„Przez szefową byłam kłębkiem nerwów. Znosiłam poniżanie i wyzwiska, ale do czasu. Uknułam małą zemstę”

krzycząca kobieta fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„– Nie dam rady, potrzebuję jednego dnia urlopu – cedziłam przez zęby, starając się zignorować tępy ból, który wzmagał się za każdym razem, gdy wymawiałam poszczególne słowa. – Zwolnię cię, jeśli tu dziś nie przyjdziesz. Nie jesteś niezastąpiona, jest milion lepszych, lepiej wykształconych i bardziej kompetentnych”.
/ 12.10.2023 18:30
krzycząca kobieta fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

Doskonale pamiętam mój pierwszy dzień, kiedy szłam do pracy z takim uśmiechem na twarzy, jakbym miała odebrać główną wygraną w totka. Miałam być osobistą asystentką w sporej firmie. Dla 24-letniej dziewczyny był to szczyt szczęścia.

Pokazała mi moje miejsce

Ubrana w najlepszy kostium, na jaki było mnie wtedy stać, czyli kupiony na wyprzedaży, minęłam szklane drzwi i wkroczyłam do lepszego świata. Wjechałam na siódme piętro i zapukałam do biura mojej szefowej. Już tam była, widziałam płaszcz wiszący w szafie.

– Nie toleruję spóźnień, do roboty, i to już – odpowiedziała na moje „dzień dobry”.

Rzuciłam okiem na zegar w korytarzu, przerażona, że się spóźniłam, ale nie, miałam jeszcze jedenaście minut na wypicie kawy, jak sądziłam.

– O ósmej przychodzę tu ja. Ty masz być pół godziny przede mną. Powinnam mieć przygotowane wszystkie dokumenty do przejrzenia i kawę na biurku, gdy wchodzę.

– Nie dostałam takiego polecenia. Ale oczywiście, jutro będę wcześniej – zgodziłam się potulnie.

– Kawa, raz, raz!

Cofnęłam się dwa kroki, gdy pstryknęła palcami jak na psa, nawet na mnie nie patrząc.

– Jaką mam zrobić?

– Kartka wisi w kuchni. Czytać chyba potrafisz? – spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym na jej oczach cofnęła się w rozwoju do poziomu ameby.

– Już przynoszę… – szepnęłam i pognałam.

Upokarzała wszystkich

W ciągu najbliższych tygodni przekonałam się, jak bardzo rzeczywistość może odbiegać od wyobrażeń. Moja szefowa była tyranem zmuszającym ludzi do pracy ponad siły. Nadgodziny? To normalne, że jeśli trzeba, to zostaje się dłużej w pracy. Problem polegał na tym, że taka potrzeba zachodziła codziennie. Zupełnie nie wiem, jak radzili sobie ci, którzy mieli rodziny, dzieci, kogoś, kim musieli się opiekować… Ja najwyżej rezygnowałam z wyjścia do kina czy na imprezę.

Przychodziłam do pracy najpierw pół godziny wcześniej, potem godzinę. Zostawałam dwie, trzy, czasem nawet cztery po tym, jak niby oficjalnie mogłam wyjść z biura i zająć się swoim życiem. Zawsze jednak pojawiały się zebrania, nowe plany, projekty, wyzwania, nowe zobowiązania.

Jakoś bym to znosiła w pokorze, gdyby chodziło tylko o nadmiar pracy. Tylko że do tego dochodziły obelgi i upokarzanie na każdym kroku, w cztery oczy i publicznie, w pojedynkę i grupowo. Ciągle słyszeliśmy, że jesteśmy za głupi, za tępi, zbyt leniwi i niekompetentni. Że zatrudniono nas tu dla wątpliwej dekoracji. Że nie potrafimy czytać, zrozumieć najprostszych komunikatów i poleceń. Że te dwie komórki, które mamy w głowie, już dawno kontaktu ze sobą nie miały. 

Ludzie mieli dość

Ludzie odchodzili z pracy albo uciekali na zwolnienia, żeby dać odpocząć psychice, ale potem wracali i przerażająca karuzela ruszała od nowa. Wszyscy byliśmy tym zmęczeni, a jednocześnie z uporem maniaka trzymaliśmy się tej pracy, nawet nie myśląc o zmianie.
W końcu byliśmy za głupi, żeby ktokolwiek inny dał się nabrać i nas zatrudnił. Kiedy słyszy się coś takiego pięć razy dziennie, zaczyna się w to wierzyć, choćby wszystko inne wskazywało na coś odwrotnego.

Z jednej strony robiło mi się niedobrze na samą myśl, że muszę iść do biura i znosić to wszystko od nowa każdego dnia. Z drugiej – ciągle starałam się dogodzić szefowej, żeby choć raz była ze mnie zadowolona. Żeby dzisiaj skierowała w moją stronę mniej niepochlebnych uwag niż wczoraj. A nawet, co zdarzało się niezwykle rzadko, by rzuciła ochłapem jakiegoś miłego słowa. Chwytałam się tych słów jak tonący brzytwy, choć w sumie były zawoalowanymi obelgami.

– No, wreszcie ta kawa zaczyna jakoś smakować… – wzdychała, a ja się cieszyłam jak głupia.

Nie miała w sobie empatii

Aż któregoś poranka obudziłam się z bólem głowy, choć określenie ból nie oddaje tego, co czułam. Ból głowy to coś, na co łykasz tabletkę i ruszasz dalej podbijać świat. Ja miałam wrażenie, że ktoś przyszedł do mnie w nocy i rozwalił mi czaszkę młotkiem. Bałam się ruszyć, bo nawet oddech sprawiał, że głowa rozpadała mi się na kawałki. Jak przez mgłę przypomniałam sobie, że tak moja mama opisywała swoje migreny. No jasne, właśnie to musiałam po niej odziedziczyć.

Kiedy opanowałam objawy na tyle, żeby nie umrzeć, gdy przyłożę telefon do ucha, zadzwoniłam do lekarza, a potem do firmy.

– Chyba zwariowałaś! – krzyknęła szefowa do słuchawki tak głośno, że miałam ochotę odrzucić telefon jak najdalej od siebie i schować się natychmiast pod kołdrę. – Jaki dzień wolny?!

– Migrena…

– Weź paracetamol czy coś i natychmiast zabieraj tyłek do biura!

– Nie dam rady, potrzebuję jednego dnia urlopu. Nie chcę brać zwolnienia lekarskiego, do jutra powinno mi przejść… – cedziłam przez zęby, starając się zignorować tępy ból, który wzmagał się za każdym razem, gdy wymawiałam poszczególne słowa.

– Zwolnię cię, jeśli tu dziś nie przyjdziesz. Nie jesteś niezastąpiona, jest milion lepszych, lepiej wykształconych i bardziej kompetentnych.

– Za to, że wezmę jeden dzień urlopu z powodu migreny? – spytałam, przerywając jej.

Chyba wtedy zorientowała się, że przeholowała.

– Masz być w pracy pojutrze, nieważne, co się będzie działo – warknęła i zakończyła połączenie.

Wpadłam na szatański pomysł

W tej chwili, kiedy głowa mi pękała, ciało odmawiało posłuszeństwa, a rozum błądził nieznanymi dotąd ścieżkami, wpadłam na pomysł, który nigdy by mi nie zaświtał, gdybym nie była chora.

Jak bosko i spokojnie było w biurze, gdy szefowa musiała gdzieś wyjechać. Było cudownie, nawet jeśli mieliśmy huk roboty. Nie wrzeszczała, nie wymagała ponad miarę, nie doprowadzała do łez. A gdyby tak… nie było jej częściej? Nie mogliśmy jej zmusić do brania urlopów, nie mogliśmy jej załatwić wyjazdów w delegacje… Mogliśmy natomiast sprawić, by lądowała na zwolnieniu lekarskim tak często, jak to możliwe.

Nie wiedziałam, czy się odważę, ale po raz pierwszy od długiego czasu coś dawało mi napęd do działania. Coś innego niż wrzaski i chęć poprawienia się z bycia beznadziejną na bycie idiotką. Wróciłam do biura zaopatrzona w środek przeczyszczający, który zaczęłam dodawać do kawy i herbaty szefowej. Tylko kilka kropel, żeby nie przesadzić. 

Po tygodniu otrzymaliśmy maila, że pani dyrektor przez cztery dni będzie na zwolnieniu lekarskim. Cały dział odetchnął z ulgą. Ja też. Cztery dni. Czyli nie zrobiłam jej wielkiej krzywdy, ale spowolniłam na tyle, że musiała odpocząć. Śmiałam się w duchu, gdy wyobraziłam sobie, że pewnie większość tych dni spędzi w toalecie.

Zapanował spokój

Praca szła, jak trzeba, a nawet lepiej – bo w ciszy, spokoju, w atmosferze uprzejmej wymiany zdań. Przy ekspresie do kawy ludzie zastanawiali się, co też zatrzymało naszą heterę w domu, skoro nawet z zapaleniem płuc potrafiła przychodzić do pracy. Dzięki mnie na twarzach tych udręczonych ludzi zagościły uśmiechy.

Kiedy wróciła szefowa, wróciło dodawanie kropelek do kawy i herbaty. Tym razem wystarczyły trzy dni i znów mieliśmy tydzień wolnego.
Wszystko szło zgodnie z planem. Kilka dni i tydzień wolnego. A kiedy wracała, coraz chudsza i bledsza, była też mniej krzykliwa. Zabierała się w ciszy do nadrabiania tego, co leżało na jej biurku, i choć wielu z nas nadal chodziło wokół niej na palcach, praca z nią wreszcie stała się znośna.

Koleżanka mnie przyłapała

– Kama, a co ty robisz? – usłyszałam któregoś dnia za plecami, gdy dodawałam kolejne krople ekstraktu do kawy.

Cholera, nie usłyszałam kroków jednej z dziewczyn z pobliskiego działu.

– Czyli dajesz jej jakieś leki… Na co dokładnie jest chora?

– Nie, to tylko witaminy… – próbowałam się wybronić, ale kiepsko kłamałam.

– Dobra, o co chodzi? – Daria założyła ręce na piersi i oczekiwała szczerej odpowiedzi.

Wiedziałam, że to moje być albo nie być. Powiedziałam prawdę. Co ma być, to będzie.

– Serio? – oczy Darii robiły się coraz większe i większe… – Nie uszkodzimy jej tym za bardzo?

– My? – zdumiałam się.

– No chyba jasne, że ci pomogę, nie?

No skoro jasne…

– Nie, nic jej nie będzie. To tylko taki straszak. Spędzi trochę czasu w kibelku i na tym koniec – szeptałam, żeby nikt tego nie podsłuchał. Za dużo wtajemniczonych oznacza wpadkę.

– Dobra, w razie czego możesz na mnie liczyć.

– Nikt nie może się o tym… – zaczęłam, ale Daria uderzyła mnie lekko pięścią w ramię.

– I nikt się… – zapewniła mnie. – Daj znać, jak będziesz potrzebować pomocy.

To jednak poszło za daleko

Od rana nie było mnie w firmie, więc Daria stwierdziła, że zajmie się wszystkim. Poinstruowałam ją dokładnie, ile kropel trzeba dodać do kawy.

– Może jednak ten jeden dzień jej odpuśćmy, co? – zastanawiałam się.

– Oj weź, nie świruj, dłużej będziemy czekać na efekt.

Kiedy następnego dnia przyszłam do biura, szefowej nie było. Ale ludzie i tak zachowywali się jakoś niemrawo. Robiłam sobie kawę, kiedy do firmowej kuchni wpadła Daria.

– Kamila, chyba przesadziłam!

– W czym przesadziłaś? – spytałam, choć domyśliłam się, o co chodzi, i serce podeszło mi do gardła.

– Chlupnęło mi się trochę za dużo z tej buteleczki. Byłam zdenerwowana i bałam się, że ktoś wejdzie. Pomyślałam, że dodam jej jeszcze jedno espresso, to trochę się rozcieńczy…

– O rany! – jęknęłam, przypominając sobie, co wyczytałam na temat przedawkowania. – Co się stało?

– Zaczęła się skarżyć na ból brzucha, więc wezwaliśmy karetkę. Teraz nie wiem, co z nią, ale boję się, że przegięłam. Złapią nas? Wsadzą do więzienia? Zrobią śledztwo? – pytała chaotycznie Daria, potrząsając moim ramieniem.

Z przerażenia bolał mnie żołądek i nie mogłam myśleć. W końcu jednak wzięłam się w garść. Musiałam.

– Uspokój się. Nic nie wiemy, nic nie powiemy. 

Czułam się winna

Ale powody do paniki były. Szefowa zniknęła na ponad miesiąc. Nic wielkiego się nie stało, ale dochodzenie do siebie zajęło jej dużo czasu. Atmosfera w biurze siadła, pracę wykonywaliśmy jak roboty. Już nikt nie miał ochoty żartować z hetery. Mimo wszystko było nam jej szkoda.
Kiedy wróciła, wyglądała jak cień samej siebie sprzed kilku miesięcy.

Zemściłam się, ale też nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze. Powinnam ją nagrać i zgłosić mobbing. Pójść z tym do zarządu albo sądu pracy, zebrać grupę ludzi, którzy mieli jej tak samo dosyć, i usunąć babę z firmy. Zamiast tego znalazłam najbardziej podły i okrutny sposób.

Jeszcze tego samego dnia złożyłam wypowiedzenie i trzy miesiące później byłam wolna. Nie chciałam mieć nic wspólnego z tamtym miejscem. Nie mogłam pracować dla kogoś, kto ciągle przypominałby mi mój desperacki pomysł. Do dziś brzydzi mnie to, co zrobiłam.

Znalazłam inną pracę. W mniejszej firmie, mniej ambitną i za mniejsze pieniądze. Z mniej wymagającą szefową, co nie znaczy, że nie daję z siebie wszystkiego, gdy wykonuję swoje obowiązki. Ale teraz nie mam już głupich myśli, które niedawno popchnęły mnie do podłych działań.                          

Czytaj także:


 „Wpadłem w pachnące drogimi perfumami bagno pożądania. Ta kobieta bawiła się mną i czułem, że to nie przypadek”
„Przyjaciółka chciała zajść ze mną w ciążę, by spełnić marzenie o dziecku. Nie wiedziałem, że to ma drugie dno”
„Szybko wpuściłam go do swojego łoża i równie prędko tego pożałowałam. To był najlepszy pomysł na zrujnowanie życia”

 
 

Redakcja poleca

REKLAMA