„Zakochałam się w wieku 70 lat. Rodzina łapie się za głowę, bo powinnam szykować się do grobu, a nie do ołtarza”

zakochana starsza para fot. Adobe Stock, peopleimages.com
„– Mamo, nie bierz tego do siebie, ale tobie chyba kompletnie odbiło – powiedziała mi szorstko Asia. – I co, może jeszcze weźmiesz drugi ślub? Zbezcześcisz pamięć o ojcu? – A żebyś wiedziała, że wezmę, jeśli tylko będę chciała! – uniosłam się”.
/ 13.01.2024 10:30
zakochana starsza para fot. Adobe Stock, peopleimages.com

Byłam żoną Mariana przez ponad 40 lat. Byliśmy zgranym małżeństwem. Oczywiście, czasem działaliśmy sobie na nerwy, a czasem kłóciliśmy się, ale zawsze mogliśmy na siebie liczyć w momentach próby.

Trudno wypełnić taką pustkę

Nie było między nami kłamstw, zdrad ani pogardy, które wcale nie są rzadkością w małżeństwach – zwłaszcza tych o długim stażu, tzw. związkach z przyzwyczajenia.

Gdy męża zabrała choroba, długo nie mogłam się pozbierać do kupy. To nie tak, że nigdy nie miałam życia poza małżeństwem. Przeciwnie, zawsze otaczałam się innymi ludźmi. Miałam dobre relacje z córkami, z wnukami, często bywałam na kawie u sąsiadek czy przyjaciółek jeszcze z dawnych lat. Nie byłam uwiązana do męża, jak wiele innych żon. Gdy działał mi na nerwy, najzwyczajniej w świecie zmieniałam otoczenie i wychodziłam do ludzi, żeby nabrać dystansu.

A jednak, gdy Mariana zabrakło, poczułam pustkę, której nie umiałam wypełnić niczym, co dotychczas sprawiało mi przyjemność: ani spotkaniami towarzyskimi, ani pasjami, ani podróżami.

Oswoiłam się z samotnością

Zaczęłam popadać w marazm, z którego być może już nigdy bym nie wyszła, gdyby nie moje córki. To one zauważyły, że moja żałoba zaczyna przeobrażać się w niebezpiecznie przewlekłe przygnębienie.

– Mamo, wiem, że ci ciężko, ale masz dla kogo żyć, to przecież jeszcze nie koniec. Masz nas, masz wnuki, masz przyjaciół – pocieszała mnie Karina, moja młodsza córka.

Przez ponad rok podobne argumenty zupełnie do mnie nie trafiały. W końcu nadszedł jednak dzień, w którym obudziłam się z jakby lżejszym poczuciem przygnębienia niż wcześniej. Później był kolejny dzień i jeszcze kolejny… Kilka tygodni później zaczęłam znowu cieszyć się drobnymi rzeczami takimi jak słońce za oknem, dobra komedia w telewizji czy wizyta koleżanki. Czułam, że wraca do mnie dawna energia. Pamięć o Marianie oczywiście została, ale przekształciła się z bolesnego ukłucia w przyjemną melancholię.

Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu, coraz częściej się uśmiechałam. Zapisałam się na basen i do klubu książki, przygarnęłam kota ze schroniska, żeby mieć się do kogo odezwać i nie siedzieć w domu w kompletnej ciszy. Czułam się coraz lepiej, co chyba było widać i na zewnątrz.

– Pani Tereso, wspaniale pani wygląda. Naprawdę, chciałabym w pani wieku mieć w sobie tyle blasku – skomplementowała mnie któregoś dnia sąsiadka, młodsza ode mnie o dobre dwadzieścia pięć lat.

– Dziękuję serdecznie, to bardzo miłe. Chyba zaczęłam doceniać to, co mam, zamiast zamartwiać się tym, czego nie mogę już mieć – uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

Czułam się za stara na miłość

Kolejne miesiące mojego życia upłynęły mi w spokoju i względnej radości. Jednak któregoś razu podczas spotkania koleżanki uświadomiły mi jeszcze jeden aspekt życia, z którym musiałam się pożegnać…

– Tereska, ty jesteś taka pełna życia cały czas… Może byś jeszcze jakiegoś chłopa sobie przygruchała? Przecież nadal jesteś kobietą, na pewno brakuje ci bliskości! – zaproponowała mi bezwstydnie moja koleżanka ze szkoły, Janka.

– Co ty opowiadasz! W moim wieku? – roześmiałam się.

– W jakim wieku? Masz ledwo siedemdziesiątkę! Faceci jeszcze w tym wieku płodzą dzieci, a ty co? Już się chcesz do grobu kłaść? – odpowiedziała, puszczając mi oczko.

„Ach, Janinka! Ona zawsze była wolnym duchem. Prawdziwa feministka!”, zachichotałam w duchu.

– Wiesz, może teraz brzmi to jak coś szalonego, ale to nie takie głupie. W końcu przecież jesteś w pełni zdrowa, masz w sobie jeszcze dużo życia. Czemu z niego nie skorzystać? – dołączyła się druga koleżanka, Wanda.

– No, może i macie rację, ale jakoś sobie tego nie wyobrażam – skwitowałam i zmieniłam temat.

Ich pomysły zostały mi jednak w głowie. W domu zaczęłam się zastanawiać nad istotą tego, co powiedziały. „W sumie faktycznie, przecież nadal jestem kobietą… Mam w sobie dużo miłości, którą mogłabym obdarować nie tylko wnuki i dzieci, ale i mężczyznę. Czemu by nie spróbować?”, rozmyślałam. „Tylko gdzie się szuka faceta w moim wieku?”.

Los się do mnie uśmiechnął

Odpowiedź przyszła do mnie sama i to niedługo po wspomnianym spotkaniu. Któregoś dnia wracałam z biblioteki, gdy zaczepił mnie pewien mężczyzna. Wyglądał znajomo, ale nie do końca wiedziałam, skąd mogę go kojarzyć. 

– Przepraszam, dobrze się orientuję, że pani mieszka tu w bloku przy Reymonta 6? – zapytał mnie uprzejmie.

– Tak, zgadza się... – odpowiedziałam nieco zmartwiona tą dociekliwością ze strony nieznajomego. – A dlaczego pan pyta?

– Bo ja też tam mieszkam, ale dopiero od kilku miesięcy – roześmiał się. – Tak mi się zdawało, że panią kojarzę. Już dawno chciałem się przedstawić, bo wygląda pani na miłą osobę... Ale jakoś brakowało mi śmiałości. Bogdan – podał mi rękę.

– Miło mi, Teresa. Faktycznie, wiedziałam, że skądś pana znam! Jak się panu u nas mieszka? Z daleka się pan przeprowadził? 

– A z daleka, przyznaję, bo aż z Krakowa. Po śmierci żony musiałem zmienić środowisko... Stare kąty bardziej mnie straszyły, niż cieszyły – wyznał.

– Wiem, o czym pan mówi. Ja również pochowałam męża. Niedługo będą dwa lata – oznajmiłam.

– Bardzo mi przykro. Przepraszam, mam nadzieję, że nie uzna pani tego za niegrzeczne, ale może chciałaby się pani ze mną napić kawy? Tu obok chyba jest przytulna kawiarnia... – zaproponował znienacka.

– W sumie... – zawahałam się. – Czemu nie? Nigdzie się przecież nie spieszyłam.

Nasze spontaniczne spotkanie trwało prawie trzy godziny. Rozmawialiśmy o swoich doświadczeniach, o swoich zmarłych małżonkach, o radzeniu sobie z żałobą. Czułam, że znaleźliśmy wspólny język. Po odprowadzeniu mnie pod drzwi mieszkania, Bogdan zaproponował mi kolejne spotkanie, a ja, niewiele myśląc, zgodziłam się. 

