Nadszedł dzień, w których pochwaliłem się znajomym moim wielkim sukcesem. Właśnie odebrałem klucze do nowo zakupionego mieszkania. Kumple natychmiast wyprosili u mnie zorganizowanie parapetówki. Nie zniechęcało ich to, że praktycznie nie mam mebli, poza jedną szafką i dwoma krzesłami.
Moją skromną kawalerkę udało mi się kupić z pomocą rodziny i długich lat oszczędzania każdego grosza. W tym samym czasie moi znajomi z politechniki wiecznie balowali, jeździli po świecie albo szukali roboty, która zadowoliłaby ich wysokie wymagania.
Z nich wszystkich tylko jeden mój kolega się ożenił, wprowadził do teściów i oczekiwał na dziecko. Drugi kumpel znalazł sobie właśnie partnerkę, z którą zamieszkał i też zajął się powiększaniem rodziny. Poza tym nikt nie palił się do odpowiedzialności. Mieszkali w wiecznie wynajmowanych stancjach, mimo że studia dawno były za nimi lub szukali ciepłego kąta o kolejnych dziewczyn.
Na studiach miałem sporo przyjaciół
Wiadomo, jak to na polibudzie, cały rocznik to byli faceci. Wykłady przepełniała „męska” atmosfera, niewybredne żarty, rywalizacja i dziecinne przechwałki. Najpopularniejszy zawsze okazywał się ten, kto „wyrwał” najładniejszą pannę. Ale tak szczerze to każdy, kto miał jakąkolwiek dziewczynę, zdobywał szacunek reszty.
Z kolegami szybko ukuliśmy nieformalny pakt, że nawiązując związek, mamy wręcz obowiązek poznać koleżanki naszej dziewczyny. Następnie trzeba było wśród nich wynaleźć te, które chętnie umówiłyby się z kimś z grona kolegów singli.
Takie założenie czasem nawet dawało rezultaty, jednak ja nie za bardzo miałem szczęście do tego typu związków. Żaden ze mnie wyśniony książę z baśni – raczej taka żaba. Średni wzrost, średni wygląd, średnia gadka i śmiałość do płci pięknej. Nie zdążyłem jeszcze wymyślić zgrabnego zdania, by zgadać do dziewczyny, a już ktoś mnie ubiegał – Solo, który doskonalił umiejętność flirtu lub Mati, który rozbrajał je urodą i atletyczną budową ciała.
Po studiach kilku z nas dalej trzymało się razem. Żaden z nas nie wyjechał dalej w świat i na miejscu szukaliśmy jakiejś fajnej roboty. Różnie z tym wypadało. U mnie ułożyło się całkiem dobrze, bo po stażu zdobyłem stanowisko w przedsiębiorstwie związanej z tematyką lotnictwa.
– Albo ma się szczęście w miłości, albo w… finansach! – dowcipkowali sobie koledzy, ale wiedziałem, że w głębi duszy trochę mi zazdroszczą.
Faktem jednak było, że przez długie lata nie miałem nikogo na stałe. A teraz, przy organizacji tej parapetówki każdy z kumpli utrzymywał, że kogoś mi przedstawi i to znajomość życia.
– Zaproszę siostrę mojej Asi, skończyła trzydziestkę, ale super z niej dziewczyna – oznajmił Maciek.
– Koleżanka Anitki z roboty na pewno by do ciebie pasowała – rozważał Mati.
– Ja zabiorę Lidkę, to moja koleżanka. Mężatka, ale dobra z niej przyjaciółka i na razie mi to odpowiada. Serio, nic więcej między nami nie ma – zapewniał nas Solo, a ja coraz mniej mu wierzyłem. – Lidka zabierze jakąś swoją kumpelę, żeby nie było, że idziemy we dwójkę, wiecie…
Puszczałem te historie mimo uszu, ale w dniu imprezy z zaskoczeniem patrzyłem na siedem nowych dziewczyn, które przechadzały się po moim skromnym mieszkanku. Podziękowałem kumplom, ale tak szczerze mówiąc, trochę dopadł mnie strach.
Cóż, nie umiem gadać z kobietami
Kiedy zabawa na dobre się rozkręciła, poczułem, że mam już trochę dość tych klimatów. Wyszedłem na korytarz i przycupnąłem na szafce, odsuwając kurtki gości.
Po chwili zauważyłem, że nie jestem tam sam. Z salonu wypełnionego rozbawionymi znajomymi wyszła jakaś kobieta i przystanęła obok mnie. Rozpoznałem w niej koleżankę Lidii, tej, co przyszła z Solo, ale może to była koleżanka Maćka? Wszystko mi się pomieszało.
– Fajne mieszkanie i super imprezka – powiedziała kobieta. – Tylko szkoda, że nie ma tańców, bo bardzo je lubię. Miałam nadzieję, że trochę się pobujamy.
W tej chwili jakby naszło mnie natchnienie i słowa do rozmowy same popłynęły z moich ust.
– A czego lubisz słuchać? – zapytałem i po chwili szukałem już w telefonie największych hitów podanego przez nią wykonawcy. Podgłośniłem i zaprosiłem ją do tańca. A ona się zgodziła!
Przez kolejne dziesięć czy piętnaście minut szaleliśmy do muzyki. Piękna nieznajoma w moich ramionach kręciła się do taktu kolejnych piosenek. Nie znałem jej imienia, ale pamiętam włosy pachnące kokosem i zmysłową talię.
Problem tkwił w tym, że nie pamiętałem, jak się nazywa, ani kto mi ją przedstawił. Kombinowałem, jak odgadnąć jej imię, bo przecież powinienem je znać. Po tańcach z trudnej wypuściłem ją z ramion.
– Może chciałabyś coś do picia? – zaproponowałem lekko poddenerwowany.
– Ja chyba… – zaczęła mówić, ale w tym momencie ruszyłem już do kuchni.
Wtedy wypadli stamtąd Solo i Maciek, zaczęli o coś pytać i drążyć, a ja szukałem jakiegoś napoju godnego mojej nowej znajomej. Podeszła też do mnie partnerka Matiego, szukając go, by już sobie pójść. Potem rozgadała się o dziecku, zaczęła pokazywać mi jego zdjęcia i filmiki, a ja z grzeczności stałem i słuchałem.
Chyba amory uderzyły mi do głowy
Gdy wszyscy wreszcie się porozchodzili, zabrałem dwa kubki i poszedłem szukać mojej tancerki. W korytarzu zastałem jednak tylko Matiego, który przeciągał się w drzwiach mojej sypialni.
– Wybacz, ale zobaczyłem materac w pokoju i musiałem zdrzemnąć się na chwilkę – wyjaśnił. – U mnie mały daje mi popalić i wiecznie jestem niewyspany…
– W porządku, nic się nie stało – rzuciłem, rozglądając się na boki. – Nie widziałeś tu takiej dziewczyny, blondynki? Miała koszulkę w czerwone paski, a może brązowe? No… było trochę ciemno. Znasz kogoś takiego?
– Może poszła na balkon? – podpowiedział Mati, wzruszając ramionami.
Przeszedłem się po mieszkaniu, ale nigdzie jej nie było. Uznałem zatem, że jeśli naprawdę tu była, to z pewnością już sobie poszła. Już miałem wypytać kolegów, który ją rozpoznaje, ale wstydziłem się zacząć. Zaraz posypałyby się żarty i niewybredne komentarze.
Następnego dnia obudziłem się z uczuciem jak po każdej ciężkiej imprezie. Tym razem nie był to jednak kac, tylko poważne rozterki sercowe. Czułem rozpacz. Kurczę! Ten taniec to było naprawdę coś wspaniałego. Jakbym na chwilę udał się do raju, a potem wypadł z niego na zbity pysk.
Ze smutkiem wziąłem się za sprzątanie po parapetówce, rozmyślając o tamtej dziewczynie. Nagle w moje ręce wpadł kusy żółty sweterek. Olśniło mnie. To ona miała taki na sobie, gdy rozmawialiśmy! A potem go zdjęła do tańca i gdzieś rzuciła.
Złapałem za telefon i zacząłem dzwonić po kolegach. Starałem się w miarę spokojnie opowiadać, że znalazłem żółty sweter i szukam osoby, której mam go zwrócić. Każdy z kumpli obiecał skonsultować się ze swoją partnerką czy tam koleżanką i dać znać.
Czekałem jak na szpilkach, ale telefon milczał. „A może ona naprawdę nie istniała?” – pytałem siebie w myślach, zaczynając pogrążać się w szalonych rozmyślaniach.
Ale jednak nie zwariowałem!
Po kilku dniach dostałem SMS–a od nieznanego numeru, gdy wychodziłem z pracy. „Masz chyba coś mojego” – brzmiała wiadomość, a mnie nagle przyspieszyło serce.
„Masz na myśli coś w żółtym kolorze?” – napisałem odpowiedź.
Ostatecznie wziąłem ten sweter i udałem się z nim niemal na drugi koniec miasta. Wyszło na jaw, kim była tajemnicza nieznajoma – to jednak koleżanka Lidki. Wcale nie miała zamiaru wychodzić na imprezę do obcego człowieka, ale uprosiła ją kumpela.
– Zawsze namawia mnie na jakieś dziwne eskapady – powiedziała Marta. – Wszystko po to, żeby mnie z kimś zapoznać. Nawet na jutro umówiła się ze mną i swoim kuzynem…
– W takim razie… – rzuciłem – chyba już pójdę…
– Poczekaj! – złapała mnie za rękę. – Wcale nie mówiłam, że zamierzam iść. Może jej napiszę, że nie mogę…
Uśmiechnęła się do mnie, a ja na szczęście załapałem aluzję. To była moja szansa i nie zamierzałem jej zmarnować. Od razu się z nią umówiłem. A teraz… jesteśmy w związku już dwa lata. Pewnego dnia Marta mi wyznała, że żółty sweter porzuciła u mnie wtedy specjalnie…
Patryk, 28 lat
Czytaj także:
„Przedstawiłem dziewczynę ojcu, a on ją zbałamucił. Teraz mam się bawić na ich weselu jak w jakiejś telenoweli”
„Olałem rodzinę i z kochanką zwiałem do wielkiego miasta. O tym, że mam dziecko, przypomniałem sobie w najgorszy sposób”
„Chciałem oczarować dziewczynę oryginalnym pomysłem na oświadczyny. Wścibski siostrzeniec zepsuł mój cały misterny plan”