„Zakochałam się w facecie spokrewnionym z zabójcą synowej. Nie jest niczemu winien, ale moja rodzina nas wyklęła”

Związałam się z mężczyzną, którego nie akceptowała moja rodzina fot. Adobe Stock, Rawpixel.com
„Całe miasto o nas plotkowało, wytykali mnie palcami i traktowali, jak trędowatą. Zięć dał mi ultimatum. On i Flora albo mój kochaś, jak go z obrzydzeniem nazwał. Moja córka w całości go poparła. Synowa była cudowną osobą, ciepłą, kochającą i wybaczającą. Wiedziałam, że nie uznałaby, że Feliks jest czemukolwiek winien”.
/ 16.09.2022 08:00
Związałam się z mężczyzną, którego nie akceptowała moja rodzina fot. Adobe Stock, Rawpixel.com

Przed pandemią w przychodniach zdrowia nigdy nie było nawet pięciu sekund przerwy. Czasami byłyśmy z dziewczynami tak zagonione, że nie udawało nam się zjeść kanapki ani wyjść do toalety przez wiele godzin z rzędu. Ale akurat tamtego dnia przez jakieś dziesięć minut był spokój. Może dlatego miałam czas, żeby zwrócić uwagę na to nazwisko. Było rzadkie, dwuczłonowe.

I bardzo dobrze je znałam

– Może pan powtórzyć? – powiedziałam do mężczyzny około pięćdziesiątki stojącego za szybką oddzielającą mnie od pacjentów. – Przez „sz” czy przez „ż” na końcu?

– Przez „sz” – odpowiedział i już wtedy wiedziałam, że nie mogło być mowy o zbiegu okoliczności.

Przyjrzałam mu się ukradkiem. Normalny człowiek, gładko ogolony, łysy, ale w jakiś taki nawet atrakcyjny sposób. Niebieskie oczy, w ich kącikach utrwalone zmarszczki przypominające promienie słońca, jakby dużo się w życiu śmiał. Ale daleka byłam od poczucia sympatii do niego. Na dźwięk tego nazwiska wszystko wywróciło mi się w trzewiach. Wróciły koszmarne wspomnienia, nagle zachciało mi się płakać. Mężczyzna umawiał się do ortopedy, miał jakieś pytania, dopytywał o zasady działania skierowań od lekarzy z innych województw. Odpowiadałam mu automatycznie, wciąż zastanawiając się, kim on jest. Bratem? Kuzynem? Na ojca tamtego człowieka był za młody, co potwierdził rzut oka na jego PESEL. Był z mojego rocznika. Tamten miał trzydzieści dwa lata sześć lat temu.

– Czy gdyby ktoś odwołał wizytę, to mogę liczyć na informację? – zapytał uprzejmie pan Feliks.

Starałam się nie być szorstka, ale marnie mi wyszło. Odpowiedziałam krótko, że może dzwonić codziennie rano, żeby się dowiedzieć, czy coś się nie zmieniło.

– Oczywiście, rozumiem – zgodził się, wciąż pogodnie. – Zależy mi na szybkim terminie, bo nie mogę praktycznie siedzieć…

– Każdemu zależy, nie panu jednemu! – przerwałam mu niegrzecznie i umilkł, a potem pożegnał się szybko i odszedł od kontuaru.

Sekundę później spojrzałam w zdziwione oczy Agnieszki. Rozumiałam jej zdumienie. Nie dalej jak tydzień wcześniej miałyśmy szkolenie z obsługi pacjenta. Nasza przychodnia prowadziła częściowo usługi na NFZ, a częściowo komercyjnie. Byliśmy opisywani w internecie, szefowej zależało na jak najlepszych opiniach, bo to przyciągało pacjentów płacących za wizyty i zabiegi. Dlatego tak ważne było, żebyśmy każdego pacjenta traktowały jak VIP-a. Jedna zła opinia o przychodni mogła spowodować potencjalne straty sięgające tysięcy złotych.

Dobrze, że Madame tego nie słyszała – tak nazywałyśmy między sobą kierowniczkę naszej placówki, lekarkę starej daty, która do pracy przychodziła codziennie w innym kapeluszu. – Co cię ugryzło?!

Agnieszka przyjechała do naszego miasta za mężem ledwie rok wcześniej. Wiedziała o mojej synowej, ale nie znała szczegółów. A ja byłam zbyt poruszona, żeby jej wszystko tłumaczyć.

Do końca dnia nie mogłam się pozbierać

Wszystko leciało mi z rąk, myliłam się w zapisach, nie usłyszałam jakiegoś pytania Madame, która dogoniła mnie na korytarzu, stukając obcasami, a potem zapytała cierpko, z jakiego to powodu ją ignoruję.

Przepraszam, mam problemy rodzinne – próbowałam się tłumaczyć. – Do jutra się pozbieram.

Ale kiedy wróciłam do domu, wcale nie byłam w lepszym stanie. Na kominku stało zdjęcie ślubne Tomka i Andżeliki, na ścianie nad telewizorem wisiała nasza rodzinna fotografia z Wielkanocy sprzed siedmiu lat. Andżelika była na niej w ciąży. Zrobiłam sobie herbatę i posłodziłam ją, sięgając do cukierniczki, którą… zrobiła Andżelika.

Była artystką, prowadziła zajęcia ceramiki dla dzieci i dorosłych, jej przecudne, ręcznie wykonane i malowane talerze, miseczki, wazy i donice były sprzedawane w wielu sklepach w Polsce i przez internet. Była też wspaniałą mamą mojej jedynej wnuczki Flory. Nie było osoby, która by nie kochała Andżeliki; ludzie uwielbiali przebywać w jej towarzystwie, była jak planeta z własną grawitacją – każdy chciał chociaż przez chwilę pobyć w jej orbicie. Któregoś dnia wracała z zajęć ceramiki, które prowadziła w innym mieście. Policja powiedziała, że miała awarię silnika. Zatrzymała się dosłownie na środku szosy. Zrobiła to, co należy zrobić w takiej sytuacji: wyjęła z bagażnika trójkąt ostrzegawczy i chciała ustawić go na drodze za swoim autem.

Przejechał ją inny kierowca

Jechał sto dwadzieścia kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym, przy ograniczeniu do pięćdziesięciu. I był pod wpływem narkotyków. Najgorsze było jednak nie to, że ją potrącił, tylko to, że ją tam zostawił i uciekł. Siła uderzenia wyrzuciła ją w bok, Andżelika wpadła do rowu, gdzie znaleziono ją dopiero kilkadziesiąt minut później. Lekarze powiedzieli nam, że gdyby udzielono jej pomocy od razu, przeżyłaby ten wypadek. Kierowcę pod wpływem narkotyków złapano dość szybko.

Był aroganckim, młodym biznesmenem o charakterystycznym, podwójnym nazwisku z „sz” na końcu. W sądzie okazał skruchę, ale wszyscy wiedzieli, że tylko po to, by dostać niższy wyrok. Tak naprawdę miał gdzieś, że zabił czyjąś matkę, żonę, córkę i synową. Dostał kilka lat bezwzględnej odsiadki, przynajmniej tyle, chociaż chcielibyśmy dla niego dożywocia. A teraz w naszym mieście pojawił się jakiś jego krewny. Co tu robił? Po co przyjechał? I czemu, do ciężkiej cholery, podał adres zamieszkania dosłownie kilka ulic ode mnie?

Rano byłam w przychodni od szóstej. O siódmej pięć zadzwonił pan Feliks. Przedstawił się i pogodnie zapytał, czy czasem nie zwolnił się jakiś bliski termin do ortopedy. Z satysfakcją odpowiedziałam, że nie.

– W takim razie pozwolę sobie zadzwonić jutro – oznajmił niezrażony moim lodowatym tonem. – Pani Danuta, prawda? Poznaję ten głos. Cóż, do miłego usłyszenia jutro.

Mimowolnie dotknęłam plakietki z imieniem na kieszonce. Dlaczego zapamiętał moje imię? I jakim cudem rozpoznał mój głos po kilku sekundach rozmowy? Rzeczywiście dzwonił do nas codziennie. Kilka razy odebrała inna rejestratorka, większość jednak ja. Tylko do mnie mówił „pani Danuto”, jakbyśmy byli znajomymi. W końcu trafił się inny telefon – ktoś odwołał wizytę u ortopedy tego samego dnia, dosłownie za dwie godziny. Miałam myśl, by to zignorować, ale przywołałam się do porządku. Pan Feliks nie zabił mojej synowej. Nawet nie wiedziałam, czy na pewno jest spokrewniony z zabójcą.

Moją powinnością było do niego zadzwonić

Zdziwił się, słysząc mój głos, który od razu poznał. A potem powiedział, że już jedzie. Gdy wszedł, od razu na mnie popatrzył, a potem podszedł i położył na razie pudełko ekskluzywnych czekoladek ozdobione kokardką.

– Dziękuję, pani Danuto – uśmiechnął się i zrobiło mi się dziwnie lekko na sercu. – To było niezwykle miłe z pani strony, że pani o mnie pamiętała.

Pół godziny później znowu stał przed moim stanowiskiem. Lekarz skierował go na miesięczną rehabilitację.

– To oznacza, że będziemy się widywali codziennie – uśmiechnął się i przez moment patrzyliśmy sobie w oczy. – To dla mnie całkiem miła perspektywa.

Kiedy wyszedł, dziewczyny prawie piszczały z podniecenia.

– On cię podrywa! Co teraz zrobisz? To przystojniak i ma klasę! Jak ci zaproponuje spotkanie, to się zgodzisz? – szeptały do mnie rozgorączkowane.

Wiedziałam, że mnie podrywał. Przez następne dni zjawiał się punktualnie kwadrans przed jedenastą i szedł prosto do gabinetu fizjoterapeuty, mówiąc po drodze głośne „dzień dobry”. Kiedy wychodził, łapałam jego spojrzenie zza ostatniego pacjenta w kolejce. Sama przyłapałam się na tym, że na to czekam i że byłabym rozczarowana, gdyby nasze oczy się nie spotkały. Drugiego tygodnia rehabilitacji jego fizjoterapeuta się rozchorował i musiałyśmy poprzenosić wizyty. Dziewczyny celowo zostawiły mi Feliksa do załatwienia, nie przestając mnie podpuszczać, że coś między nami na pewno będzie. – Och, to okropne – jęknął na wieść o odwołanych zabiegach.

– Prawdę powiedziawszy, miałem w planach zebranie się na odwagę i zaproszenie pani na kawę. Ale skoro nie przyjdę do przychodni, to jak niby mam to zrobić?

Wiedziałam, że to głupie, ale zgodziłam się na tę kawę

Feliks mnie intrygował, a do tego musiałam wreszcie wyjaśnić, kim był. Na pewno był czarującym, elokwentnym mężczyzną z klasą. Potrafił prowadzić rozmowę, jego komplementy były niewymuszone i nawet się nie zorientowałam, kiedy minęło półtorej godziny. Wiedziałam już, że sprowadził się do naszego miasta tymczasowo.

– Na pół roku – wyjaśnił. – Szkolę tu pracowników banku, otwieramy się na Jagiellońskiej. Mamy nowych ludzi i masę międzynarodowych procedur, które trzeba wdrożyć.

No i tu pojawiam się ja. Nie miałam pojęcia, jak go zapytać o Piotra. Takie imię nosił zabójca mojej synowej. W końcu zdecydowałam się na bezpośredni ruch.

– Masz w rodzinie jakiegoś Piotra? – zapytałam, ukrywając, ile kosztuje mnie to pytanie.

– Piotra? Mam – przyznał od razu. – To mój bratanek. A dlaczego pytasz? – chciał wiedzieć.

Nagle wyraz jego twarzy się zmienił.

– O Boże… Chyba nie… nie jesteś… – jąkał się Feliks.

Tak, jestem z rodziny kobiety, którą zabił – powiedziałam cicho. – Była moją synową.

Przez moment oboje milczeliśmy. Ja, zatopiona w myślach o Andżelice, on – z wzrokiem wbitym w pusty talerzyk po torciku bezowym. Kiedy podniósł wzrok, zobaczyłam w jego oczach ogromny żal i smutek.

– Tak mi przykro. Piotrek jest w zakładzie. Nie rozmawiamy o nim w rodzinie. Nie skojarzyłem, że to… stało się w tej okolicy. Nie wiem, co powiedzieć…

Ja też nie wiedziałam. Poczułam tylko, że chce mi się płakać. Feliks zabrał mnie z tamtej kawiarni i poszliśmy na spacer nad rzekę. Opowiadałam mu o Andżelice, potem o wnuczce i o tym, że już sobie zaklepałam zabranie jej na wakacje w Turcji.

– Flora uwielbia morze, obiecałam, że na miejscu kupię jej takiego wielkiego krokodyla, żeby na nim skakała przez fale – opowiadałam.

Wkrótce całe miasto wiedziało, z kim się spotykam

Kiedy Feliks odprowadził mnie do domu, wiedziałam, że chcę znowu się z nim spotkać. Był delikatnym, ciepłym, troskliwym mężczyzną, kompletnym przeciwieństwem mojego byłego męża, którego szczęśliwie nie widziałam od piętnastu lat. Przez kolejne tygodnie spotykaliśmy się bardzo dyskretnie. Skłamałam dziewczynom w pracy, że Feliks kompletnie mnie nie interesuje. Przestaliśmy sobie rzucać spojrzenia nad głowami pacjentów, żeby ktoś tego nie zauważył. Nie pozwoliłam mu do siebie dzwonić, kiedy byłam w pracy. Wiedziałam, że gram na zwłokę, bo kiedyś będę musiała powiedzieć, że się spotykamy, tym bardziej że coraz bardziej zależało mi na Feliksie. Chciałam go w moim życiu. Chciałam z nim być przez kolejne lata!

– Może po prostu nie podamy mojego nazwiska twoim bliskim? – zaproponował, w pełni rozumiejąc moje rozterki. – Przecież nie poproszą mnie o dowód osobisty, no nie?

Rozważałam to, ale nim podjęłam decyzję, sprawa rozwiązała się sama. Marta spotkała nas nad rzeką, jak siedzieliśmy na ławce, trzymając się za ręce i popijając napój z jednej puszki. Marta nie znała nazwiska sprawcy śmierci mojej synowej, ale znała nazwisko Feliksa. Była okropną plotkarą i bardzo szybko pół miasta wiedziało, z kim jestem w związku. Dowiedzieli się też Tomek i Kinga, moja córka. To ona nawrzeszczała na mnie jako pierwsza.

– Co ty wyprawiasz, mamo?! – była wzburzona. – Kto to jest? Jego ojciec? Wiesz, że już wszyscy o tym wiedzą?

– Nie ja im powiedziałam – usiłowałam się bronić. – Feliks jest jego stryjem.

Mówiąc o zabójcy mojej synowej, używaliśmy zawsze tylko zaimków. Tak było jakoś łatwiej trzymać emocje pod kontrolą.

– Więc bliska rodzina! To jego rodzina! Chcesz wejść do tej rodziny czy jak? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co czują Tomek i Flora? – wrzeszczała Kinga.

Byłam zrozpaczona. To nie była moja wina, że cholerna Marta miała RODO w poważaniu i nazwisko mojego przyjaciela zaczęło krążyć po mieście połączone z moim. Niby mieszka u nas trzydzieści trzy tysiące ludzi, ale czasem mam wrażenie, że znam większość z nich. Kiedy zginęła Andżelika, nie mogłam spokojnie wyjść do sklepu, bo zawsze spotykałam minimum cztery, pięć osób, które składały mi kondolencje. Rozważałam nawet jeżdżenie do kościoła na dalekim osiedlu, zamiast chodzić do Fary, jak przez całe życie, żeby unikać współczujących spojrzeń i cichych zapewnień, że „Andżelika jest w lepszym miejscu”. Wtedy wytrzymałam. Nie zmieniłam parafii, nadal chodziłam po mieście. Ale teraz było inaczej.

Tomek dał mi ultimatum

On i Flora albo mój „kochaś”, jak go z obrzydzeniem nazwał. Kinga w całości go poparła. Jakaś młoda kobieta, pewnie uczennica Andżeliki, posłała mi tak pogardliwe spojrzenie na przejściu, że w oczach stanęły mi łzy. Agnieszka udawała, że nie wie, o co chodzi, a Marta po awanturze, że zdradziła tożsamość Feliksa, unikała mnie jak diabeł święconej wody. Madame wydawała mi polecenia, patrząc obok mnie.

Nie wytrzymuję tego – powiedziałam w końcu do Feliksa. – Ty wyjedziesz stąd za trzy miesiące, a ja zostanę z moją rodziną i nimi wszystkimi… Nie pozwolą mi o tym zapomnieć.

– Więc wyjedź ze mną – powiedział poważnie. – U nas też są przychodnie. Znajdziesz pracę, będziemy mieszkali u mnie. Nie możesz płacić za to, co zrobił Piotrek. Żadne z nas nie powinno…

Zgodziłam się. Wyjeżdżałam z ciężkim sercem, ale czułam, że nie mam innego wyjścia. Tomek przyjął moją decyzję z kamienną twarzą, Kinga powiedziała, że będę żałować. Była dużo bardziej zapiekła w złości niż jej brat, uważała, że zdradzam Andżelikę i całą rodzinę. Z Feliksem jestem w związku już dwa lata. Nie poznałam jego rodziny – to nasza wspólna decyzja. Nie rozmawiamy o Piotrze, Feliks powiedział, że bratanek dla niego nie istnieje. Zdjęcia mojej rodziny nie zdobią ścian, ale przywiozłam je z sobą i włożyłam pomiędzy książki. Czasami po nie sięgam i myślę, czy Kinga miała rację. Czy zdradziłam pamięć synowej, wiążąc się z krewnym człowieka, który tak bezmyślnie i tchórzliwie zakończył jej życie? Wierzę, że tak nie jest. Andżelika była cudowną osobą, ciepłą, kochającą i wybaczającą.

Wiedziałam, że nie uznałaby, że Feliks jest czemukolwiek winien. Gdyby żyła, na pewno by go polubiła. Jestem pewna, że wypaliłaby mu w piecu jakieś ceramiczne cudeńko. Może fantazyjny kubek albo popielniczkę, której mógłby używać jako miseczki na kluczyki od samochodu? Wiem, że zaakceptowałaby nasz związek i jego jako swojego przyszłego teścia. Kiedyś powiedziała mi, że miłość nie wybiera, ale to od nas zależy, czy my wybierzemy ją. Ja wybrałam. Czy zrobiłam coś złego?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA