miejscu tej wybranej, oglądała, oceniała, decydowała, nie licząc się z pieniędzmi. Planowała, że jej mieszkanie się sprzeda i pomoże córce, chociaż zięć Roman na to nie zasługuje, ale wtedy, gdy ona okaże gest, ten głupek się przekona, jaka jest teściowa, i odszczeka wszystko, co kiedykolwiek o niej mówił!

Widziała już siebie w nowych ciuchach, odwiedzającą fryzjera i kosmetyczkę, ubierającą się w modnych butikach, gdzie na pewno wiedzą, jak sprawić, żeby nie wyglądała na swoją sześćdziesiątkę z okładem. Zawsze przecież mówiła, że znane aktorki i celebrytki są od niej starsze, a wyglądają na młodsze tylko dlatego, że ktoś się o to postarał… Wiedziała, że to, co chce zrobić, jest koronkową robotą i wymaga precyzji oraz inteligencji. Uznała, że kto jak kto, ale ona na pewno jest w stanie temu sprostać, i wzięła się do roboty.

W pierwszej kolejności należało się sprytnie pozbyć pana Tomasza, ale tak, żeby nie wrócił do siebie i nie wysiudał stamtąd pana Jana, bo inaczej cała robota byłaby na nic! Jak tego dokonać? Było tylko jedno wyjście – trzeba było wyswatać Tomasza z babką, która miała własne lokum, a do tego mogłaby –  i chciała – go do siebie przygarnąć. Dla Wioletty nie było rzeczy niemożliwych –  znała taką sześćdziesięciodwulatkę z tego samego osiedla. Kobieta mieszkała w trzeciej klatce w sąsiednim wieżowcu. Na nią padło...

Zaczęła ją wychwalać do Tomasza: że zgrabna, przedsiębiorcza, gospodarna, że świetnie gotuje, no i zerka na Tomasza tak, aż Wioletta jest zazdrosna! Trafiło na podatny grunt. Tomasz słuchał tych peanów na cześć sąsiadki coraz chętniej...

Wioletta zacierała ręce. Wreszcie postanowiła wykonać pierwsze operacyjne cięcie. Zaprosiła sąsiadkę do siebie. Postawiła naleweczkę. Potem winko. Tomasz z upodobaniem patrzył na pulchniutką blondynkę z dużym biustem, wpatrującą się w niego rozmarzonymi, niebieskimi oczami. Wioletta wyraźnie widziała, że misterny plan udaje jej się realizować bez specjalnego wysiłku. Dolewała, chwaliła, umiejętnie ich do siebie zbliżała...

Potem zadzwonił umówiony telefon, że ona musi natychmiast jechać do córki, ale wizyta sąsiadki nie powinna się skończyć, bo przecież oni tak miło sobie gadają... Wyszła. Przyczaiła się w bloku naprzeciwko. Cierpliwie czekała, aż zgaśnie światło, bo wiedziała, że Tomasz nie lubi przy zapalonym... Odczekała jeszcze chwilę i wróciła na palcach. Nawet nie zamknęli drzwi, tak byli sobą zajęci!

Okazało się, że facet woli młodsze

Wtedy odegrała rolę swojego życia i udając święte oburzenie, kazała mu się wynosić. Z nieskrywaną radością spakowała jego rzeczy i nie mogła się doczekać ranka, aby zanieść je pod drzwi sąsiadki. Zagroziła że jeśli Tomasz jeszcze raz pokaże się u niej, to ona wezwie policję i oskarży go o napad. Ten rozdział ich wspólnego życia został właśnie  zamknięty. Definitywnie!

Zdziwiła się trochę, bo Tomasz wcale nie wyglądał na nieszczęśliwego; wręcz przeciwnie. Śmiał się i mówił, że na pewno nie wróci, że nie ma takiej opcji, że nareszcie jest szczęśliwy, bo znalazł kobietę swego życia... I że w gruncie rzeczy jest jej, Wioletcie, za to bardzo wdzięczny! Była pewna, że on tylko udaje, ale minął dzień, dwa, potem tydzień, a Tomasz się faktycznie nie pojawiał. Widywała go pod rękę z tamtą, obejmowali się, przytulali, chodzili na zakupy... Gdyby nie to, że sama tego chciała, byłaby wściekła.

Po trzech tygodniach już wiedziała, że tamto z Tomaszem się faktycznie skończyło i że on nieodwołalnie zniknął z jej życia. Jednak pojawił się problem. Zniknął też lokator z piętra wyżej. Stukała tam, stała w oknie i czatowała, kiedy podjedzie na parking, ale jego miejsce było puste. Jakby rozpłynął się w powietrzu! Wtedy zaczęła się niepokoić, że straciła i wróbla w garści, i gołębia na na dachu. Ale jeszcze miała nadzieję, że coś się wyjaśni...

Straciła tę nadzieję dopiero wtedy, gdy do mieszkania Tomasza zaczęli wnosić bagaże. Nawet nie zauważyła, kiedy bez pożegnania wyniósł się stamtąd Jan, a jego miejsce zajęła efektowna blondyna około pięćdziesiątki, modnie ubrana, uśmiechnięta i pewna siebie.

Wioletta szalała, słuchając stukotu obcasów nad głową, a już trafił ją prawdziwy szlag, gdy po paru dniach w swojej loggii poczuła intensywny korzenny zapach. Wychyliła głowę, popatrzyła w górę i zobaczyła... dorodne pelargonie w różnych kolorach.

– Oooo nieeeee! – jęknęła i pognała po schodach – Pani musi zlikwidować te rośliny, mnie boli głowa!... – zaczęła, ale trafiła kosa na kamień!

–  Proszę wziąć proszek, jeśli panią coś boli – usłyszała. – I więcej tu nie przyłazić, bo nie lubię wariatek i histeryczek. Do widzenia!

Tak oto Wioletta, szukając skarbu, zgubiła portmonetkę z drobnymi. Nie przewidziała takiego obrotu wydarzeń. Nie pomyślała, że jak się chce za dużo, traci się wszystko... Przedtem śledziła Jana, wypytywała o niego, dowiadywała się – a nie dotarło do niej, że on szuka dużo młodszej. Bo dla wielu niemłodych mężczyzn, którzy mają pieniądze, panie w wieku Wioletty po prostu nie istnieją. Przeliczyła się... Postawiła na złego konia!

Oczywiście próbowała odzyskać Tomasza, lecz na próżno. Po jakimś czasie oświadczył się tamtej pani z trzeciej klatki i wzięli ślub. W pobliskim pubie bawiło się pół osiedla, tylko Wioletta nie dostała zaproszenia. Mówiła, że jest jej wszystko jedno, ale chyba kłamała, bo Genowefa-Wioletta ma taki charakter, że się nigdy, przenigdy nie przyzna do porażki...

Teraz próbuje zarzucić sieci na pana spacerującego z pieskiem po osiedlowych alejkach. Na jej nieszczęście piesek warczy, kiedy tylko Wioletta pojawi się na horyzoncie, a wtedy jego pan natychmiast zawraca i ucieka. Wioletta się tym nie przejmuje; mówi, że żaden pies nie przeszkodzi w realizacji jej planów, a ona sobie właśnie postanowiła, że ten pan (ale już bez pieska) będzie na pewno jej! Nie wiem, czy się znowu nie przeliczy.

Czytaj także:
„Miałam piękny dom, dzieci, męża. Mama mnie przestrzegała, że Krzysiek mnie zostawi, bo >>nie mam wyglądu<<”
„Moim narzeczonym został mąż zmarłej przyjaciółki. Kocham go, ale mam wyrzuty sumienia, że zdradzam Olę”
„Syn wyprowadził się do babci, bo nie akceptował go mój nowy kochanek. Dla miłości byłam w stanie zrobić wszystko”

Redakcja poleca

REKLAMA