„To ja zadręczam się, że oddałam mamę do domu opieki, a ona oznajmiła mi, że wychodzi za mąż. Poczułam się niepotrzebna”

Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Byłam w szoku. To ja rzuciłam wszystko i wróciłam do Polski, żeby się nią zająć, a ona mi oświadcza, że wychodzi za mąż? I w związku z tym wcale mnie nie potrzebuje? Poczułam się zawiedziona i zła”.
/ 28.02.2022 11:27
Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

To mój brat, Piotrek, zaproponował, żebyśmy umieścili mamę w prywatnym domu opieki.

– Nie mamy innego wyjścia. Ja mieszkam daleko, ty jeszcze dalej. A ona dłużej nie może być sama. Jak ją ostatnio odwiedziłem, to ledwie do łazienki doszła – tłumaczył mi przez telefon.

– No tak – westchnęłam. – Ale to nasza matka. Na pewno będzie jej smutno i przykro, że wysyłamy ją do takiego miejsca.

Na to Piotrek stwierdził, że rozmawiał z mamą i ona się zgadza. Poza tym znalazł jej dom idealny – prywatny, z przestronnymi pokojami, regularnymi wizytami lekarza. Przysięgał, że mama będzie tam szczęśliwa.

Po rozmowie z bratem biłam się z myślami. Z jednej strony byłam na niego zła, że w ogóle wyszedł z taką propozycją, ale z drugiej go rozumiałam. Cztery lata studiował w stolicy, potem przez rok szukał pracy.

Wreszcie trafił mu się etat w międzynarodowej korporacji, awansował. I teraz miałby to wszystko rzucić i wracać na to nasze Podlasie, żeby zajmować się samotną kobietą, której nogi powoli odmawiają posłuszeństwa?

Albo ja… Siedem lat temu wyjechałam do Paryża. Skończyłam szkołę gastronomiczną więc marzyłam o pracy w jakiejś znanej restauracji. I taką znalazłam. Tyle że na zmywaku. Dopiero po czterech latach szef kuchni dopuścił mnie do gotowania.

Chyba docenił mój zapał i umiejętności, bo dość szybko zostałam jego prawą ręką. Ostatnio napomknął nawet, że jak tak dalej się będę rozwijać, to w niedalekiej przyszłości mam szansę sama zostać szefem. Miałam ją zaprzepaścić? To byłaby głupota.

Kiedy więc kilka dni później brat znowu zadzwonił i powiedział, że już odwiózł mamę do domu opieki, nie protestowałam. Zresztą, gdy później się z nią kontaktowałam, zawsze powtarzała, że u niej wszystko w porządku. Żyłam więc sobie spokojnie, nie martwiąc się o mamę. Ale tamtego fatalnego wieczora wszystko się zmieniło.

Po rozmowie z Brigitte poczułam wyrzuty sumienia

To było dwa tygodnie temu. Po pracy ruszyłam do domu. Właśnie miałam wejść na schody prowadzące do tunelu metra, gdy nagle się poślizgnęłam i upadłam na ziemię. Uderzyłam w coś głową, świat rozpłynął się we mgle…

W szpitalu dowiedziałam się, że na szczęście nie mam żadnych poważniejszych obrażeń, ale ze względu na utratę przytomności, muszę zostać dzień lub dwa  na obserwacji. Trafiłam na oddział i właśnie tam poznałam Brigitte, starszą panią, taką w wieku mojej mamy. Leżała na łóżku obok i czekała na jakieś badania.

Chyba bardzo się nudziła, bo od razu mnie zagadnęła. Zaczęła opowiadać o sobie i swojej rodzinie, pokazywać zdjęcia.

– O, to jest mój syn, to jego żona, a to ich dzieci – podsuwała mi pod nos komórkę.

– Musi pani ich bardzo kochać…

– Nad życie. Dlatego jest mi przykro, że prawie ich nie widuję. Odkąd umieścili mnie w domu dla seniorów, sto kilometrów od Paryża, to rzadko przyjeżdżają. Widać uznali, że skoro mam tam opiekę, to niczego mi nie brakuje. A ja oddałabym wszystko, żeby być blisko nich. To moje największe marzenie – w jej oczach pojawiły się łzy.

– A mówiła im pani o tym?

– Nie, nie chcę, żeby się zamartwiali. Mają przecież swoje życie, swoje problemy. Wolę więc udawać, że wszystko jest w porządku i tęsknić w milczeniu – westchnęła i odwróciła się na bok.  

Wyznanie Brigitte poruszyło we mnie czułą strunę. Przez wiele godzin nie mogłam zmrużyć oka. Nagle stanęła mi przed oczami moja mama. Osamotniona, zapłakana, usychająca z tęsknoty. A potem wyobraziłam sobie, jak udaje i przekonuje, że u niej wszystko w porządku, że jest szczęśliwa w domu opieki. Żebym się nie zamartwiała i zajęła własnym życiem. Zrobiło mi się tak smutno i wstyd, że aż się rozpłakałam. 

Gdy dwa dni później wypisano mnie ze szpitala, zwolniłam się z pracy i wsiadłam w pierwszy samolot do Polski. Nie myślałam już o utraconej szansie na karierę, nie zastanawiałam się, co będę robić w kraju. Chciałam po prostu jak najszybciej zabrać mamę do domu. Byłam przekonana, że to jej największe marzenie…

Do domu „Ostoja” dotarłam wczesnym popołudniem. Mama siedziała na tarasie, opatulona grubym kocem i łapała pierwsze promyki słońca. Wyglądała tak krucho, bezbronnie. Nie zastanawiając się, podbiegłam do niej i rzuciłam się jej na szyję. Była tak zaskoczona, że przez dłuższą chwilę nie mogła wydusić z siebie nawet słowa.

– Alusia, naprawdę mnie oczy nie mylą? To ty? – wysunęła się z moich objęć.

– Ja! Ja! Cieszysz się?

– Nawet nie wiesz jak! Wieki cię przecież nie widziałam. Ale zaraz… Skąd, czemu? Masz problemy? Wyrzucili cię z pracy?! 

– Nie, wszystko u mnie w najlepszym porządku. A z pracy sama się zwolniłam.

– Ale dlaczego?

– Bo zrozumiałam, że to ty jesteś dla mnie najważniejsza!

– To bardzo miłe, ale nie rozumiem…

– Oj, mamo, przecież to proste. Przyjechałam do Polski na stałe. Oczywiście pojadę jeszcze na kilka dni do Paryża, żeby zamknąć wszystkie swoje sprawy, ale potem wrócę i cię stąd natychmiast zabiorę.

– Chcesz, żebyśmy zamieszkały razem?

– Tak! I przepraszam, że pozwoliłam Piotrkowi, żeby cię umieścił w tym okropnym miejscu, wybacz mi.

Spodziewałam się, że mama się wzruszy, powie, że jestem najwspanialszą córką pod słońcem, zacznie mi dziękować. Tymczasem ona patrzyła na mnie w milczeniu.

– To miejsce wcale nie jest takie okropne. I nie chcę się stąd wyprowadzać – wykrztusiła w końcu.

– Ale jak to? Nie czujesz się samotna? Porzucona? Niepotrzebna?

– Na początku może trochę się tak czułam. Ale od pewnego czasu już tak nie jest.

– Przyzwyczaiłaś się?

– To też, ale zaważyło coś innego. A właściwie ktoś inny.

– Kto?

– No, no…. On! – wskazała przed siebie.

Podążyłam wzrokiem za jej ręką. W oddali na ulicy dostrzegłam starszego, postawnego mężczyznę. Szedł dziarsko przed siebie, wymachując torbą.

– Kim jest ten facet? I dokąd maszeruje?

– Ma na imię Ryszard, jest wdowcem, też tutaj mieszka. A idzie do cukierni po ptysie. Dla mnie. Wie, jak bardzo je lubię. Tylko nie mów nikomu z personelu. Oni najchętniej non stop trzymaliby nas na diecie.

– Będę milczeć jak grób. A wracając do tego Ryszarda… Zaprzyjaźniliście się?

– Prawdę mówiąc, zakochaliśmy się w sobie i wkrótce zamierzamy wziąć ślub. Dyrektor obiecał, że da nam wtedy większy pokój. Małżeński… – mama zaczerwieniła się.

Byłam w szoku. To ja rzuciłam wszystko i wróciłam do Polski, żeby się nią zająć, a ona mi oświadcza, że wychodzi za mąż? I w związku z tym wcale mnie nie potrzebuje? Poczułam się zawiedziona i zła.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Chciałam, ale uznałam, że to nie jest rozmowa na telefon. A że długo cię nie było to i nie miałam kiedy się zwierzyć. Zresztą, twój brat też o niczym nie wie.

– No dobrze, ale co ze mną? Spaliłam za sobą wszystkie mosty – jęknęłam.

– E tam, na pewno nie jest aż tak źle. Przecież chwaliłaś się, że szef kuchni jest z ciebie bardzo zadowolony. Zadzwoń i pogadaj z nim. Na pewno przyjmie cię z powrotem z otwartymi ramionami – mama pogładziła mnie po głowie.

Cóż miałam zrobić, zadzwoniłam. Szef oczywiście był początkowo obrażony i nie chciał nawet słyszeć o moim powrocie do pracy. Gdy jednak opowiedziałam mu, dlaczego wyjechałam tak nagle do Polski i co planuje moja mama, od razu zmiękł.

Od tygodnia znowu stoję więc przy garnkach w restauracji w Paryżu. I oczywiście szykuję się do ślubu mamy z Ryszardem. Już nie jestem na nią zła, nie czuję się zawiedziona. Wręcz przeciwnie, jestem szczęśliwa. Wiem, że nie dokucza jej samotność. A to dla mnie najważniejsze.

Czytaj także:
„Ludzie myślą, że stewardessa ma życie jak w bajce. A ja biegam po lotniskach, sprzątam i znoszę klepanie po tyłku”
„Kocham rodziców, ale każdą wizytę u nich kończę płaczem. Skaczą sobie do gardeł jak wilki. Wolałabym, żeby się rozwiedli”
„Nagle wszyscy w pracy zaczęli mi gratulować, bo przecież w lipcu wychodzę za mąż. A ja nawet... nie mam faceta”

Redakcja poleca

REKLAMA