Na początku roku dostałam awans. Szef zaproponował mi poprowadzenie całego działu. Byłam dumna jak paw, ale też pełna obaw. Poradzę sobie? Zarządzanie ludźmi to skomplikowana praca…
– Pani Joanno, nie widzę problemu – szef rozwiał moje wątpliwości. – Skieruję panią na szkolenia dla menedżerów średniego szczebla zarządzania. Tam się pani dowie, co i jak. W ciągu kwartału zaliczy pani cały cykl szkoleń z kompetencji miękkich, więc potem pójdzie jak po maśle. A że pani poprzednik odchodzi za dwa miesiące, więc pod jego okiem też czegoś się pani nauczy. Zatem… spoko – zakończył w młodzieżowym stylu i jeszcze do mnie mrugnął.
Okazało się jednak, że wcale nie jest tak łatwo
Ale nie w pracy, tylko w domu. Jestem typem kobiety perfekcyjnej, która lubi mieć posprzątane, ale nie lubi sprzątać. Dlatego robię to szybko i dokładnie, żebym nie musiała poprawiać. Niestety, przy trzech facetach w domu – w wieku trzydzieści sześć, osiem i sześć lat – o porządek jest niezwykle ciężko. A ze względu na awans, szkolenia i inne sprawy zawodowe czasu na dom miałam jeszcze mniej niż zwykle. Skupiałam się na nauce, więc dom był trochę zaniedbany. Właśnie przeglądałam notatki przed jednym z kolejnych testów, kiedy…
– Mama? – zapytał mnie starszy synek głosem tak miłym, że aż się wystraszyłam.
– Taaak? – odparłam ostrożnie.
– Nudzimy się z Matim… Czy możemy zbudować bazę?
Westchnęłam ciężko. Akurat to musieli wymyślić. Budowanie bazy polega mniej więcej na tym, że dzieciaki znoszą z całego mieszkania wszystko, co uznają za warte użycia, żeby potem zrzucić to na kupę w swoim pokoju, porobić przejścia, korytarze, tajne zapadki i tak dalej. Oczywiście baza zwykle wylewa się z ich pokoju na korytarz, tarasując dostęp do łazienki, co stanowi dodatkowy kłopot, choć wcale nie największy. Największym problemem jest bowiem powtórzenie czynności w kolejności odwrotnej, czyli rozebranie bazy i odniesienie rzeczy na miejsce. Jest to problem tak wielki, że chłopcom częściej zdarza się zasnąć w środku ich wymyślnej konstrukcji, niż ją rozebrać.
Westchnęłam jeszcze raz
Ja tu wkuwam o metodach motywacji, transferze odpowiedzialności i zarządzaniu zasobami ludzkimi, a dzieciaki się nudzą, bazy im się zachciewa, więc mnie czeka sprzątanie do nocy… Zaraz, moment! Motywacja? Transfer? Zasoby ludzkie? Zrobiłam surową minę.
– Zawołaj tu Mateusza – zarządziłam. – Porozmawiamy.
Kiedy stanęli przede mną obaj, zaaferowani, oświadczyłam energicznie:
– Panowie, chciałabym z wami spisać kontrakt.
Zastrzygli uszami. Chyba nie znali jeszcze tego słowa.
– Taką umowę, ale na piśmie, z warunkami wstępnymi i karami umownymi – wyjaśniłam.
– To nie będzie telewizji i bajek? – Mateuszek tylko tak rozumiał karę.
– Jeśli nie wywiążecie się z warunków kontraktu – uśmiechnęłam się do niego.
– A jakie to warunki? – starszy Jędruś był bardziej konkretny.
Pomyślałam przez chwilę. Spojrzałam na zegarek.
– Dzisiaj jest piątek, godzina czternasta – oznajmiłam. – Mogę wam pozwolić zbudować bazę. Więcej – możecie do jej budowy wziąć wszystko, co zdołacie przenieść z naszego pokoju, oprócz mojego krzesła przy biurku i laptopa, rzecz jasna. No i oczywiście poza kwiatami doniczkowymi – zastrzegłam szybko, bo synkowie miewali niekiedy naprawdę niesamowite pomysły. – Ale…
Jędrek westchnął.
– Wiedziałem, że będzie jakieś „ale”…
– …będziecie musieli do bajki skończyć zabawę, a po bajce odnieść wszystko na swoje miejsce i jutro, w sobotę, sprzątnąć swój pokój.
Spojrzeli po sobie
Propozycja budowy mega bazy przemawiała do ich wyobraźni, a warunki nie były jakieś straszne. Teoretycznie powinni sprzątać swój pokój w każdą sobotę, chociaż nie pamiętam, kiedy zrobili to ostatni raz.
– Dobra – zgodził się Jędrek, a Mateusz pokiwał głową z entuzjazmem.
Wyrwałam kartkę z notesu, skreśliłam kilka zdań i przeczytałam im to, co uzgodniliśmy. Potem się podpisałam i dałam im do podpisania.
– Ale ja jeszcze nie umiem… – krygował się Mateusz.
– Dalej, gryzmoła jakiegoś zrób – popędzał go starszy brat. – Mama i ja będziemy wiedzieli, że to podpis od ciebie.
– Twój – poprawiłam go odruchowo.
– No – zgodził się łaskawie. A potem dodał szybko:
– Ale te dwa zapasowe koce z pawlacza i śpiwory też bierzemy.
Negocjator się mi objawił w rodzinie…
Jeśli chodzi o organizację pracy zespołów ludzkich, to wiele mogłam się tego dnia nauczyć od mojego starszego synka. Zapewne z obawy, że się rozmyślę, tak poganiał młodszego brata i sam ganiał w tę i z powrotem, że duży pokój opędzlowali lepiej niż złodzieje w niecały kwadrans. Chwilowo zatarasowali cały przedpokój, ale natychmiast zaczęli układać poduchy, taborety, materace ze swoich piętrowych łóżek, koce i kołdry tak przemyślnie, że chodząc do łazienki i zerkając kątem oka, nie mogłam się powstrzymać od czysto matczynej dumy. Baza była naprawdę imponująca. Zajmowała calutki pokój, konstrukcja z jednej strony opierała się o pozbawione materaców i pościeli łóżko piętrowe, z drugiej – o dwa biurka.
Dość powiedzieć, że rzeczy wypełniały osiemnaście metrów kwadratowych pomieszczenia do wysokości półtora metra. Wyżej Jędrek nie był w stanie sięgnąć. Chłopcy bawili się wyśmienicie, nie przychodzili mi zawracać głowy zbyt często, a kiedy Marek wrócił z pracy, też nie mógł wyjść z podziwu. Wprost zapytał, co zrobiłam jego dzieciom, więc mu powiedziałam.
Nie ukrywał swojego sceptycyzmu, ale ja nie traciłam wiary w naszych synów. I nie pomyliłam się. O siódmej wieczorem chłopcy przyszli na bajkę, a konkretniej na półgodzinny blok bajek, i już przynieśli ze sobą część elementów wykorzystanych do budowy bazy. Po filmach w ciągu dwóch kwadransów oddali wszystko, układając rzeczy na swoich miejscach. Fascynujące, że dokładnie widzieli, skąd co brali, choć zwykle twierdzili, że nie pamiętają. W sobotę rano miałam szkolenia i test, który zaliczyłam bez problemów. W domu czekała na mnie kolejna miła niespodzianka: chłopcy posprzątali swój pokój. Sami z siebie, bez przypominania im o tym!
Wywiązali się z kontraktu
Co zresztą przewidziałam i w drodze powrotnej do domu wstąpiłam do sklepu po dwie paczki ich ulubionych superkwaśnych żelków i lody. Należało im się. Zaufałam ich, potraktowałam jak dorosłych, a oni postarali się zachować jak duzi panowie. Nie każdy facet tak umie, szczerze mówiąc. Wieczorem mąż też miał dla mnie niespodziankę. Zrobił sushi, które uwielbiam.
– Asiu, zwracam honor – stwierdził uroczyście. – Chłopcy zachowali się wzorowo i to jest twoja zasługa.
– To jest przede wszystkim ich zasługa – odparłam, bo na kursie uczono mnie, żeby sukcesami dzielić się z innymi, a porażki brać na siebie.
Po kolacji wpadłam na kolejny genialny pomysł.
– Słuchaj… – zaczęłam powoli. – Jutro niedziela, pewnie będziesz chciał posklejać w kuchni ten swój model statku…
– Krążownika „Potiomkin” – poprawił mnie.
– No, właśnie mówię – potwierdziłam. – W takim razie może zawrzyjmy kontrakt, co? Zajmę się synkami, żebyś miał ze trzy, cztery godziny dla siebie i swojego krawężnika, ale… w zamian pozmywasz naczynia i umyjesz podłogę w kuchni. Zgoda?
Spojrzał na mnie przeciągle.
– Boże – westchnął. – Czego oni cię uczą na tych kursach…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”