„Zakochałam się w chłopaku, który zabił swoją matkę. Pociągało mnie, kiedy mówił, żebym trzymała się od niego z daleka”

Zakochałam się w mordercy fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„– Prokurator uznał to za wypadek. Ale przeze mnie mama nie żyje. Chciała odejść, zostawić nas... >>Kocham cię, synku, mówiła, ale się duszę, muszę być wolna...<<. Wolna? A ja?! Próbowałem ją zatrzymać. Zepchnąłem ją ze schodów, kiedy się wyrywała”.
/ 02.05.2022 08:13
Zakochałam się w mordercy fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Trafił do naszej klasy w listopadzie. Rany, kto zmienia szkołę i miasto tuż przed maturą? Był dziwny. Czy raczej inny. Miał w sobie jakąś tajemnicę. Czemu był taki smutny, nieufny, zamknięty? Kto go skrzywdził? Snułam domysły: co ten chłopak nabroił tam u siebie? Czy musiał się przenieść wraz z ojcem, który dostał u nas pracę?

O matce Mikołaja nic nie wiedziałam

Porzuciła ich, umarła, miała wypadek, zachorowała? Próbowałam podpytywać, ale zawsze mierzył mnie takim wzrokiem, że ktoś bardziej wrażliwy wycofałby się z tematu raz na zawsze. Urodziłam się ciekawska. Cecha inteligentnych ludzi, jak twierdziła babcia, dodając, że tylko głupkom jest wszystko jedno, nie zadają pytań i nie interesują się bliźnimi. Lubiłam wiedzieć, z kim mam do czynienia. Zresztą to on mnie wybrał, siadając w mojej ławce, pierwszej pod oknem. Nie zaprotestowałam, choć lubiłam zawłaszczać cały stół. Z tyłu także było wolne, ale widać on wolał pokazywać innym swoje plecy. Ja zaś mogłam podziwiać jego profil – wysokie czoło, prosty nos, stanowczy podbródek, kształtna czaszka, krótko obcięte włosy. Cień zarostu nadawał jego twarzy ponury wyraz, podobnie jak zaciśnięte usta.

Trwała lekcja wychowawcza. Nudy. Parasol, nasz wychowawca, najpierw przedstawił nowego ucznia, na tym skończyły się atrakcje; potem przyjmował zwolnienia; a teraz się produkował, ubolewając nad naszym lenistwem, które jak amen w pacierzu doprowadzi do maturalnej tragedii. Nie brałam tego do siebie. Jako jedna z nielicznych nie wagarowałam i pokornie robiłam powtórki. No, prymuska. Niemal. Moje humanistyczne serce panikowało na myśl o przymusowej maturze z matematyki.

– Czego się gapisz? – burknął nowy.

– Bo mi się podobasz. Przystojny jesteś – wyznałam bez skrępowania. – Prawdy nie ma co się wstydzić ani wypierać.

– Podrywasz mnie? – skrzywił się kpiąco i wreszcie raczył na mnie spojrzeć. – Nie jesteś w moim typie, blondyneczko.

– Szkoda. Już liczyłam na mały flirt, ale nie ma tego złego... Jaki jesteś z matmy?

– Ujdzie – wzruszył ramionami. – Korków nie potrzebuję.

– A ja owszem, ale to drogi interes. Więc nie pogardziłabym pomocą. Skoro ci się nie podobam, skupisz się na nauce. W zamian uczynię znośnym twoje życie nowego.

– Obejdzie się – burknął.

– Oj tam, oj tam, już nie zgrywaj takiego samowystarczalnego. Przecież...

– Mariola, czy ja ci przypadkiem nie przeszkadzam? – przerwał mi Parasol.

– Ależ skąd, panie profesorze! Ustalam właśnie z nowym kolegą, że on mógłby mnie wesprzeć w matmie, a ja oprowadziłabym go po szkole i w ogóle. Taka samopomoc uczniowska.

– Hm, właściwie niezły pomysł... – uznał Parasol, zerkając na chłopaka uważniej. – Rozważ go, Mikołaj, i nie zrażaj się manierami ani gadulstwem Mariolki. To dziewczyna do rany przyłóż. Zyskasz na tym układzie.

Zarumieniłam się, słysząc nieoczekiwaną pochwałę.

– Ale szczegóły, z łaski swojej, ustalcie na przerwie. Tymczasem – westchnął ciężko, obrzuciwszy klasę zmęczonym spojrzeniem – wróćmy do naszych baranów...

W ten sprytny sposób załatwiłam sobie darmowe korki oraz towarzystwo ponurego przystojniaka. Mikołaj entuzjazmem nie tryskał, ale skoro na innych lekcjach też siadał razem ze mną, widać przystał na nieco wymuszony pakt. Nowi w stadzie z zasady mają przerąbane, sam to chyba rozumiał. Zamiast uciążliwej roli outsidera, narażonego na samcze zaczepki i podrywy młodych samic, wybrał komitywę z klasową dziwaczką.

