Miałam siedem lat, kiedy Marysia przyszła na świat. Nie znosiłam jej od momentu, kiedy dowiedziałam się, że Beata jest w ciąży. Byłam zazdrosna. Uważałam, że zabiera mi uwagę taty, że rodzice troszczą się o nią bardziej niż o mnie, że poświęcają jej za dużo czasu. Byłam wściekła, że Beata jest jej prawdziwą mamą, a nie moją.
Mama umarła, kiedy miałam trzy lata, prawie jej nie pamiętałam. Najwięcej zajmowała się mną babcia Kasia, mama taty. Jednak wszystkie święta, niedziele, urlopy spędzałam z tatą. Był tylko mój i tylko dla mnie. Koleżanki w przedszkolu opowiadały o swoich mamach, a ja miałam tylko tatę i dziadków. Czułam wtedy zazdrość, ale nie chciałam się do tego przyznawać.
Bardzo się z moim tatą kochali
Beata pojawiła się w naszym życiu nagle. Początkowo podchodziłam do niej nieufnie, ale ona nie była macochą z bajki o Kopciuszku. Była młoda i śliczna, miała kręcone, rude włosy i ogromne, zielone oczy.
Bardzo się z moim tatą kochali, już wtedy widziałam to w ich spojrzeniach. Spędzała u nas coraz więcej czasu, czytała mi książki, razem rysowałyśmy lub oglądałyśmy bajki. Aż w końcu tak jakoś naturalnie wyszło, że u nas zamieszkała. Raz przyszła po mnie do przedszkola. Koleżanka powiedziała mi wtedy:
— Ale masz śliczną mamę.
Jeszcze tego samego dnia zapytałam Beatę, kiedy kładła mnie spać:
— Czy mogę mówić do ciebie „mamo”?
Przytuliła mnie mocno:
— Oczywiście, kochanie, jesteś przecież moją małą córeczką. Bardzo cię kocham.
— Ja ciebie też, mamusiu.
Było dobrze, dopóki nie pojawiła się ona
Od tej chwili Beata została moją mamą, mimo że ślub rodzice wzięli dopiero pół roku później. Rodzice mojej prawdziwej mamy chyba nie byli z tego zadowoleni. Słyszałam raz, jak babcia kłóciła się z tatą.
— Ona już miała matkę — mówiła babcia. — Chcesz, żeby o niej zapomniała?
— Ona jest mała, mamo — tłumaczył przyciszonym głosem tata. — Potrzebuje spokojnego, normalnego domu. Poza tym bardzo kocha Beatę, a Beata ją. Nie niszcz tego, proszę cię — tłumaczył.
Uciekłam wtedy na podwórko i długo płakałam schowana za garażami. Znalazła mnie tam właśnie Beata.
— Co ty tu robisz, kochanie? — odgarnęła mi włosy z zapłakanej buzi. — Misieńko, co się stało? — była naprawdę zmartwiona.
Przylgnęłam do niej, łkając.
— Powiedz, że zawsze będziesz moją mamą, zawsze. Obiecaj!
— Obiecuję — odpowiedziała.
— Zawsze będę twoją mamą, a ty moją córeczką.
Rok później zaszła w ciążę. Wtedy usłyszałam to znienawidzone zdanie.
— Michalinko, będziesz miała siostrzyczkę — to tata.
— Albo braciszka — dodała Beata. I zaraz zapytała: — Cieszysz się? — usiłowała mnie przytulić, ale ja cała zesztywniałam i uchyliłam się od jej uścisku.
— Przecież mi obiecałaś — wyszeptałam ze łzami w oczach.
— Co ci obiecałam? — Beata patrzyła na mnie zdziwiona.
— Obiecałaś, że będziesz moją mamą!
— Będę, Michasiu, jestem — poprawiła się. — Tylko teraz będę miała dwie córeczki do...
Nie pozwoliłam jej dokończyć:
— Nie chcę jej, nienawidzę jej! — krzyczałam.
— Michalina! — ostry głos taty miał mnie przywołać do porządku, ale ja zerwałam się z kanapy i uciekłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.
Liczyłam na to, że Beata do mnie przyjdzie, ale nie przyszła, chyba tata jej nie pozwolił.
Sprawa jest poważna — albo ona, albo ja!
Od tamtej pory nienawidziłam swojej przyrodniej siostry czy brata, wtedy jeszcze nie było wiadomo. Rodzice jeszcze kilka razy próbowali ze mną rozmawiać, ale na wszystkie próby odpowiadałam niezmiennie.
— Nie lubię jej, nie chcę jej.
W końcu dali spokój. Widziałam, jak tata przytula Beatę.
— Nie martw się, kochanie, jak się urodzi, to wszystko się ułoży. Michasia jest po prostu zazdrosna — mówił cicho.
Owszem, byłam zazdrosna, ale po urodzeniu Marysi nic się nie ułożyło, wprost przeciwnie… Nienawidziłam jej jeszcze bardziej. Była taka śliczna, miała takie same oczy jak Beata i takie same włosy.
— Wykapana mamusia — twierdzili znajomi, dziadkowie, sąsiedzi, a ja przełykałam łzy.
„Jasne, to przecież ona jest jej córką, nie ja — myślałam. — Jak mogę być podobna do mamy, skoro nie jestem jej!?”.
Marysia rosła, a ja pielęgnowałam w sobie nienawiść do niej. Jak tylko mogłam, usiłowałam jej dokuczyć, a to popchnąć, a to uszczypnąć. Patrzyła na mnie tymi swoimi zielonymi oczyskami i miała w nich bezradność i zdziwienie. Pamiętam, jak rodzice próbowali mi tłumaczyć, prosić, ale nic to nie dawało. Nie lubiłam Marysi, a im bardziej, im czulej oni opiekowali się nią, tym bardziej ja się od nich odsuwałam.
Miałam może trzynaście lat, kiedy powiedziałam przy kolacji, że chciałabym przeprowadzić się do dziadków. Oczy Beaty momentalnie zaszły łzami.
— Michasiu — szepnęła załamującym się głosem — przecież my ciebie kochamy, jesteśmy rodziną, jesteś naszą córką tak samo jak Marysia…
Nie powinna była tego mówić.
Ja wcale nie chciałam być jak Marysia. Ja chciałam być najważniejsza, niepowtarzalna, jedyna! Nie chciałam się niczym ani nikim dzielić z Marysią.
— Chcę mieszkać z dziadkami — powtórzyłam uparcie jak mała dziewczynka, która domaga się zakazanego cukierka.
— Dość tego! — tata nagle trzepnął ręką w stół, aż podskoczyły talerzyki. — Tu jest twój dom i tu będziesz mieszkała, z nami. Mam dość twoich fochów! — wstał gwałtownie i wyszedł do łazienki, trzaskając drzwiami.
Beata rysowała palcem jakieś wzory na stole. — Nie powinnaś się tak zachowywać, Michasiu — powiedziała cicho. — My cię naprawdę bardzo kochamy, nie czujesz tego? Czy naprawdę jest ci z nami aż tak źle?
Milczałam, nie chciałam z nią rozmawiać. Rzuciłam jej tylko niechętne spojrzenie i uciekłam na górę do swojego pokoju. Tak naprawdę to nie chciałam się nigdzie wyprowadzać — wolałabym raczej, żeby oddali Maryśkę do domu dziecka albo wszystko jedno gdzie. Niestety, nigdzie jej nie oddali, za to mnie próbowali zapisać do psychologa. Niby miał mi pomóc.
Może by i pomógł, ale nie chciałam tam chodzić. Pani psycholog była, owszem, bardzo miła, ale nie chciałam z nią rozmawiać. Powtarzałam uparcie:
— Nie chcę do pani przychodzić, nie potrzebuję tego.
To samo mówiłam w domu. Po kilku wizytach, które nic nie dały, rodzice zrezygnowali.
Wreszcie byłam w centrum uwagi
Sytuacja unormowała się odrobinę, kiedy poszłam do liceum. Nie znaczy to, że pokochałam moją młodszą siostrę, czy chociażby ją polubiłam. Oczywiście, że nie. Zdałam sobie jednak sprawę, że walka o nią nic nie da. Rodzice jej przecież nie oddadzą, nie zniknie. Jest i będzie, a ja muszę to zaakceptować.
Oganiałam się od niej jak od natrętnej muchy i warczałam o byle co. Zazdrościłam jej wszystkiego.
A najbardziej tego, że była tak bardzo, coraz bardziej podobna do mamy, do Beaty.
Miałam siedemnaście lat, kiedy zaczęłam chorować na nerki. Zaczęło się banalnie. Jakieś zawroty głowy, bóle podbrzusza. Beata zapisała mnie najpierw do ginekologa. Szybko okazało się, że to nerki.
Wtedy po raz pierwszy usłyszałam, że na to samo zmarła moja mama. Nigdy wcześniej mnie to nie interesowało. Wiedziałam, że była bardzo chora i umarła, ale nigdy nie pytałam na co. Teraz przestraszyłam się, jednak nie myślałam, że też mogę umrzeć. W wieku siedemnastu lat raczej nie myśli się o śmierci.
Rodzice tak serdecznie się mną opiekowali! Wreszcie miałam to, co chciałam — byłam najważniejsza. Beata przychodziła codziennie do szpitala, często miała zaczerwienione oczy; wiedziałam, że się o mnie martwiła.
Fukałam, kiedy przyprowadzała ze sobą Maryśkę, więc częściej przychodziła sama. Potem długo leżałam w domu, następnie było sanatorium. Do szkoły wróciłam dopiero po pół roku.
Jedną nerkę miałam nieczynną, ale drugą udało się uratować. Lekarze twierdzili, że muszę się oszczędzać, dbać o siebie, brać leki i uważać na wszystko, ale z jedną zdrową nerką można żyć długie lata.
W domu byłam najważniejsza, nawet Maryśka chodziła wokół mnie na palcach. Ja jednak nie przestałam na nią warczeć, fukać i złościć się o byle co. Patrzyła na mnie ze smutkiem i znosiła wszystko w milczeniu, tak jak w dzieciństwie.
Zabrałaś mi mamę!
Dziś wiem, że była o wiele dojrzalsza i mądrzejsza niż ja w jej wieku. W końcu jednak nie wytrzymała. Po jakiejś kolejnej awanturze o bzdety przyszła wieczorem do mojego pokoju. Rodzice wyszli do znajomych, byłyśmy same w domu. Leżałam pod kocem i czytałam książkę.
— Wynoś się — warknęłam, ale nie wyszła, stała i patrzyła na mnie w milczeniu. — No, co chciałaś? — powtórzyłam.
Podeszła do biurka, odsunęła książki i usiadła na blacie.
Była taka drobna, szczupła z szopą rozczochranych rudych włosów… „To właściwie jeszcze dzieciak — przebiegło mi przez myśl. — To ja powinnam się nią opiekować”.
— Złaź z biurka — warknęłam. — Tyle razy mówiłam, żebyś tam nie siadała.
Wzruszyła ramionami:
— Przecież ci nic nie zniszczę.
— Złaź — powtórzyłam.
Zeskoczyła z blatu, ale nie wyszła. Usiadła w fotelu i spytała:
— Michalina, dlaczego ty mnie tak nie lubisz?
Wzruszyłam ramionami. Też wymyśliła! Sądziła, że będę jej się spowiadać czy co? Marysia jednak nie rezygnowała.
— No powiedz mi, Miśka, przecież jesteśmy tylko we dwie, jesteśmy siostrami. Siostra Weroniki to się nią opiekuje, chodzą razem do kina, na basen, a ty się ciągle ode mnie oganiasz — drążyła uparcie. — Czy ja ci zrobiłam coś złego?
— Zabrałaś mi mamę — wyrwało mi się i natychmiast tego pożałowałam.
— Mamę? — patrzyła na mnie zdziwiona. — O czym ty mówisz? Zwariowałaś?
— Wyjdź stąd natychmiast! — warknęłam.
— Miśka, czy tobie odbiło? Jak zabrałam ci mamę?
— Wynoś się! — poderwałam się z kanapy, mając zamiar wyrzucić ją za drzwi siłą, gdyby nie chciała wyjść, ale ona zerwała się i skoczyła w kierunku drzwi.
— Pójdę sobie, ale ty się zastanów, co mówisz! — krzyknęła, będąc już na korytarzu. — Niby jak miałam zabrać ci mamę? Przecież to moja mama! Moja, nie twoja! Zapamiętaj to sobie!
Wiedziałam, że to ja jestem ta niedobra
Od tej chwili zaczęłam zwracać się do Beaty po imieniu. Widziałam, że było jej przykro, ale nie powiedziała ani słowa. Za to ojciec zareagował natychmiast.
— Jak ty się odzywasz do matki? — wściekł się.
— Przecież ona nie jest moją mamą — odpowiedziałam spokojnie.
— Michalina!
— Daj spokój, Karol — przerwała ojcu Beata — jeśli tak woli, niech tak będzie. Możesz mówić do mnie, jak chcesz, ale pamiętaj, że zawsze jesteś moją córką.
— To Marysia jest twoją córką.
— Michalina! — usłyszałam za sobą wściekły głos taty.
Wiedziałam, że to ja jestem ta niedobra, że to ja powoduję konflikty w rodzinie, jednak nie potrafiłam inaczej. Nie potrafiłam pokochać ani nawet polubić Maryśki.
Znalazłam kogoś, kto kochał tylko mnie
Franka poznałam na egzaminach wstępnych na studia. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Chciałam od razu wyprowadzić się z domu i zamieszkać razem z nim, ale rodzice się nie zgodzili.
Musiałam ustąpić, w końcu utrzymywali mnie na studiach. Byliśmy z Frankiem dla siebie stworzeni, nie potrafiliśmy bez siebie żyć. Na trzecim roku studiów wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy z rodzicami Franka, a po jakimś czasie w mieszkaniu babci Kasi, która przeprowadziła się do domu moich rodziców.
Lekarze ostrzegali mnie przed ciążą. Wiedziałam, że u mojej mamy choroba nasiliła się gwałtownie, gdy mnie urodziła, ale tak bardzo chcieliśmy z Frankiem mieć dziecko! Zaryzykowałam.
Pod wpływem Franka i ciąży bardzo złagodniałam. Nawet moje kontakty z Marysią się poprawiły. Już mnie tak bardzo nie denerwowała, nawet od czasu do czasu nas odwiedzała. Wpadała taka śliczna, radosna, z wiecznie rozwianymi włosami. Zawsze się spieszyła, zawsze miała coś bardzo ważnego do załatwienia.
— Piękna ta twoja siostra — powiedział kiedyś Franek.
Najeżyłam się momentalnie i fuknęłam na niego:
— To trzeba się było ożenić z nią, a nie ze mną!
Zachichotał i pocałował mnie w czubek głowy.
— Głuptas — mruknął.
Byłam coraz słabsza
Kiedy przyszedł na świat nasz synek, byliśmy z Frankiem bardzo szczęśliwi. Niestety, szybko okazało się, że moja choroba się nasiliła. Znowu musiałam pójść do szpitala.
Maleńkim Marcinkiem zajmowała się teściowa do spółki z Beatą. Wiedziałam, że dbają o niego, że nie dzieje mu się krzywda, ale ogromnie za nim tęskniłam. Na pewno nie pomagało mi to wyzdrowieć, czułam się coraz słabsza, coraz bardziej zmęczona.
Widziałam troskę w oczach mojego męża, rodziców, teściów, nawet Maryśki, ale zaczynało mi być wszystko jedno, chyba zaczynałam wpadać w depresję. W końcu lekarze podjęli decyzję o rozpoczęciu dializ, stwierdzając, że mojej nerce nic już nie może pomóc. Przeszczep albo… Wolałam nie myśleć co.
Wypisali mnie ze szpitala, mogłam już być ze swoim synkiem, jednak dwa razy w tygodniu musiałam spędzać kilka godzin w szpitalu na dializie. Źle się po niej czułam, byłam osłabiona i senna, nie miałam sił zajmować się Marcinkiem. Zaczynałam się coraz bardziej bać. Wszyscy mnie pocieszali, że będzie dobrze, ale niby jak? Myśl, że do końca życia będę musiała tak jeździć na dializy, napawała mnie przerażeniem.
Wiedziałam, że tata zgłosił się na badania; chciał wiedzieć, czy mógłby być dla mnie dawcą. Nie mówili mi, kiedy będą wyniki, ale od kilku dni miałam wrażenie, że już wiedzą. Znałam swoich rodziców i widziałam po ich oczach, że nic z tego nie będzie, tylko nie chcieli mi mówić, nie bardzo wiedzieli jak.
Chciała to zrobić dla mnie?
Wieczorna wizyta Marysi bardzo mnie zaskoczyła. Mimo że odkąd mieszkałyśmy oddzielnie, wojna między nami przycichła, to jednak nigdy nie stałyśmy się sobie bliskie. Chyba nie potrafiłyśmy być dla siebie siostrami. Gdzieś w głębi serca wiedziałam, że to moja wina, ale nie potrafiłam ani nawet się nie starałam nic z tym zrobić.
— Cóż się stało, że przyszłaś? — przywitałam Marysię niechętnie.
Była jak zwykle śliczna i uśmiechnięta. „No tak, jest przecież zdrowa — przebiegło mi przez myśl. — Ona wszystko może, wszystko jej się udaje, a ja?” — w oczach zakręciły mi się łzy.
Wiedziałam, że to zauważyła, ale nic nie dała po sobie poznać. Rzuciła torbę i usiadła na dywanie obok próbującego już raczkować Marcinka.
— Nie złość się i nie krzycz na mnie, bardzo cię proszę — uważnie na mnie popatrzyła. — Chciałam z tobą pogadać.
Wzruszyłam ramionami.
— Niby o czym?
Marysia długo milczała. Już myślałam, że się obraziła, że wstanie i wyjdzie bez słowa. Nie zrobiła tego jednak.
— Ojciec nie może być twoim dawcą — powiedziała prosto z mostu.
Mimo że przeczuwałam to już dawno, zrobiło mi się zimno.
— I przysłał ciebie, żebyś mi to powiedziała?
Spojrzała na mnie z żalem.
— Ale ja mogę… — dokończyła.
Usiadłam na kanapie, bo kolana się pode mną ugięły. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Patrzyłam, jak Marysia spokojnie bawi się z moim synkiem i wydawało mi się, że to jakiś sen.
— Michalina — Marysia niespodziewanie znalazła się obok mnie na kanapie. — Nie martw się, wszystko będzie dobrze, uda się.
Jesteś moją siostrą, czy tego chcesz, czy nie
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Marysia przeszła dodatkowe badania. Termin operacji miałyśmy ustalony na za dwa tygodnie. Bardzo się bałam, że coś pójdzie nie tak. Po Marysi nie było widać stresu, a przecież ona szła na tę operację dobrowolnie, oddawała swoją nerkę dla mnie, a przecież nie musiała.
— Marysiu, nie boisz się? — zapytałam ją niepewnie.
— Czego? Przecież wszystko się uda — powiedziała zdecydowanym tonem.
— Nie masz żadnych wątpliwości? — dociekałam.
— Nie mam — w zielonych oczach miała takie same ogniki jak Beata. — Jesteś moją siostrą, czy tego chcesz, czy nie.
Dwa tygodnie później byłyśmy już po zabiegu. Lekarze twierdzili, że wszystko poszło dobrze. Marysię szybko wypisali do domu, ja musiałam jeszcze kilka dni zostać. Czułam się uwolniona od wielkiego ciężaru, od strachu, od zagrożenia.
Chciałam szybko wracać do domu, do synka, do Franka, do rodziców. Chciałam żyć i cieszyć się tym, że żyję. Obiecywałam sobie, że będę lepsza dla wszystkich, a przede wszystkim dla Marysi.
Podarowałaś mi życie, siostrzyczko, a na pewno szansę na nie. Chciałabym powiedzieć ci głośno, jak bardzo jestem ci wdzięczna, jak bardzo cię kocham, ale jeszcze nie potrafię. Wstydzę się tego, jaka byłam. Przepraszam cię za to. Na razie w myślach, ale jak tylko się pozbieram, powiem ci to, Marysiu.
Czytaj także:
„Ukradłam życie swojej wykształconej, ale chorej siostry. Nie mam wyrzutów sumienia - zrobiłam to też dla niej”
„Obiecałam umierającej mamie, że zajmę się siostrą, ale nie dotrzymałam słowa. Jak się okazało, wyszło jej to na dobre”
„Pazerna siostra żyje jak królowa moim kosztem. Byłam naiwna i za dobra, a teraz nie mam nic. Ona zagarnęła wszystko”