Nigdy nie byłam ukochaną córeczką tatusia, ponieważ z mojego powodu musiał ożenić się z mamą, chociaż wcale nie paliło mu się do żeniaczki, zwłaszcza z obowiązku, i do tego z ledwie poznaną dziewczyną. Nie byłam też ukochaną córeczką mamy, ponieważ myślała o mnie jak o błędzie młodości i konsekwencji swojej głupoty, która zmieniła jej plany życiowe.
Ojciec lubił wypić. Topił swoje frustracje w alkoholu, stawał się pod jego wpływem agresywny i tę agresję wyładowywał głównie na mnie, używając skórzanego pasa. A ponieważ zdarzało mu się to często, moje dzieciństwo przepełnione było strachem. Młodszemu rodzeństwu też się obrywało, jednak nie tak często jak mnie. Ja byłam zawsze winna, dlatego, że w ogóle byłam, ojcu to wystarczało. Na plecach, rękach i nogach miałam sine pręgi, które starannie ukrywałam przed światem, wstydząc się ich.
Nie było krzyków, złości, bicia...
Czułam się nieszczęśliwa, bezradna i opuszczona, ponieważ mama nigdy mnie przed nim nie broniła. Udawała, że nie widzi. Nie czułam się kochana. Jakieś pół roku przed maturą, na urodzinach koleżanki wypiłam trochę więcej wina niż powinnam i zwyczajnie się wstawiłam. Pierwszy raz w życiu czułam się pijana i, o dziwo, spodobało mi się to. Odprężyłam się, było mi lekko na duszy, jakbym zrzuciła z siebie jakiś ciężar. Poza tym nabrałam odwagi i pewności siebie.
W tym dziwnym nowym stanie wróciłam chwiejnym krokiem do domu, wzbudzając konsternację rodziców. Ich córka była pijana! Do tego zachowywała się inaczej. Butnie, jakby szukała zaczepki. Tak bardzo zdumiało to ojca, że słowem się nie odezwał. Po prostu z wrażenia zaniemówił.
Gdy następnego dnia oprzytomniałam i opuściła mnie odwaga, pomyślałam, że nie ujdzie mi to na sucho. Strach znów mnie sparaliżował. Na lekcjach nie mogłam się skupić, myśląc tylko o tym, co czeka mnie po powrocie do domu, jeśli ojciec będzie pijany. A z całą pewnością będzie, bo ostatnio pił coraz częściej i na dodatek na pewno wczoraj się na mnie wkurzył. Jak wytrzymam kolejne bicie?
Nie chodziło mi nawet o dotkliwy ból, jeszcze gorsze bowiem było upokorzenie, które mu towarzyszyło. Teraz, gdy miałam prawie dziewiętnaście lat, coraz trudniej je znosiłam. Pomyślałam wówczas, że jeśli dziś znów się upiję, to być może łatwiej będzie mi ten koszmar wytrzymać. A im dłużej o tym myślałam, tym większej nabierałam pewności, że to dobry pomysł.
Wygrzebałam z kieszeni resztki kieszonkowego i kupiłam butelkę wódki. Z ekonomicznego punktu widzenia był to zakup najwłaściwszy, bowiem ten akurat alkohol był niedrogi, a przy tym bardzo skuteczny, więc powinien wystarczyć na dłuższy czas.
Wróciłam do domu przed rodzicami. Nic nie jedząc, otworzyłam butelkę i wypiłam jeden łyk. Smak czystej wódki był tak ohydny, że aż mną zatrzęsło. Ale nie miałam wyboru. Musiałam wypić więcej, żeby znów poczuć się odprężona, odważna i gotowa na spotkanie z ojcem. Jednak tym razem wrócił trzeźwy. Popatrzył na mnie w milczeniu, a ja ze zdumieniem odkryłam, że nic się nie dzieje. Nie ma krzyków, złości, bicia, nawet zwykłych wymówek. Rodzice mieli tylko dość dziwne miny.
Zemdliło mnie. Zwymiotowałam w łazience, po czym nie nękana przez nikogo położyłam się spać. Następnego dnia poszłam do szkoły nieprzygotowana i skacowana. W ogóle czułam się okropnie. Już sama myśl o alkoholu napawała mnie wstrętem. Przez następne dni nie mogłam nawet spojrzeć na moją butelkę z wódką.
Tymczasem w domu panował spokój, który jednak nie mógł trwać długo. Po kilku dniach ojciec wrócił z pracy pijany, wszczął awanturę, a następnie dał mi to, „co mi się należało”. Dłużej nie mogłam tego znosić. Postanowiłam, że więcej już mnie nie tknie. Żeby uniknąć jego bicia, sama musiałam zacząć pić. Tak to sobie wykombinowałam. Więc następnego dnia, to ja wróciłam do domu pijana. Z trudem trzymałam się na nogach. Byłam wściekła i chyba ta wściekłość wyzwoliła we mnie odwagę.
Podeszłam do ojca z wystawionym w jego kierunku palcem wskazującym i wycedziłam z nienawiścią:
– Nie waż się mnie więcej uderzyć, bo cię załatwię! Przysięgam!
Moi rodzice na chwilę oniemieli. A potem matka zawołała:
– Dziecko, co ty mówisz!?
Nic nie odpowiedziałam, tylko spokojnie wyszłam z pokoju i położyłam się spać. Nikt mnie już nie zaczepiał. Najpierw piłam profilaktycznie i ze wstrętem, żeby uniknąć domowego piekła, bo gdy byłam pijana, ojciec z jakichś powodów mnie nie zauważał. Potem piłam, bo alkohol, sama nie wiem kiedy, zaczął mi smakować.
Rodzice nie chcieli mnie znać
Pojęcia nie mam, jak udało mi się zdać maturę i to z całkiem dobrym wynikiem, jednak o studiach mowy być nie mogło, chociaż w szkole chwalono mnie za wiedzę i inteligencję. Poszłam więc do pracy od razu po egzaminach.
Dosyć często zmieniałam robotę, ponieważ prędzej czy później z każdej wyrzucano mnie za pijaństwo. Moje długi zaciągane wyłącznie na alkohol rosły, a po pewnym czasie nikt mi już nie chciał pożyczać pieniędzy. Obracałam się teraz wyłącznie w towarzystwie ludzi pijących, najpierw tych, którzy jeszcze mieli pracę i jakoś trzymali fason, potem było mi już wszystko jedno z kim piję, i gdzie piję.
Rodzice oczywiście, nie widząc tu własnej winy, obwiniali wyłącznie mnie o to, co robiłam ze swoim życiem. Ale cóż, w końcu niczego dobrego się po mnie nie spodziewali. Bo ze mną zawsze coś było nie tak. Bo bez pasa nie dało się mnie wychować… Więc to dla nich żadna niespodzianka.
Nawet gdy zaczęłam się staczać, nie próbowali mi pomóc. Nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego i pewnego dnia kazali mi się wynosić z domu. Teraz pozostała mi tylko ulica i pijackie meliny. I tak oto osiadłam na dnie. Żeby nie widzieć ohydy mojego życia, musiałam stale być pijana. Trzeźwa nie mogłam znieść otaczającej mnie rzeczywistości.
A moja dalsza rodzina? Nie interesowała się moim losem. Dla nich byłam zwykłą pijaczką i wielkim rozczarowaniem. Odsunęli się ode mnie wszyscy. No może poza jedną ciotką, która przynajmniej na początku próbowała utrzymywać ze mną kontakt. Lecz po pewnym czasie ona również zaniechała tej altruistycznej działalności, najpewniej dlatego, że za każdym razem zjawiałam się u niej po „paru głębszych”.
W jednej z pijackich melin poznałam Władka. Zawsze kupował tam alkohol, gdy bardzo go potrzebował. Jemu wódka również zrujnowała życie. Odeszła od niego żona, nie chcąc go więcej oglądać, podobnie jak dorosłe już dzieci, które się go wstydziły. Był pijakiem, to fakt, lecz nie takim zerem jak ja. Pracował jako budowlaniec, więc miał pieniądze. Miał też własne mieszkanie – kawalerkę w bloku. Nie był złym człowiekiem, zdecydowanie wyróżniał się spośród towarzystwa, w którym się obracałam, lubił ze mną rozmawiać, a ja polubiłam jego, choć był dużo starszy.
Nasza znajomość zaczęła się od tego, że piliśmy razem. Po jakimś czasie zaproponował mi, żebym z nim zamieszkała. Ani przez moment się nie zastanawiałam. Wprowadziłam się, myśląc, że po raz pierwszy w życiu szczęście się do mnie uśmiechnęło. Miałam przecież dom, w którym czułam się bezpieczna. Najlepszy, jaki dotąd życie mi podarowało. Gdy Władek był w pracy, ja sprzątałam, gotowałam obiad i… trzeźwiałam. A po jego powrocie znów piliśmy na umór. I tak przepiliśmy wspólnie prawie dwadzieścia lat.
Pewnego dnia Władek zaczął się zwijać z bólu. Nie pomogła wódka ani tabletki przeciwbólowe. Potrzebowaliśmy pomocy lekarza. A diagnoza była porażająca:
– Nowotwór w stadium tak zaawansowanym, że nic już nie można zrobić – powiedzieli nam w szpitalu.
Dopiero teraz wychodzę na prostą
Władek wiedział, że zostało mu niewiele życia. I wówczas pomyślał o mnie. Zaproponował mi ślub, abym po jego śmierci, jako żona, dostała po nim emeryturę i mieszkanie.
– Wyjdź teraz na prostą! – poprosił mnie.
Umarł trzy miesiące później. Ta trauma podziałała na mnie jak sole trzeźwiące.
Postanowiłam skończyć z piciem. Natychmiast. Sama. Bez pomocy psychologów, odwyków i innych bzdur. Trzeźwiałam więc. Z dnia na dzień coraz bardziej. I nagle ogarnął mnie strach. Znów czułam się tak, jak ta mała dziewczynka sprzed lat, która drżała ze strachu przed ojcem. Teraz bałam się wszystkiego, zwłaszcza kontaktu z ludźmi. Ale najbardziej przerażało mnie zwyczajne życie. Umiałam tylko zdobyć alkohol i upić się.
Siedziałam całymi godzinami nieruchomo, wpatrując się w ścianę. Nie czułam głodu, nie miałam potrzeby snu, więc niewiele jadłam i prawie nie spałam. Po kilku tygodniach schudłam kilkanaście kilogramów i wyglądałam okropnie. Mimo to, nie potrafiłam zdobyć się na to, żeby coś zmienić. Zapewne umarłabym w końcu z głodu, gdyby nie sąsiadka, która pewnego dnia zapukała do moich drzwi, zaniepokojona grobową ciszą za ścianą. Wciąż pamiętam wyraz jej twarzy, gdy na mnie spojrzała.
A potem już mnie nie opuściła. Przynosiła jedzenie, zmuszała do wizyt u psychiatry, do wychodzenia z domu. To dzięki niej leczyłam gigantyczną depresję. I dzięki niej powoli budziłam się z koszmarnego snu, który trwał w sumie niemal trzydzieści lat. W tym czasie zmarli moi rodzice, a ja nic o tym nie wiedziałam. Moje rodzeństwo dorosło, założyło rodziny, miało dzieci, których nie znałam. Znajomi, którzy z powodu wódki zerwali ze mną kontakty, zgromadzili jakieś dobra, osiągnęli sukcesy zawodowe, żyli w szczęśliwych rodzinach. A ja? Ja wszystko przepiłam.
Powoli wychodzę na prostą, obiecałam to przecież Władkowi i resztę swego życia chcę przeżyć świadomie. Na razie przekonuję do siebie rodzinę. Niektórzy już mnie zaakceptowali, innym przychodzi to trochę trudniej. Znalazłam pracę, więc mam środki na utrzymanie i kontakt z ludźmi, który jest ważny, bo działa jak najlepszy antydepresant. Pierwszy raz w życiu jestem optymistką i wierzę, że teraz już będzie dobrze. Czasem odwiedzam grób rodziców i mówię im, że im wybaczyłam. To mi przynosi ulgę.
Czytaj także:
„Mąż twierdzi, że zaczął pić, bo ja zaprzedałam duszę diabłu. Może i zaprzedałam, w końcu zgodziłam się zostać jego żoną”
„Córka po rozwodzie zaczęła pić. Do dziś nie wiedziałbym, że ma poważny problem, gdyby nie tamten wypadek"
„Przez byłą żonę przekląłem wszystkie kobiety i zacząłem pić. Aż z wypadku uratowałem Agnieszkę i wszystko się zmieniło”