Oprowadziłam go, pokazałam, gdzie szatnia, biblioteka, pracownie, gdzie za płotem jest super piekarnia; ostrzegłam, kogo unikać, kogo lepiej nie drażnić, a z kim, jak z woźnym, warto trzymać sztamę. Udzieliłam mu wielu praktycznych rad, gwarantujących przeżycie w buszu wielkomiejskiej szkoły. Nawijałam jak nakręcona, a on patrzył spode łba i milczał, z tym swoim kpiącym uśmieszkiem. Jednak słuchał uważnie i rzadko mnie odstępował, nic sobie nie robiąc z durnych uwag.

Jasne, że czepiali się naszej pary!

Tym bardziej że nie mogli rozgryźć, co konkretnie nas łączy. Sama nie bardzo wiedziałam. Spotykaliśmy się również po lekcjach, by Mikołaj mógł się wywiązać ze swojej części umowy. Faktycznie dobry był z matmy. Co więcej, posiadał talent do tłumaczenia. Najpierw uczyliśmy się w stołówce, ale za dużo mieliśmy widzów, więc po miesiącu zgodził się wpadać do mnie do domu. Liczyłam na większą wylewność z jego strony, jakieś bliższe szczegóły... Nic z tego. Jakby zwierzenia bolały, a przeszłość stanowiła zamknięty rozdział.

Cholerka, przecież nie narodził się wraz z przyjściem do naszej budy. Musiał mieć matkę na przykład. Czasem coś mu się wymknęło: że lubi fantastykę, nie znosi brokułów, gra w internetowe szachy, zimą jeździ z ojcem na narty, a latem razem żeglują. Ale o matce ani słowa, jakby nie istniała. Dziwna to była przyjaźń. Skomplikowana. Z szansami na coś więcej? Trudno orzec.

Na Gwiazdkę kupił mi książkę, a raczej całą romansową sagę o wampirach z cyklu „Zmierzch”. Skąd wiedział, że nie miałam książki, którą mieli wszyscy? Musiał się rozejrzeć po półkach. Ale na studniówkę ze mnę nie poszedł, choć prosiłam, wręcz błagałam. Bez skutku. Potem jednak zapytał, czy dobrze się bawiłam i z kim.

Hm, zazdrość?

Kusiło, by sprawdzić, ale nie zwykłam tak pogrywać. Przyznałam, że poszłam z kuzynem i wynudziłam się jak mops, bo tańczyć nie chciał, za to w kółko rozprawiał o pannie, która z nim zerwała. Masakra.

Mikołaj słuchał i uśmiechał się leciutko. Niby przepraszająco, ale z zadowoleniem. Tak, coś do mnie czuł, tylko przyznać się nie chciał. Albo się bał. Czasem przyłapywałam go, jak mi się przygląda. Bez ponurej miny, niemal łagodnie, może nawet z tęsknotą. A raz odniosłam wrażenie, że chce mnie pocałować. Ponad stołem, gdy pochylaliśmy się nad zadaniem z trygonometrii.

– Zgadzam się – ośmieliłam go. – Też mam ochotę i wciąż się zastanawiam, jakby to było. Sprawdźmy, co?

– Sprawdź zadanie, bo absurdalny wynik ci wyszedł – zburczał mnie i cofnął się.

Myślał, że się na niego rzucę czy co?. Zresztą ostre wkuwanie do matury odsunęło na bok amory. On wybierał się na budownictwo na polibudę, ja na dziennikarstwo na uniwerek. Razem dopingowaliśmy się. W kwietniu, gdy nerwy mi puszczały i miałam ochotę zabić hałaśliwe młodsze rodzeństwo, Mikołaj niespodziewanie zaproponował naukę u siebie. Jego ojciec wyjechał w kolejną delegację, więc mielibyśmy święty spokój. W głębi serca miałam też nadzieję, że we własnym domu bardziej się otworzy, że wreszcie lepiej go poznam, zrozumiem...

W mieszkaniu Mikołaja panował żołnierski porządek. Wystrój był ascetyczny, ale czego oczekiwać po dwóch facetach o ścisłych umysłach. Co innego mnie zdumiało – brak pamiątek po matce, choćby zdjęć. Zapytałam go o to.

– Ile razy mam ci mówić, że to nie twoja sprawa? – warknął. – Zapomnij!

– Jak ty? Gdybyś umiał zapomnieć, nie unikałbyś tak histerycznie tematu. Co ona ci zrobiła?

Zbladł, podszedł do mnie, złapał mocno za ramiona i ścisnął, aż zabolało.

– Odpuść, Mariola, albo... – wycedził.

– Albo co? Pobijesz mnie? – szarżowałam, patrząc w jego zwężone oczy.

– Albo wyjdź i nie wracaj.

– Najpierw ty mnie puść! – syknęłam. – Nim więcej siniaków mi narobisz.

Puścił mnie tak gwałtownie, że zachwiałam się i upadłam na łóżko.

– Boże... – jęknął. – Idź sobie! Zostaw mnie. Koniec! To się nie uda. Nie chcę cię skrzywdzić. Jestem zły.

– Ja też nie tryskam radością! – prychnęłam, ale przyjrzawszy mu się, zrozumiałem, że nie miał na myśli swojego nastroju.

Mówił o sobie, całym napiętym jak struna ciałem, paniką kryjącą się w oczach. I naraz pojęłam, że ma dość sekretów między nami. To z ich powodu trzymał mnie na dystans, odpychał. Jak to ja postawiłam na szczerość.

– Zależy mi na tobie. Bardzo. Może nawet już się w tobie zakochałam, ale nie rzucę się w to uczucie na łeb na szyję, nic o tobie nie wiedząc.

– Więc się nie rzucaj.

– Ale ja chcę! I ty też, nie zaprzeczaj. Dlatego nie odpuszczę. Jako przyszła dziennikarka będę tak długo drążyć, aż się sama wszystkiego dowiem. Zacznę od sekretariatu, muszą tam mieć twoje papiery z poprzedniej szkoły.

– Grozisz mi? Tak bardzo chcesz znać prawdę, że aż... Proszę bardzo!

Zacisnął pięści. Cały się trząsł, kiedy wykrzyczał:

– Zabiłem moją matkę!

Boże święty... W najgorszych snach nie przypuszczałam, co go dręczy. Złapałam go za rękę. Bezwolnie usiadł na brzeżku łóżka i drżącym głosem zaczął opowiadać.

– Prokurator uznał to za wypadek. Ojciec i psycholog też w kółko to powtarzali. Ale przeze mnie mama nie żyje. Chciała odejść, zostawić nas... „Kocham cię, synku, mówiła, ale się duszę, muszę być wolna...”.  Wolna? A ja?! Próbowałem ją zatrzymać, ubłagać. Złapałem ją, ona się wyrywała, więc ją odepchnąłem. Spadła ze schodów i teraz muszę żyć z piętnem matkobójcy.

Pochylił głowę

Chciałam go przytulić, ukoić jego ból, smutek. Nie pozwolił mi. Wzdrygnął się, jakby mój dotyk parzył.

– Nie. Miałem czternaście lat, ale... to nadal we mnie siedzi. Gniew, że mnie porzuciła... Własna matka! Nie umarła od razu. Ściskała moją rękę, patrzyła... Tak intensywnie, jakby chciała coś powiedzieć. Prześladuje mnie to jej spojrzenie. Boże! Jestem zły. Uciekaj! Nie chcę cię skrzywdzić. Kiedyś zakochasz się w kimś, kto na ciebie zasługuje, a ja ci nie pozwolę odejść, nie będę umiał, już za bardzo mi zależy. Byłem zazdrosny o tego kuzyna. Widzisz? Odpuść. Po co ci ktoś taki? Przeklęty... Żyć ci nie dadzą, jak mnie. Gimnazjum kończyłem eksternistycznie. Liceum wybraliśmy, byle dalej od tego wszystkiego, ale ktoś się dowiedział i zaczęło się od nowa, wytykanie palcami... Więc wyjechaliśmy.

– Ale już starczy. Koniec uciekania. Nie boję się. Ani plotek, ani ciebie. – nie zważając na jego protesty, przytuliłam go z całych sił. – Nie odpychaj mnie więcej, nie waż się. Po prostu daj nam szansę. Oczywiście jak już przestaniesz się nad sobą użalać.

Jego ramiona zadrżały. Pociągnęłam go na łóżko. Położył się, a ja tuliłam go mocno, kiedy płakał.

– Ona też cię kochała – szepnęłam. – Twoja mama. To ci chciała powiedzieć. Jestem pewna. Że cię kocha i wybacza. Teraz tylko wybacz sam sobie.

Leżeliśmy długo. Aż łzy obeschły. Wyczułam, że mi się przygląda. Uniosłam powieki. Uśmiechał się, a jego podpuchnięte oczy jaśniały.

– Czego się gapisz?

– Bo mi się podobasz, blondyneczko. I masz urocze piegi. O, tu.

Pocałował mnie w nos.

– Dziękuję...

– Nie dziękuj, głupku, całuj dalej.

Rozchyliłam usta. Musnął jej delikatnie, by po chwili pogłębić pieszczotę. Nasze ręce ożyły, stęsknione ciała ogarnęło pragnienie. Tego dnia nie uczyliśmy się matematyki. Uczyliśmy się siebie.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA