„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”

Samorząd wymierzony na mordercy fot. Adobe Stock
Rozwiązanie tej sprawy szczególnie leżało mi na sercu. Ofiarami były bowiem małe dziewczynki. A gdy ktoś krzywdzi dzieci, nie powinno się mieć dla niego litości. Chciałem złapać i ukarać drania. Okazało się, że nie tylko ja…
/ 22.01.2021 17:12
Samorząd wymierzony na mordercy fot. Adobe Stock

Jedno spojrzenie na Majkę, to znaczy komisarz Iwonę Majską, wystarczyło, by zrozumieć, że nie jest dobrze. Moja partnerka, z którą prowadziłem śledztwo w sprawie zabójstw dokonywanych na dziewczynkach, miała podkrążone oczy.

A przecież Majka zawsze przywiązywała dużą wagę do wyglądu! Pamiętam nawet, jak całkiem niedawno pewien złodziej samochodów, którego zatrzymywaliśmy – już leżąc pyskiem na masce ze skutymi z tyłu rękami – stroił sobie żarty z jej pomalowanych paznokci. Jakby instruktorka sztuk walki nie miała prawa robić sobie manikiuru!

– Pracowałaś całą noc? – zapytałem. Skinęła głową, a ja poczułem wyrzuty sumienia, że koło północy zostawiłem ją samą i pojechałem sobie do domu.
– Prawie całą – uściśliła. – O szóstej rano wyskoczyłam do domu wyprowadzić Sabę. Sunia tak się ucieszyła, że skoczyła na mnie – dodała, przebiegając palcami po czerwonej prędze na szyi. Roześmiałem się.
Kto by pomyślał? Komisarz Majka, która powala najgorszych bandziorów, prawie znokautowana przez własnego psa – zażartowałem. W odpowiedzi posłała mi zmęczony uśmiech.
– Znalazłaś coś? – Niestety. Przejrzałam całe kilometry zapisu z monitoringu ulicznego. I nic. Facet jest bardzo sprytny. Chciałem ją pocieszyć, ale akurat ze swojej nory wyłonił się szef i złowieszczo ryknął:
– Gdzie wy się, do cholery jasnej, podziewacie? Od pięciu minut trwa u mnie odprawa! W jego gabinecie byli już wszyscy policjanci naszego wydziału.

Przycupnęliśmy z Majką na krzesłach pod drzwiami.
– Jak już mówiłem, a powtarzam to ze względu na spóźnialskich – tu posłał mnie i Majce jadowite spojrzenie – mamy następnego trupa…

Drań był bardzo sprytny i nieźle się maskował

Poczułem, jak zasycha mi w gardle.
– Kolejna dziewczynka? – niemal wyszeptałem.
– Na szczęście nie – odparł szef. – Tym razem dorosły, około sześćdziesięcioletni facet. Te sprawy się nie łączą.

Poczułem ulgę. Od kilku tygodni pracowaliśmy z Majką nad sprawą mordercy i gwałciciela nieletnich. Na razie były dwie ofiary. Mężczyzna, którego rysopisu wciąż nie mieliśmy, zaczepił je najprawdopodobniej na przystanku PKS-u na przedmieściach. Zapewne spytał o drogę lub zaproponował podwiezienie – tego też nie wiedzieliśmy – a następnie uprowadził w głąb lasu i dokonał ohydnej zbrodni.

Był bardzo przebiegły. Unikał świadków, kamer, na miejscu przestępstwa nie pozostawiał śladów. Wszystko, co mieliśmy, to zeznanie jakiejś kobiety z podmiejskiej wioski, że w dniu ostatniego zabójstwa widziała granatowe auto jadące bardzo powoli i jeszcze zwalniające przy przystankach. Siedział w nim facet w okularach przeciwsłonecznych i bacznie się rozglądał.

To mógł być on! Ale jak ustalić, skąd przyjechał i gdzie udał się po dokonaniu mordu? Pokazaliśmy babci kilkadziesiąt zdjęć popularnych marek samochodów i w końcu orzekła, że najprawdopodobniej był to stary model opla astra. Policzyliśmy więc wszystkich właścicieli takich aut w granatowym kolorze, w naszym województwie. Było ich prawie tysiąc! Nie sposób sprawdzić alibi wszystkich właścicieli.

Od kilku dni, dzień i noc, przeglądaliśmy więc z Majką zapisy miejskiego monitoringu. Może granatowa astra z kierowcą w okularach parkowała na jakimś strzeżonym parkingu? Pod hipermarketem? Na którejś z ulic? Gdziekolwiek, gdzie moglibyśmy zastawić zasadzkę!

– Zamordowany dzisiejszej nocy Marian W. mieszkał samotnie w niedużym bloku obok dworca – referował szef. – Napastnik wszedł do jego mieszkania nocą, kiedy ofiara spała.
– Jak się do niego dostał? – padło pytanie z sali.
– Włamanie – westchnął naczelnik wydziału.
– Pewnie facet się obudził, kiedy opróżniali mu dom z kosztowności.
– Być może. Tyle tylko, że z mieszkania raczej nic nie zginęło. Laptop, aparat, dvd, trochę pieniędzy – to wszystko zostało. Nie ma też śladów przeszukania. Krótko mówiąc, pokoje wyglądają normalnie. I tylko tyle, że w jednym z nich leży trup właściciela, którego znalazła sąsiadka. W tej chwili na miejscu są ludzie z prewencji. Już zawiadomiłem techników i prokuratora. Teraz musi tam jeszcze pojechać ktoś od nas.

W tym momencie ponure spojrzenie szefa spoczęło na mnie.
– Ty się tym zajmiesz. Razem z Majką. Aż poderwałem się z krzesła.
– Przecież my mamy na głowie sprawę tego zboczeńca!
– Już nie – uciął. – Odbieram wam ją. Osobiście poprowadzę śledztwo.

Pięć minut później jechaliśmy z Majką w stronę dworca. Milczeliśmy. O czym tu gadać? Odebrano nam sprawę. Nikt nie powiedział tego na głos, ale było jasne, że to kara za brak postępów.

Wszystko wskazywało na to, że zabił amator

Kiedy dotarliśmy do mieszkania zamordowanego, w środku kłębił się już tłumek ludzi. Kilku technicznych zbierało odciski palców, patolog oglądał ciało dość sporego i na pewno silnego faceta, prokurator miotał się w przedpokoju.
– No nareszcie jaśniepaństwo detektywi raczyli nas odwiedzić! – wycedził na nasz widok.

Ignorując go, zacząłem oglądać drzwi, przez które dostał się sprawca.
Włamania dokonał amator – odezwał się stojący za moimi plecami techniczny. – To prosty mechanizm, który zawodowiec otworzyłby trzema ruchami. A tu, proszę – pokazał poodginany zamek – ktoś biedził się przy tym, jakby dobierał się do skarbca w Forcie Knox.

W duchu przyznałem mu rację. Rabuś musiał dopiero stawiać pierwsze kroki w swoim fachu.
– To mogłoby tłumaczyć, dlaczego nic nie zginęło – szepnąłem do Majki. – Włamywacz-amator został zaskoczony przez pana domu, zabił go i uciekł spanikowany.

Spojrzała na mnie półprzytomnym wzrokiem. Po nocy spędzonej na gapieniu się w ekran komputera, musiała być wykończona.
– Wiesz co, jedź do domu – zdecydowałem. – Wyśpij się, zjedz śniadanie. Ja tu ogarnę sytuację, przesłucham mieszkańców. Sprawa wygląda na prostą. Majka przez krótką chwilę protestowała, ale niemal siłą wypchnąłem ją z mieszkania.

A potem, żeby nie przeszkadzać technikom, zapukałem do drzwi sąsiadki z naprzeciwka, która znalazła ciało. Była nią sympatyczna starsza pani, która zaprosiła mnie na filiżankę herbaty. Wolałbym kawę i papierosa, ale nie wypadało grymasić.
– Wcześnie rano wyszłam, jak co dzień, nakarmić bezdomne koty – zaczęła opowiadać. – Od razu zobaczyłam, że do drzwi pana Mariana ktoś się dobierał. Ten porysowany, powyginany zamek… Kiwnąłem głową na znak, że wiem o czym mowa. – Zapukałam, ale się nie odezwał. Wróciłam więc do siebie i zadzwoniłam, bo mam jego numer telefonu – zamilkła na chwilę.
– Rzecz jasna, nie odebrał – spróbowałem ją trochę popędzić.
– Tak – zgodziła się. – Więc wróciłam pod jego drzwi i nacisnęłam klamkę. Nie były zamknięte. Zawołałam, a kiedy nie odpowiedział, weszłam do środka.

Do oczu starszej pani napłynęły łzy. Mogłem sobie wyobrazić, jak się czuła. Jej spokojne, unormowane życie nagle zatrzęsło się w posadach. Trup, ofiara morderstwa, dla kogoś, kto nie jest do tego przyzwyczajony, to przecież wstrząsający widok.
– Dobrze go pani znała? – postanowiłem oderwać jej myśli od makabrycznego wspomnienia.
– Odrobinę – chlipnęła. – Wie pan, jak to między sąsiadami. Wpadał czasem na herbatkę i wtedy rozmawialiśmy.
– Wspominał może, że ma wrogów? Ktoś mu groził?
Emerytka tylko machnęła ręką. – Na tyle się przede mną nie otwierał. W ogóle był raczej skryty. Niewiele wiem o jego życiu. Westchnąłem, dopiłem z filiżanki, zacząłem wstawać. Nic tu po mnie, trzeba wracać do roboty.
– Na pewno czuł się bardzo samotny – szczebiotała dalej starsza pani. Opadłem z powrotem na sofę, nie chcąc być niegrzecznym. Moje myśli uleciały jednak gdzie indziej. Układałem sobie pytania, jakie zadam patologowi.
– Opowiadał mi tylko, że czasem, aby nie siedzieć w domu i nie gapić się w telewizor, idzie sobie na daleki spacer. Tak jak ostatniej środy – zachichotała – kiedy wrócił cały ubłocony. 
Gdzie on chodził na te spacery?

Dwie różne zbrodnie dziwnie się łączą…

Prawie jej nie słuchałem, ale coś sprawiło, że nagle zamarłem. Nie rozumiałem jeszcze, co to takiego, ale w głowie dzwoniły mi dzwonki alarmowe.
– O której godzinie w środę pani sąsiad poszedł na spacer? – spytałem ostrożnie.
– Po południu. I nie było go aż do wieczora. A dlaczego pan pyta?
– Jaki miał samochód?
Spojrzała na mnie z dobrotliwym uśmieszkiem. – Oj, wy młodzi! Tylko auta wam w głowie. Żeby były duże i szybkie!
– Proszę pani, proszę odpowiedzieć na pytanie… – czułem, że narasta we mnie coraz silniejsze przeczucie.
– Kiedyś nie było aut i ludzie też zdążali do pracy. A nawet byli bardziej punktualni niż dzisiaj. Może dlatego, że nie musieli szukać miejsca do zaparkowania?
– Błagam panią…
– Pan Marian nie był nowoczesny – odparła z godnością. – W ogóle nie miał samochodu.

Nieco rozczarowany ruszyłem do wyjścia, zdawkowo się pożegnałem i przeszedłem do mieszkania zamordowanego.
– Weźcie do analizy jego ubrania i buty! – wydałem polecenie jednemu z techników.
– Po jakie licho? 

– Trzeba porównać zebraną z nich ziemię, z tą z miejsca, gdzie znaleziono ciało drugiej dziewczynki. Wiedziałem, że moje działanie opiera się niemal wyłącznie na intuicji, ale nie mogłem jej ignorować.

Do licha! Ostatnia ofiara gwałciciela została zabita także w minioną środę! A na miejscu przestępstwa teren był bardzo błotnisty… Przez następne dwie godziny miotałem się jak w gorączce, sprawdzając, kim był i czym zajmował się zamordowany. Jednym uchem wysłuchałem wstępnego raportu patologa dotyczącego oględzin ciała: ślady walki, jakieś tkanki, być może skóra napastnika pod paznokciami… Przyczyna zgonu – skręcenie karku.

Swoje trzy grosze dorzucili też techniczni: żadnych odcisków palców sprawcy na miejscu zbrodni, za to na dywanie parę włosów, które z pewnością nie należały do denata. To wszystko razem ułatwi na pewno udowodnienie winy zabójcy, kiedy już go z Majką wytypujemy. Teraz jednak pochłaniało mnie coś innego.

Od dłuższej chwili sprawdzałem, czy ofiara naprawdę nie miała samochodu. Zarejestrowanego na swoje nazwisko – na pewno nie. Ale mało to starych gratów można kupić po wioskach i nie przerejestrować? Interesowało mnie więc, czy facet nie miał wynajętego miejsca parkingowego lub garażu. Wykonałem kilka telefonów i… bingo!

Zerwałem się z krzesła i pognałem do mieszkania Majki. Czułem, że jestem na właściwym tropie i chciałem ten ślad potwierdzić razem z partnerką. Zasłużyła na to! Mieszkała w wielkim bloku, na piątym piętrze. „Ciekawe czy z kimś mieszka? Ma kogoś? A może samotnie wychowuje dziecko?” – zastanawiałem się, czekając na windę.

Współpracowaliśmy ze sobą po raz pierwszy i niewiele o niej wiedziałem. Nigdy wcześniej też u niej nie byłem.
– Zbieraj się! – krzyknąłem, kiedy tylko otworzyła drzwi.
– Musimy sprawdzić pewną posesję za miastem.
– Daj mi minutę – ziewnęła. – Tylko coś na siebie narzucę.

Zostałem sam w przedpokoju. Pobieżnie rozejrzałem się wokół. Mieszkanie składało się z jednego bardzo schludnego pokoju, wypucowanej na błysk kuchni i łazienki, w której Majka zniknęła. Zaraz zresztą się z niej wyłoniła.
– To gdzie jedziemy?
Po drodze opowiedziałem jej o swoich podejrzeniach. O błocie na ubraniu ofiary i zbieżności terminu jego tajemniczego spaceru z czasem, gdy zabito dziewczynkę.
– A teraz jedziemy sprawdzić jego działkę – zakończyłem. – Właśnie ustaliłem, że kilka lat temu odziedziczył po zmarłych rodzicach nieduże gospodarstwo, które stoi puste. Na miejscu już powinni być chłopcy z tamtejszego komisariatu. Ciekawi mnie, czy… Nie dokończyłem, bo odezwała się moja komórka.
Miał pan rację, komisarzu – usłyszałem w słuchawce głos miejscowego aspiranta. – W stodole znaleźliśmy granatowego opla astrę zarejestrowanego na nieżyjącego już emerytowanego rolnika. 
Kiedy się rozłączyłem, od razu zadzwoniłem po techników. Sprawdzenie, czy granatowym oplem wieziono zabite dziewczynki, nie powinno stanowić dla nich problemu.

– Gratuluję! – nazajutrz, na porannej odprawie, chmurne spojrzenie szefa spoczęło na mnie i na Majce. – Udało wam się w końcu ustalić zabójcę dziewczynek. Wszystko się zgadza. W jego samochodzie były włosy i krew ofiar, ziemia z jego butów jest taka sama, jak z miejsca ostatniej zbrodni. Czekamy jeszcze na wynik badań genetycznych sprawcy, ale jestem pewien, że i ten element układanki będzie pasować. W sali rozległ się aprobujący szmer głosów.
– No, może nareszcie pismaki się od nas odczepią!
– Niech żyje pan komisarz i pani komisarz!
– Musicie częściej razem pracować!

Słuchałem tego wszystkiego z kamienną twarzą. Mimo zamknięcia śledztwa, nie czułem satysfakcji. I dobrze wiedziałem, co zaraz usłyszę od szefa.
– A teraz bądźcie łaskawi podzielić się z nami ustaleniami dotyczącymi śmierci Mariana W. – słowa naczelnika potwierdziły moje obawy. – Macie podejrzanego? 

– Na razie nie – przyznałem.
– Motyw zabójstwa?
Spojrzałem na niego zdziwiony.
– Jak to, szefie? Prawie na pewno facet obudził się, ujrzał włamywacza i…
– I mam uwierzyć w ten niezwykły zbieg okoliczności? – przerwał mi szef.

Po jego słowach w gabinecie zapadła martwa cisza.
– Czy nie wydaje ci się podejrzane komisarzu, że przypadkowy włamywacz wybrał akurat mieszkanie najbardziej poszukiwanego mordercy w naszym województwie, a potem, znowu na skutek zbiegu okoliczności, go zabił?

Aż zamrugałem z wrażenia. No tak, przypadki to mogą się przytrafiać zwykłym ludziom. Kiedy jednak zdarzają się śledczym, stają się bardzo podejrzane.
– A może… – naczelnik chytrze zmrużył oczy. – Może mamy do czynienia z jakimś cholernym mścicielem?

Wiem, kto zabił Mariana W., ale nie powiem…

Jeszcze nie przebrzmiały jego słowa, kiedy odezwał się – a raczej wrzasnął – jeszcze raz:
– Nie stójcie tak! Do roboty! Wystrzeliliśmy z gabinetu jak pociski.

– Musimy sprawdzić alibi rodziców i wszystkich bliskich tych dziewczynek – zaczęła wyliczać Majka, kiedy zeszliśmy do pustej o tej porze kantyny. – Może ktoś z nich wziął sprawiedliwość w swoje ręce? 
Miałem coś odpowiedzieć, kiedy wzrok zsunął mi się z jej twarzy na skrupulatnie zasłoniętą apaszką pręgę na szyi. I wtedy mnie olśniło.
– Nie trzeba – odpowiedziałem powoli. Spojrzała na mnie pytająco. – Wystarczy porównać DNA ze skóry mordercy, którą ofiara miała pod paznokciami z materiałem genetycznym…

Zawiesiłem głos, a ona patrzyła na mnie w milczeniu.
– Ty nie masz psa – powiedziałem. – Byłem u ciebie wczoraj i nie widziałem żadnego zwierzaka. Wciąż milczała. – Myślę, że przedwczorajszej nocy wypatrzyłaś tę astrę na miejskim monitoringu. Może facet podjechał samochodem pod swój dom, żeby coś wypakować? Albo się umyć? Potem odstawił auto na działkę, ale tobie to wystarczyło, żeby ustalić jego adres. Kiedy więc ja poszedłem nocą do domu, ty wymknęłaś się z komendy tylnym wyjściem, poszłaś do jego mieszkania i go zabiłaś. A potem wróciłaś, udając bardzo zapracowaną. I tylko ta pręga… Chcesz się założyć, że materiał genetyczny spod jego paznokci będzie identyczny z twoim? Powoli pokręciła głową.
– Nie chcę – odparła. – To ja.

Zamilkliśmy oboje.
– Co teraz? – spytała. – Lecisz do szefa?
Uważnie się jej przyjrzałem. Ładna dziewczyna po trzydziestce, która poświęciła się pracy w policji. „Dlaczego nikogo nie ma?” – powróciło do mnie pytanie. „Ani męża, ani kochanka, ani dzieci”.
– Widzę, że zaczynasz rozumieć – uśmiechnęła się blado. – Tak, kiedy byłam dzieckiem, podobna historia przytrafiła się mnie. Zostałam zgwałcona przez człowieka, którego nigdy nie ujęto. Miałam więcej szczęścia od tych dziewczynek. Przeżyłam. Choć czasem myślę, że lepiej byłoby umrzeć. Codziennie o tym myślę, do dziś mam przed oczami jego twarz. Wciąż czuję tamten ból i upokorzenie. Kiedy przedwczoraj wypatrzyłam to granatowe auto i zobaczyłam wysiadającego z niego mężczyznę, który niósł w ręku okulary… od razu go rozpoznałam. Wiem, że powinnam ci o tym powiedzieć. Nie potrafiłam. Musiałam zakończyć tę sprawę sama.

Wpatrywała się we mnie intensywnie.
– To jak? Założysz mi teraz kajdanki? Długo nie odpowiadałem. Próbowałem sobie wyobrazić, co czuła, patrząc w twarz człowieka, który zamienił jej życie w koszmar. Nie potrafiłem.
– Bierzmy się do roboty! – zakrzyknąłem w końcu. – Musimy sprawdzić alibi kilkudziesięciu osób. Coś mi się jednak wydaje – dodałem ciszej – że może nam się nie udać znaleźć mordercy.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Uwiodła mnie, odurzyła narkotykami i okradła cały mój dom. Jak dziecko dałem się nabrać zawodowej złodziejce”
„Zamordowałem dziadka swojej dziewczyny, a ona zbeszcześciła zwłoki. Ten tyran i wcielony diabeł sobie zasłużył”
„Mieliśmy tylko zmasakrowane zwłoki i żadnych poszlak. Sprawa zamordowanego gangstera okazała się jednak prosta”

Redakcja poleca

REKLAMA