Zaczęliśmy się spotykać regularnie

Po trzech czy czterech miesiącach złapałam się myśli, że po kilku dniach rozłąki z Bogdanem czuję się niekomfortowo. Myślę o tym, co może robić i o tym, kiedy znowu się zobaczymy. „Czy powinnam mu powiedzieć, że zaczynam coś do niego czuć? Może go wystraszę? Przecież nawet nie wiem, czy chciałby jeszcze kiedyś być w takiej relacji... Może do końca życia będzie wierny żonie?”, rozmyślałam. W końcu zdecydowałam się jednak postawić sprawę jasno. 

– Bogdan, posłuchaj... Bardzo sobie cenię naszą znajomość, jesteś dla mnie naprawdę wspaniałym przyjacielem, ale ostatnio mam poczucie, że stałeś mi się bardzo bliski... Nie tylko jako przyjaciel... – dukałam, rumieniąc się jak nastolatka.

– Ależ Tereniu! – zaśmiał się przerywając mi. – Tak się bałem powiedzieć ci to pierwszy! Więc teraz, kiedy już wiem, że się nie wygłupię, pozwól mi jednak przejąć inicjatywę: kompletnie się w tobie zakochałem!

Oniemiałam. Zupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. A jednak gdzieś wewnątrz poczułam przyjemne ciepło... Byłam szczęśliwa! „To chyba jednoznaczna odpowiedź”, pomyślałam i, zupełnie bez namysłu, pocałowałam Bogdana. 

„Ty chyba zwariowałaś!”, rugałam się w myślach, ale z tak małym przekonaniem, że wszelkie głosy zwątpienia szybko we mnie ucichły. Związek z Bogdanem przynosił mi radość, której już nigdy nie spodziewałam się doświadczyć. Po kilku miesiącach postanowiliśmy razem zamieszkać, a nawet myśleliśmy o ślubie. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie reakcja moich córek...

Córki były wściekłe

Gdy poinformowałam je, że w moim życiu pojawił się mężczyzna, córki zastygły w bezruchu.

– Ale mamo... Jak to? W twoim wieku? – wyrwało się Karinie. 

– A co to, myślisz, że starsi ludzie już nie mają prawa do miłości? – odpowiedziałam spokojnie.

– Mają, ale do takiej do wnuków, do dzieci... – jąkała się Asia, druga córka. – I co, będę mówić maluchom, że babcia ma chłopaka?

– A czemu nie? – roześmiałam się. – Jest w tym coś złego?

Córki spojrzały po sobie. 

– Mamo, nie bierz tego do siebie, ale tobie chyba kompletnie odbiło – powiedziała mi szorstko Asia. – I co, może jeszcze weźmiesz drugi ślub? Zbezcześcisz pamięć o ojcu?

– A żebyś wiedziała, że wezmę, jeśli tylko będę chciała! – uniosłam się.

– Nie spodziewałam się po was takiej paskudnej reakcji! Wasz ojciec był moją wielką miłością, ale jego już nie ma. Byłam mu wierna całe życie i zawsze będę go kochać. Ale czy to znaczy, że nic mi się już od życia nie należy? Nie wydaje mi się! A teraz przepraszam, ale jestem umówiona – odparłam twardo, po czym ubrałam się i wyszłam z mieszkania Kariny.

Może jeszcze dojrzeją i to zrozumieją... A jeśli nie, nie zamierzam się tym przejmować! To w końcu moje życie.

Czytaj także: „Rodzina twierdzi, że jako wdowa powinnam cierpieć do końca życia. A ja obiecałam mężowi, że jeszcze będę szczęśliwa”
„Mój facet zniknął 6 lat temu, bo zaszłam w ciążę. A teraz spotkałam go przypadkiem na ślubie własnej siostry”
„Nie mogłam uwierzyć, że przyjaciółka uwiodła mojego ojca. Mam teraz do niej mówić >>mamo<<?”

Redakcja poleca

REKLAMA