„Mąż mnie obraża i kontroluje, a ja… nie umiem odejść. Płaczę w poduszkę, a potem znowu wstaję i robię mu śniadanie”

Mąż stale mnie upokarza fot. Adobe Stock, Friends Stock
– To dlaczego się ze mną ożeniłeś? Skoro nazywasz mnie kretynką, idiotką… – Bo niezła z ciebie była laska, ale i to jest obecnie kwestią, powiedzmy sobie szczerze, przeszłości”.
/ 08.11.2022 09:15
Mąż stale mnie upokarza fot. Adobe Stock, Friends Stock

Długo znosiłam to cierpliwie, kiwając głową, potakując, chlipiąc nocą w poduszkę, tym razem chlusnęła ze mnie cała latami zbierana gorycz. Miałam dosyć, nie tyle nawet swojego małżeństwa, choć do tego się to w istocie sprowadzało, ile konkretnie mojej w nim pozycji. Pozycji zupełnie różnej od tej, jaką przez całe swoje dorosłe życie pragnęłam mieć i udawałam, że mam, przed światem i samą sobą. Moje własne zakłamanie wydawało mi się czymś absurdalnym, ale tkwiłam w nim – dlaczego?

Nie umiem tego wytłumaczyć

Jak można żyć w fundamentalnej niezgodzie z sobą samą? Otóż można. W moim przypadku trwało to dwie dekady. Czy coś Rafałowi zawdzięczam? Wiele wskazuje na to, że zawsze tak uważał. Niektórzy mężczyźni lubią tak o sobie myśleć: że są wspaniali, jedyni i niezastąpieni, że bez nich świat się zawali, a wybrana łaskawie kobieta przepadnie, bo przecież sama nie da rady. Jakby miała dać, biedaczka? Ułuda godna pozazdroszczenia. Oczywiście miewają ją również kobiety, ale chyba dużo rzadziej, a jeśli już, to w nieco innej skali. Ja sama chciałabym z takim mirażem żyć, o ileż byłoby łatwiej. Chciałabym mieć świadomość, że tak wiele zależy od mojej obecności we wszechświecie. To duża bezczelność i tupet, ale też co za przepis na dobry nastrój. Jakże mi go brak.

Wszystko zaczęło się dawno temu i zgoła niewinnie, przynajmniej w moich własnych oczach. Wychodząc za mąż, z własnej i nieprzymuszonej woli za chłopaka – rówieśnika i partnera, z którym chodziłam kilka lat i którego szczerze pokochałam – postanowiłam pozostać przy swoim nazwisku. Taki zaświtał mi pomysł, czasy sprzyjały. Moje pragnienie nie miało żadnego praktycznego uzasadnienia, które mogłabym przeciwstawić „świętej” tradycji, wedle której to żona przyjmuje nazwisko męża.

– Tak było, jest i będzie, nie ma się co obrażać na świat i odwracać do niego plecami – reakcja była tyleż błyskawiczna, co zdecydowana.

Po raz pierwszy na obliczu wybranka zauważyłam ten rys, który później wyostrzył się, który natychmiast rozpoznawałam, a wkrótce miał przysporzyć mi tylu cierpień.

– Ale ja się nie obrażam, Rafale, chcę jedynie zrobić coś po swojemu…

– Po swojemu? Wbrew tradycji? Wbrew zwyczajowi, który obowiązuje od setek lat?

– Moim zdaniem jest to przestarzały, nieprzystający do naszej rzeczywistości, a do tego głupi zwyczaj…

– Jeśli mnie kochasz, przyjmij moje nazwisko, jak kobiety od zawsze czyniły. To oczywiste.

– Czyli nie mogę cię kochać jako ja? Tak jak dotąd?

– Nie po ślubie. Po ślubie będziemy stanowić jedność.

– A nie możemy jej stanowić pod moim nazwiskiem? Nie możesz zacząć się nazywać tak jak ja, skoro musimy tak samo? Też można.

– Oczywiście, że nie. Po co ta cała dyskusja? Jest bez sensu.

Machnęłam ręką. Niech mu tam będzie, skoro tak mu zależy na wierności wobec tradycji, a może na tym, co rodzina i znajomi powiedzą – myślałam zrezygnowana.

Czy to ma aż takie znaczenie?

Ważne, że go kocham, że chcę z nim być na dobre i na złe. Przecież on mnie też, po co się kłócić o drobiazgi. Pal diabli nazwisko. A jednak… Wcześniej układ na szachownicy wyglądał zupełnie inaczej, mieliśmy po tyle samo pionków i figur. Po raz pierwszy oddałam pole. Mały kawałek, ale potem już poszło. Jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie psychologiczny mechanizm powoduje, że się poddajemy raz, a potem – zamiast postawić na swoim, na zasadzie ustępstwo za ustępstwo, raz ty górą, raz ja – poddajemy się kolejny raz. I jeszcze kolejny. Tracimy pionki, a potem figury. Szach mat.

Chociaż życie to nie gra, oczywiście. Jest jeszcze bardziej skomplikowane.

– Nie możesz pozwolić, by wszedł ci na głowę.

To zdanie jak mantrę powtarzam swoim koleżankom. Lubią mi się zwierzać, jestem towarzyska i uchodzę za osobę, która potrafi słuchać. To się nasłuchałam. Reaguję wojowniczo, zawsze.

– Dlaczego się na to zgadzasz? Nie możesz poddawać się każdej zachciance męża. Nie jest twoim panem i władcą. Nie masz ochoty na seks? Na niedzielny obiad u teściów? Wyjazd na narty, z twoim lękiem wysokości? Odmów, wytłumacz dlaczego, porozmawiajcie o tym spokojnie jak dorośli ludzie.

– Ale on nie umie spokojnie, właśnie jest jak dziecko, od razu się wścieka, tupie nóżkami, obraża. Chodzi cały nadąsany, a ja tak nie lubię cichych dni, tej martwoty w domu.

– Przeżyjesz to. On też. Gdy zobaczy, że opór jest uzasadniony i konsekwentny, że nie chodzi ci o to, by mu zrobić na złość, a jedynie, by bronić swego, zrozumie, odpuści.

– No, nie wiem… czasem myślę, że ktoś musi być mądrzejszy.

– Czyli musi ulec? Dlaczego akurat ty?

Bo ja wiem? Mądrzejszy ustępuje. Nie chcę być zajadła. Czasem trzeba się poddać dla dobra wszystkich.

– Bzdura. Uległość nie ma nic wspólnego z mądrością. „Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne – tam, gdzie chcą”. Czytałaś? Nieważne, wystarczy tytuł. Pamiętaj o tym, rób swoje. Nie baw się w anioła, nikt tego nie doceni, a nawet nie zauważy. Będziesz aniołem jedynie we własnych oczach, do tego bardzo nieszczęśliwym i sfrustrowanym…

W domu zupełnie inaczej śpiewałam

– Gdybym tylko potrafił zrozumieć, o co tym głupim feministkom chodzi.

Mój ślubny patrzył na mnie groźnie i prowokująco, rzucał wyzwanie. Trochę już zdążyłam się do tego przyzwyczaić.

– Szkoda, że nazywasz je głupimi, skoro dobrze wiesz, i to od dawna, że sama dumnie się do nich zaliczam.

– Więc może mi wreszcie wytłumaczysz, bo ja naprawdę nie wiem. Kształcicie się jak mężczyźni, zostajecie magistrami, a później profesorami albo też dyrektorami, ministrami, premierami. Przepraszam – premierkami. Prowadzicie samoloty i latacie w kosmos. Zarabiacie forsę, czasem całkiem ciężką, i wydajecie ją, jak chcecie. O co wam jeszcze chodzi, szalone kobiety? Czy kiedyś zatrzyma się wasza litania żalów i pretensji nie wiadomo o co?

Przełknęłam ślinę. Jak mu to wytłumaczyć? Najłatwiej byłoby na przykładach. Scenach z naszego małżeńskiego życia.

Nie po to tyram, żeby wyrzucać pieniądze. Na co nam nowy odkurzacz? Stary sprawuje się świetnie, czego mu brakuje?

– Po prostu jest stary, tymi nowoczesnymi łatwiej się odkurza…

– Bzdura.

– To może spróbujesz?

– I co jeszcze mam robić? Nie wystarczy, że siedzę w robocie od rana do wieczora, przed komputerem? Padam na twarz i kręgosłup mi trzeszczy.

Nie to, co mnie, mnie oczywiście nie trzeszczy, dlaczego miałby? Oczywiście mogłabym sama pojechać do sklepu i kupić nowy odkurzacz, telewizor, laptop, cokolwiek bym chciała. Nie muszę się pytać. Pracuję i zarabiam. Mamy wspólne konto i mogę w każdej chwili wyjąć z niego pieniądze. Przywieźć odkurzacz do domu albo zamówić go przez internet, postawić na środku pokoju i triumfalnie spojrzeć mężowi w oczy. Wytrzymać jego mordercze spojrzenie. Tylko…

Te ciche dni takie smutne

I tak trudno się przeciwstawić i samej podjąć decyzję. Więc kładłam uszy po sobie. Niech mu będzie. Im bardziej przekonywałam koleżanki, że są istotami wolnymi, mają swoje ludzkie prawa i tego się powinny bardzo kurczowo trzymać, tym bardziej tonęłam w swoim toksycznym małżeństwie. Chwilami czułam się jak mała dziewczynka, która spod opieki taty dostała się prosto pod kuratelę męża, i w niczym nie zmieniło to jej stosunku wiernego poddaństwa. Może z uwzględnieniem faktu, że na więcej buntu mogła pozwolić sobie w relacji z tatą.

„Wszystkie decyzje mojego męża podejmujemy wspólnie” – ten aforyzm, wyhaftowany na makatce, powinien zawisnąć nad naszym łóżkiem.

Nie w kuchni, bo jeszcze ktoś by zobaczył…

– Zamknij się, kretynko.

W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Nigdy w życiu nikt do mnie tak nie przemówił. Czyżbym zaczęła wariować?

– …i przestań wygadywać te swoje nabzdyczone bzdury.

– Te „bzdury” to są moje poglądy. Chyba mam do nich prawo? I do ich wyrażania?

Rozmawialiśmy o polityce, rzecz u nas rzadka, a i rozmowy coraz rzadsze. Z przerażeniem stwierdzałam, że zaczynamy rozmijać się w swoich upodobaniach, sympatiach i generalnie w oglądzie rzeczywistości.

Poglądy to mają ludzie inteligentni, a to, co ty wygadujesz, jest jakąś niestrawną papką. Jesteś zmanipulowana przez media od włosów po palce u nóg. Kompletnie ogłupiała. Idiotka.

– Rafał, o czym ty mówisz? Z wszystkich ludzi – właśnie ty? Mój mąż?

– No właśnie, tylko ja naprawdę dobrze cię znam. Niech się inni nabierają, ale ja wiem, że od zawsze miałaś skłonność do poddawania się manipulacjom z każdej możliwej strony. W twojej głowie nie rodzi się nic „twojego własnego”, wbrew temu, co o sobie sądzisz, nie masz krzty oryginalności, zero samodzielnego myślenia.

– Naprawdę tak o mnie myślisz?

– Od zawsze!

To dlaczego się ze mną ożeniłeś? Skoro nazywasz mnie kretynką, idiotką…

– Bo niezła z ciebie była laska, ale i to jest obecnie kwestią, powiedzmy sobie szczerze, przeszłości.

Należało odwinąć się i pójść, gdzie oczy poniosą. Być tak obrażaną przez najbliższego człowieka, z którym dzieli się mieszkanie, życie, każdy dzień?

Przecież to nie do przyjęcia

Ale jakoś się przyjmowało. Kończyło się jak zwykle. Wygrażaniem pięścią, ostrymi słowami i deklaracjami nienawiści na resztę życia. Wszystko w wyobraźni. Przed mokrą od łez poduszką. Przyjmowała wszystko, a potem nadchodził poranek i życie wracało do normy. Jednak kochałam Rafała. Był moim mężem, mieliśmy dziecko, dom i działkę na Mazurach. I jak miałabym wszystko zaczynać od nowa? Ulgę przynosiły słowa wypowiadane do kolejnej koleżanki: „Nie daj sobie wejść na głowę”. Na radę mądrej, coraz bardziej doświadczonej Mirki zawsze można liczyć. Chodząc po polu minowym, nigdy nie wiesz, kiedy wylecisz w powietrze. Jeden krok i… bum!

Okoliczności więc wcale nie były nadzwyczajne, raczej dość typowe – Rafał wykupił bilety na wycieczkę samolotową, nie pytając mnie nawet o zdanie.

– Każda by się cieszyła, skakała z radości, że tak ją mąż rozpieszcza i o nią dba. A ty jak zwykle niezadowolona. Wiesz, dogodzić ci, to naprawdę niełatwa sztuka. Niech to szlag!

– Nie wściekaj się, proszę. Powinieneś mi powiedzieć o swoich planach, trochę byśmy je zmodyfikowali. Nie mogę, po prostu nie mogę wyjechać w styczniu. Kiedykolwiek indziej, ale nie w styczniu. Nie zrobię tego szefowej, mamy tyle roboty…

– A co? Przecież cię nie wywali, nie odważy się, jesteś najlepsza.

– Nie o to chodzi. Ja nie mogę jej tego zrobić, koleżankom też.

Wszyscy ważniejsi ode mnie – szefowa, a nawet koleżanki. Wiesz, paradna jesteś.

– Nie są ważniejsze. Gdybyś mi powiedział wcześniej…

Trzaśnięcie drzwiami. Coś próbowałam krzyczeć, wpadłam w histerię, poryczałam się. Napotkałam jedynie opór twardego lodu.

To wtedy pomyślałam – dosyć

Dosyć, dosyć, dosyć. Dłużej nie wytrzymam. Ale nic nie zrobiłam.

Minęły cztery tygodnie. Leżę na czarnym piasku Teneryfy. Popijam mojito, patrzę na palmy i staram się nie myśleć o tym, co w biurze. Przecież nie jestem niezastąpiona, wiem o tym, poradzą sobie beze mnie – powtarzam sobie do znudzenia. Rafał pływa i jest w swoim żywiole, gestem głowy zachęca mnie, bym wskoczyła do wody. Jest taka zimna. Powoli wstaję i otrzepuję piasek. Kieruję się w stronę błękitnych fal.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA