Ojciec wrócił z pogrzebu rozpromieniony. W szarym garniturze i pod krawatem prezentował się świetnie, zgubił gdzieś parę lat. Śledziłyśmy go podejrzliwym wzrokiem, i mama, i ja. Wstawiony? Niemożliwe, od dawna nie pije alkoholu, a już na pewno nie w południe. Więc co się stało? Na co dzień jest ponury, zgorzkniały i przykry.
– Dobrze, tata, wyglądasz. A jednak szata zdobi człowieka – zagaiłam rozmowę.
– Dobrze? Naprawdę?
– Świetnie. Gdybyś tak częściej chodził ubrany…
– Następnym razem wystroję się do koszenia trawy – rzucił wesoło.
– Akurat może niekoniecznie do koszenia, ale…
– W dzisiejszych czasach wbijam się w garnitur tylko z okazji pogrzebów, moja panno. Na wesela nie chodzimy, na żadne inne przyjęcia niestety też. Więc lepiej nie życz mi, bym znowu go wkładał.
– Okej. Nie życzę.
– Jak tam było? – przeszła do sedna rzeczy mama.
– Jak to na pogrzebie. Smutno.
– Dużo ludzi?
– Tak sobie, nie za wiele. Ale z naszych zjawili się wszyscy.
Wypowiedział to z dumą i natychmiast zrozumiałam, skąd się wziął, na przekór okolicznościom, ten dobry nastrój. Jego koledzy z uczelni, z tego samego roku warszawskiej politechniki, wydział budowlany, wciąż trzymają się razem dość blisko zważywszy na to, że od ich studiów minęło pół wieku i że wielu zaraz po otrzymaniu magisterki rozjechało się po budowach w całej Polsce.
Co kilka lat urządzają zjazdy absolwentów i jest to dla nich wielkie święto, długo i starannie przygotowywane, a następnie celebrowane. Chociaż powinnam użyć czasu przeszłego: trzymali się, urządzali, celebrowali.
Kolejny zjazd miał się odbyć rok temu, na przeszkodzie stanęła pandemia. I nadal stoi. A ponieważ przy życiu została już tylko garstka starych druhów, przyszłość ich zjazdów to jeden wielki znak zapytania. Więc tymczasem spotkali się na pogrzebie.
Wyobraziłam sobie ten klimat: pożegnanie, ale z drugiej strony seria przywitań. Poczucie jeszcze silniejszej więzi w obliczu straty jednego z nich. Ale zapewne i duża ulga: to jeszcze nie ja, nie my. Jeszcze żyjemy, panowie bracia.
– Gdzieś potem poszliście? Długo cię nie było.
– Na obiad. Urządziliśmy taką alternatywną stypę, tylko dla siebie. Niektórzy trochę wypili. Ja nie – zastrzegł się na wszelki wypadek, gdyby mama miała wątpliwości.
– I co u nich? Opowiadaj!
– Co tu mówić, same pryki stare. Temu za mocno bądź za słabo pika, tamtemu znowu strzyka, normalka. Tylko jeden Stefan naprawdę dobrze się trzyma.
– Nie licząc ciebie, Tadziu, to ty trzymasz się najlepiej.
Nawet nie wiedząc, jak dziś wyglądają jego koledzy, gotowa jestem zgodzić się z nią. Tata jest wciąż przystojnym facetem, choć zaniedbanym.
– A tam – żachnął się, ale z delikatnym próżnym uśmiechem – przy Stefanie wyglądam jak starzec. Wiesz, że on ma włosy dokładnie takie jak kiedyś? Tak samo bujne i gęste, tylko zupełnie siwe. Nosi je teraz długie i wiąże w kitkę, wariat jeden.
– Już lata temu miał takie białe. Po nich go poznaliśmy, pamiętasz, WTEDY. Od razu rzucił nam się w oczy.
Mama zachichotała złośliwie i zrobiła minę, jaką zwykle przywdziewa, gdy złapie ciekawy temat. Zwróciła się do mnie.
– Wyobraź sobie, córeczko, byliśmy w Bieszczadach na wczasach, kilka lat temu, pamiętasz. Któregoś dnia idziemy główną ulicą w Ustrzykach, tłum ludzi, a my kogo nagle widzimy? Stefana. I to z jakąś babą, bynajmniej nie żoną Alusią. Ale machamy do niego, w końcu: co za spotkanie! Stefan udaje, że nie widzi. My jednak uparci. Więc stajemy naprzeciw siebie, baba wtulona w niego jak w poduszkę, a on, cały czerwony, zaczyna bąkać, że na szkoleniu jest i że przedstawia nam swoją koleżankę.
– Ta, jak to usłyszała, odskoczyła niczym poparzona. Jej mina mówiła wszystko: jakie szkolenie, jaka koleżanka, jak on śmie wymyślać takie kłamstwa. A mnie diabeł podkusił i mówię do nich: zróbmy sobie zdjęcie, na pamiątkę miłego spotkania. I wyciągam komórkę. Stefan aż się spocił z wrażenia. Tłumaczył nam się jak dzieciak, który nabroił w przedszkolu. Wystraszył się, że możemy Ali donieść, fotografię jej wysłać albo nawet umieścić gdzieś w sieci. Biedna kobita pewnie nawet nie wiedziała, że jej mąż w Sanoku. Musiał nieźle nakłamać.
Ojciec rozchmurzył się, Edek to jego najstarszy kumpel, jeszcze ze szkoły
– Co ty opowiadasz, Kryśka. Stefan wcale nam się nie tłumaczył. I może naprawdę był na jakimś szkoleniu, a to była jego znajoma.
– Zwariowałeś chyba! Sam się z niego naśmiewałeś, że flamę sobie znalazł na stare lata, głowa siwieje, dupa szaleje. Nie pamiętasz? I jak to się nie tłumaczył? Mam tę scenę przed oczami, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj.
– Ja też wszystko pamiętam. I powiadam ci, że Stefan się przed nami nie tłumaczył. Niby dlaczego miałby to robić? Wymyślasz jak zawsze.
– Ja? Kiedy ostatni raz coś wymyśliłam?
– Ciągle ubarwiasz rzeczywistość. Konfabulujesz, moja droga. Już nie wiem, czy robisz to specjalnie, czy też te wszystkie filmidła, co je w telewizji oglądasz, albo te romanse, które bez przerwy czytasz, nakładają ci się na prawdziwe życie i sama wierzysz w to, co gadasz.
– Co ten ojciec plecie? Nie słuchaj go, córeczko, na starość miesza mu się w głowie. To nie pierwszy taki przypadek, że bzdury opowiada. Odkleja się od rzeczywistości. Zresztą sama najlepiej wiesz, że ja niczego nie zmyślam. A Stefan się tłumaczył i nawet pamiętam, jakimi konkretnie słowami. Niecodziennie zdarzają się takie sytuacje.
– Nie tłumaczył się! – spojrzałam zaciekawiona, czy na ustach taty nie pojawiła się aby piana. Był rozwścieczony.
– To może ja już sobie pójdę – rzuciłam cichutko.
– O nie! Nie wyjdziesz, dopóki tego nie wyjaśnimy – mama przybrała bojową minę – nie może być tak, że ktoś sypie z rękawa absurdalnymi oskarżeniami i nie przedstawia na nie dowodów. Proszę bardzo – zwróciła się do ojca – opowiedz o jakiejś innej sytuacji, w której rzekomo zmyślałam. Którą „ubarwiłam”. Słucham! Słucham uważnie!
– No tak, będzie teraz piłować ten temat w nieskończoność. A odczep się ode mnie.
– No proszę – czy ty widzisz, jak ja jestem w tym domu traktowana? Tak się właśnie dyskutuje z ojcem. To jest dla niego rozmowa. Ostateczny argument: głupia jesteś.
– Nie powiedziałem, że jesteś głupia!
– Naprawdę ja już pójdę..
– I widzisz, co zrobiłaś, Kryśka? Danusia tak rzadko do nas przyjeżdża, a ty tak się zachowujesz, że od razu chce uciekać. I nie dziwię jej się. Sam też bym nawiał, gdybym miał dokąd.
– Ja się zachowuję? No nie, paradny jesteś. Póki nie przyszedłeś, gawędziłyśmy sobie w najlepszej komitywie. To ty zawsze wszystko psujesz. To przez ciebie córka daje nogę. To z tobą trudno wytrzymać.
– Przestańcie – poprosiłam. Ja jeszcze zostanę, a wy po prostu przestańcie się kłócić. Przecież nie ma o co. Porozmawiajmy normalnie, choćby o tym dzisiejszym pogrzebie. Kto jeszcze na nim był? Wujek Edek przyjechał?
Ojciec rozchmurzył się, Edek to jego najstarszy kumpel, jeszcze ze szkoły, i najbliższy przyjaciel, mimo że od lat mieszka w bardzo odległym miasteczku na środkowym Wybrzeżu.
– Oczywiście. Chciałem, żeby tu do nas wpadł, przegadalibyśmy wieczór, coś małego chlapnęli, a potem by przenocował, zjadł śniadanie i pojechał. Ale mama jak zwykle stanęła okoniem.
– Pewnie! A czy oni nas kiedyś do siebie zaprosili, chociaż na weekend? Nigdy! Nad morzem mieszkają, a człowiek, żeby się z nimi zobaczyć, kwaterę prywatną musi brać. To niech i on sobie weźmie hotel. Co to, nie stać go?
– Nie zaprasza nas na nocleg, bo miejsca w domu nie ma, z dzieciakami mieszkają, całą rodziną na kupie. A czy ty w ogóle wiesz, ile kosztuje hotel w Warszawie? To nie to, co jakaś tam licha kwaterka, i to poza sezonem.
– No właśnie, dlatego jeździmy tam zawsze poza sezonem. Deszcz leje, wicher wieje, a my nad Bałtyk. Cudownie.
Kocham ich oboje, ale tylko każde z osobna
– Tak, cudownie. To najpiękniejsza nad Bałtykiem pogoda – sztorm. Jodu się można nałykać, na bałwany popatrzeć. I przynajmniej tłumów nie ma.
– Najpiękniejsza pogoda, jasne. Człowiek z zimna odchodzi od zmysłów.
– To się trzeba cieplej ubierać, a nie stroić jak na promenadę. Mnie tam nigdy nie było zimno.
– I to tak ciągle z twoim ojcem, Danusiu. Ciągle. Ja już czasem naprawdę siły nie mam. Co się porobiło z tym człowiekiem, nie poznaję go.
– Co się z tobą porobiło!
Sytuacja dojrzała.
– Idę.
– Ale przecież musisz coś zjeść, córeczko. Głodnej cię nie wypuszczę.
– Nie. Dałam wam szansę, a wy znowu. Nakręcacie się jak maszynki. Mam dosyć.
Narzuciłam płaszcz i wdeptałam się w buty, byle szybciej, byle stąd wyjść, zanim znowu zaczną. Ciekawe, że gdy spotykam się z nimi indywidualnie, są zupełnie inni. Nie wykazują skłonności do kłótni. Mama opowiada o książkach, które ostatnio przeczytała, dopytuje o filmy i seriale, które warto obejrzeć. Jest miła i łagodna. Czasem idziemy razem do kina, czasem wyruszamy na zakupy.
Plotkujemy o rodzinie i znajomych. Jest nam ze sobą dobrze, jak dwóm starym koleżankom. Tata lubi powspominać stare czasy i ma do tego talent, opowiada barwnie, a ja słucham tych historii ze ściśniętym gardłem.
Lubię wyobrażać go sobie jako małego chłopca, jego dom i rodziców, których nigdy nie poznałam, bo wcześnie umarli. Przenosi mnie w świat, którego już nie ma i za chwilę będzie obecny jedynie i wyłącznie w książkach albo na ekranie.
Kocham ich oboje, ale tylko każdego z osobna. Jako para są dla mnie nie do zniesienia. Golono, strzyżono. I tak ciągle, na każdym parszywym kroku. Jakim cudem w ogóle się jeszcze tolerują? Znoszą ten koszmar, który sami sobie stwarzają? Naprawdę nie wiem. Myślę, że mam prawo w to nie wnikać. Bronię tego prawa i uciekam od nich z krzykiem. Ale bardzo mi z tym źle.
Czytaj także:
„Spowodowałem wypadek, w którym zginęła moja szwagierka. Jednocześnie straciłem brata, rodzinę i... ukochaną”
„W domu mąż, który mnie nie zauważa, a na wakacjach - adorator żądny mego ciała. Byłabym głupia, gdybym nie skorzystała”
„Agnieszka ma charakter rozbuchanej księżniczki i musi być w centrum uwagi. Gdy jest inaczej, suszy mi głowę tygodniami”