„Mąż sądzi, że macierzyństwo to nie praca. Piętrzące się pieluchy, płaczące dziecko i kipiące gary, nie brzmią jak relaks”

Przemęczona matka fot. Adobe Stock, denisval
„Co do diabła dzieje się z tym człowiekiem, jak Boga kocham! Jeszcze rok temu był supermenem, a teraz przerasta go zajęcie się własnym potomkiem…?! Czy wszyscy faceci tak mają, że kiedy tylko w domu pojawia się dziecko, ich szare komórki natychmiast poraża galopująca głupota?”.
/ 29.04.2022 05:43
Przemęczona matka fot. Adobe Stock, denisval

Zauważyłam, że odkąd urodził się Mateuszek, nasze mieszkanie zmieniało rozmiary, jak królicza norka z „Alicji w Krainie Czarów”. Kiedy trzeba było upchnąć kolejny mebel – ba, nawet paczkę pampersów! – stawało się maleńkie niczym naparstek. Ale jak przychodziło do sprzątania…

Ho, ho, niemal rezydencja Carringtonów! Prawda była okrutna: nie wyrabiałam się absolutnie z niczym, chociaż miotałam się od świtu do nocy, niemal padając na twarz. 

W kuchni, sekundę po zmyciu, piętrzyły się oblepione tłuszczem gary, kosz na brudy wciąż pękał w szwach, na podłodze co rusz pojawiały się klejące plamy, a obiady, które miały być cudami sztuki kulinarnej, w ostatniej chwili zmieniały się w maziste pulpy bez smaku i zapachu.

Rany boskie, jak ja wyglądam! Zgroza

– Bój się Boga, Lidka – Patryk ostatnim razem długo wpatrywał się w talerz, który postawiłam przed nim, gdy wrócił z pracy. – Mówiłaś, że co to jest? Spaghetti po bolońsku? Ta breja?

– Tak – burknęłam. – Tak właśnie mówiłam. To nie moja wina, że mały zaczął płakać, akurat jak trzeba było odcedzić makaron.

– Podczas smażenia mięsa też płakał? – zdziwił się mąż.

Zaczynał mnie denerwować. Nie on jeden… Ale na dziecko przecież nie będę się wściekać! Jest maleńkie i trudno, żeby wiedziało, co i kiedy jest dopuszczalne. Teraz na przykład spało słodko, jakby nigdy nic innego przez cały dzień nie robiło.

Powiedziałam, że idę wziąć prysznic. Poprosiłam Patryka, żeby miał na małego oko. Wzruszył ramionami, że niby żadna sztuka. No i dobrze. Weszłam do łazienki i aż mnie zamurowało. Z pewnością, gdybym tylko miała siłę, na widok swojego odbicia w lustrze krzyknęłabym: „Co za straszydło!”.

Rano zdążyłam umalować tylko jedno oko, bo Mateusz dostał ataku kolki, a potem makijaż całkiem mi wyleciał z głowy. Moje włosy były tłuste i związane naprędce w kucyk, na policzku miałam cudną plamę z koncentratu pomidorowego.

Postanowiłam dłużej się nie katować, rozebrałam się i wskoczyłam do wanny, wdeptując
w zarzygany kaftanik synka, wrzucony do szybkiej przepierki.

– Lidka! On płacze! – rozległo się dudnienie do drzwi.

Podkręciłam wodę, żeby lała się mocniej i zagłuszyła męża. Pewnie, ze płacze, jak zwykle… Patryk jako ojciec chyba może się nim zająć, prawda? Zresztą, to jego „połowa” płakała. Teściowa nigdy nie omieszka przypomnieć, jak jej dawał w kość w niemowlęctwie.

Czy wszyscy faceci są tacy beznadziejni?

– Lidka! Ale on zwymiotował! – wrzasnął teraz w panice.

– Weź go na ręce, tylko pionowo – odkrzyknęłam, bo głupek gotów zostawić dziecko
w łóżeczku, i mały się zachłyśnie.

– Lidka! Lidka, no wychodź! Zwrócił mi na koszulę! – panika za drzwiami się nasilała.

Co do diabła dzieje się z tym człowiekiem, jak Boga kocham! Jeszcze rok temu był supermenem, a teraz przerasta go zajęcie się własnym potomkiem…?! Czy wszyscy faceci tak mają, że kiedy tylko w domu pojawia się dziecko, ich szare komórki natychmiast poraża galopująca głupota? Inni też tak durnieją?

Chętnie bym zweryfikowała te sprawy z koleżankami, tylko  nie mam kiedy. A przez telefon to żadna frajda, kiedy ciągle coś człowieka rozprasza… O, wykąpać się też nie daje.

– Lidka!!!

Wyskoczyłam spod prysznica, narzuciłam szlafrok i wyszłam, po drodze zabierając od Patryka dziecko. Mały był prawie siny, ale co się dziwić, skoro tatuś – palant! – nie wie, co oznacza określenie „pionowo”. Pan architekt!

– Jestem wykończony – mąż spojrzał na mnie ze złością.

– Trzeba to jakoś wszystko zorganizować! To skandal, żeby człowiek nie mógł ani chwili odpocząć po pracy!

Po czym sięgnął do lodówki po piwo i rozsiadł się przy biurku, włączając komputer. Tak, ja również uważam, że należy się lepiej zorganizować, skoro żadne z nas nie jest zadowolone z obecnego stanu rzeczy. Wstawiłam Mateusza do kojca, rozstawiłam deskę do prasowania i, łącząc pożyteczne
z pożytecznym, oddałam się myśleniu o rzeczach przyjemnych. Wróć!

Żadnych marzeń na jawie… Zamiast tego trzeba się zastanowić, jak uzdrowić sytuację. Potrzebowałam pomocy. Nawet nie tyle przy dziecku, ile przy oporządzeniu domu. I czasu, odrobinkę czasu do własnej dyspozycji… Choćby godziny co drugi dzień. Żebym mogła stąd wyjść i nie obawiać się, że ktoś natychmiast wezwie mnie do gaszenia kolejnego pożaru.

Poszłabym do parku, do sklepu, do fryzjera; spotkałabym się na kawie z psiapsiółami… I choć rozumiem, że nocą to ja wstaję do małego, to nie wiem, dlaczego właściwie Patryk nie mógłby tego robić w weekend, gdy nie pracuje.

Czasem jestem tak nieprzytomna, że nie wiem, co robię. Po prostu się martwię, że któregoś dnia wstawię mleko i zasnę na stojąco albo zrobię coś równie nieodpowiedzialnego. Poukładałam sobie to wszystko w głowie, odczekałam, aż mąż skończy rundę swojej ulubionej gry, i poprosiłam, żeby wyłączył kompa, bo chcę z nim porozmawiać.

– Robisz się opresyjna – mruknął, ale uznałam to za żart i zostawiłam bez komentarza.

Zaparzyłam herbatę, usiedliśmy kulturalnie przy stole i zapytałam, co właściwie Patryk chciałby zmienić, jakie rzeczy uwierają go najbardziej.

– To po to mi kazałaś wyłączyć? – zdziwił się.

I dodał, że on już dawno wszystko sobie przemyślał! Brakuje mu wyjść z kolegami, gry
w piłkę, no ale trudno, skoro zdecydowaliśmy się na dziecko, to odcierpi. Jest dorosły i wie, że czasem trzeba odpuścić. 

On się zaangażuje, kiedy wrócę do pracy

Trochę mi się zrobiło głupio, lecz skoro już zaczęłam – brnęłam dalej. Poinformowałam go, że trudno mi utrzymać porządek, potrzebuję jego pomocy. Chyba mógłby czasem zmyć gary, pozamiatać albo wyjąć pranie z pralki i je rozwiesić. Chwilę siedział nabzdyczony, w końcu stwierdził:

– Ale to ja utrzymuję rodzinę, nie zauważyłaś? Podzieliliśmy się obowiązkami. Ty masz dom, a ja mam pracę.

– Znaczy się, że niby co? Mam oddać małego do żłobka i wrócić do roboty?

– Ja daję radę, to ty masz problemy – wzruszył ramionami.

– Bo mam więcej obowiązków! – wybuchłam. – Człowieku, przecież ty nawet pół godziny nie potrafisz się zająć dzieckiem! Zaraz mnie wołasz…

– Byłem zmęczony.

– A weekendy? Nie uważasz, że byłoby miło, gdybym mogła czasem gdzieś wyjść sama? Przecież ja tu kota dostaję!

Na to on, że powinnam docenić to, że mogę sobie siedzieć w domu, podczas gdy on użera się z ludźmi, moknie i marznie, jak teraz, na budowach… Czy w ogóle zdaję sobie sprawę z tego, jak on zasuwa, żeby mnie i małemu niczego nie brakowało?! Chciałby zamiast tego paradować cały dzień w szlafroku po domu jak ja, oj, chciałby…

Owszem, dużo pracuje, ale dlatego, że lubi. Kiedy nie było Mateusza, tyrał dokładnie tak samo, tyle że mnie lepiej szła logistyka domowa bez uwieszonego u szyi niemowlaka.

– Przestań tragizować, Lidka – Patryk spojrzał tęsknie w stronę komputera. – Jak wrócisz do pracy, jakoś się podzielimy obowiązkami, a teraz niech każde pilnuje swojego frontu robót. Jest ciężko, ale dajemy radę.

Sama już nie wiem, które z nas ma rację, słowo daję!

Czytaj także:
„Moja mama postradała zmysły. Jeśli uważa, że pozwolę roztrwonić ojcowiznę na jej starcze widzimisię, to się grubo myli”
„Moje eks to wariatki, desperatki i chmara zazdrośnic. Obiecywałem sobie, że kończę z babami. Wtedy spotkałem Iwonę”
„Dostarczałem pizzę na wieczór panieński. Pijane druhny zmusiły mnie do tańczenia i rozbierania się przed panną młodą”
 

Redakcja poleca

REKLAMA