„Zachowałem się jak tchórzliwy gnojek. Wystawiłem narzeczoną zaraz przed ślubem. Karma wróciła szybciej niż myślałem”

Para idąca do ślubu fot. Adobe Stock, AS Photo Project
„Uciekłem dwa tygodnie przed ślubem. Nagle poczułem, że dłużej tego nie wytrzymam. Zabrałem trochę najpotrzebniejszych rzeczy i wyszedłem z domu. Bałem się jej łez, histerii, dzwonienia do naszych matek, awantur, błagań i wyrzutów".
/ 29.07.2021 09:33
Para idąca do ślubu fot. Adobe Stock, AS Photo Project

Kamilę znałem praktycznie od zawsze. Plac zabaw, piaskownica, potem szkoła podstawowa, gimnazjum – wszędzie byliśmy razem. Dopiero w liceum się rozdzieliliśmy, ale tylko na czas lekcji, bo resztę czasu spędzaliśmy i tak razem.

Była moją pierwszą dziewczyną i najlepszą przyjaciółką. Dla wszystkich było oczywiste, że się pobierzemy, będziemy mieli dzieci i spędzimy ze sobą resztę życia. Moja mama nawet dała mi pierścionek po babci, żebym mógł się oświadczyć Kamie.

– Ale ja nie zamierzam się oświadczać – zaprotestowałem. – Mamy dopiero po dwadzieścia lat, ona studiuje, ja dostałem pracę.

– No ale to przecież tylko oświadczyny, ze ślubem możecie poczekać, aż Kamisia się obroni – zasugerowała mama.

Uznałem, że ma rację. Przecież i tak wiadomo było, że się pobierzemy, więc równie dobrze mogłem dać jej ten pierścionek od razu.

Naprawdę przyłożyłem się do zorganizowania zaręczyn

Zabrałem Kamilę do planetarium na oglądanie drogi mlecznej przy muzyce klasycznej, w ciemności wziąłem ją za rękę, wsunąłem jej pierścionek na palec i wyszeptałem do ucha pytanie, czy zostanie moją żoną.

Wyglądała na bardzo szczęśliwą…

Potem jednak nasze życie wróciło do normy, a jedyne, co się zmieniło to to, że moja dziewczyna stała się moją narzeczoną i nosiła na placu diament osadzony w platynie, który dawno temu dziadek kupił babci.

Przez trzy kolejne lata nie rozmawialiśmy o ślubie. Czasami Kamila rzucała coś o tym, że chciałaby mieć welon do ziemi albo że pokłóciła się z przyjaciółką i nie poprosi jej na druhnę, ale nie skupialiśmy się na tym temacie.

Dużo bardziej zajmowała nas sprawa kredytu na wspólne mieszkanie i to, jak wygląda sprawa becikowego czy innych dodatków na dziecko. Bo o dziecku mówiliśmy sporo.

– Jeśli będzie dziewczynka, to ja jej dam imię, a jeśli chłopiec, to ty – umówiła się ze mną narzeczona. – A najlepsze byłyby bliźniaki! Dwoje dzieci za jednym zamachem, super!

I Kamila, i moja mama były w swoim żywiole

Chyba wtedy po raz pierwszy poczułem, że to nie dla mnie. Że coś mi w tym wszystkim nie gra, bo sama myśl o bliźniętach, a nawet o jednym dziecku, sprawiała, że miałem ochotę uciekać na koniec świata.

Drugi moment kryzysu przeżyłem podczas kolejnej wizyty w banku i rozmowy o kredycie hipotecznym.

– Świetnie, kredyt na trzydzieści lat – podsumowała agentka, a ja zamarłem.

Za trzydzieści lat byłbym grubo po pięćdziesiątce i nadal spłacałbym kredyt na spółkę z Kamilą. Czy naprawdę tego chciałem?

Nagle, tam w banku, poczułem, że ściany wokół mnie falują. Zrobiło mi się słabo. Ani Kamila, ani agentka nie zauważyły, że coś się ze mną dzieje. Ale ja już wiedziałem…

– Cholera, nie mogę się z nią ożenić… – powtarzałem do swojego odbicia w lustrze co kilka dni. – Już nie chcę…

Tylko że moje „nie chcę” nikogo nie interesowało. Dostaliśmy w końcu po długich staraniach ten kredyt i musiałem wpłacić dwadzieścia procent wkładu własnego oraz prowizję dla banku. Kamila wciąż studiowała, jednak po ślubie miała znaleźć pracę i odtąd raty mieliśmy spłacać po równo.

– Widzę, Wojtusiu, że ślub to musimy wziąć bardzo skromny – poinformowała mnie po tym, jak przeczytała wyciąg z mojego konta po ostatniej transakcji.

Na słowo „ślub” poczułem skurcz w żołądku. Nie wiedziałem jednak, co jej odpowiedzieć. Przecież mieliśmy już mieszkanie, kupowaliśmy do niego meble i zasłony. Jeden pokój pozostawiliśmy pusty, bo wszak niedługo miało zjawić się dziecko.

Kama zaczęła omawiać z moją mamą szczegóły wesela…

– Ja nie mam dużej rodziny, zaproszę może ze dwadzieścia osób – ustaliła i nagle zrozumiałem, że nieco inaczej rozumiałem słowo „skromny”. – Myślałam o sali weselnej, ale mój tata może załatwić aulę w szkole, będzie taniej. Co pani na to? Macie jakiegoś zaprzyjaźnionego księdza? Jak duży ma być tort?

Mama była wniebowzięta tymi pytaniami. Nasz ślub stał się jej życiowym projektem, praktycznie o niczym innym nie mówiła.

W nowym mieszkaniu też ciągle słyszałem tylko o weselu, sukni, kwiatach i menu. Przychodziły siostra i koleżanki Kamy, dyskutowały o tym, jakiego koloru krawat powinienem założyć i czym pojedziemy do kościoła.

Mnie nie pytano o nic, przynajmniej dopóki nie dochodziło do rozmowy o kosztach.

– Skarbie, musisz kupować tego nowego laptopa? – pytała na przykład narzeczona.

– Bo wyszło mi, że jeśli chcemy zespół, a nie didżeja, to będzie trochę drożej…

„Chcemy?! My?!” – miałem ochotę krzyknąć, bo ani trochę mnie nie obchodził zespół czy didżej na wesele. Tak samo jak wodzirej, sześć rodzajów sałatek i kotyliony przy krzesłach. Kiedy słyszałem o którejś z tych rzeczy, czułem się, jakbym miał grypę żołądkową. A słyszałem niemal ciągle…

Mama jako pierwsza zauważyła, że schudłem. Uznała, że chcę lepiej wyglądać w ślubnym garniturze, który szyła mi jej znajoma krawcowa. Nie przyznałem się, że po prostu nie jestem w stanie wmuszać w siebie jedzenia, bo ciągle jest mi niedobrze. Zapytałaby, skąd takie objawy…

Prawda była taka, że ja nie chciałem ślubu. Od dawna nie widziałem w Kamili kobiety mojego życia. Ona po prostu… była obok od zawsze, ale nic poza tym. Przyzwyczaiłem się do niej, znaliśmy się na wylot, łączyły nas tysiące wspomnień, lecz nie czułem do niej namiętności, zupełnie też nie wyobrażałem sobie jej jako matki moich dzieci.

Tak, powinienem był z nią szczerze porozmawiać, wiem o tym. Ale kiedy otwierałem usta, by zaprotestować przeciwko ustalonej przez nią z księdzem dacie, ona zasypywała mnie detalami ślubu i wesela.

Szczebiotała przy tym radośnie i wyraźnie była szczęśliwa, że zbliża się ten dzień.

Jeszcze gorzej było z moją mamą. Ilekroć mnie widziała, pokazywała mi jakieś katalogi, zadawała dziesiątki absurdalnych pytań o menu i dekorację sali albo pytała, jak się czuje jej przyszła synowa.

Miałem wrażenie, że gdybym zerwał te zaręczyny, mama, narzeczona oraz sporo innych zaangażowanych w to osób popadłoby w głęboką depresję.

Zmusiłem się tylko, żeby zadzwonić do narzeczonej

Wybrałem więc mniej raniącą innych drogę. Po prostu uśmiechałem się, przytakiwałem i przelewałem zaliczki za salę, catering, zespół muzyczny i suknię dla Kamili.

Pękłem dwa tygodnie przed ślubem, kiedy wróciłem do domu i wpadłem prosto na ogromną, białą suknię wiszącą na drzwiach dużego pokoju. Nagle poczułem, że dłużej tego nie wytrzymam, że po prostu nie dam rady! To było kompletnie bez sensu!

Nie chciałem żenić się z Kamilą, nie chciałem z nią żyć ani planować rodziny! Kiedy się jej oświadczałem, myślałem, że tak musi być, ale potem się zmieniłem, może dorosłem?

Nie miałem jednak odwagi zaczekać na narzeczoną i powiedzieć jej, że za czternaście dni nie będzie żadnego ślubu. Bałem się jej łez, histerii, dzwonienia do naszych matek, awantur, błagań i wyrzutów.

Więc po prostu zabrałem trochę najpotrzebniejszych rzeczy i wyszedłem z domu, który dopiero co zacząłem spłacać.

Trudno mi pisać o tym, co stało się później. Odwagi starczyło mi jedynie na to, żeby zadzwonić do Kamili i powiedzieć jej, żeby mnie nie szukała, bo szybko nie wrócę. I że może zatrzymać mieszkanie oraz wszystko, co do niego kupiłem, a także pieniądze, które może uda jej się odzyskać po odwołaniu wesela. Oraz oczywiście pierścionek.

Nie byłem w stanie wysłuchać do końca, co miała mi do powiedzenia, ani odebrać kolejnych telefonów od niej, mojej mamy, wspólnych znajomych. Wyjechałem do Szwecji, bo miałem tam kolegów, którzy nieraz obiecywali, że załatwią mi robotę.

Przez półtora roku nie podałem nikomu w Polsce swojego szwedzkiego numeru telefonu. Kilka razy zadzwoniłem przez internet do mamy, ale szybko się rozłączałem, bo kiedy tylko słyszała, że to ja, zaczynała litanię żalów i wymówek.

– Jak mogłeś jej to zrobić?! – ni to krzyczała, ni płakała. – Zrujnowałeś dziewczynie życie! Czy ty wiesz, że ona musiała dzwonić do każdego z gości osobno i informować ich, że ślubu nie będzie? Wszyscy ją pytali, co się stało… wiesz, w jakim ona jest stanie? Czy ciebie w ogóle obchodzi, jak ją zniszczyłeś?!

Tak, obchodziło mnie. Nie było dnia, żebym nie patrzył na siebie w lustrze z potępieniem, nieraz z obrzydzeniem. Zrobiłem coś ohydnego, i to kobiecie, która w żaden sposób nigdy mnie nie skrzywdziła. Nie znajdowałem dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Wiedziałem, że zachowałem się jak egoistyczny, tchórzliwy gnojek; tak zresztą nazwała mnie Kama przy tamtej ostatniej rozmowie.

Mijały lata, ze Szwecji pojechałem za pracą do Norwegii, skąd wysłano mnie na platformę wiertniczą. Zarobiłem sporo pieniędzy, a kiedy wróciłem na ląd, wydawałem je, bawiłem się, poznawałem sporo nowych ludzi.

Poznałem na przykład Innę, pół-Ukrainkę, pół-Norweżkę. Inna po którejś imprezie, na której się bawiłem, poprosiła, bym odwiózł ją do domu.

No i stało się.

Oczywiście po wyjeździe z Polski miałem jakieś relacje z kobietami, ale to było zupełnie coś innego. Tym razem czułem się tak, jakbym zakochał się po raz pierwszy w życiu; i ze zdumieniem odkryłem, że właśnie tak było.

Tak naprawdę ja nigdy nie zdążyłem zakochać się w Kamili. Gładko przeszliśmy ze szczenięcej przyjaźni do randek, nawet nie zastanawiałem się, czy ona mnie pociąga, czy ją kocham.

Z Inną wszystko było… hm, inne. To była pasja, namiętność, fantastyczny seks, tęsknota dosłownie minutę po tym, jak straciłem ją z oczu. Ona zapewniała, że czuje to samo.

Tym razem to ja chciałem ślubu. Może trochę dlatego, że Inna nie mieszkała ze mną, bo miała obowiązki wobec chorującej matki, więc wyobrażałem sobie, że ślub to najprostsza metoda, by to zmienić.

Przyjęła złoty pierścionek z diamentem i sześcioma szafirami i ustaliliśmy datę ślubu. Poznałem jej rodzinę. Bardzo chciałem, żeby narzeczona poznała moją mamę, ale kiedy zadzwoniłem, mama była bardzo negatywnie nastawiona do tego związku.

– Ile wy się znacie? – zapytała ostro. – Cztery miesiące? Kamilę znałeś dwadzieścia dwa lata i uciekłeś sprzed ołtarza, a teraz chcesz się żenić z dziewczyną, którą dopiero co poznałeś? Chyba ci rozum odebrało!

Tak, wiedziałem, że to bardzo szybka decyzja, jednak byłem jej pewien.

Inna była położną w szpitalu, w Norwegii to bardzo ceniony zawód. Kiedy przyjeżdżałem po nią do szpitala, czułem się dumny jak paw, że mam tak piękną, mądrą i szanowaną narzeczoną.

Poznałem jej przełożonych, koleżanki i lekarzy, z którymi pracowała na porodówce. Wszyscy mówili o niej w samych superlatywach. I wszyscy byli dla mnie mili, każdy miał dla mnie uprzejmy skandynawski uśmiech… Fakt, człowiek spoza tej kultury nigdy nie wie, co się za tym uśmiechem kryje.

Inna znała moją historię z Kamilą. Chyba jako jedyna osoba na świecie mnie nie osądzała. Powiedziała, że jest w stanie zrozumieć, dlaczego się tak zachowałem, i że nie powinienem się obwiniać, bo miałem prawo wybrać siebie. Pokochałem ją za to jeszcze bardziej.

Jakoś tak na wiosnę Inna dostała propozycję pracy w Kanadzie, tam też brakuje położnych i pielęgniarek. Przyjęła ją. Ja, mimo że miałem bardzo dobrą posadę, zdecydowałem się wyjechać razem z nią. Złożyłem wypowiedzenie, zakończyłem najem domu pod Oslo, sprzedałem samochód.

Pozamykałem wszystkie sprawy w Norwegii, byłem zdecydowany zacząć wszystko od nowa na innym kontynencie, chociaż nie miałem tam ani pracy, ani znajomych, ani pomysłu na życie. Wystarczało mi jednak, że miałem tam ożenić się z cudowną kobietą, za którą szalałem.

Zanim jednak kupiłem bilety do Kanady, postanowiłem odwiedzić Polskę.

– Jedź – zachęcała mnie narzeczona. – Ja muszę wyjechać za tydzień, będę tam na ciebie czekać. Urządzę nam dom, przygotuję wszystko na twój przyjazd.

Wypadałoby zamknąć tamten krytyczny rozdział

Pojechałem więc. Odwiedziłem mamę, kilkoro starych znajomych. Tuż przed wyjazdem jakoś tak się złożyło, że nogi same zaniosły mnie pod nowy dom Kamili, gdzie mieszkała ze swoim mężem i synkiem.

Chciałem zacząć nowe życie bez bagażu w postaci dawnych złych emocji. Zapukałem więc do jej drzwi.

– Wojtek? – przez jej twarz przebiegł grymas niechętnego zdumienia. – Po co tu przyszedłeś? Kto ci dał mój adres?

– Wyciągnąłem od mojej mamy – przyznałem. – Słuchaj, przyszedłem cię przeprosić… Zachowałem się podle i masz prawo mnie nienawidzić, ale widzę, że znalazłaś szczęście…

– Szczęście? – warknęła z wściekłością w oczach. – Czy ty wiesz, przez co ja przeszłam? Ludzie się nade mną litowali, ciągle pytali, jak sobie radzę. Wszyscy mi współczuli i jednocześnie zastanawiali się, co jest ze mną nie tak, skoro facet zostawił mnie tuż przed ślubem!

– Ale teraz… – zacząłem, lecz nagle pożałowałem, że do niej przyszedłem. – Masz teraz męża, prawda? Znalazłaś miłość…

Syknęła w odpowiedzi coś uszczypliwego i kazała mi się wynosić. Schodząc ze schodów, zrozumiałem, że nigdy mi nie wybaczyła. Jakby na potwierdzenie tych myśli, uchyliła okno i zawołała do mnie:

– Oby ktoś ci zrobił dokładnie to samo! Szczerze ci tego życzę!

Było mi przykro. Przecież chciałem tylko przeprosić. Myślałem, że po tylu latach już nie będzie na mnie zła. Roiłem sobie, że opowiem jej o Innie, a ona będzie życzyć mi szczęścia na nowej drodze życia. Łudziłem się, że możemy zostać przyjaciółmi, może nawet poznam jej męża, który okaże się świetnym gościem, i małego synka.

Gdzieś z tyłu głowy miałem myśl, że przecież byliśmy ze sobą tak blisko, w jakiś sposób za nią tęskniłem. Przecież kiedyś wiedzieliśmy o sobie wszystko, mogliśmy gadać godzinami, rozumieliśmy się w pół słowa.

Jakaś część mnie chyba miała nadzieję na powrót do przeszłości. Zamiast tego zostałem oblany nienawiścią niczym żrącym kwasem.

Leciałem do Kanady z pewnym poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości. Myślałem o Kamie, o tym, że wciąż jest śliczna, i jej widok coś we mnie poruszył. Szybko jednak wybiłem sobie jej obraz z głowy.

Przecież się żeniłem!

Nie wiem, jak to się stało, ale podałem Innie godzinę przylotu w czasie polskim. W Ottawie byłem zatem formalnie sześć godzin za wcześnie. Złapałem taksówkę i pojechałem zrobić narzeczonej niespodziankę. Była siódma rano. Pomyślałem, że zastanę ją jeszcze w łóżku.

I rzeczywiście była. Tyle że nie sama.

W domu wynajętym za moje pieniądze i łóżku, za które ja zapłaciłem, spał facet, którego pamiętałem jeszcze z Oslo. Był jednym z tych lekarzy, którzy tak ciepło wypowiadali się o mojej Innie, jeden z tych, którzy tak uprzejmie się do mnie uśmiechali…

W jednej chwili moje życie legło w gruzach. Dowiedziałem się, że ten lekarz i Inna mieli romans od wielu lat, ale facet był żonaty, miał dzieci. To on dostał kontrakt w Kanadzie i ściągnął tam swoją kochankę.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?! – nie mogłem zrozumieć. – Dlaczego po prostu ze mną nie zerwałaś jeszcze w Norwegii?!

– Nie wiem… – Inna uciekła spojrzeniem gdzieś w bok. – Zamierzałam ci powiedzieć, ale później… Erik czeka na rozwód, ale nie wiadomo, ile to jeszcze potrwa…

Zrozumiałem, kim dla niej byłem. Zawodnikiem z ławki rezerwowych. Polisą ubezpieczeniową na wypadek samotności. Facetem, który płacił za dom, w którym ona mogła przyjmować kochanka. Frajerem!

Najgorsze było to, że nie miałem dokąd wracać. Nie miałem pracy, domu, samochodu. Wszyscy znajomi wiedzieli, że się żenię, i będę mieszkał w Kanadzie…

Może to dziwne, ale zadzwoniłem do Kamili, wciąż miała ten sam numer.

– Twoje życzenie się spełniło – powiedziałem cicho. – Karma wróciła.

Na razie powiedziała „nie”, ale ja się nie poddam

Nie ucieszyła się ani nie roześmiała z satysfakcją. Poprosiła, żebym jej wszystko opowiedział, i zrobiłem to. Niesamowite, z jaką łatwością przyszło mi otworzenie się przed nią. W końcu znała mnie na wylot.

– Pewnie się cieszysz, co? – zakończyłem swoją opowieść. – Rzeczywiście należało mi się po tym, co tobie zrobiłem…

– Nie – zaprzeczyła. – Długo myślałam, że cię nienawidzę, ale teraz naprawdę przykro mi, że to cię spotkało. Wiesz, moje małżeństwo też nie jest idealne…

Rozmawialiśmy jeszcze przez dwie godziny. Następnego wieczoru ona zadzwoniła i przez pół nocy siedziałem przed komputerem. Po tygodniu wiedziałem, czego chcę.

– Wracam do Polski – powiedziałem Kamili i usłyszałem, jak wstrzymuje oddech. – Może byśmy się… spotkali?

Na razie powiedziała „nie”, ale wiem, że zapytam ją jeszcze raz. I jeszcze raz, i jeszcze, aż w końcu się zgodzi. Bo dopiero teraz zrozumiałem, że Kamila naprawdę jest mi pisana. A potwierdziła to, kiedy zapytałem, jak ma na imię jej synek.

– Wojtek – odpowiedziała cicho. 

Czytaj także:
„Zaadoptowaliśmy synka. Teściowa powiedziała, że to przybłęda z patologicznej rodziny. Chciałam splunąć jej w twarz"
„Marzena to podła żmija. W liceum wpadła i teraz wyżywa się za to na swoim dziecku. Syna traktuje gorzej niż psa"
„Syn traktuje narzeczoną jak mebel. Mówi, że jak mu się znudzi, to wymieni ją na nowszy model. Wychowałam potwora"

Redakcja poleca

REKLAMA