„Zakochałam się w szefie, który traktował mnie jak trofeum. Powtarzał mi, że dziewczyna prezesa musi dobrze wyglądać”

Szef traktował mnie jak swoje trofeum fot. Adobe Stock, New Africa
„– Dziewczyno, czy ty sobie żartujesz?! Jaka skręcona kostka? Nie umiesz chodzić w szpilkach?! Nie wiem, jak to zorganizujesz, ale do 14 chcę cię widzieć w pracy – warknął ukochany przez telefon. Nawet nie zapytał, jak się czuję”.
/ 18.05.2022 10:46
Szef traktował mnie jak swoje trofeum fot. Adobe Stock, New Africa

Z wściekłością odwróciłam się w stronę sprzedawcy, który wyjrzał ze sklepu i teraz patrzył na mnie, jakbym była okazem w zoo, a nie kobietą, która właśnie skręciła kostkę.

– To pana wina! – warknęłam. – Powinien pan dbać o to, żeby schodki przed sklepem były suche. Auu! Pozwę pana o odszkodowanie!

– Chyba pani żartuje – oburzył się mężczyzna. – To nie moja wina, że pani nosi takie buty! Schody są suche, trzeba po prostu umieć chodzić!

Po tych słowach sprzedawca zatrzasnął za sobą drzwi sklepu, a ja zostałam z puchnącą kostką na schodach.

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że miał rację

Gdybym zamiast szpilek wybrała rano tenisówki, jak radziła mi Marta, moja siostra, pewnie teraz biegłabym dalej do swoich spraw, a nie leżała na schodkach. Tyle że Marta nie była w mojej sytuacji.

Kilka miesięcy temu zagięłam parol na Adriana, współwłaściciela firmy, w której pracowałam. Udało mi się go poderwać, kilka razy byliśmy razem na kolacji – ale wiadomo, że takiego związku nie udałoby mi się utrzymać, gdybym chodziła w tenisówkach. Adrian podkreślał, że zależy mu, abym codziennie była w szpilkach. Dziewczyna szefa musi świetnie wyglądać.

To dlatego codziennie przychodziłam do pracy w nieskazitelnym makijażu i w wysokich obcasach. I dlatego, niestety, skręciłam kostkę, wychodząc ze zwykłego osiedlowego sklepiku – i kompletnie teraz nie wiedziałam, co robić.

Miałam nadzieję, że przyjedzie i zawiezie mnie do lekarza

W odruchu desperacji zadzwoniłam do Adriana. W końcu był nie tylko moim szefem, ale i kochankiem.

– Skręciłam kostkę – powiedziałam bez zbędnych wstępów, bo Adrian wielokrotnie powtarzał, jak drogi jest jego czas. – Nie mam jak przyjechać.

Dziewczyno, czy ty sobie żartujesz?! – zdenerwował się mój ukochany – Chodzić nie umiesz?! Jak ja teraz zorganizuję zastępstwo?! Nie skończyłaś prezentacji dla klienta, a przyjeżdża o 14. Co ja teraz mam zrobić?

– Przecież ja tego nie planowałam – powiedziałam płaczliwie, bo czułam się coraz bardziej winna i bezbronna.

Nie spodziewałam się, że Adrian zareaguje na wieść o mojej kontuzji entuzjazmem, ale takiego wybuchu złości też nie oczekiwałam. W głębi duszy liczyłam na to, że mnie pocieszy i zabierze z tych schodków. A może on traktuje mnie wyłącznie jak pracownicę? Przeszła mi przez głowę nieprzyjemna myśl, ale szybko ją od siebie odpędziłam.

Nie wiem, jak to zorganizujesz, ale do 14 chcę cię widzieć w pracy – powiedział Adrian i się rozłączył.

Czułam się tak upokorzona, że gdyby nie to, że prawie leżałam na schodach w centrum swojej dzielnicy, prawdopodobnie bym się rozpłakała.

– Mokre schody, co? – usłyszałam nagle nad sobą.

Nawet nie podniosłam głowy. To pewnie ten sprzedawca usiłuje załagodzić sytuację – pomyślałam, nie przestając użalać się nad sobą.

– Niech mi pan da spokój – warknęłam. – I niech się pan nie boi. Nie pozwę pana. Tak mi się tylko powiedziało w złości. Przecież wiem, że mam nieodpowiednie obuwie.

– To na pewno – roześmiał się mężczyzna nade mną. – Zawsze tłumaczę kobietom, które przychodzą do naszej kliniki, że balerinki i szpilki niszczą ich kręgosłupy i zapewniają nam pracę. Ale widać dla niektórych wygląd jest ważniejszy od zdrowia.

Zapewniają nam pracę?

To chyba nie był ten sprzedawca… Wiedziona ciekawością podniosłam głowę. Nade mną stał młody mężczyzna w czarnej kurtce, który przyglądał mi się z ironicznym uśmiechem.

– Nie chcę się narzucać, ale chyba potrzebuje pani pomocy przy wstaniu – powiedział, nadal nie przestając mnie obserwować.

– Bardzo pan domyślny.

Wyciągnęłam rękę w stronę nieznajomego. Niechcący oparłam się na skręconej kostce i momentalnie moją twarz przeszył wyraz bólu.

– Trzeba to prześwietlić – powiedział spokojnie mężczyzna – Coś za szybko pani puchnie ta noga. Może być złamana.

– A pan co, lekarz? – mruknęłam, bez oporów pakując się jednak do samochodu nieznajomego.

– Prawie – znowu się uśmiechnął.

Mojej uwadze nie uszedł fakt, że kiedy się uśmiechał, w kącikach robiły mu się sympatyczne dołeczki.

– Piotr, rehabilitant – wyciągnął rękę w moim kierunku.

– Natalia, sekretarka – przedstawiłam się bez entuzjazmu.

Wolałam nawet nie patrzeć w kierunku swojej stopy. Nawet ja, urodzona optymistka, zdawałam sobie sprawę, że sytuacja nie wygląda różowo.

– Jak pan myśli – zapytałam w pewnym momencie, przerywając zalegającą w samochodzie niezręczną ciszę. – Czy jak już mi tę nogę nastawią w szpitalu, to będę mogła jeździć na nartach? Za tydzień mamy wyjazd… Z szefem… W Alpy… – plątałam się, coraz mocniej czując, jak niedorzeczne jest to, o co pytam.

– Niestety nic na to nie wskazuje, pani Natalio – usłyszałam poważny głos rehabilitanta. – Nawet jeśli to tylko skręcenie, gołym okiem widać, że doszło do uszkodzenia więzadeł. A w przypadku takiego urazu dwa miesiące odpoczynku od wszelkiego ruchu to minimum.

– Ale ja muszę jechać! – krzyknęłam, kompletnie nie panując nad ogarniającą mnie paniką. – Pan nic nie rozumie! To moje być albo nie być!

– Przykro mi – mężczyzna pozostawał niewzruszony. – Przedstawiłem po prostu fakty. Lekarz prawdopodobnie wsadzi nogę w szynę. Jeździła pani kiedykolwiek na nartach w gipsie? To chyba nie jest komfortowe…

Nie podjęłam się już skomentowania słów mężczyzny. Poczułam, jak ogarnia mnie powoli czarna rozpacz. Ten człowiek nic nie rozumiał. Ja musiałam jechać na te narty! Jeśli ja nie będę dyspozycyjna, Adrian weźmie kogoś innego. A wtedy to już… Wiadomo, inna dziewczyna z firmy zajmie moje miejsce. Nie zdawałam sobie sprawy, że po twarzy zaczęły mi strumieniem płynąć łzy. Pal licho boląca kostka, znacznie gorsza była perspektywa utraty Adriana, a kto wie, może i pracy.

– Ale proszę się już uspokoić, pani Natalko – powiedział nagle niespodziewanie łagodnym głosem rehabilitant. – Wszystko będzie dobrze. Zajmę się panią. Dla mnie takie kostki to codzienność. Jeszcze zatańczy pani na własnym weselu.

– A to chyba nieprędko – mruknęłam, wciąż nie mogąc pogodzić się z faktem, że moje miejsce u boku Adriana może lada chwila zostać zajęte.

– Nigdy nie wiadomo, co nam pisane – westchnął sentencjonalnie Piotr i z tymi słowami weszliśmy do kliniki.

Piotr nie odstępował mnie na krok

Zgodnie z jego przewidywaniami, zdjęcie rentgenowskie wykazało zerwanie więzadeł i poważne uszkodzenie stawu skokowego. Lekarz zdecydowanie zabronił mi jakiegokolwiek ruchu przez najbliższe trzy dni. Później czekała mnie rehabilitacja. Usiłowałam dodzwonić się do Adriana, żeby poinformować go, że, mimo najszczerszych chęci, nie będę w stanie dotrzeć do firmy na 14, ale jego telefon ciągle był zajęty.

Kiedy w końcu odebrał, nie zadał sobie nawet trudu, żeby zapytać, jak się czuję. Nakrzyczał tylko na mnie, że jako sekretarka jestem do niczego i rozłączył się bez pożegnania. Poczułam się jak zbity, niepotrzebny pies. Pogorszenie mojego nastroju najwyraźniej nie uszło uwadze Piotra, który cały czas, mimo moich obiekcji, towarzyszył mi podczas oczekiwania na badanie i samego badania.

– Co, mało wyrozumiały szef? – spytał domyślnie.

– Żeby tylko szef – westchnęłam.

Piotr w żaden sposób nie skomentował moich słów, ale z jego miny mogłam wywnioskować, co myśli o ukochanym, który nawet nie zainteresuje się stanem zdrowia swojej dziewczyny. Powoli i do mnie zaczęło docierać, że Adrianowi tak naprawdę nigdy na mnie nie zależało. Byłam dla niego tylko ładną dziewczyną, z którą mógł się pokazać – niczym więcej. Chyba dlatego nie zaprotestowałam, kiedy Piotr zaproponował mi kawę ze szpitalnego ekspresu.

– Jest ohydna – przyznał, przynosząc mi kubek – Ale na razie nie możesz nadwyrężać kostki, więc o kawie z prawdziwej kawiarni nie ma mowy. Może za kilka tygodni – jeśli wciąż będziesz chciała mnie znać.

– Będę – powiedziałam powoli i, po raz pierwszy odkąd skręciłam tę całą kostkę, uśmiechnęłam się do swojego wybawiciela. – Przecież muszę się jakoś odwdzięczyć – dodałam jeszcze, nie spuszczając z Piotrka wzroku.

Ten jego uśmiech coraz bardziej mi się podobał. W tamtym momencie przemknęło mi przez myśl, że może skręcenie kostki wcale nie było najgorszym, co mogło mnie spotkać? Kilka tygodni później byłam o tym przekonana. Zerwałam z Adrianem, przeprowadziłam się do Piotrka i zmieniłam pracę.

Okazało się, że mój nowy chłopak jest nie tylko rehabilitantem, ale też właścicielem kliniki rehabilitacyjnej. I tak się jakoś składało, że pilnie potrzebował recepcjonistki. Czy muszę dodawać, że bez wahania skorzystałam z szansy? I tym razem na pewno nie nawalę przez zwichniętą kostkę. Do pracy chodzę w wygodnych tenisówkach!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA