Robert był moim chłopakiem od pierwszej klasy szkoły średniej. Byliśmy typową szkolną parą. Spotykaliśmy się rano na Placu Komuny Paryskiej (tak to się wtedy nazywało), Robert brał mój plecak i szliśmy ulicą Słowackiego, trzymając się za rączki.
Wydawało mi się wtedy, że tak będzie już zawsze
Był taki opiekuńczy i co najważniejsze, demonstracyjnie okazywał mi swoje uczucia, nie zwracając uwagi na docinki kolegów z klasy.
– Trzymaj się go, Zosiu, to bardzo wartościowy chłopiec – mówiła moja mama. – Taki prawdziwy dżentelmen, w dzisiejszych czasach to prawdziwy skarb.
– No jak, zakochani? Możemy już zaczynać? – pytała rusycystka, którą nasza bliskość wyraźnie drażniła.
– Bardzo panią przepraszam, pani profesor, ale proszę tak się do nas nie zwracać… – kontratakował Robert.
– Proszę bardzo, szanowny panie, mogę też zwracać się całkiem inaczej. Proszę do tablicy i porozmawiamy o życiorysie Lermontowa, po rosyjsku oczywiście.
Nie udawało jej się go zagiąć...
Robert był zawsze obryty na blachę. Ze mną bywało różnie. W drugiej klasie doszedł do nas Piotrek, podobno wyrzucili go z poprzedniej szkoły, takie krążyły plotki. Piotrek był dziwny, inny niż reszta klasy. Trzymał się na uboczu, zapuszczał włosy i na przerwach zaszywał się w jakimś kącie z książką. Nie związał się z żadną z klasowych grup i nie zaprzyjaźnił z nikim. Wydawało się, że taki stan rzeczy najbardziej mu odpowiada.
Czasami czułam jego wzrok na sobie i gdy odwracałam się wystarczająco szybko, potrafiłam zauważyć popłoch w jego oczach. Pewnego dnia natknęłam się na niego w szatni. Byliśmy sami. Popatrzył na mnie.
– Ty pewnie myślisz, że ten twój Robert to taki nieskazitelny rycerz, prawda?
– Nie wiem, czy rycerz, ale na pewno dżentelmen, w odróżnieniu od niektórych… – mruknęłam, patrząc na niego koso.
– A ja ci mówię, że to zwykły opryszek. Sama się przekonasz, znam się na tym.
– Phi! – wydęłam wargi, wzruszyłam ramionami i poszłam do klasy.
Co za bezczelny typ! Nazywać Roberta opryszkiem?
Idiota! – tak sobie myślałam. Nawet mi się podobał z tą ponurością wypisaną na twarzy i książką pod pachą. Sam jesteś opryszek! – pokrzykiwałam na niego w duchu.
– Co taka smutna moja królewna?
– Nic takiego. Tylko ten nowy podszedł do mnie i powiedział, że ty jesteś opryszkiem…
– Tak mnie nazwał?
– Tak.
– Może coś wie, o czym ja sam jeszcze nie wiem – Robert zaśmiał się tubalnie.
– Nie przejmuj się, pogadam z nim sobie.
Pogadali sobie, nie wiem, w jakich okolicznościach, ale zupełnie nieoczekiwanie zostali najlepszymi kumplami. Siłą rzeczy ja także musiałam się zakumplować z Piotrkiem. Co więcej, na użytek naszej trójki „Opryszek” na stałe już przylgnął do Roberta.
– Cześć Zośka, jest Opryszek u ciebie?
– Co ty. On cały wieczór będzie siedział w bibliotece. Uczy się już do egzaminów.
– Cholera, szkoda, bo właśnie zdobyłem wejściówki na koncert do Remontu… Ale może ty byś się ze mną wybrała? Skoro Opryszek się uczy…
– A kto gra? – Schaby i Kobranocka.
– Bo ja wiem. A dobre to?
– Ty się pytasz, dziewczyno? Na jakim świecie żyjesz?
Nie wiem, na jakim żyłam świecie, wiem tylko, że Piotrek zajmował w nim coraz więcej miejsca. Wypełniał sobą wszystkie luki, jakie pojawiały się po coraz częściej znikającym Robercie.
