„Zajmowałam się chorym i obłąkanym ojcem, bracia mieli to gdzieś. Znalazłam w mieszkaniu taty skarb”

Starszy chory pan fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Cierpiałam. Słyszałam w kółko, że wszystko źle robię, że rozczarowuję go na każdym kroku, że przychodzę go okradać. To ja się nim zajmowałam, czemu miałabym się dzielić znaleziskiem z rodzeństwem?”.
/ 06.05.2021 10:50
Starszy chory pan fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Po śmierci mamy opieka nad zniedołężniałym ojcem spadła na mnie. Bracia zostawili mnie ze staruszkiem całkiem samą… Jesteś na miejscu, więc będzie ci łatwiej – przekonywali, a bratowe gorliwie im przytakiwały.

– Sama rozumiesz, że dla nas częste dojazdy są praktycznie niemożliwe. Praca i obowiązki wobec dzieci nie pozwolą nam na zajęcie się tatą, tak jak trzeba.

– Ja też mam pracę i obowiązki… – zaprotestowałam słabo.

– Ale mieszkasz w tym samym mieście – ripostowali – więc możesz do niego zaglądać codziennie. A jednak był to problem. Niemniej mimo trudności starałam się każdego dnia po pracy wpaść do ojca na godzinkę, dwie, zrobić jakiś ciepły posiłek, prać na bieżąco brudne rzeczy i trochę z nim porozmawiać. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, bo ojciec nie był łatwym człowiekiem nawet w czasach, kiedy cieszył się dobrym zdrowiem i kondycją.

Porywczy i autokratyczny nie znosił sprzeciwu, nie dopuszczając do siebie myśli, że w jakimś wypadku może nie mieć racji. Na starość te przykre przywary się nasiliły, a dodatkowo obudziła się w nim chorobliwa wręcz nieufność i to wobec wszystkich. Podejrzliwie spoglądał nawet na mnie, sprawdzając, czy kiedy szykuję obiad w kuchni, nie szperam po szafkach i, nie daj Bóg, nie próbuję wynieść czegoś z jego domu.

Traktował mnie opryskliwie i wydawało mi się, że zamiast się cieszyć z towarzystwa, zaledwie toleruje moją obecność. Nie tylko nie doceniał moich starań, ale jeszcze mnie ganił. Potrafił ostro protestować przeciwko zmianom pościeli czy zabiegom pielęgnacyjnym. A z czasem było coraz gorzej.

Do dolegliwości fizycznych dołączyła demencja

Bywały dni, kiedy mnie nie poznawał, traktował jak obcą i potrafił w bardzo przykry sposób dawać temu wyraz. W końcu zaczęła mnie nawiedzać ta straszna myśl Bracia ciągle uchylali się od podziału obowiązków, na który ja coraz usilniej nalegałam. Byłam po prostu kosmicznie zmęczona i zdarzały się dni, gdy z wielką niechęcią wchodziłam na drugie piętro kamienicy, w której mieszkał tata. Wiedziałam, że nic dobrego mnie nie czeka za drzwiami jego mieszkania, a jednak wciąż liczyłam na jakiś przełom, na to, że ojciec ucieszy się na mój widok, powie proste, a tyle dla mnie znaczące słowa: „dobrze, że jesteś córeczko”. Niestety nigdy nie padły.

Zamiast tego słyszałam w kółko, że wszystko źle robię, że rozczarowuję go na każdym kroku, że przychodzę go okradać i tylko czekam na jego śmierć. Bracia z żonami wpadali średnio raz na dwa miesiące, pobyli z piętnaście minut, pogładzili po rękach, zadając zawsze te same pytania: „jak się czujesz?” i „potrzebujesz czegoś?”, po czym stwierdzali, że muszą już uciekać i faktycznie rejterowali.

Za każdym razem zdawali mi potem telefonicznie relację z tego, jak ich zdaniem ojciec się posunął i jak trudno się z nim porozumieć. Mnie to mówili? Naprawdę? Niejednokrotnie miałam ochotę wykrzyczeć im w słuchawkę, że ja mam to na co dzień, ale milczałam. Być może dlatego, że żal do braci dusił mnie za gardło.

Oni mieli życie, a ja na wakacje z nie mogłam pojechać

bo kto by się w tym czasie zajął ojcem. Co gorsza, zdawałam sobie sprawę, że nic się zmieni i będzie coraz gorzej. Ojciec przestał wstawać z łóżka i kontrolować czynności fizjologiczne, stracił apetyt. Teraz musiałam wpadać również przed pracą, aby zmienić pampersa, pomóc ojcu się umyć i nakarmić go. Wprawdzie co drugi dzień przychodziła pielęgniarka i nieco odciążała mnie, ale i tak byłam ustawicznie wyczerpana. Powoli wpadałam w apatię i funkcjonowałam jak automat.

Wstać, umyć się, ubrać, zrobić śniadanie rodzinie i zamienić z nią kilka słów, pojechać do ojca, po drodze robiąc zakupy, praca, wizyta u ojca, dom, obiad, pranie, sprzątanie i zaśnięcie już przy próbie obejrzenia jakiegoś filmu. Wszystkie moje dni wyglądały tak samo, ale każdy kolejny wydawał mi się cięższy od poprzedniego. Mąż spoglądał na mnie z troską i proponował różne rozwiązania, ale żadnego z nich nie dało się zastosować w praktyce. Zastąpić mnie nie mógł, bo ojciec już paranoicznie bał się obcych, do których oczywiście zaliczał też swego zięcia.

Z kolei oddanie ojca do jakiegoś zakładu wydawało mi się posunięciem nieludzkim, nie mówiąc już o tym, że na przyzwoity niepaństwowy dom opieki zwyczajnie nie było nas stać. Nawet już nie żaliłam się nikomu, jak mi ciężko, bo i po co? Wszyscy kiwali z powagą głowami, mówili: „współczuję” lub „jesteś bardzo dzielna”, ale żadne słowa nie przynosiły mi ulgi. Robiłam więc swoje i milczałam, pogrążając się w depresyjnych rozważaniach.

Mimo potwornego zmęczenia fizycznego i psychicznego, zdarzały mi się bezsenne noce, a podczas nich rodziła się straszna myśl: „niech to wszystko wreszcie się skończy”. Pojawiały się wyrzuty sumienia, obwiniałam się, iż jestem potworem, który życzy śmierci własnemu ojcu, ale jakby na przekór ta desperacka myśl nawiedzała mnie coraz częściej.

Mąż, widząc, jak się szarpię, zasugerował wizytę u psychologa. Wzruszyłam tylko ramionami.

– A nie wiesz przypadkiem, kiedy miałabym znaleźć na nią czas? I tak ledwie się wyrabiam ze wszystkim.

– Chciałbym jakoś pomóc. Nie mogę patrzeć, jak się miotasz – przytulił mnie i na chwilę zrobiło mi się lżej. Doceniałam to, że jest przy mnie i bez słowa protestu przejął na siebie większość domowych obowiązków, że na każdym kroku stara się mnie wspierać, chociażby psychicznie.

Dzieci też rozumiały, że w tej sytuacji nie za bardzo mogą liczyć na matczyną uwagę, i za tę ich niedziecięcą dojrzałość byłam im bardzo wdzięczna. Inaczej chybabym się załamała. Nadszedł wreszcie dzień, którego się obawiałam, ale na który podświadomie czekałam.

Ojciec zmarł. Odszedł spokojnie we śnie

Kiedy jak co dzień wpadłam do niego przed pracą, zastałam zimne ciało. Nie pozostało mi nic innego, jak wezwać lekarza, który stwierdził zgon, powiadomić rodzinę i załatwić formalności. Tym razem bracia z żonami przyjechali natychmiast. W mieszkaniu ojca podzieliliśmy między siebie pozostałe po nim pamiątki. Zegarek, papierośnicę, kilka wartościowych książek wzięli dla siebie. Bratowe dowodziły, że piękny ćmielowski serwis kawowy i komplet srebrnych sztućców ojciec już dawno obiecał im podarować. Nie miałam siły się z nimi wykłócać i tylko patrzyłam, jak pospiesznie pakują cenne drobiazgi.

– A reszta, siostra, należy do ciebie. – starszy brat szeroko machnął ręką, obrazując tym hojnym gestem ową resztę, składająca się ze starych, peerelowskich mebli ze sklejki, poszarzałej bielizny stołowej i pościelowej, zdezelowanego sprzętu kuchennego i archaicznego telewizora. – No i jeszcze weź komplet obrączek po rodzicach. Należą ci się – dodał łaskawie.

Polisę PZU postanowiliśmy przeznaczyć na koszty pogrzebu. Na szczęście wiadomo było, że ojca pochowamy w istniejącym już grobowcu, koło mamy, więc przynajmniej wydatek na kamień odpadał.

Kiedy odwinęłam ostatnią warstwę, zaniemówiłam…

Likwidacja mieszkania ojca również spadła na mnie. Administracja domu nakazała opróżnić i zwolnić lokal do końca miesiąca. Trzeba było załatwić sprawę licznika na prąd, telefonu i wiele innych drobiazgów. Kiedy się z tym uporałam, zamówiłam ekipę specjalizującą się w opróżnianiu mieszkań.

W przeddzień ich przyjazdu postanowiłam dokładnie przejrzeć sprzęty i dokumenty pozostawione przez ojca. Nie chciałam, żeby jakieś intymne listy czy rodzicielskie tajemnice trafiły w niepowołane ręce bądź wylądowały na śmietniku. Poza tym chciałam zabrać kilka drobiazgów, które miały dla mnie wartość sentymentalną. Zależało mi na choinkowych bombkach, które gromadzone przez rodziców kojarzyły mi się z radosnym dzieciństwem. Kiedyś chciałam przekazać je swoim dzieciom.

Kiedy na pawlaczu odnalazłam pudło z choinkowymi dekoracjami, ogarnęła mnie fala wzruszenia. Drżącymi rękoma odwijałam bibułki, wśród których spoczywały znajome kształty. Łabędź, aniołek, muchomorek, lokomotywa, pajacyk… Układałam je delikatnie obok siebie i sięgałam po kolejne zawiniątko. Jedno z nich było większe i okazalsze. Co to jest? – zastanawiałam się, odwijając warstwy bibułki. Ta bombka w kształcie kwadratowego domku? Przypomniałam sobie okazałą błyskotkę z dachem pokrytym srebrnym brokatem. Lubiłam ją najbardziej i jako dziecko godzinami wpatrywałam się w jej okienka, za którymi widać było ustrojoną choinkę.

Kiedy odwinęłam ostatnią warstwę, zaniemówiłam. W środku zamiast bombki leżał, ściągnięty gumką recepturką, plik banknotów dolarowych o różnych nominałach. Przez chwilę wpatrywałam się w znalezisko, nie bardzo rozumiejąc, co właściwie trzymam w ręce. Dopiero potem dotarło do mnie, że właśnie znalazłam oszczędności ojca, które całe życie lokował w dewizach, nie dowierzając polskiej złotówce ani państwowym bankom.

Zadzwoniłam do męża z prośbą, aby przyjechał do mnie jak najprędzej. Wspólnie przeliczyliśmy pieniądze. Znalazłam dwadzieścia tysięcy dolarów. Mąż twierdzi, że należą do mnie. Ja mam wątpliwości, czy nie powinnam podzielić się nimi z braćmi… Ale chyba poczekam, aż mi przejdą.

Czytaj także:
Mój syn ma 23 lata i nie rozumie, że ma jeszcze czas na amory
Moja córka ma 3 dzieci. Nie poświęca im uwagi, bo ciągle siedzi w telefonie
Mam 4 synów. I dzięki Bogu, bo z córkami to tylko problemy

Redakcja poleca

REKLAMA