– Waldek, co my robimy? Przecież to czyste szaleństwo – wzdychałam czując, jak przerażenie ściska mnie za gardło. Staliśmy na lotnisku w kolejce do odprawy z biletem w jedną stronę, do Londynu.
– Nie panikuj, damy radę, co mamy do stracenia? Wiesz, że z rodzicami nie da się dłużej mieszkać w tej ciasnocie. W ogóle nie ma tu szans na dobrą pracę i normalne życie – tłumaczył mi Waldek, mój mąż.
Ciężko harowaliśmy od świtu do nocy
Początki były trudne; myślałam, że się nie przyzwyczaję. Wszystko było takie obce: ludzie, miasto i kultura. Raz zabłądziłam w mieście, innym razem źle wybrałam linię metra i wylądowałam gdzieś na drugim końcu Londynu.
Nie mogłam dopytać się o drogę, bo słabo jeszcze znałam język. Na szczęście spotkałam jakiegoś Polaka, który pomógł mi wrócić do naszego wynajętego mieszkania. Waldek pracował po kilkanaście godzin na budowie, a ja w restauracji – najpierw na zmywaku, potem jako kelnerka.
W wolne soboty dorabiałam sprzątaniem. Wieczorami padaliśmy ze zmęczenia – nie chciało nam się nawet odzywać do siebie.
Mieszkaliśmy w trzypokojowym mieszkaniu razem z kolegami Waldka. Miałam dość tłoku w kuchni i kolejki pod łazienką. Tęskniliśmy za rodziną, przyjaciółmi zostawionymi w Polsce. Pocieszaliśmy się tym, że odkładamy co miesiąc sporo funtów i kiedyś wrócimy do Polski, a za oszczędności kupimy swoje mieszkanie, założymy firmę.
„Tacy bogacze a takie tanie zabawki przywieźli”
Na pierwszy urlop pojechaliśmy po pół roku. Kupiliśmy dla całej rodziny drobne upominki i wyruszyliśmy naszym pierwszym samochodem.
– Widać nieźle wam się powodzi, zostawilibyście nam trochę tych funtów, u nas taka drożyzna, a roboty nie ma – upominali się moi rodzice.
– A dużo zarabiacie? – dopytywały się siostry.
– Za sześć dni od rana do nocy dostaję jakieś 400-500 funtów, czyli ok. 2,5 tys. zł – przyznałam.
– O Jezu! Ile to kasy... – jęknął szwagier, wytrzeszczając oczy z zazdrości. – A mnie brakuje na paliwo do poloneza i dzieciom na książki do szkoły.
– Jak chcesz, to możesz jechać z nami, na elektryce się znasz, to jakaś robota się znajdzie – zaproponował mój mąż.
– Eee tam, jaki ze mnie elektryk! Języka nie znam, a jak nie znajdę dobrej roboty, to kibli nie będę szorować – stwierdził.
Było mi przykro, kiedy niechcący usłyszałam rozmowę sióstr: „Tacy bogacze, a przywieźli takie badziewiaste zabawki dla dzieci, skąpiradła się z nich porobiły, albo oszukują, że tak dobrze zarabiają” – mówiły do siebie.
Brat chciał pożyczyć na wesele, siostra na auto
Mieszkaliśmy w Anglii przez trzy lata. W tym czasie dwa razy gościliśmy nastoletnich kuzynów na wakacjach, choć te wizyty wcale nam nie pasowały, bo trzeba było wziąć wolne w pracy i wydatków było więcej.
Odmówiliśmy za trzecim razem, po tym, jak przy ostatnich odwiedzinach kuzyn Waldka upił się i naubliżał naszym współlokatorom. Wtedy urwał się kontakt z rodziną na pół roku. Po powrocie do Polski wynajęliśmy mieszkanie i kupiliśmy działkę. Zaczęliśmy budowę domu, a mąż założył swoją firmę budowlaną.
W związku z tym trzeba było kupić różne maszyny, rusztowania i inne potrzebne murarzom rzeczy.
Niestety, nikt z rodziny nie chciał zrozumieć, że mamy dużo wydatków w związku z budową i inwestycjami w firmę. Rodzice oczekiwali, że pomożemy im, bo mają niskie emerytury; brat chciał pożyczyć na przyjęcie weselne, a siostra na samochód. Najgorsze, że to była pożyczka bez szansy na zwrot...
Mimo naszej stanowczej odmowy, krewni nie obrazili się na nas, wszyscy chętnie nas zapraszali i odwiedzali. Na spotkaniach rodzinnych padało stale to samo pytanie.
– Jak tam wasza firma się rozwija, a nie wziąłbyś mnie do roboty? Co będziesz obcych zatrudniał – mówili bracia, szwagrowie i kuzyni.
Ja byłam przeciwna, bo żadni z nich fachowcy, ale Waldek postanowił dać szansę mojemu szwagrowi Krzyśkowi i swojemu bratu Radkowi. Niestety, Radek po dwóch miesiącach poszedł na zwolnienie lekarskie, bo skaleczył się w palec, a Krzysiek notorycznie się spóźniał do pracy, przychodził zawsze ze zgrzewką piwa i wychodził po pięciu godzinach, kompletnie pijany.
– A coś ty taki przepisowy: szef jesteś czy szwagier? – obruszył się, gdy Waldek zwrócił mu uwagę.
Najgorsze było to, że na budowie ciągle ginęły sprzęty: a to piłki do metalu, a to wiertarki, przewody elektryczne. Którejś nocy mąż zaczaił się na budowie i widział, jak Krzysiek zajeżdża
z jakimś kumplem na plac budowy. Przyjechali busem i zaczęli pakować do niego betoniarkę. Mąż się wściekł i natychmiast zadzwonił po policję.
Przykro mi, że zawiedliśmy się na naszych bliskich
Próbowałam namówić męża, aby jakoś załagodzić tę sprawę, ale nie chciał o tym słyszeć. Zaczęliśmy się kłócić, ale kiedy rodzeństwo stanęło przeciwko nam i zaczęło bronić Krzyśka to stwierdziłam, że trzeba odciąć się od nich i zerwać kontakty.
Najbliższą rodziną jest dla mnie teraz mąż i dziecko, muszę dbać, aby w tej rodzinie była zgoda. Jest mi przykro, że tak zawiedliśmy się na naszych bliskich i że wszyscy uważają nas za ważniaków i dorobkiewiczów.
Czytaj także:
„Ojcem >>mojej<< córeczki jest kochanek żony. Wrobiła mnie w dzieciaka, bo tamten nie miał pracy i pił”
„>>Mamuśki<< w pracy zrzucają na mnie swoje obowiązki. To, że nie mam dzieci, nie znaczy, że muszę siedzieć po godzinach”
„Mąż sądzi, że macierzyństwo to nie praca. Piętrzące się pieluchy, płaczące dziecko i kipiące gary, nie brzmią jak relaks”