Pogrzeb był okazały, a kościół pękał w szwach – jak zawsze, gdy umiera stosunkowo młody człowiek. Stanęłam skromnie w kruchcie, skąd widziałam tylko, i to gdy wspięłam się na palce, trumnę z tabliczką: „Szymon Kowalczyk, lat 42. Ukochany mąż i ojciec”.
Był czas, że kochałam go na zabój. Wysoki, przystojny, dobrze ubrany. Kierownik zmiany w naszym zakładzie. Nie zawsze się spotykaliśmy. Ja, jako młoda i bezdzietna panna, dostawałam często drugą lub trzecią zmianę. On zaś, jako żonaty i dzieciaty, zawsze pracował za dnia.
Wiele razy zastanawiałam się, w jaki właściwie sposób zwrócił na mnie uwagę. Fabryka, w której jestem zatrudniona, produkuje i paczkuje nabiał. Stoję więc przy taśmie w długim fartuchu, czepku i maseczce na twarzy. W tych strojach wszystkie dziewczyny wyglądają tak samo. A jednak wpadłam mu w oko. Może dostrzegł mnie w czasie przerwy obiadowej w stołówce? Może przy podbijaniu karty, kiedy wchodziłam? W końcu nigdy go o to nie zapytałam. Po prostu pewnego dnia zastąpił mi drogę przy wyjściu.
Początkowo był bardzo oficjalny. Aż się przestraszyłam, że zamierza posądzić mnie o jakąś kradzież lub wypomnieć spóźnienie. W naszym zakładzie kadra kierownicza raczej nie zniża się do pogaduszek z szeregowym personelem.
– Widzę w tobie wielki potencjał – przemówił, kiedy już zostaliśmy sami. – Uważam, że powinnaś awansować.
Poczułam taką ulgę, że nawet nie zauważyłam, że już jesteśmy na „ty”. Ani że nie zdążę na pekaes do domu. Kierownik pytał tymczasem, czy lubię tę pracę, czy jestem zadowolona z zarobków. Na koniec poprosił o mój numer telefonu i zaproponował, że podwiezie mnie do domu.
Obiecał, że się dla mnie rozwiedzie. Czekałam…
Powiecie, że od początku gra tego niemal dwa razy ode mnie starszego mężczyzny była jasna. Ja jednak byłam głupiutką gąską z prowincji. Mój tatuś, którego uwielbiałam, powtarzał zawsze za życia, że mam dobry charakter, ale jestem naiwna.
No właśnie, tatuś... Jak ja za nim tęskniłam! Był moim autorytetem, wyrocznią, ostoją. Niestety, zginął na budowie w Niemczech, kiedy byłam jeszcze nastolatką. Od tamtej pory każdego faceta traktowałam jak przyszywanego ojca. Od razu obdarzałam zaufaniem i bezkrytycznie kochałam.
Chłopaki z okolicznych wsi cynicznie to wykorzystywali. Kilka, kilkanaście randek i, tonąc we łzach, szłam w odstawkę. Jak ja ich później nienawidziłam! Szymon jednak wydawał się inny. Dojrzały, pewny siebie, a zarazem wrażliwy. W pewnym sensie bardzo mi przypominał tatę. Uważnie mnie słuchał. Już przy drugim spotkaniu, przyniósł mi płytę Beyonce, bo za pierwszym razem – kiedy jechałam z nim samochodem – paplałam, że kocham jej piosenki. Więcej mu wtedy nie wyznałam, bo prowadził jak rajdowiec. Brał zakręty z taką prędkością, że co rusz na niego wpadałam.
Miał jednak także i wady. A właściwie jedną, za to dość istotną – był żonaty, miał dwójkę nastoletnich dzieci. Kiedy więc połapałam się wreszcie, że zwyczajnie mnie adoruje, od razu mu to wytknęłam. I zażądałam, by dał mi spokój.
