„Zaharowywałem się po łokcie, by rodzina żyła po królewsku. Syn by spędzić ze mną trochę czasu, musiał sięgnąć po podstęp”

Smutny syn fot. Adobe Stock, elenbessonova
„Nic więcej nie powiedziałem, bo coś ścisnęło mnie w gardle. Otwierałem nawet usta, by się wytłumaczyć, że muszę dużo pracować, żeby im ptasiego mleczka nie zabrakło. Ale co im po ptasim mleczku, skoro mojej żonie brakuje męża, a mojemu synowi taty?”.
/ 09.10.2022 11:15
Smutny syn fot. Adobe Stock, elenbessonova

Jestem bardzo zapracowanym człowiekiem. W mojej branży, czyli w budowlance, roboty jest od groma, zwłaszcza jeśli ktoś jest dobry, rzetelny, terminowy i ma pomysły. Czyli cały ja, nie bawiąc się w fałszywą skromność, więc od dziesięciu lat zlecenia mam zapewnione na pół roku naprzód. Jestem z tego powodu bardzo zadowolony.

Moja żona trochę mniej, ale nie narzeka

Wie, że dzięki mojej pracy nie musimy się przejmować finansami. Za to mój syn… Prawdę mówiąc, to jest poniekąd jego „wina”. Kiedy się urodził, postanowiłem na poważnie wziąć się do pracy, żeby ani jemu, ani Agnieszce niczego nie brakowało. Kiedy Tymek był mały, jakoś mu to specjalnie nie przeszkadzało.

Dopiero gdy poszedł do szkoły, zaczął marudzić, że mam dla niego czas tylko w wakacje, że praca jest ważniejsza od niego i że inni tatusiowie grają z synkami w nogę, chodzą na rower, pływalnię i tak dalej. Może coś w tym było, przynajmniej z jego punktu widzenia. Ale dla mnie praca nigdy nie była ważniejsza od niego; po prostu uznałem, że dzięki dobrze działającej firmie zapewnię mu spokojne i dostatnie dzieciństwo, bez stresów i niedostatku.

Jakoś nie przyszło mi do głowy, że mój syn może chcieć od życia, a więc także ode mnie, czegoś więcej niż sponsoringu, że zamiast nowego zestawu klocków woli, bym poukładał z nim ten stary… Któregoś wieczoru po kolacji powiedział z zafrasowaną miną:

– Tata, mam zadanie domowe. Musisz mi pomóc.

– Przecież mama zawsze pomaga ci w lekcjach – zdziwiłem się.

Pokręcił głową.

– Nie tym razem. Mam napisać krótkie wypracowanie o tym, co mój tata robi w pracy. Możesz mi to wprawdzie opowiedzieć, ale wolałbym to zobaczyć na własne oczy.

– Wprawdzie? – mruknąłem pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Przykro mi, ale budowa to nie jest miejsce dla dzieci – odparłem już głośniej.

I dostałem pod stołem kopniaka od żony.

– Auć! Co…?

Agnieszka spojrzała na mnie takim wzrokiem, że natychmiast się zreflektowałem.

– Okej, daj pomyśleć. A na kiedy ma być to wypracowanie?

– Na poniedziałek.

– I mówisz mi o tym w piątek wieczorem? – zirytowałem się. – Niezły jesteś…

– A kiedy miałem mówić?! – aż się podniósł na krześle. – Całymi dniami cię nie ma w domu! Widzę cię po raz pierwszy od wtorku!

Zamurowało mnie

Żona znowu zmierzyła mnie ostrzegawczo-morderczym spojrzeniem, więc spuściłem z tonu.

– Dobra, dobra – mruknąłem pojednawczo. – Jutro jest sobota, mam odbiór sporej willi, więc mogę cię zabrać.

W nocy długo nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem. Odnosiłem wrażenie, że w tej sprawie z wypracowaniem chodzi o coś więcej niż zwykłą pracę domową, i postanowiłem podejść do tego poważnie. Rano zjedliśmy razem solidne śniadanie, a w drodze na miejsce udzielałem mu informacji, prawie tak, jakbym rozmawiał ze wspólnikiem.

– Synu, jedziemy do domu, którego właściciel jest projektantem wnętrz, dość znanym w branży, no i wykształconym architektem. Wszystkie rozwiązania w domu są jego autorstwa.

Synek pokiwał głową.

– Ciężko się pracuje z takim… kimś, kto… no, się zna?

Zaskoczył mnie celnością pytania. Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Owszem, bardzo ciężko pracuje się z kimś takim. Ale jednocześnie łatwo, bo wie, czego chce i bierze na siebie sporą część odpowiedzialności, skoro większość pomysłów jest jego.

Myślałem, że zaskoczę klienta, przyjeżdżając z synkiem, ale on był lepszy ode mnie: przywiózł dwie córeczki, bliźniaczki, rok młodsze od Tymka. Zanim skończyliśmy się witać, dziewczynki i Tymek zniknęli w głębi domu.

Dwupiętrowy budynek był wypasiony, jak mawia młodzież. Najwyższe piętro zostało zaplanowane jako miejsce wypoczynkowe, czyli dużo skosów, wykładziny, pufy, miękkie kanapy i mnóstwo wolnej przestrzeni. Pierwsze piętro zajmowały trzy sypialnie. Największa była jednocześnie pokojem bliźniaczek, druga należała do gospodarzy, trzecia miała pełnić rolę pokoju gościnnego.

Żona mojego klienta była jakimś naukowcem, biologiem czy genetykiem. Bardzo sympatyczna kobitka, choć szalenie niekomunikatywna, zaprzątnięta swoimi naukowymi sprawami, do urządzania domu nie miała kompletnie głowy. Za to miała męża projektanta, więc nie musiała się sama wysilać.

Mój klient obmyślił swój dom niemal od a do zet, od piwniczki po dach. A że czasem mój podziw zmieniał się w irytację, gdy upierał się przy jakiejś swojej niestandardowej koncepcji, utrudniającej mi robotę, to już inna sprawa…

Teraz byłem z nas dumy

Całość wyszła stylistycznie spójna, ładna, oryginalna, a także – o dziwo – funkcjonalna. Czyli jednak da się teorię odzwierciedlić w praktyce. Dom był gotowy do zamieszkania. Zasiedliśmy w salonie przy kawie i zagłębiliśmy się w dokumentację. Powoli, systematycznie sprawdzaliśmy każdy element i wszystko się zgadzało.

Dzieciaki gdzieś biegały, słychać było tylko ich przytłumione śmiechy. W innym domu byłoby też pewnie słychać trzaskanie drzwiami, ale nie tu – drzwi miały specjalny system zabezpieczający je przed gwałtownym zamknięciem.

Byliśmy tak zajęci, że dopiero po chwili dotarło do nas, że dzieciaki stoją tuż obok. Dziewczynki nieco z przodu, lekko stremowane, a Tymek tuż za nimi, on z kolei czerwony na buzi, może od tego ganiania, a może od emocji. Cała trójka wyglądała bowiem bardzo poważnie.

– No, co tam, wiewióreczki? – spytał właściciel. – No i jak wam się podoba nasz nowy dom?

– Do poprawki – stwierdziły jednogłośnie bliźniaczki.

Mężczyzna uniósł brew.

– A co jest nie tak?

Ja też się zdziwiłem. Dom był skończony i bez usterek. Mucha nie siada.

– Kuchnia – powiedziała jedna.

– Właśnie – poparła ją druga.

Klient spojrzał na mnie podejrzliwie. Wzruszyłem ramionami.

– Nie sądzę, żeby… – zacząłem, ale on już wstał, wziął córki za ręce i powędrowali do kuchni.

Tymek dreptał za nimi, ze zwieszoną głową. Przestraszyłem się, że w czasie zabawy coś popsuł w nowiutkiej kuchni, więc pełen najgorszych obaw ruszyłem za nimi. Kuchnia została urządzona bardzo nowocześnie.

Duża wyspa pośrodku, ze zlewem, blatem roboczym i płytą grzewczą, a nad tym niemal chirurgiczne oświetlenie. Pastelowe kolory, elementy ze szlachetnego drewna plus chrom i stal kwasoodporna. Robiło wrażenie. Jak na sali operacyjnej, ale o gustach się nie dyskutuje.

– No więc o co chodzi? – spytałem z niejaką ulgą, bo nie dostrzegłem śladów żadnej niszczycielskiej działalności dzieci.

Tej wpadki nigdy nie zapomnę

Tymek wysunął się do przodu.

– To ja pokażę.

Podszedł na środek i dotknął frontu jednej z szafek, która otworzyła się, sunąc bezszelestnie po łożyskowych prowadnicach.

– Samo się otwiera – oznajmił oczywiste. – Fajnie, co nie? Zapytałem Kasi i Basi, jak to działa.

To nie była żadna tajemnica. Wszystkie fronty zostały zaopatrzone w sensory dotykowe. Każda z szuflad i szafek miała niezależny mikrosilnik, który otwierał ją i zamykał. Bardzo nowoczesne rozwiązanie, z którego projektant i właściciel w jednym był szczególnie dumny.

– No i w czym problem? – dociekał teraz, nie bardzo rozumiejąc, co tu poprawiać.

– Przecież będzie pan mieszkał na wsi – przypomniał mu mój syn.

– Bez przesady – żachnął się mężczyzna. – Powiedzmy, że pod miastem.

– Pani w szkole mówiła, że częste i silne wichury to oznaka zmian klimatycznych – zauważył pozornie bez związku Tymek. – I będzie tylko gorzej.

– Synku, ten dom jest dostatecznie solidny, żeby wytrzymać każdą wichurę – uspokoiłem go.

Tymek spojrzał na mnie z politowaniem.

– Tata, a pamiętasz, jak mi dwa lata temu kupiłeś na Gwiazdkę drona?

– Pamiętam, ale…

– Przepraszam – wtrącił się właściciel domu – ale co moje szafki mają wspólnego z wichurami i dronem pod choinkę?

– Tata kupił mi w prezencie drona – ciągnął niezrażony Tymek, choć już cały czerwony. Ja milczałem, bo wpadki z tamtym prezentem nigdy nie zapomnę. – Bardzo fajnego. Latał, miał pilota, filmował… Niestety w zestawie nie było baterii, a on działał na takie bardzo specjalne akumulatory. Więc trzy dni tylko się na niego patrzyłem, bo w święta sklepy były zamknięte.

Mój klient wyglądał na stosownie wstrząśniętego.

Nadal milczałem, ze stosowną skruchą

– Mam kolegę w klasie, który też mieszka na wsi – kontynuował ze swadą Tymon. – I w zeszłym roku kilkanaście razy przyszedł bez odrobionych lekcji, a pani mu to usprawiedliwiła, bo przez te wichury często nie mieli prądu w domu i siedzieli przy świeczkach. Tutaj też pewnie wiało.

Gospodarz spojrzał na mnie pytająco.

– Owszem – przyznałem niechętnie – jak w zeszłym roku były te największe wichury, to parę razy nie mieliśmy na budowie prądu. Ale krótko – zastrzegłem. – Najdłuższa przerwa trwała jeden dzień.

– Dziękuję bardzo… – ironizowało moje dziecko, lat niespełna dwanaście. – Ja tam bym nie chciał mieszkać w domu, w którym przez cały dzień nie da się otworzyć żadnej szafki w kuchni. Nie da się wyjąć z nich noży, widelców, talerzy – wyliczał. – Ani jedzenia, bo tu się nawet lodówka otwiera na prąd, jakby ktoś zapomniał…

Nic więcej nie powiedziałem, bo nagle ścisnęło mnie w gardle

– Dobra – sapnął pan architekt, fan nowoczesnych rozwiązań. – Zrozumiałem. Dodam jeszcze, że woda w kuchni też jest zasilana pompą, bo mamy własne ujęcie, a pompa jest oczywiście na prąd…

– Tata… – pisnęła cichutko jedna z bliźniaczek. – Czy my tu umrzemy z głodu, jak nie będzie prądu? W tym naszym nowym pięknym domku?

– Nie, oczywiście, że nie, wiewióreczko. Panie Patryku – facet odezwał się wprost do mnie. – Pana młody asystent zwrócił uwagę na dość istoty problem, którego ja, prawdę mówiąc, nie przewidziałem. Więc oczywiście nie mam pretensji, ale… – zawiesił znacząco głos.

– Tak, mnie też ten detal umknął. Musimy zrobić małą poprawkę, czyli zainstalujemy w garażu generator prądu zmiennego na benzynę, z wyprowadzeniem do sieci i czujnikiem. Będzie się włączał automatycznie w przypadku zaniku napięcia. To bardzo wydajne urządzenia, więc nie tylko kuchnia będzie działać, ale nawet telewizję da się oglądać.

Dziewczynki zaklaskały, a zadowolony klient uścisnął mi rękę. Następnie zwrócił się do Tymka.

Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę

  

– Należy ci się honorarium za konsultacje. Co powiesz na duże lody z bitą śmietaną i owocami? Póki lodówka działa! – zaśmiał się.

W drodze powrotnej Tymek długo milczał. Wreszcie westchnął i wyznał:

– Tata, ja nie mam żadnej pracy domowej. Chciałem po prostu pobyć z tobą jeden dzień. Tak razem, ty i ja.

– Hm…

– Bo ty nigdy nie masz dla mnie czasu, więc wymyśliłem taki podstęp.

– Ach tak.

Nic więcej nie powiedziałem, bo coś ścisnęło mnie w gardle. Otwierałem nawet usta, by się wytłumaczyć, że muszę dużo pracować, żeby im ptasiego mleczka nie zabrakło. Ale co im po ptasim mleczku, skoro mojej żonie brakuje męża, a mojemu synowi taty?

Więc tylko chrząkałem. Gdy odkaszlnąłem gulę w gardle, uniosłem dwa palce, jak do przysięgi.

– Synu mój Tymonie, nie mogę ci obiecać, że będę cię regularnie zabierał do pracy. Chociaż dzisiaj świetnie się spisałeś jako mój asystent, to jednak budowa nie jest miejscem dla dzieci. Niemniej mogę ci przyrzec, że postaram się więcej czasu poświęcać tobie i twoim sprawom. Ustalmy też, że jak będę się źle wywiązywał z mojej obietnicy, przywołasz mnie do porządku. Wystarczy, jak szepniesz magiczne słowo.

– Magiczne słowo? Jakie?

– Pomyślmy… – zastanawiałem się.

– Abrakadabra? – podsunął.

– Za długie, i jednak trochę zbyt magiczne. Może… bo ja wiem… może po prostu powiesz „dron”, co?

– Może być – zgodził się łaskawie.  

Czytaj także:
„Była żona mojego faceta trzymała go na smyczy jak psa. Gabriel na każde jej gwizdnięcie leciał z wywieszonym językiem”
„Mąż wzdychał do koleżanki z pracy, a ja kisłam z zazdrości. Byłam pewna, że widzi we mnie tylko zaniedbaną kurę domową”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”

Redakcja poleca

REKLAMA