„Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Zamiast jej to wyznać, krążyłem wokół jej domu i podrzucałem listy jak nastolatek"

Byłem w szoku, gdy dowiedziałem się o przeszłości narzeczonej fot. Adobe Stock, baranq
„Kiedy jednak wracałem z pracy do domu i siadałem przed telewizorem, ogarniała mnie frustracja. Byłem na siebie zły, że nie potrafię popchnąć tej znajomości do przodu, że jestem takim tchórzem. Najwyżej nie wyjdzie. Teraz też nie byliśmy razem. Tak, wszystko to wiedziałem, ale dalej się wahałem. Chyba zapomniałem, jak należy zabiegać o kobietę”.
/ 14.12.2022 09:15
Byłem w szoku, gdy dowiedziałem się o przeszłości narzeczonej fot. Adobe Stock, baranq

Ten dzień nie różnił się niczym od poprzednich. Wstałem wcześnie rano, umyłem zęby, ogoliłem się, ubrałem, zjadłem śniadanie i byłem gotów do pracy. Ważnej, bo dostarczałem pocztę mieszkańcom mojego miasteczka. Praca listonosza dawała mi satysfakcję i sprawiała przyjemność. Czułem się potrzebny i lubiłem gawędzić z ludźmi. Zatem jazda! Wsiadłem na mojego służbowego rumaka i ruszyłem, najpierw na pocztę, po listy i przesyłki, potem w trasę. Ulice wypełniały się gwarem: odgłosem kroków, śmiechem, rozmowami. Dorośli zmierzali do pracy lub innych zajęć, dzieci wędrowały do szkoły. Dzień jak co dzień, który mijał jak zwykle.

Aż pojawił się wyłom w rutynie...

– Przecież tam nikt od dawna nie mieszka – mruknąłem do siebie, przeglądając pozostałe do dostarczenia listy, wśród których ten jeden zwrócił moją uwagę.

Rzeczony budynek od dłuższego czasu stał pusty. Zdziwiłem się, że ktoś się tam wprowadził, bo dom wymagał remontu. Solidnego. No ale udałem się pod wskazany adres. Obowiązek to obowiązek. Postawiłem rower pod chylącym się ku ziemi płotem i pchnąwszy kołyszącą się na zawiasach furtkę, wszedłem na podwórko. Przez brudną szybę dało się dostrzec wiszącą u sufitu żarówkę, która oświetlała wnętrze. Poczułem się jakoś nieswojo, ale przecież miałem powód do wizyty. Śmiało wkroczyłem na ganek i zapukałem do drzwi.

– Dzień dobry, poczta – powiedziałem, kiedy drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.

W progu stanęła kobieta, niewysoka, z krótko ostrzyżonymi włosami. Miała na sobie dżinsowe ogrodniczki umazane białą farbą. W dłoni trzymała pędzel. Spojrzałem w jej niebieskie oczy, otoczone rzęsami tak czarnymi i długimi, że rzucały cień na zarumienione policzki, i… zatonąłem. Jakbym wskoczył do jeziora. Ciepłego, falującego, gęstego jak melasa…

– Czy muszę coś podpisać? – zapytała kobieta, unosząc i pokazując brudne od farby dłonie.

Byłem tak zaskoczony własną reakcją, że milczałem. Zwykle nie brak mi pewności siebie ani nie zapominam języka w gębie, ale ta drobna kobieta o niezwykłych oczach sprawiła, że byłem niczym odurzony. Pokręciłem tylko przecząco głową, a potem przestąpiłem przez próg i ostrożnie położyłem kopertę na stojącym nieopodal wejścia stołku, przy okazji omiatając wnętrze spojrzeniem. Wszechobecny rozgardiasz świadczył o tym, że właśnie odbywa się remont generalny. Wycofałem się za próg i wróciłem na podwórko. Wsiadając na rower, spojrzałem jeszcze raz na ganek. Kobieta pomachała do mnie, a potem zniknęła we wnętrzu mieszkania. Poczułem żal, jakby zatrzaskiwała te drzwi przed mną…

– Na litość boską, co się z tobą dzieje? Opanuj się, chłopie! – rugałem siebie, pedałując tak zaciekle, jakbym brał udział w Tour de France.

Pogoda zdążyła się zmienić i wiatr dął na tyle mocno, że utrudniał jazdę. Kiedy dojechałem do domu, byłem zlany potem, a policzki miałem tak czerwone, że aż szczypały.

Nie byłem jednak pewien, czy to od wysiłku

Przed oczami wciąż miałem obraz nowej mieszkanki naszego miasteczka. Nigdy bym się nie spodziewał, że ktoś kupi tamtą ruinę i postanowi ją wyremontować. A na dodatek że tym kimś okaże się iście zniewalająca kobieta. Przynajmniej ja się czułem tak, jakby rzuciła na mnie urok. Odkąd odeszła ode mnie żona, ani razu nie zdarzyło mi się spojrzeć na inną kobietę w taki sposób. Jaki? Zapierający dech, przyspieszający tętno, odbierający zdolność logicznego myślenia… A nie, to ostatnie nie do końca, bo od razu pomyślałem, że muszę wybić sobie z głowy jakieś romantyczne mrzonki. Nawet nie znałem tej pani. Bo raczej nie panny. Z pewnością nie wprowadziła się do tego zrujnowanego domu sama i następnym razem drzwi otworzy mi jej mąż, narzeczony, chłopak.

Wieczorem wyjąłem piwo z lodówki i włączyłem telewizor, by obejrzeć rozgrywki ligi mistrzów. Spójrz na sprawę z właściwej perspektywy, mówiłem sobie. Realnie. Na co masz szansę? Na romans? Na miłość po grób? Bez żartów. Co najwyżej na mały flirt między zadowoloną adresatką a miłym pocztylionem, który dostarcza listy, zamiast zostawiać awizo. Zgrywałem rozsądnego, udając, że nie analizuję każdego fragmentu jej twarzy, każdego spojrzenia, gestu, uśmiechu…

Nazajutrz spotkałem ją w sklepie i pomyślałem, że to chyba przeznaczenie.

Tyle w kwestii rozsądku

Tym razem ubrana była w długą spódnicę i skórzaną kurtkę. W wersji wyjściowej wydała mi się równie czarująca jak w odsłonie roboczej. Serce od razu zaczęło mi bić szybciej, a kolana dziwnie zmiękły. Zerkałem na nią zza regału. Wybierała warzywa, oglądając je uważnie… i nagle spojrzała prosto na mnie. Przyłapany na gorącym uczynku! Rażony jak piorunem pośród paczek cukru i mąki. Chciałem czmychnąć w najbliższą alejkę, między octy i oleje, ale było na to za późno.

– Dzień dobry! – zatrzymał mnie w miejscu jej dźwięczny głos.

Poczułem świeży, delikatny zapach perfum i jej obecność tuż za plecami. Odwróciłem się powoli.

– Cieszę się, że pana widzę.

– Taaak…?

Oczywiście! Nikogo tu jeszcze nie znam. Może więc pan mi powie, gdzie znajdę sklep meblowy? – pytanie okrasiła promiennym uśmiechem, od którego mało nie oślepłem.

Muszę sobie naprawdę mocno pogratulować, że dałem radę objaśnić jej bez zbytniego jąkania się i pomyłek, jak dojedzie do interesującego ją marketu. Pomogła mi wprawa nabyta w pracy – często jestem pytany o drogę lub jakiś adres. Taki zawód. Jestem lepszy w udzielaniu wskazówek od taksówkarzy. Pożegnaliśmy się i piękna pani zostawiła mnie na środku sklepu. Stałem przez chwilę, patrząc, jak odchodzi. Przedstawiła się jako Ilona, choć nie musiała. Znałem przecież jej imię, nazwisko oraz adres. Może chciała być miła, a może… też jej wpadłem w oko? Tak, jasne. Jesteś listonoszem, urzędnikiem w służbie społeczeństwa, i rozwodnikiem, nie przystojnym kawalerem do wzięcia, nie materiałem na przyjaciela. Na niwie zawodowej pozostałem otwartym, kontaktowym człowiekiem, ale rozstanie z żoną poczyniło spustoszenie w mojej męskiej pewności siebie, podcięło mi skrzydła i nawet nie śmiałem marzyć, by taka kobieta jak Ilona dostrzegła we mnie kogoś więcej niż dostarczyciela poczty. Co nie zmienia faktu, że nie mogłem przestać o niej myśleć. I bezwiednie ciągnęło mnie do miejsc, gdzie mogłem ją spotkać.

Krążyłem wokół niej niczym ostrożna ćma

Nęciła mnie, machała z daleka ręką na powitanie, uśmiechała się radośnie, czasem sama zagadywała, ale nawet jeśli zawiązała się między nami cieniutka nić sympatii, nie odważyłem się podlecieć bliżej, z obawy, że opalę sobie te moje podcięte, sponiewierane męskie skrzydełka. Kiedy jednak wracałem po pracy do domu i siadałem przed telewizorem, ogarniała mnie frustracja. Byłem na siebie zły, że nie potrafię popchnąć tej znajomości do przodu, że jestem takim tchórzem. Najwyżej nie wyjdzie. Teraz też nie byliśmy razem. Najwyżej przez jakiś czas będzie niezręcznie, ale to nie powód, by choć nie spróbować. Tak, wszystko to wiedziałem, ale dalej się wahałem. Chyba zapomniałem już, jak należy zabiegać o kobietę. Teoretycznie miałem szansę, bo zdążyłem się zorientować, że mieszka sama i nie kręci się wokół niej żaden inny facet. Powinno mnie to ośmielić. Nie ośmielało.

Dopiero zbliżające się walentynki dały mi impuls do działania. Miałem w okolicach tego dnia więcej roboty, bo ludzie hurtowo słali okolicznościowe kartki i paczuszki. Dotąd nieco podkpiwałem sobie z tej nie naszej świeckiej tradycji, ale teraz złapałem się tego pretekstu. Wydał mi się najmniej żenujący i najbardziej bezpieczny. Taka deklaracja bez śmiertelnej powagi, pozwalająca się wycofać z zachowaniem twarzy, rodzaj zabawy, niezobowiązującego flirtu. Nie powinna się obrazić ani poczuć do niczego zmuszana. 

Pewnego wieczoru usiadłem przy stole, wziąłem kartkę, długopis i po prostu zacząłem pisać. Tak powstał list, w którym nie tyle wyznałem Ilonie miłość, ile zaprosiłem ją na randkę. Jako jej pierwszy znajomy w naszym miasteczku, jako fan jej stylu, energii, optymizmu oraz uśmiechu. Na poważniejsze wyznania będzie jeszcze czas. Nie chciałem jej wystraszyć. Nosiłem ten list przy sobie kilka dni. Przejeżdżając rowerem obok jej domu, zwalniałem i wsuwałem rękę do torby, dotykając chropowatej powierzchni ozdobnego papieru koperty. W końcu zdobyłem się na odwagę i wrzuciłem mój list do jej skrzynki. Chwila prawdy nadeszła już następnego dnia, kiedy okazało się, że muszę dostarczyć Ilonie polecony.

Nie miałam pojęcia, że ty też! – powitała mnie, ledwo otworzyła drzwi.

Zaskoczony zamrugałem powiekami.

Bałem się mieć nadzieję

– Też?

– Też ci się podobam, jak ty mnie! Też od razu wpadłeś mi w oko! – zadeklarowała się śmiało, choć jej policzki oblał lekki rumieniec.

Przeuroczy. Wpadłbym po uszy, gdybym już nie był beznadziejnie zakochany. W tamtym momencie nie było szczęśliwszego ode mnie człowieka.

– Kto by pomyślał, że ludzie potrafią jeszcze pisać takie listy… – sięgnęła do tylnej kieszeni dżinsów, z której wyjęła zmiętą kartkę. – Czytałam go już ze sto razy!

– Zaraz ludzie… jeden zadurzony jak sztubak listonosz… – Obiecaj mi, że póki będziemy razem, póty od czasu do czasu spłodzisz dla mnie taki list.

– Czyli to zobowiązanie do śmierci…

Zaśmiała się, a potem rzuciła mi się na szyję i cmoknęła w usta. No i okazało się, że jednak mogłem być jeszcze szczęśliwszy…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA