„Opiekowałam się dziadkami najlepiej jak umiałam, a oni przepisali dom na mojego leniwego brata”

kobieta po śmierci dziadków fot. Adobe Stock, Daniel L/peopleimages.com
„Opieka nad nimi wymagała ogromnego poświęcenia i cierpliwości. Dziadek czasami odczuwał bóle i trudności w poruszaniu się, a babcia potrzebowała pomocy przy codziennych czynnościach, jak ubieranie się czy mycie. Często musiałam być czujna i reagować na ich potrzeby, szybko dostosowując się do zmieniającej się sytuacji”.
/ 28.06.2023 10:30
kobieta po śmierci dziadków fot. Adobe Stock, Daniel L/peopleimages.com

Przez wiele lat poświęcałam się opiece nad moimi zniedołężniałymi dziadkami. Nasze życie było skupione wokół domu na wsi, w którym mieszkaliśmy. Wczesnym rankiem budziłam się, by przygotować śniadanie dla nich i pomóc im w codziennych czynnościach.

Dbaliśmy o nasze rośliny w ogrodzie, a ja często pomagałam dziadkom w pracach polowych, jak koszenie trawy czy zbieranie plonów. Zresztą, tak naprawdę byłam sama odpowiedzialna za większość tych prac, bo seniorzy mieli coraz mniej sił.

To były trudne i czasochłonne obowiązki

Jednak wykonywałam je z miłością. W ciągu dnia zajmowałam się utrzymaniem domu w czystości, gotowaniem obiadów, pilnowaniem, żeby babcia i dziadek przyjmowali swoje leki, oraz towarzyszeniem im w codziennych spacerach. Miałam na uwadze ich zdrowie i dobrobyt, zawsze dbałam o to, by czuli się jak najlepiej. Razem spędzaliśmy wieczory przy ognisku, a ja z chęcią słuchałam ich opowieści o dawnych czasach.

Opieka nad nimi wymagała ogromnego poświęcenia i cierpliwości. Dziadek czasami odczuwał bóle i trudności w poruszaniu się, a babcia potrzebowała pomocy przy codziennych czynnościach, jak ubieranie się czy mycie. Często musiałam być czujna i reagować na ich potrzeby, szybko dostosowując się do zmieniającej się sytuacji.

Ale nigdy nie narzekałam

Opieka nad babcią i dziadkiem była dla mnie nie tylko obowiązkiem, lecz również prawdziwą przyjemnością. Widziałam, jak moje wysiłki przynoszą im ulgę i radość. Było dla mnie niezwykle ważne, żeby mogli starzeć się w godny sposób i wiedzieć, że są kochani i otoczeni troską.

Po kilku latach zmagania się z typowymi dla wieku starczego niedogodnościami moi dziadkowie zmarli. Najpierw dziadek, a kilka miesięcy potem babcia. Niestety, ich odejście oznaczało dla mnie koniec życia w tym domu... Z dnia na dzień zostałam z niczym.

Wizyta u notariusza była dla mnie traumatycznym przeżyciem. Kiedy usłyszałam, że nieruchomość została przepisana na Antka, moje serce zamarło. Jak mogli mi to zrobić? Jak mogli zignorować moje zaangażowanie i oddanie? Czułam rozżalenie. Jednak najbardziej przytłaczającym momentem było znalezienie listu w szufladzie.

Przeczytałam słowa, które dziadkowie dla mnie zostawili

Chcieli, aby Antek otrzymał szansę na nowy start na wsi i kontynuował gospodarkę. Wierzyli w jego zdolności i wizję, a poza tym dziadkowie chyba nie mogli pogodzić się z faktem, że Antek żyje w jakiejś wynajmowanej kawalerce i nie ma zdolności kredytowej na poprawę życia. Ja, ich zdaniem, miałam sobie poradzić i bez domu, bo byłam zaradna i wykształcona.

W ramach rekompensaty zostawili mi kilkadziesiąt tysięcy złotych, chociaż w mojej ocenie to wszystko nie zadośćuczynić utraty ukochanego miejsca, które było dla mnie wszystkim. Co z moimi marzeniami? Czy nie zauważyli, ile ten dom i wszystkie wspomnienia z nim mi znaczą?

Odebranie mi domu, w którym żyłam przez większość swojego życia, była dla mnie ogromnym szokiem. Poświęciłam wiele lat na opiekę nad moimi dziadkami, mieszkałam z nimi na wsi. Kiedy odeszli, nie przyszło mi do głowy, że mogę formalnie stracić to, co całe życie uważałam za własne.

Przecież oddałam im wszystko, co tylko było w mojej mocy, i zawsze myślałam, że to dom również należy do mnie. To był mój dach nad głową, jedyny, jaki miałam! 

Moje marzenia o kontynuowaniu życia w tym domu zostały roztrzaskane przez jeden dokument i przez pojedynczy list. Nie mogłam zrozumieć, jak coś, co było dla mnie tak istotne i ważne, mogło zostać tak po prostu zepchnięte gdzieś na daleki plan.

Pamiętam też rozmowę telefoniczną z moim bratem

Bardzo szybko dotarła do niego informacja o testamencie. Był zdziwiony tak samo jak ja. Sam mieszkał na drugim końcu Polski i był raczej "mieszczuchem".

— Maja, ja serio nie mogę w to uwierzyć! Ja mieszkam gdzieś na wynajmie w mieście, a teraz nagle dostaję cały dom? Przecież to ty się nimi opiekowałaś. Ja i krowy albo pola? Dobre sobie.

— Dla mnie to też jest szok. — Mówiłam z gulą w gardle: — Nie rozumiem, jak mogli podjąć taką decyzję.

— Co teraz?

— Właśnie powoli pakuję swoje rzeczy i próbuję ogarnąć jakieś mieszkanie na początek. Może uda mi się podziałać z kredytem, bo mam pieniądze na wkład.

Nie wyobrażam sobie tego... Musimy to jakoś odkręcić, siostra.

Zastanawialiśmy się, co mogliśmy zrobić, by to wszystko naprostować. Cieszyło mnie to, że obydwoje z Antkiem byliśmy tego samego zdania. Że mogłam liczyć na jego zrozumienie i wsparcie. Że ta cała dziwna sytuacja nie odbije się przynajmniej na naszych relacjach i nie skończy się rodzinną "dramą".

Szczególnie że nie było w tej całej aferze żadnych naturalnych "mediatorów", bo nasi rodzice zginęli w wypadku. Nam prawie nic nie zostawili, bo całe życie wynajmowali jakieś mieszkania i nie mieli nic na własność.

Zastanawialiśmy się, co mogliśmy zrobić, by to wszystko naprostować.

Po długich rozmowach i przemyśleniach doszliśmy do wniosku, że póki co najlepiej będzie dogadać się między sobą i nie zmieniać tego, co jest. Antek wciąż mieszkał w mieście, a ja nie wyprowadziłam się ze wsi. Choć formalnie straciłam prawo do nieruchomości, która była dla mnie tak ważna, to wciąż w niej żyłam, chociaż jakby trochę w zawieszeniu. Jednak to poczucie niepewności jest trudne do zniesienia. Czuję, jakby moje życie zatrzymało się w miejscu.

Wciąż mam nadzieję, że Antek nie zmieni swoich planów

Modlę się, by nie zaszły żadne nieprzewidziane okoliczności, które by go skłoniły do przeprowadzki. Pragnę, abyśmy jako rodzeństwo znaleźli jakiś kompromis, który pozwoli mi odzyskać poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Na pewno byłam świadoma tego, że niebawem będę musiała spłacić jego część majątku.

Przecież coś mu się należy, bo nawet jeśli formalnie ma nieruchomość, to w praktyce wciąż nic się nie zmieniło. Ale jak będzie to wyglądać od strony notarialnej, tego jeszcze nie wiem.

Codziennie rozmawiam z Antkiem, próbując gdzieś między wierszami odczytać, czy ma jakieś plany związane z tym miejscem. Czy zainteresował się gospodarką, czy przejawia chęć życia na wsi. Nie mam pojęcia, co przyniesie przyszłość.

Tymczasem staram się być silna i optymistyczna. Szukam innych możliwości, szans, które otworzą przede mną nowe drzwi. Muszę uwierzyć, że jestem zdolna poradzić sobie z tymi trudnościami i że przyszłość przyniesie mi nowe perspektywy.

Każdy dzień spędzony w tym domu jest jak dar

Chociaż wiem, że to nie jest mój własny majątek, nadal czerpię radość ze wspominania chwil spędzonych z dziadkami, patrzenia na te same krajobrazy, które obserwowałam przez lata. To jest moje miejsce, choć formalnie straciłam do niego prawa.

Dlatego teraz koncentruję się na budowaniu relacji z Antkiem, na szukaniu rozwiązań, które pozwolą nam znaleźć wspólny kompromis. Mam nadzieję, że uda nam się odkryć drogę, która przyniesie satysfakcję i spełnienie dla nas obojga.

A do tego czasu, pozostaję w niepewności, żyjąc w domu, który wciąż traktuję jako swój, ale z jednak z pewną dozą niepewności: co będzie jutro?

Czytaj także:
„Uknułem intrygę, by wykluczyć kuzyna i przejąć cały majątek po ciotce. Udało się, ale teraz drżę, że sprawa się wyda”
„Siostra zrobiła sobie z mojego domu hotel, a z mojej ciężarnej żony - służącą. Sam ją tak rozpieściłem”
„Modliłam się, by syn uniknął ślubu z tamtą zołzą i Bóg mnie wysłuchał. Teraz ma fajną dziewczynę, ale nie chce się żenić”

Redakcja poleca

REKLAMA