– Robert, już się prawie nie widujemy…
– Zośka, tylko ty mi nie marudź! Przecież wiesz, jak bardzo to wszystko jest dla mnie ważne. Chcę doskonale zdać maturę i chcę się dostać na matematykę. Chcę być dobry… najlepszy… Zrozum, to jest dla nas teraz najważniejsze.
– A ja?
– Mówiąc „dla nas”, miałem na myśli także ciebie – uściślił Robert.
Robert zdał maturę i dostał się na matematykę
Ja spędzałam coraz więcej czasu z Piotrkiem, włócząc się po klubach, koncertach i prywatkach. Robertowi to nie przeszkadzało. Chyba nawet tego nie zauważał. Piotrek wywalczył sobie kategorię „trwale niezdolny do służby wojskowej” i w związku z tym postanowił odłożyć studiowanie o rok. Ja nie dostałam się na medycynę, więc mieliśmy dużo wolnego czasu.
– Należy nam się, nie? Trochę odpoczynku – przekonywał mnie Piotrek.
Pojechaliśmy w środku zimy do Augustowa, gdzie nauczyłam się jeździć na łyżwach. Zima była solidna i Piotrek namówił mnie do łyżwiarskich wycieczek po zamarzniętym jeziorze. Przekonywał, że nie ma się czego bać, nawet samochód tam przejedzie.
Wieczorem, przy winie, pocałował mnie.
– Piotrek, tak nie wolno. Nie możemy.
– Rozumiem. Opryszek.
Po powrocie pobiegłam natychmiast do Roberta, chciałam jakoś się z tego niewinnego grzeszku wyspowiadać. Nie był sam.
– O, cześć. Już wróciliście? – stwierdził jakby z nutką zawodu w głosie.
– Poznajcie się, to Marta. Marta jest najlepszą matematyczką na wydziale. Ma szansę na Nobla!
– Przestań się wygłupiać, to ty jesteś najlepszy. Jeśli Nobel, to dla ciebie. Słuchałam tego przekomarzania z rosnącym zdumieniem.
Czy jestem idiotką?
Naprawdę nie dostrzegłam tego, że już dawno nie jesteśmy parą?
– To może zdobądźcie Nobla wspólnie – rzuciłam, wychodząc i to był nasz koniec.
Bezbolesny i oczywisty. Nic nas już nie łączyło. Pomyślałam z żalem o Augustowie i Piotrku, o tym, jak mogło być cudownie, gdybym tylko umiała się na to zdecydować. Pobiegłam do niego.
– Dotarło do ciebie? Myślałem, że to już nigdy do ciebie nie dotrze.
– Ale co konkretnie? Rozumiesz, co się tak naprawdę stało?
– Zosiu, Robert to na swój sposób fajny gość. Ale jednak opryszek, mówiłem ci, że się na tym znam. On ma plan na siebie, na swoje życie, i nie ma siły, która go od tego odwiedzie. Nawet ty nie masz takiej siły. Przykro mi, ale i cieszę się z tego, że to już.
Tę noc spędziłam z Piotrkiem. I wszystkie następne lata
Nigdy nie żałowałam, że tak się właśnie ułożyło. Nie odczuwałam żadnej tęsknoty za Robertem, nie interesowało mnie, co się z nim dzieje. Pojawił się ponownie w moim życiu trzy miesiące temu. Napisał mi na Facebooku, że to on, że mieszka w Stanach, że jest profesorem, że wykłada na uniwersytecie, że mają z Martą dwójkę dorosłych już dzieci, że nie jest w tym wszystkim szczęśliwy, że przylatuje na konferencję i że chciałby choć na chwilę spotkać się ze mną, bo przecież byłam jego największą i jedyną miłością. W pierwszej chwili chciałam to zignorować, ale potem pomyślałam, że ta chwila słodkiej zemsty należy mi się. Niech się skarży na Martę, na swoje życie, niech widzi, jak uśmiecham się obojętnie i może jeszcze powiem: „Tak wybrałeś, mój rycerzu… Opryszku, ale sorry, wiesz, śpieszę się do Piotrka, idziemy dziś na koncert, tak że sam rozumiesz”.
Poprosił o spotkanie w jednej z kawiarni
Zgodziłam się. Zaczęłam przygotowania do zemsty. Chciałam wyglądać świetnie, chciałam, żeby odczuł ból w brzuchu i wątrobie, że był taką łajzą i idiotą. W tajemnicy przed Piotrkiem (nie chciałam żeby się niepokoił, przecież nie było czym) przygotowałam olśniewającą, choć skromną kreację, ufarbowałam włosy, żeby przykryć odrosty, trenowałam obojętne spojrzenie przed lustrem. I wtedy to poczułam. Nieprzyjemne pieczenie w dolnej wardze. Opryszczka. Żeby jedna! Stado opryszczek! Nie zadziałała maść, nic nie zadziałało, w ciągu nocy obrzuciło mi dokładnie całą wargę ohydnymi, rozlanymi bąblami. Wyglądałam jak potwór z morskich głębin. Jaka zemsta? Czego miałby żałować? Opryszczka na Opryszka! Ironia losu i kara za moje nie najczystsze intencje. Pół dnia spędziłam w łazience, płacząc i użalając się nad sobą...
Trudno, nie da się tego świństwa zamaskować. Po prostu nie pójdę na to spotkanie. Niech stoi przed knajpą i czeka. To też jakiś rodzaj zemsty. Słaby, to prawda, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Z masochistyczną rozkoszą wpatrywałam się w swoją zniekształconą wargę. Już tam pewnie przestępuje z nogi na nogę, nieszczęsny Romeo. Zaczęłam kontemplować przebarwienia skóry na dekolcie. Trzask otwieranego zamka, Piotruś wraca z pracy.
– Jesteś, Zosiu?
– W łazience. Obrzydliwa opryszczka obrzuciła mi dolną wargę, przygotuj się na straszny widok.
– O masz! A ja tu z niespodzianką! Nie zgadniesz, kogo przed chwilą spotkałem na placu… jak zatrzymałem się tam po ciastka… uważaj, bo możesz się przewrócić z wrażenia. O–pry–szka! Naszego Opryszka spotkałem, słyszysz? Po tylu latach! Jest tu ze mną! No, wyłaź. Nie przejmuj się opryszczką, on w końcu i tak zauważa wyłącznie ciągi liczb, takie zboczenie. A poza tym to nawet zabawne: opryszczka dla Opryszka! Jesteś?
Nagle usłyszałam gruchot uderzenia moich kości o posadzkę. Głośny i wyraźny. A potem nie słyszałam już nic. Otworzyłam gwałtownie oczy. Nade mną skakały po suficie i ścianach cienie. Za oknem chybotała się latarnia i gałęzie jakiegoś drzewa. Ktoś obok mnie zachrapał przeraźliwie i z jękiem zaczął przewracać się na łóżku. Próbowałam się rozejrzeć, ale niewiele mogłam dostrzec. Zamknęłam oczy. To jakiś upiorny sen. To nie jest moje mieszkanie. Gdzie jestem? Obudziły mnie nieznajome głosy, rejwach poranny. Nade mną stał mocno pochylony mężczyzna. Uśmiechał się.
– No, Zosiu, wróciłaś z dalekiej podróży… ale nic się nie martw. Jesteś w dobrych rękach. Najlepszych, powiem nieskromnie. Swoją drogą, to całkiem zabawny zbieg okoliczności… Ty mnie nie poznajesz? Tomasz Pietrzak… Tomek, z naszej budy… Co robisz takie oczy? To ja, Tomek…
Rzeczywiście był w naszej klasie Tomek Pietrzak
Jeden z tych, co najbardziej próbowali się z nas wyśmiewać, to znaczy ze mnie i Roberta. Wydaje mi się, że kiedyś nawet doszło do bójki między nimi.
– Pracuję tu, jestem lekarzem. Bardzo przeżyłem to, że się nie dostałaś na medycynę, bo wiesz, ja tam zdawałem tylko dlatego, że liczyłem na częstsze kontakty z tobą. Podkochiwałem się w tobie. A ty nic, tylko Robert i Robert. Dobrze przynajmniej, że mi po tej miłości jakiś fach w ręku został – zaśmiał się ze swojego żartu.
– Wczoraj na nocnym dyżurze od razu cię poznałem. Mimo… tych drobnych zmian na twojej buzi. Ale tym się nie martw, wszystko będzie dobrze.
– Ale co? Dlaczego szpital? Jakie zmiany? To przecież tylko opryszczka.
– Opryszczka? No tak, masz tu wywalone strupy na wardze. Ale to nie o to chodzi, nie pamiętasz, jak się przewróciłaś?
– Przewróciłam? W łazience, tak?
– Takich szczegółów to ja nie znam. Ale byłem zdumiony, jak cię zobaczyłem, i potem chwilę się zastanawiałem, co to za nazwisko? Bo przecież nie twoje z domu ani nie Roberta.
I nagle mnie olśniło!
Był w naszej klasie, chyba nawet nie od początku, taki ponury typ… Piotrek! Zdumiało mnie, że taka atrakcyjna dziewczyna wyszła w końcu właśnie za niego.
– Piotrek to mój mąż…
– Teraz już wiem wszystko. Przecież przesiedzieli tu ze mną pół nocy.
– Czyli kto? Oni?
– No, twój mąż i Robert. Oni wezwali karetkę i przygnali tu w panice. Ty masz jednak szczęście do chłopów. Wszyscy przejęci, były chłopak, mąż i jeszcze teraz ja, czyli cichy wielbiciel… Zawracasz nam wszystkim w głowach, dziewczyno.
Tomek potarł dłonią posiwiałą skroń i uśmiechnął się
Nie wyglądał na człowieka ze złamanym sercem.
– A ja? Co się tak naprawdę ze mną stało?
– Robimy badania, skoro już mam cię tu u siebie, to tak prędko nie wypuszczę. Zbadamy cię za wszystkie czasy, wyjdziesz jak nowa. Dobra, koniec żartów, nic poważnego się nie stało. Kości całe. Masz sporego guza na czaszce i sprawdzaliśmy, czy nie ma jakiegoś wstrząśnienia mózgu. Wydaje się, że jesteś mocno wyczerpana. Jakieś stresowe sytuacje, zgadza się? I raczej słaba odporność organizmu. Choćby ta widowiskowa opryszczka pokazuje, że się specjalnie nie bronisz. Ale i z tym się rozprawimy.
Wyszłam ze szpitala po trzech dniach
Lekarze dali mi zalecenie, żeby odpoczywać i odsuwać od siebie sytuacje stresujące. Nie ma sprawy. Jaki stres? Opryszczka już zeszła, Opryszek poleciał do tej swojej Marty. Wszystko wróciło do normy.
– Zosiu, po tych ostatnich wydarzeniach, wolę cię uprzedzić o pewnym pomyśle… usiądź może – zaczął Piotrek.
– Tak… siedzę…
– Zaprosiłem na dziś wieczór Tomka Pietrzaka. Mała kolacyjka, sama wiesz najlepiej, jak troskliwie się tobą zajął w szpitalu. Pogadamy, powspominamy…
– Jasne, zaraz coś zrobię do jedzenia.
– Nie ma takiej konieczności. Zamówiłem wielki zestaw sushi. Nie przemęczaj się.
Tomek miał ze sobą kwiaty.
– To dla mojej ulubionej pacjentki – puścił do mnie oko.
– A to dla mojego ulubionego pana doktora – Piotrek wyciągnął z szafki swoją nalewkę i rozlał do kieliszeczków.
O dwudziestej pierwszej odpalił komputer i zaczął się z kimś łączyć przez Skype’a.
– Jesteś? Oprych, jesteś tam?
– Jestem, jestem…
– Chodźcie tu do mnie, pokażmy się wszyscy Ameryce! Masz już przygotowanego tego swojego Bourbona czy co tam pijesz?
– Mam. Wznieśmy zatem toast! Zdrowie naszej najpiękniejszej Zosi! Tak bardzo chciałbym być tam z wami…
Nagle urwał i obejrzał się. Do komputera zbliżała się jakaś straszna jędza. Po rysach poznałam, że to bardzo podniszczona i mocno otyła wersja genialnej matematyczki Marty.
– A ty co tu wyprawiasz, Robert? O tej porze już się upijasz? Z koleżkami przez internet? Wyłącz mi to natychmiast! Do ogródka! Trawę kosić trzeba! Połączenie się przerwało. I po co było myśleć o zemście? Też pomysł! – zaśmiałam się w duchu.
Czytaj także:
„Mąż mnie obraża i kontroluje, a ja… nie umiem odejść. Płaczę w poduszkę, a potem znowu wstaję i robię mu śniadanie”
„Nowa pracownica robiła błędy, jak dziecko z podstawówki. Długo mi zajęło nim odkryłam, że to nieoszlifowany diament”
„Gdy siostra dowiedziała się, że nie jest córką naszego ojca, zaczęła traktować go jak obcego. Mściła się, gdy mnie faworyzował”