„Żadna kobieta nie chce być moją żoną. Uciekają, bo w pracy maluję zmarłych. A przecież to zawód jak każdy inny”

uśmiechnięty mężczyzna fot. Adobe Stock, New Africa
„– Irek – powiedziała. – Zrozum, jak sobie pomyślę, że cały dzień siedzisz ze zmarłymi, dotykasz ich, myjesz i tak dalej, to robi mi się niedobrze. Nie mam ochoty się z tobą całować. Nie chcę, żebyś mnie dotykał. Albo skończysz z tym, albo ja skończę z tobą”.
/ 18.10.2023 18:30
uśmiechnięty mężczyzna fot. Adobe Stock, New Africa

Mam 35 lat i jestem samotny. Nie singiel, tylko samotny. Kobiety się za mną czasem oglądają. Chciałbym mieć żonę, dom, dzieci i psa. Przez ostatnie 10 lat dorobiłem się połowy bliźniaka, posadziłem drzewo, tylko jakoś nie mogę zdobyć żony, z którą mógłbym spłodzić syna. 

Nie jestem nieśmiały. Nigdy nie miałem problemów, by zaprosić dziewczynę na randkę. W łóżku też podobno nie jestem ostatni – lubię dawać kobietom zadowolenie. Schody zaczynają się dopiero wtedy, gdy one pytają, co robię. Zawodowo. I wtedy okazuje się, że nawet te najbardziej zdesperowane nie są aż tak zdesperowane.

Mam specyficzny zawód

Balsamistą jestem z przypadku. Zawsze chciałem być nauczycielem historii w szkole średniej, ale po maturze okazało się, że nie mogę wyjechać z mojego miasta na studia. Ojciec dostał zawału i musiałem zaopiekować się matką i młodszym rodzeństwem. Czyli trzeba było iść do pracy. A ofert nie było. W końcu ojciec kolegi powiedział, że szukają pracownika do zakładu pogrzebowego. Do przyuczenia na balsamistę. Pensja była taka, że zgodziłem się od razu. Głodni nie wybierają.

– Kim będziesz? – spytała ze zdumieniem Janka, moja ówczesna dziewczyna.

– Balsamistą – odparłem. – Wiesz, ile taki zarabia? A jak skończę kursy i zostanę specjalistą, to będzie nam się dobrze żyło.

Kiwnęła głową, ale jakoś tak niepewnie. Nie zaniepokoiło mnie to – przecież kochaliśmy się, co za różnica, jaki będę miał zawód. Nie miałem racji.

– Irek – powiedziała trzy miesiące później. – Zrozum, jak sobie pomyślę, że cały dzień siedzisz ze zmarłymi, dotykasz ich, myjesz i tak dalej, to robi mi się niedobrze. Nie mam ochoty się z tobą całować. Nie chcę, żebyś mnie dotykał. Albo skończysz z tym, albo ja skończę z tobą.

Jaki miałem wybór? Dziewczyna, którą kochałem, czy praca, za którą mogłem utrzymać rodzinę? Wróciłem do domu, przyjrzałem się wykończonej po pracy na dwóch etatach matce, siostrze, która zakuwała, żeby zdać na studia i trzynastoletniemu bratu, który marzył o komputerze.

Jeszcze raz przejrzałem oferty prac i nic sensownego nie znalazłem. Poczytałem trochę w internecie i dowiedziałem się, że w tym zawodzie przynajmniej mam przed sobą przyszłość. Że mogę zrobić różne kursy i zostać tanatopraktorem, czyli kimś więcej niż zwykłym balsamistą. A że pracuje się ze zmarłymi? Na początku to był problem. Nie bałem się, choć przez kilka miesięcy miałem koszmary. Ale człowiek potrafi przyzwyczaić się do wszystkiego. Nawet do zapachu środków chemicznych.

Chciałem mieć żonę

Po wielu latach pracy, po różnych kursach – specjalnego makijażu, wizażu, fryzjerstwa, balsamowania – byłem już uznanym specjalistą. Założyłem jednoosobową firmę i pracowałem nie tylko w macierzystym zakładzie, ale wyjeżdżałem nawet gościnnie do innych miast – gdy ciało zmarłego wymagało większej wiedzy, by doprowadzić je do stanu, w którym mogła oglądać je rodzina. Zarabiałem coraz lepiej. I przez te wszystkie lata starałem się też znaleźć żonę.

Umawiałem się na portalach randkowych. Zaczepiałem kobiety w klubach podczas wyjazdów. Pozwalałem przyjaciołom umawiać mnie na randki w ciemno. Wszystko było cacy, ale do czasu…

Dwa razy odrzucenie naprawdę bolało, bo ja się zaangażowałem. Na przykład Justyna, wizażystka z Wrocławia. Chodziliśmy ze sobą pół roku. Było wspaniale. Mieliśmy wspólne tematy – w końcu poniekąd mieliśmy takie same zawody. Co z tego, że ona upiększała żywych, a ja martwych. Techniki są podobne. Nawet powiedziała, że mnie kocha. Gdyby to ode mnie zależało, do ślubu nie powiedziałbym jej, gdzie pracuję, ale niestety, tak się nie dało. Gdy zacząłem mówić o małżeństwie, powiedziała:

– Przestań być taki tajemniczy. Mam wrażenie, że jesteś gangsterem albo aferzystą, takie robisz uniki, gdy pytam cię o pracę. Wiesz przecież, że pójdę za tobą wszędzie – zamruczała.

Odeszła dwa tygodnie później.

„Oszukałeś mnie. Wiedziałeś, że to, kim jesteś, odrzuca kobiety. Złamałeś mi serce” – napisała w SMS-ie.

To, kim jestem? Co to znaczy? Jestem potworem? Co za bzdura. Jestem wrażliwym, sympatycznym, facetem, który zarabia, upiększając zmarłych. W czym to jest gorsze od np. pracy patologa, który w prosektoriach kroi zmarłych? O ile wiem, a wiem, bo nasze zawodowe ścieżki często się przecinają – oni nie mają problemów ze znalezieniem żon.

– Naiwny jesteś – powiedział mój brat, kiedy dowiedział się o odejściu Justyny.

– Patolog to lekarz. Lekarz. Rozumiesz?

„Czyli to z kobietami jest problem, nie ze mną” – pomyślałem wtedy. Tyle tylko, że wciąż jestem sam. I mam już tego dosyć. Co robić?

To miała być tylko przygoda

Tamtego dnia siedziałem w hotelowym barze z zamiarem upicia się na smutno.

– Pan postawi drinka tamtej pani – powiedział barman i wskazał kobietę siedzącą samotnie przy stoliku kilka metrów dalej.

Przyjrzałem się. Ładna, po trzydziestce. Zerkała na mnie z zainteresowaniem.

– Nie ma sensu. Szkoda forsy…

– Na koszt firmy.

Barman zdecydowanym gestem postawił przede mną jakiś fioletowy drink z parasolką i kawałkiem pomarańczy. Podobny, ale prawie wypity stał przed kobietą.

Wziąłem drinka, podszedłem do stolika.

– Napije się pani? – spytałem.

Spojrzała na mnie smutnymi, miodowymi oczami. Były piękne.

– Barman powiedział, że to pani pije – uniosłem szklankę.

Przez chwilę milczała, potem zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, oczy jej błysnęły i skinęła głową. To był cudowny wieczór. Nie mogliśmy się nagadać. Dwa razy zatańczyliśmy, i miałem ochotę na więcej przytulanek. Po drugiej zaproponowałem, że odprowadzę ją do jej pokoju. Dodam, że mieszkałem w tym hotelu i przyjechałem do Warszawy na kurs makijażu filmowego. Następnego dnia miałem wygłosić wykład. Powinienem iść spać, ale…

Ilona patrzyła na mnie przez chwilę.

– A może ja odprowadzę cię do twojego? – powiedziała.

Wiedziałem, że przeżyjemy tylko przelotną przygodę, ale powoli zaczynałem się godzić z tym, że tak już ze mną będzie. Jedna noc, może dwie, i tyle. Potem powiem, kim jestem z zawodu, i kobieta nie będzie miała pretensji, że nie zadzwonię. Muszę chronić swoje serce.

Obudziłem się o ósmej rano. Byłem w pokoju sam. Nie słyszałem, kiedy się wymknęła. Czyżby tylko jedna noc? Poczułem żal. Już dawno z żadną kobietą nie było mi tak dobrze.

Poszedłem do łazienki. Na lustrze była przyczepiona kartka:

Bardzo mi się podobasz. Pod każdym względem. Chętnie rozwinęłabym naszą znajomość, ale wiesz, jestem tanatopraktorem. Sprawdź sobie w internecie, co to znaczy. I nie miej wyrzutów sumienia, że nie zadzwonisz. Zrozumiem to. Ilona.

Tylko balsamistka mogła mnie zrozumieć! Odnalazłem ją. Mieszkała niedaleko hotelu i czasami, jak samotność ją zaczynała boleć, wpadała na drinka i zwierzenia u zaprzyjaźnionego barmana. Został naszym świadkiem na ślubie.

Czytaj także: „Kochałem naturalny wygląd żony, a ona chciała się na siłę upiększyć. Miałem niezły ubaw, gdy trochę przeholowała”
„Przez szefową byłam kłębkiem nerwów. Znosiłam poniżanie i wyzwiska, ale do czasu. Uknułam małą zemstę”
„Przyjaciółki nie rozumiały, że nie chcę mieć męża. Według nich życie singielki jest niewiele warte”

Redakcja poleca

REKLAMA