– Nie wszystko złoto, co się świeci – odpowiedział filozoficznie. Nie zrozumiałam. – Chodzi mi o to, że dla osób postronnych moje małżeństwo może wydawać się oazą szczęścia, a tak naprawdę… – zawiesił głos, a ja zamarłam w oczekiwaniu – żona mnie zdradza.
Aż zadygotałam z oburzenia. Jak można doprawiać rogi takiemu facetowi?
– Ja umiałabym docenić takiego męża – powiedziałam bezwiednie, a on ujął moją dłoń.
– Naprawdę? – spytał. Jednym szarpnięciem uwolniłam rękę.
– Ale jakie to ma znaczenie? – burknęłam poirytowana swoim wybuchem szczerości. – Nie jesteśmy razem i nigdy nie będziemy.
– A gdybym ci powiedział, że już wkrótce zażądam rozwodu? – spytał, głęboko zaglądając mi w oczy. – Czy wtedy miałbym u ciebie jakieś szanse?
Zaczęliśmy się spotykać. W konspiracji. Szymek tłumaczył, że to ze względu na jego rozwodowe plany.
– Gdyby Monika dowiedziała się zbyt wcześnie o naszym romansie, zaczęłaby robić kłopoty – tłumaczył. – No i z pewnością domagałaby się rozwodu z orzeczeniem mojej winy. Musisz więc uzbroić się na razie w cierpliwość. I milczeć. Także przed koleżankami.
Nasze randki były więc krótkie i skryte. Raz mnie zaprosił na lody do Lublina, innym razem do kina w Chełmie. Pierwszy raz oddałam mu się w motelu na trasie do Warszawy, potem odwiedzaliśmy za każdym razem inny zajazd lub hotel. Z każdym tygodniem czułam, jak zakochuję się w nim coraz mocniej. Świata poza Szymkiem nie widziałam!
Inni mężczyźni przestali się dla mnie liczyć. Dawałam kosza adoratorom, nawet tym, którzy sprawiali wrażenie uczciwych i godnych zaufania. Takim, na przykład, jak Adam. Rok starszy ode mnie, po samochodówce, pracował w prywatnym warsztacie w naszym gminnym mieście i odkładał na własny interes.
Poukładany mimo młodego wieku i bardzo we mnie zadurzony. Nie raz i nie dwa przynosił mi pod zakład kwiaty, proponował, że podwiezie do domu. Szymek robił mi za niego sceny zazdrości, więc w końcu powiedziałam chłopakowi, żeby się odczepił. I tak trwało to moje szczęście. Dobre półtora roku. Od czasu do czasu zatruwało je jednak ukłucie niepokoju.
– Czemu to tak długo trwa? Kiedy wreszcie złożysz pozew o rozwód? – pytałam mego ukochanego, kiedy bez sił po upojnym uniesieniu, padaliśmy na pościel kolejnego hotelu. Tłumaczył, że to nie takie proste, a poza tym młodsza córka kończy gimnazjum, a starszy syn szykuje się do matury. Wiadomo, dzieciaki rozstanie rodziców przeżyją, nie ma co im fundować stresów w tak ważnym momencie życia.
Później, kiedy zarówno matura, jak i gimnazjum stały się przeszłością, okazało się, że żona Szymka zapadła na jakąś chorobę.
– Nie mogę jej porzucić, kiedy jest prawie umierająca – oznajmił ze łzami w oczach. – Skrzywdziła mnie, ale nie chcę jej mieć na sumieniu. Więc... czekałam.
Nie tylko ja byłam jego kochanką?
Bomba wybuchła pewnego wiosennego popołudnia. Byliśmy tego dnia umówieni z Szymkiem po pracy. Przebrałam się szybko i popędziłam do bramy. A tam stoi jego Monika! Poznałam ją, bo mój kochanek nosił w portfelu zdjęcie żony (mówił, że nie może wyrzucić tej fotografii, bo Monika coś podejrzewa i sprawdza jego rzeczy). Nonszalancko oparta o samochód, który Szymek jej kupił, paliła papierosa.
Zapałałam nagłą wściekłością. Moja rywalka! Zdradliwa suka stojąca na drodze naszego szczęścia! Najchętniej wydrapałabym jej oczy, ale wiedziałam, że Szymek by tego nie pochwalił. Przywdziałam więc wymuszony uśmiech i do niej podeszłam. Chciałam nacieszyć się swoją przewagą. Ja, młoda i zdrowa. Ona, stara i schorowana.
– Jak zdrowie? – spytałam niewinnie.
– Moje? – spojrzała na mnie zaskoczona. – Świetnie! A dlaczego pani pyta? I czy my się w ogóle znamy? Rzeczywiście, wcale nie wyglądała na chorą. Ani na starą czy brzydką.
Jak na swój wiek trzymała się fantastycznie, była ode mnie wyższa, szczuplejsza, lepiej ubrana. Poszłam jak zmyta. Z bezpiecznej odległości, ukryta za rogiem budynku stołówki obserwowałam, co dalej. Po chwili pojawił się Szymek – i choć wydawał się zaskoczony, a nawet ostrożnie rozglądał się na boki – udał, że bardzo się na widok żony cieszy. Uściskał ją, namiętnie pocałował, czule objął w talii. Zgrzytnęłam zębami.
– Tylko nie mów, że jesteś o niego zazdrosna – usłyszałam za plecami. Wzdrygnęłam się przestraszona, obejrzałam za siebie. To była Jolka. Dość gruba, starsza ode mnie o 10 lat, koleżanka z taśmy. – Szymek taki już jest – kontynuowała. – Lubi baby i tyle. Jedna mu nie wystarczy. Dlatego poza swoją małżonką obraca jeszcze pół naszej zmiany.
Najpierw zaniemówiłam, a potem zarzuciłam jej kłamstwo. Wyśmiała mnie. A potem zaciągnęła do palarni, gdzie były dwie dziewczyny, które bez żenady przyznały się do romansu z kierownikiem.
– Ja też lubię czasem wyskoczyć z nim do hotelu – oświadczyła Jolka. – Mój stary nie umie być taki w łóżku jak szef.
Do domu wróciłam spłakana jak bóbr. Dobrze, że następnego dnia nie musiałam iść do pracy. Ryczałam całą noc. Rano jednak już wiedziałam, co robić. Pojechałam do warsztatu Adama.
– Nadal mnie chcesz? – spytałam. Aż upuścił klucz z wrażenia.
– Chcę – szepnął.
– To mnie dostaniesz. Ale najpierw musisz coś dla mnie zrobić.
Cały miesiąc zajęło mi urobienie Szymona, żeby na przegląd swojej skody pojechał nie do serwisu lecz do Adama.
– Trzy razy taniej i jakość roboty lepsza – przekonywałam. W końcu się zgodził.
Nie wiem, co dokładnie zepsuł mu w aucie Adam, ale już dwa dni później Szymon wjechał w drzewo. Na leśnym zakręcie pojechał prosto, zamiast skręcić. We wraku auta, oprócz jego ciała, znaleziono też martwą Jolkę. Cóż, nie życzyłam jej śmierci, ale nawet dobrze się stało.
Nie było już żadnych świadków. Policja nawet mnie nie przesłuchała. Biegły zauważył wprawdzie, że w wozie coś sknocono, ale nikt nie miał pojęcia, w którym warsztacie dokonał przeglądu zmarły kierowca.
Wkrótce po pogrzebie dochodzenie umorzono. A ja wyszłam za Adasia. I jestem szczęśliwa. A także… pewna stałości jego uczucia. Wiem, że nigdy mnie nie porzuci. Jak inni faceci. Bo łączy nas coś więcej niż miłość…
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Uwiodła mnie, odurzyła narkotykami i okradła cały mój dom. Jak dziecko dałem się nabrać zawodowej złodziejce”
„Zamordowałem dziadka swojej dziewczyny, a ona zbeszcześciła zwłoki. Ten tyran i wcielony diabeł sobie zasłużył”
„Mieliśmy tylko zmasakrowane zwłoki i żadnych poszlak. Sprawa zamordowanego gangstera okazała się jednak prosta”