Miałyśmy wtedy po osiemnaście lat. Chodziłyśmy do przedostatniej klasy technikum gastronomicznego. Anka była twardo stąpającą po ziemi i logicznie myślącą racjonalistką, ja – romantyczką z głową w chmurach. Ale to ona cierpiała na wieczny niedosyt uczuć.
Ostatnim obiektem westchnień mojej przyjaciółki był Rafał. Grał w zespole muzycznym w sąsiednim miasteczku. Przystojny, muzykalny, wiecznie uśmiechnięty, świetnie tańczył, lecz Anki nie zauważał. Jeździłyśmy na każdy koncert z udziałem jego zespołu. Jednak zabójczy Rafał pozostawał nieczuły na westchnienia mojej zakochanej przyjaciółki.
– Daj sobie z nim spokój – tłumaczyłam jej. – Nic nie możesz zrobić, żeby cię pokochał. Zresztą, nie znasz go. Nie wiesz, czy tak naprawdę jest ciebie wart.
Kłamałam, bo akurat Rafał był świetnym chłopakiem. Wokół niego zawsze kręciło się grono wielbicielek, ale on nie wykorzystywał sytuacji. Widać czekał na tę jedyną. Niestety, nie była nią Anka. Ta jednak nie odpuszczała… Któregoś razu wpadła na iście szatański pomysł.
– Masz, czytaj – podsunęła mi pod nos jakąś starą podartą gazetę. – Znalazłam u babci na strychu dawne wydania prasy kobiecej, chyba z lat pięćdziesiątych. Jest tutaj przepis na miksturę z lubczyku. Sama wiesz, że to zioło zakochanych.
Z tym ziołem trzeba uważać
Z westchnieniem rezygnacji zaczęłam czytać. Chociaż nie wierzyłam w te banialuki, czułam się w obowiązku pomóc koleżance.
Lubczyk zdobyłyśmy bez problemu: moja babcia miała na strychu całą zielarską aptekę. Nie zdradziłyśmy jej, po co nam ten lubczyk. Wspomniałyśmy tylko o zajęciach praktycznych w szkole.
Babcia chyba nam nie uwierzyła.
– Pamiętajcie, z lubczykiem trzeba bardzo uważać – powiedziała jedynie, uśmiechając się przy tym tajemniczo.
Szybko przygotowałyśmy miksturę.
– Tylko jak my ją mu podamy? – zaczęłyśmy się zastanawiać.
Okazja wkrótce się nadarzyła.
W sąsiedniej wsi wychodziła za mąż moja bardzo daleka kuzynka. Tak daleka, że na ślub nie był zaproszony nikt z mojej rodziny.
Wiedziałyśmy, że na weselu będzie przygrywał zespół Rafała. O północy zwykle organizowane są oczepiny, natomiast przed tą zabawą – zgonie ze starym zwyczajem, weselników odwiedza cygańska para. I właśnie my postanowiłyśmy się przebrać za dwie Cyganki.
Gdy się zjawiłyśmy na weselu, goście mieli już trochę w czubie, więc przywitali nas gromkimi brawami i ogólną wesołością.
Parze młodej złożyłyśmy życzenia, wręczyłyśmy upominek, po czym
odtańczyłyśmy ognistego oberka zagranego specjalnie dla nas. Kiedy się wyskakałyśmy, poszłyśmy podziękować chłopakom z zespołu. Anka wyciągnęła z koszyka butelkę z miksturą, siadłyśmy przy stoliku i rozlałyśmy ją do szklanek.
– Musisz się ze mną napić! Chyba nie odmówisz tak atrakcyjnej Cygance?
– moja przyjaciółka kusiła Rafała.
Ależ się porobiło
Ten śmiał się, żartował z nami i już miał skosztować napoju, gdy do stolika podeszła matka panny młodej.
– Musimy ustalić szczegóły oczepin – powiedziała, odciągając go na bok.
Tymczasem do nas się dosiadł starszy brat Rafała, Krzysiek. Kawaler, trochę po trzydziestce. Dla zarobku prowadził hurtownię spożywczą, a dla rozrywki grywał czasem w zespole brata.
Przyglądał się nam uważnie, próbując zgadnąć, czyimi jesteśmy córkami.
– Zdrowie pięknej Cyganki – krzyknął, unosząc szklankę przeznaczoną dla Rafała, i duszkiem wypił miksturę. – A ty wypij moje – popatrzył na Ankę znacząco.
Ta zbladła, ale żeby nie narobić nam wstydu, łyknęła odrobinę napoju i i dała mi znak, że trzeba się zmywać. Kiedy wychodziła, zaplątała mi się o kable spódnica. Nim doprowadziłam się do porządku, do stolika muzyków wrócił Rafał.
– A gdzież to cygańskie wino? – śmiejąc się, rozlał resztę nalewki do szklanek. – Napij się ze mną, nie uciekaj!
Usiadłam. Próbowałam oponować, ale Rafał mnie nie puścił, dopóki nie wypiłam mikstury do końca. Potem pobiegłam do Anki z wieścią, co się stało.
– Jeśli mikstura zadziała, to ciebie pokocha Rafał, a mnie jego brat – uznała.
– Chyba nie wierzysz w te bzdury! – roześmiałam się. – Anka, wyluzuj. Przynajmniej zabawę miałyśmy przednią.
Minęło kilka miesięcy
Weselna przygoda kompletnie wyleciała nam z głów. Sporo czasu spędzałyśmy teraz nad książkami, bo obie chciałyśmy mieć dobre oceny na półrocze.
Krótko przed Wielkanocą Anka pojechała z kolegą do hurtowni po towar – akurat im przypadł dyżur zaopatrzenia kuchni na zajęcia praktyczne. Już w drzwiach natknęła się na właściciela hurtowni. Był nim Krzysiek.
Zachowywał się jak zauroczony. Kartony z towarem leciały mu z rąk, potykał się co chwila, pakował nie to, co trzeba. Przyczyną była moja przyjaciółka. Na niej Krzysiek też zrobił kolosalne wrażenie. Do szkoły wróciła z towarem i całkiem sporą sumką, bo sporo rzeczy dostali gratis, a w ręku trzymała nabazgrany na kartce liścik od Krzyśka: Spotkajmy się jutro o 18.00 w „Puchatku”.
I tak zaczęła się ich miłość…
Nic nie mogło ich powstrzymać. Nawet to, że Ani do ukończenia 18 lat jeszcze sporo brakowało. Jej rodzicom nie mieściło się w głowie, że stary facet może uganiać się za dziewczyną niemal 14 lat młodszą.
Rozszalały się plotki, Krzysiek padł ofiarą nagonki. Efekt był taki, że nawet nie kończąc roku szkolnego Anka rzuciła naukę i zamieszkała z ukochanym.
Nadal ludzie nie dawali im spokoju, więc Krzysztof sprzedał hurtownię i razem wyjechali w Bieszczady. Wzięli tam cichy ślub, kupili stary domek, wyremontowali go i do dzisiaj szczęśliwie w nim żyją – na przekór całej rodzinie…
Wystarczyło, że na mnie spojrzał
Natomiast ja skończyłam szkołę. Krótko po egzaminach zawodowych dostałam pracę w hotelowej kuchni. Tam poznałam Karola, także romantyczną duszę. Niestety, to była jego jedyna zaleta.
Myślałam, że coś się zmieni, gdy na świecie pojawiła się nasza córeczka, ale wkrótce dostrzegłam, że mam na wychowaniu nie jedno, a dwoje dzieci…
Choć Karol imał się różnych prac, żadna mu nie odpowiadała. Postanowił wyjechać za granicę. Najpierw do Niemiec. Potem przeniósł się do Austrii, ale pieniędzy z tego nie mieliśmy żadnych.
Z czasem w ogóle przestał się do nas odzywać. Czułam gorycz i żal, lecz miałam dziecko i nie mogłam się załamać. Zajęta wychowywaniem małej i pracą nie miałam czasu ani ochoty na romanse.
Pod koniec karnawału w naszym hotelu odbywał się wielki bal dla samorządowców. Wiele godzin byliśmy na nogach. Dopiero o północy, gdy gorące dania wjechały na stoły, mogłam usiąść z kucharkami i popatrzeć, jak bawi się śmietanka towarzyska naszego miasta.
Bal był rzeczywiście wspaniały.
Na jego koniec któryś z gości wpadł na pomysł, aby uhonorować kwiatami osoby, które przy nim pracowały.
– Fantastyczne jedzenie jest zasługą pani Mileny – powiedział kierownik hotelu i poprosił mnie na scenę.
Speszona stanęłam między gośćmi. Czułam się jak Kopciuszek wśród księżniczek. Nagle zespół znowu zaczął grać, a mnie ktoś poprosił do tańca. Spojrzałam: przede mną stał Rafał! To jego muzycy grali na dzisiejszym balu…
– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali? – zapytał, przyglądając mi się uważnie. – Skądś znam pani twarz. Te czarne oczy niejeden raz mi się śniły po nocy.
Ja też chłonęłam każde jego słowo
Zapomniałam, że nie mam na sobie pięknej balowej sukni, tylko roboczy mundurek. Tańczyłam z Rafałem jak zaczarowana. Świat wirował mi pod stopami.
Zakochaliśmy się w sobie od pierwszej piosenki. Miłością prawdziwą i szczerą.
Na moim ślubie, spotkałam się z Anką. Nadal była szczęśliwą żoną i matką.
Z rozrzewnieniem wspomniałyśmy naszą przygodę z lubczykiem. Do dziś żadna z nas nie wie, czy w miłosnych sprawach pomógł nam ów cudowny napój, czy po prostu taki los był nam pisany…
Czytaj także: „Podsłuchiwałam nianię i mojego męża, by wywęszyć romans. Aż uszy puchły, co oni wyrabiali pod moją nieobecność"
„Opiekowałam się dziadkami najlepiej jak umiałam, a oni przepisali dom na mojego leniwego brata”
„Nienawidziłam swojej siostry z całego serca. Nie mogłam jej wybaczyć tego, że zabrała mi mamę”