Kocham Kinię od dnia, kiedy po raz pierwszy wziąłem ją w ramiona. I nie szkodzi, że to było trzydzieści lat temu. Kinia wciąż jest moją małą córeczką. I zawsze będę ją wspierał. Zawsze, zwłaszcza teraz… Po rozwodzie z tym durniem, który nigdy mi się nie podobał, córka straciła wszystko. Przez kilka miesięcy wynajmowała mieszkanie i pracowała, a potem, gdy z pracy ją zwolniono, zamieszkała z powrotem u nas, w swoim panieńskim pokoju.
Była w kiepskiej formie, dlatego o nic nie pytaliśmy i do niczego jej nie namawialiśmy. Chciała spać do południa? Proszę bardzo. Słuchała muzyki do rana? Nie ma sprawy…
Nie wiedziałem, jak się zachować
Minął tydzień i nasza córka wreszcie normalnie wstała. Zjadła jakieś małe śniadanie, a potem moja żona wyciągnęła ją na spacer do parku i zakupy. Kiedy wyszły, poszedłem do pokoju Kingi, musiałem wziąć kilka swoich rzeczy. Wcześniej nie zdążyłem, bo Kinga uprzedziła nas o przyjeździe w ostatniej chwili. Wszedłem do środka i… zdębiałem. Na szafkach, na dywanie, na komodzie, a nawet na łóżku… Wszędzie były butelki po piwie i winie, chyba ze dwadzieścia!
Nie mogłem w to uwierzyć. Fakt, że nigdy nie stroniliśmy od alkoholu, ale pijaliśmy go, kiedy była jakaś specjalna okazja. Kinga wypiła to wszystko sama? No tak, bo niby z kim. Przez chwilę zastanawiałem się, co z tym zrobić. Posprzątać czy zostawić? Porozmawiać z nią, pytać? Nie miałem jednak za dużo czasu do namysłu, bo usłyszałem głosy Kingi i Elizy – panie najwyraźniej wróciły z zakupów.
– Tomek, chodź na dół! – usłyszałem głos żony. – Będziemy pichcić!
Powlokłem się do kuchni.
– Spaghetti – uśmiechnęła się do mnie Kinga. – Do tego oczywiście wino – zabrała się za otwieranie butelki.
– Oczywiście – warknąłem. – A nie za dużo tego wina?
– To do obiadu przecież.
– Jest jedenasta! Do obiadu jeszcze ze cztery godziny, a ty otwierasz wino? Zresztą na kolację chyba też trochę go zużyłaś, prawda? – zacząłem mówić podniesionym głosem.
– Jaką kolację? – zdziwiła się. – Przecież nie wychodziłam ze swojego pokoju i…
– Właśnie! – nie pozwoliłem jej dokończyć. – Widziałem skutki.
– Byłeś tam? – zbladła. – Po co?
– Po swoje rzeczy! I widziałem, co widziałem. Teraz już rozumiem, dlaczego od tygodnia chodzisz ledwo żywa. Dziewczyno, co się dzieje?! – prawie krzyczałem.
– Tomek, o co chodzi? – wtrąciła się żona.
– O to, że nasza ukochana córeczka wychlała z pięć litrów piwa i wina, a potem miała gigantycznego kaca! To nie koniec, bo jeszcze poszedłem do jej samochodu, żeby przynieść resztę rzeczy. A tam parę zgrzewek piwa, kilka butelek wódki i torba pustych puszek. Więc?
– Kinga, powiedz coś – nagle pobladła Eliza zwróciła się do córki.
– Boże… – westchnęła tamta. – To był jednorazowy wyskok, naprawdę… Straciłam pracę, mieszkanie. Przerosło mnie to, musiałam odreagować. A alkohol w samochodzie to dla znajomych na imprezę, obiecałam, że im podrzucę, bo nie mają samochodu. Puszki miałam wyrzucić do aluminium, też mnie prosili. Dzisiaj chciałam po prostu z wami posiedzieć, pobyć, pogadać, rozluźnić się. Tato…
– Srato – wkurzyłem się już na dobre i wyszedłem z kuchni.
Z jednej strony, kochałem ją bezgranicznie, ale z drugiej, zdawałem sobie sprawę, że to brednie. Miałem kiedyś kolegę, który był uzależniony od alkoholu i tak się zwykle tłumaczył. „A, kupiłem dla kolegi”. „A, bo była uroczystość”. „Mam to wszystko pod kontrolą”. Jasne, pod kontrolą. Tyle że kolegi wśród nas już nie było. Najpierw pożyczanie pieniędzy, potem niekończące się ciągi, w końcu szpital i… do widzenia, Zdzisiu.
Policja zbadała ją alkomatem
Obiad przebiegł więc w – delikatnie mówiąc – kiepskiej atmosferze. Żona próbowała rozmawiać z Kingą na jakieś neutralne tematy, ja nie miałem siły się odzywać.
– Myślisz, że ma problem? – zapytała Eliza, kiedy już położyliśmy się do łóżka.
– Nie wiem, ale bardzo się niepokoję. Niby wszystko rozumiem, przechodzi trudny okres, ale wiesz… Jak sobie pomyślę, to w zasadzie za każdym razem widywałem ją z kieliszkiem. Przyjeżdżali tutaj z tym jej mężulkiem – winko. My jeździliśmy do nich albo do niej – to samo. Pamiętasz?
– Tak. Tylko że wydawało mi się, że to nic takiego. Kieliszek do obiadu…
– Kieliszek by wystarczył, ale tu chyba chodzi o więcej niż jeden...
– Chyba tak – westchnęła. – Co robimy?
Nie zrobiliśmy właściwie nic. Kinga przepraszała nas milion razy, my staliśmy się jednak czujni. Kiedy czasem wychodziła do miasta, szedłem do jej pokoju. Niczego nie znajdowałem. Albo rzeczywiście dała sobie spokój, albo dobrze się ukrywała. Wolałem wierzyć w tę pierwszą opcję. Och, ty głupia nadziejo…
Kinga mieszkała u nas już dobrych parę tygodni, kiedy któregoś dnia poprosiła mnie o pożyczenie samochodu – jej nie chciał zapalić. Zgodziłem się, dlaczego nie. Kłopot w tym, że po dwóch godzinach w telefonie usłyszałem łamiący się głos.
– Tato, przyjedź – łkała. – Miałam wypadek, ja nie wiem…
– Gdzie jesteś, co się stało? – starałem się być opanowany.
Natychmiast zadzwoniłem do sąsiada i pożyczyłem od niego auto, po czym popędziłem pod wskazany adres. Na miejscu zastałem Kingę całą we łzach, kilku policjantów, ambulans i mój samochód z rozbitym przodem, wbitym w kontener ze śmieciami. Na ten widok nogi się pode mną ugięły.
– Nic ci nie jest? – przypadłem do córki.
– Córce nic nie jest, ambulans tylko na wszelki wypadek, bo nie wiedzieliśmy, co się stało – wtrącił się stojący obok policjant. – Ale mogło się źle skończyć. Tym bardziej że pana córka jest nietrzeźwa.
– Co takiego? – nie mogłem wziąć tchu.
– Alkomat nie kłamie, prosze pana. Rzecz jasna odbieramy dowód rejestracyjny i prawo jazdy. Teraz może już pan ją zabrać, powiadomimy państwa, co dalej.
Zrobimy wszystko, by pomóc Kindze
Przez całą drogę powrotną Kinga cicho płakała. Ja byłem wściekły, zawiedziony, załamany – wszystko w jednym.
– Nie chcę z tobą rozmawiać – warknąłem tylko, kiedy dojechaliśmy, a ona próbowała się do mnie przytulić.
– Ale tato… – znowu się rozpłakała.
– Nie ma „tato”. Przesadziłaś i dobrze o tym wiesz. Wiesz, że cię kochamy, ale nie pozwolę, żebyś zrujnowała sobie życie. Masz iść na terapię, do kliniki, nie wiem gdzie. Zastanów się. Na razie nie chcę cię oglądać – powiedziałem twardo, choć serce rozpadało mi się na miliony kawałków.
– To się wyprowadzę! – krzyknęła.
– Tak? A ciekawe dokąd? Niestety, moja panno, ale chwilowo jesteś na nas skazana.
Kolejne dni były koszmarne. Mijaliśmy się bez słowa, Kinga snuła się po domu jak zombie, całe dnie siedziała w swoim pokoju, prawie nie jadła. Wreszcie któregoś wieczoru zeszła do nas i zaczęła mówić. Okazało się, że cała sprawa zaczęła się tuż po rozwodzie. Najpierw jeden kieliszek, potem drugi, butelka, dwie. Z pracy została zwolniona dyscyplinarnie, bo klienci zaczęli się żalić jej przyłożonym, że nie pilnuje należycie ich spraw, a w dodatku wyczuli od niej alkohol. Wynajmujący wypowiedział umowę, bo w mieszkaniu odbywały się ciągłe imprezy.
Daliśmy sobie jeszcze dwa tygodnie. W tym czasie znalazłem ośrodek terapeutyczny. Chyba zrozumiała, że to jedyne wyjście, bo się zgodziła. Zamknęła się tam na dwa miesiące, po których znów stawiła się w progu naszego domu.
– Na razie jest dobrze, ale to może wrócić, już zawsze będę uzależniona – powiedziała od razu. – Spróbuję jednak zrobić wszystko, żeby dojść ze sobą do ładu. Pomożecie mi?
– Kochanie – łzy zakręciły mi się w oczach, kiedy ją obejmowałem. – Oczywiście, że pomożemy. Jesteś naszym słoneczkiem.
Czytaj także:
„Mój brat totalnie oszalał. Porzucił żonę dla wypacykowanej lali, której uczucie kupił drogimi prezentami”
„Rozkochał mnie w sobie, bo chciał, żebym go utrzymywała. Na każdej randce czyścił mi lodówkę, a potem wracał do domu”
„Sąsiadka całymi torbami znosi do mieszkania śmieci. Przez nią czuję się jak na wysypisku, a administracja rozkłada ręce”