„Nowa pracownica robiła błędy, jak dziecko z podstawówki. Długo mi zajęło nim odkryłam, że to nieoszlifowany diament”

Zdenerwowana kobieta fot. Adobe Stock, motortion
„Czułam, że jeśli teraz wyjdzie, niedoceniona za tę odwagę, znowu odepchnięta, może zamknąć się w swojej skorupie na amen. Ania pracuje u mnie już pół roku. Jest solidna i dokładna. Czemu podjęłam tę dość ryzykowną decyzję? Chyba zadziałała kobieca intuicja”.
/ 07.11.2022 18:30
Zdenerwowana kobieta fot. Adobe Stock, motortion

Prowadzę niewielkie biuro podróży, więc gdy jedna z moich dwóch pracownic przyniosła długoterminowe zwolnienie lekarskie z powodu zagrożonej ciąży, nie byłam zachwycona. Jako kobieta rozumiałam, że dziecko jest dla niej najważniejsze, ale jako pracodawczyni stanęłam przed nie lada problemem. Musiałam szybko poszukać zastępstwa. Wywiesiłam ogłoszenie, rozpuściłam wici wśród znajomych, dałam anonse na różnych portalach. Niby kandydatki się zgłaszały, ale…

Młode kobiety miały niemożliwe do spełnienia oczekiwania finansowe, co gorsza, nieadekwatne do ich kwalifikacji. Te starsze z kolei niechętnie godziły się na pełny etat, tłumacząc się brakiem sił i koniecznością dyspozycyjności na wypadek „awarii” z wnukami.

Przez moje biuro przewinęło się sporo osób, jednak nie znalazłam żadnej odpowiedniej, która mogłaby od zaraz i bez dodatkowych warunków podjąć pracę. Tymczasem sezon wakacyjny się zbliżał i roboty było w bród. Choć obie z Zosią siedziałyśmy w pracy po kilkanaście godzin, nie dawałyśmy rady.

Pilnie potrzebowałyśmy wsparcia

Jedną ręką obsługiwałam komputer, drugą prawie non stop trzymałam telefon. Zosia zaś dwoiła się i troiła, aby podołać obsłudze pojawiających się osobiście klientów. Pokazywała katalogi, wyszukiwała korzystne oferty, podpisywała umowy. Obie byłyśmy wykończone. Dlatego odpuściłam sobie szukanie idealnej kandydatki i byłam gotowa przyjąć kogokolwiek…

– Dzień dobry. Ja w sprawie pracy. Czy ogłoszenie jest nadal aktualne?

– Dzień dobry – podniosłam wzrok znad monitora i zerknęłam na przybyłą.

Ani ładna, ani brzydka, jakaś taka… nijaka, ale w mojej sytuacji nie mogłam sobie pozwolić na wybrzydzanie. Zaprosiłam ją na zaplecze i poddałam krótkiemu wywiadowi. Ania właśnie ukończyła studia licencjackie z pedagogiki, pochodziła z małej miejscowości i nie miała żadnych obowiązków rodzinnych. Miała za to prawo jazdy, potrafiła porozumieć się w języku angielskim i obsługiwała komputer.

– Bardzo bym chciała dostać tę pracę – mówiła ze spuszczoną głową, jakby bała się spojrzeć mi w oczy. – Nie chcę wracać na wieś.

Wyglądała na bardzo zdenerwowaną. Poczerwieniała i skubała paznokcie.

– Proszę dać mi szansę. Nie pracowałam w biurze podróży, ale szybko się uczę – zapewniła i wreszcie podniosła głowę. W jej oczach zobaczyłam panikę.

Czego ona się tak boi? Przecież jej nie zjem

Może jest w trudnej sytuacji finansowej i ta praca to dla niej być albo nie być.

– W czasie studiów pracowałam na zmywaku, jakiś czas w telemarketingu… – ponownie spuściła głowę. – Roznosiłam ulotki, trochę kelnerowałam, byłam opiekunką do dzieci… – wyliczała dorywcze zajęcia typowe dla studentek.

Nieco mnie tylko zastanawiało, że aż tak często zmieniała pracę. Ale żal mi się jej zrobiło, a poza tym miałam nóż na gardle. Wiedziałam, że same z Zosią już długo nie uciągniemy.
Wymieniłam warunki pracy i doszłyśmy do porozumienia. Ania nie stawiała dodatkowych warunków, zgodziła się na proponowane wynagrodzenie i nie kręciła nosem na godziny pracy od dziesiątej do osiemnastej.

Umówiłyśmy się na miesięczny okres próbny na umowie o pracę, a potem na zatrudnienie na czas określony z możliwością jego przedłużenia. Zleciłam Zosi szybkie przeszkolenie nowej, a sama wreszcie mogłam wyjść koło piętnastej. Następnego dnia, zanim otworzyłyśmy biuro, przy kawie ucięłam sobie z Zosią pogawędkę. Póki jeszcze nie było Ani.

– Jak tam nowa? Rokuje?

– Tak jakby…

– A dokładniej?

– Jest chętna i wydaje się, że szybko łapie, ale… – mina i ton głosu Zosi sugerowały, że jest jakiś problem.

– O co chodzi? Co z nią nie tak?

– Nic nie zauważyłaś? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, czego nie lubię.

– A co miałam zauważyć? Trochę nieśmiała, ale otrzaska się z czasem.

Zosia westchnęła.

– No nie wiem… Jest jakaś dziwna. Nigdy nie patrzy w oczy, niepytana się nie odzywa, a przecież wszystko jest tu dla niej nowe. Powinna wykazywać jakieś zainteresowanie…

– Zośka, litości, to jej pierwszy dzień. Nie każdy jest tak przebojowy jak ty – uśmiechnęłam się, bo Zośka była z tych, co jak je się wrzuci do czynnego wulkanu, to jeszcze z pamiątkami wrócą. – Przyzwyczai się.

– Oby. Sama wiesz, że naszym klientom trzeba dużo opowiadać. I to z entuzjazmem, bo inaczej nie kupią.

Racja. W sprzedaży usług liczy się podejście do klienta. Uśmiech i kompetencja. Gadane i wyczucie potrzeb. Miałam nadzieję, że Ania podoła. Na początek, biorąc pod uwagę to, co mówiła Zosia, uznałam, że lepiej nie zostawić jej samej z klientami.

– Na razie posadź ją przy kompie, niech odpowiada na maile i spisuje umowy. A przy okazji będzie słuchać, jak ty załatwiasz sprawy. Zobaczysz, wciągnie się.

O rany, ona robi podstawowe błędy…

Niestety, Ania, choć pracowita i chętna do wykonywania wszelkich poleceń, nie tylko nie radziła sobie w rozmowach z klientami, ale nie nadawała się też „do papierów”. Przeraziłam się, kiedy zobaczyłam maila, którego napisała. Dobrze, że zdążyłam go przeczytać przed wysłaniem do klientki. Mniejsza o interpunkcję, ale zrobiła kilka ewidentnych błędów ortograficznych.

W przygotowywanych przez nią umowach także odkryłam takie kwiatki. Nie było wyjścia, musiałam wszystko sprawdzać i poprawiać. Paranoja. Przy nowej pracownicy miałam więcej roboty niż bez niej! Aby uniknąć przykrych niespodzianek, odsunęłam ją od komputera i samodzielnie załatwiłam bieżącą korespondencję. Aktualnie Ania siedziała i wertowała katalogi, mamrocząc coś pod nosem.

– Co mówisz? – zagadnęłam ją.

Zaczerwieniła się, jakbym przyłapała ją na czymś wstydliwym.

– Ja… ja uczę się tych ofert na pamięć – wydukała. – Żebym wiedziała, co mówić, jak ktoś przyjdzie.

– Ale dlaczego na pamięć? – zdumiałam się. – Przecież zawsze możesz zajrzeć do katalogu. Nie musisz wszystkiego wykuwać na blachę. Chodzi o to, żebyś swobodnie potrafiła porozumieć się z klientem. Zapytać, czego szuka, jak lubi wypoczywać, czy jedzie sam czy z rodziną…

– Nie potrafię tak – wyznała już ze łzami w oczach. – Mam problem z kontaktami z obcymi ludźmi. Wstydzę się…

Nie wytrzymałam i zadałam nurtujące mnie pytanie:

– Wybacz ciekawość, ale jak ci się udało skończyć studia?

– Z trudem – szepnęła. – Ale większości wykładowców nie przeszkadzało, że uczę się na pamięć. Grunt, że umiałam. Jestem introwertykiem i dyslektykiem na dodatek. Próbuję pracować nad sobą, ale… – łzy popłynęły po jej zaczerwienionej buzi. Wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy. – Widzę, że i do tej pracy się nie nadaję… Powiem tylko… – zacięła się i uciekła wzrokiem w bok. – Przepraszam, to nie moja sprawa, ale pani była dla mnie dobra, lepsza niż inni. Nigdy pani na mnie nie krzyczała, nie wyzwała od idiotek, dlatego chciałam…

– Ania, o co chodzi?

– Bo zauważyłam, że w jednej umowie została źle podana kwota. Przez błąd w przeliczeniu walutowym, jakieś czterdzieści euro na korzyść klienta.

Sprawdziłam.

Dziewczyna miała rację: musiałam się pomylić

– Dziękuję. Ale że tak od razu to zauważyłaś…

– Akurat z liczeniem kłopotów nie mam. Wolę cyfry od liter i dzieci od dorosłych – wyznała i po raz pierwszy uśmiechnęła się szczerze. Nieco blado, ale całkiem uroczo. – To ja… ja już pójdę. Przepraszam za kłopoty.

– Poczekaj! – zatrzymałam ją. – Mówisz, że lubisz cyfry. To może… zajęłabyś się finansami? Niby raz na miesiąc niosę papiery do księgowej, ale na co dzień muszę sobie radzić sama, co kosztuje mnie kupę nerwów, bo tego nie lubię, i zabiera mi czas, który mogłabym poświęcić klientom. 

Blady uśmiech pojawił się ponownie.

– Mogłabym spróbować. I proszę się nie martwić, w liczeniu nigdy się nie mylę.

– No i pięknie. To się dogadałyśmy.

Kolejny uśmiech, bardziej uroczy niż dwa poprzednie. Czemu podjęłam tę dość ryzykowną decyzję? Chyba zadziałała kobieca intuicja. Ta niepozorna dziewczyna mogła kryć w sobie diament.

Poza tym zaimponowała mi, gdy szczerze wyznała swoje słabości. Czułam, że jeśli teraz wyjdzie, niedoceniona za tę odwagę, znowu odepchnięta, może zamknąć się w swojej skorupie na amen. Ania pracuje u mnie już pół roku. Jest solidna i dokładna. Wprawdzie nadal rozmowy z klientami idą jej opornie, ale się stara. Diament pomału nabiera szlifów…

Czytaj także:
„Szefowa latami się nade mną znęcała. Traumę leczyłam u terapeuty, który wykorzystał moją historię do potwornych czynów”
„Zostałam porwana i sprzedana, chcieli zrobić ze mnie niewolnicę. Musiałam użyć podstępu, by wyrwać się z rąk bandytów...”
„Marzyłem o dziecku, ale moja dziewczyna nie chciała tej ciąży. Szalałem z rozpaczy, bo wiedziałem, że nie mogę jej powstrzymać”

Redakcja poleca

REKLAMA