Uwielbiam motyw przewodni z komedii „Nie lubię poniedziałku”, ale ósma rano w sobotę to nie jest dobra pora na słuchanie jakiejkolwiek muzyki. To jest pora na spanie! Przez calutki tydzień wstaję o siódmej, chyba mam prawo w weekend pospać dłużej? Tym bardziej że ostatnio w ogóle byłam koszmarnie przemęczona… Cholera! Po trzeciej powtórce melodyjki, po kolejnym kuksańcu w bok od Andrzeja („Wyłącz to wreszcie!”), wkurzyłam się i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
– Halo?! – huknęłam wściekła.
– Ojej, nie jestem głucha – poinformowała mnie moja mama, po czym spokojnie zapytała: – Słuchaj, co kupić Jagódce na urodziny?
Zdezorientowana spojrzałam na kalendarz, który stał na nocnej szafce.
– Ale to przecież dopiero za trzy tygodnie! – odparłam.
– Nie za trzy tygodnie, a za siedemnaście dni. Chciałabym jej kupić coś, z czego się ucieszy, a nie odstawi w kąt. Wybadaj dzisiaj sprawę, kochanie – poprosiła mama.
Łatwo jej było mówić. Sama nie wiedziałam, co kupić w prezencie swojej sześciolatce.
Jak powie co chce, to nie będzie niespodzianki
Zagadnęłam o to przy śniadaniu Andrzeja; Jagódka siedziała akurat na kanapie ze słuchawkami na uszach.
– Może jakąś lalkę Barbie? – rzucił.
– Eee tam – machnęłam ręką. – Przecież ma ich już ze dwadzieścia. I w ogóle się ostatnio nimi nie bawi.
– To może zestaw klocków? Jakiś taki techniczny. Żeby jej pokazać, że świat to nie tylko różowe spódniczki i czesanie włosów. Może zostanie dzięki temu kiedyś inżynierem?
Spojrzałam na męża, ale on mówił poważnie. W sumie… Sama nie wiedziałam, czy klocki to dobry pomysł. Jagódka dostała już duży zestaw, kiedy skończyła trzy lata, taki dla młodszych dzieci. Ale nie pamiętam, żeby jakoś szczególnie to polubiła. Sprawa naprawdę nie była łatwa.
Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak przechwałki i wyszło, że jesteśmy z mężem niesamowicie bogaci, ale rozglądając się po pokoju córki, można było dojść do wniosku, że ma już wszystko. Półki uginały się pod pudełkami z grami planszowymi, puzzlami, plastikowymi mebelkami dla lalek Barbie, Kenami… Wreszcie trąciłam Jagódkę, dając jej znak, żeby zdjęła słuchawki.
– Córuś, co byś chciała dostać na urodzinki? – zapytałam.
– Oj, mamo! Jak powiem, to to nie będzie już dla mnie żadna niespodzianka! – odparła szczerze oburzona.
Nie powiem, żeby to była odpowiedź, która mi szczególnie pomogła…
Może jakąś dużą, ilustrowaną encyklopedię dla dzieci? – zastanawiałam się, wracając w poniedziałek do domu. – Będzie to pożyteczny podarunek. Mała lubi książki, a z encyklopedii przynajmniej się czegoś nauczy… Ale czy się ucieszy?
Nagle zakręciło mi się w głowie. Musiałam usiąść na pobliskiej ławce .
– Hej, wszystko w porządku? – zagadnęła mnie sąsiadka z klatki obok. – Jesteś bardzo blada, Madziu.
– Nie mam pojęcia, co się stało. Nagle poczułam się słabo. Chyba za ciepło się ubrałam – zastanawiałam się.
– Przemęczenie! Miałam tak tuż przed urlopem. Też byłam biała jak papier!
– Właśnie wymyślam jakiś prezent Jagódce na urodziny. Może właśnie wyjazd na przedłużony weekend byłby dobrym pomysłem? Taki dla całej naszej trójki? – rzuciłam, wstając z ławki.
– Wiesz, dzieciaki takich prezentów nie docenią – uświadomiła mnie sąsiadka, matka trzech urwisów. – Na pewno nie moje. Musi to być coś dla nich, specjalnie. A nie dla wszystkich, bo wtedy się nie liczy.
Niestety, musiałam przyznać jej rację. W domu położyłam się, i tak zastał mnie Andrzej po powrocie z pracy.
– No hej, Dziubek! A wiesz, dwoniła moja mama zapytać, co Jagodzie kupić na urodziny. Normalnie jakby osiemnastkę obchodziła! Wszyscy powariowali! – zawołał od progu, zrzucając z hałasem buty. – Wymyślili z ojcem, że kupią jej rower. Ale wytłumaczyłem, że ten, który ma, spokojnie będzie dobry jeszcze przez dwa lata.
Może w jej pokoju znajdę podpowiedź
Rodzice Andrzeja i moi przeżywali urodziny Jagódki, bo była ich jedyną wnuczką. I ja, i mąż jesteśmy jedynakami. Nasze dziecko też. Dlatego mała jest oczkiem w głowie całej rodziny.
– Powiedziałem mamie, żeby kupili dużą czekoladę i po prostu przyjechali na tort. Ale się oburzyła. Na pewno przywiozą jak zwykle i słodycze, i pieniądze, i jeszcze jakąś zabawkę! Jakby było ich w domu za mało – mówił.
Mogliśmy swobodnie rozmawiać, bo w poniedziałki córeczkę z przedszkola odbiera mama jej przyjaciółki i razem idą na zajęcia z baletu. Jagoda kocha taniec. Ale miała też wszystko potrzebne do tych lekcji – strój, baletki, płyty z muzyką, książki instruktażowe.
– Wiesz co? Pójdę do pokoju małej, dopóki jej nie ma. Jeszcze raz porozglądam się po półkach. Może doznam jakiegoś olśnienia – wymyśliłam i zwlokłam się z kanapy. – A ty w tym czasie podgrzej pierogi z mięsem, umieram z głodu – zaordynowałam.
Poszłam do Jagódki. W pokoju pełno było wszystkiego. Na biurku panował bałagan. Zaczęłam odruchowo porządkować książeczki i papierzyska. Nagle stanęłam w bezruchu. Trzymałam w ręce kilka rysunków. Wszystkie autorstwa mojej córki. I na wszystkich było to samo. Ona – blondwłosa mała dziewczynka, duża blondynka, czyli pewnie ja, obok nas wysoki facet – niezaprzeczalnie Andrzej. Oraz czwarta postać. Nie miała sprecyzowanej płci. Raz była w wózku, raz na rękach u mnie, raz w beciku. Ale pojawiała się na każdej kartce. Właśnie poznałam najskrytsze marzenie mojego dziecka.
Nagle poczułam intensywny zapach smażonych pierogów. Zaciągnęłam się nim z rozkoszą i… w te pędy poleciałam do łazienki, żeby zwymiotować! Ledwo zdążyłam.
– Zaraz będą… – urwał w pół zdania Andrzej, widząc moją twarz. – Madzia, co się stało?! Jesteś strasznie blada!
Usiadłam na kanapie, bo nagle zabrakło mi sił. Na całym ciele pojawił mi się zimny pot. W głowie miałam mętlik.
– Właśnie odkryłam, czego najbardziej na świecie pragnie Jagódka – oświadczyłam.
– To świetnie! Czego?
– Sam zobacz… – podałam Andrzejowi jeden z rysunków. – Jest tego cała masa.
Mąż przyjrzał się dziełom swojego dziecka.
– Fakt, nie ma wątpliwości. Jagoda chce mieć siostrzyczkę albo braciszka – zaśmiał się. – I to cię tak przeraziło? Przecież rozmawialiśmy, że kiedyś będziemy mieć drugie dziecko, planowaliśmy to jeszcze przed ślubem. Więc dlaczego tak się denerwujesz?
– Właśnie w tym sęk, że wydaje mi się… – zająknęłam się.
Dla pewności kupiliśmy w aptece test ciążowy
Rano nawet przez chwilę nie pomyślałam, że to możliwe, ale patrząc na rysunki, pomyślałam, że to wcale nie musi być przemęczenie. Chce mi się cały czas spać, bo jestem w ciąży! Przy Jagódce wcale się tak nie czułam. Byłam pełna energii i miałam od razu ogromny biust. Teraz nic się wizualnie nie zmieniło. No ale za każdym razem może być przecież inaczej. I ta gwałtowana reakcja na zapach pierogów… Te mdłości.
– No, co ci się wydaje? – mąż stał nade mną, patrząc z wyczekiwaniem.
– Zaraz – odparłam.
Sięgnęłam po torebkę. Wyjęłam z niej kalendarzyk. No tak… Ostatnią miesiączkę miałam sześć tygodni temu!
– Co się dzieje, Madzia? – Andrzej dopominał się odpowiedzi.
– Chyba Jagódka dostanie ten swój wymarzony prezent…
– Co? Jak to?!
Był zdziwiony, ale na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Idź, kochanie, do apteki po test ciążowy, to będziemy mieć pewność.
Pół godziny później potwierdziły się moje przypuszczenia. Trzy testy, które zrobiłam, dały jednoznacznie pozytywny wynik… Chociaż zupełnie tego teraz nie planowaliśmy, oboje aż śmialiśmy się w głos ze szczęścia.
Kiedy przyszedł dzień urodzin, wręczyliśmy córeczce paczuszkę. Był w niej rysunek wykonany przeze mnie i Andrzeja. Przedstawiał całą naszą rodzinę z bobasem o nieokreślonej płci. Do rysunku dołączyliśmy książeczkę o żółwiu Franklinie, który w tej właśnie części zostaje starszym bratem. Jagódka patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami. W końcu zapytała z niedowierzaniem:
– To znaczy, że będę miała rodzeństwo?! Siostrzyczkę? Albo brata?
– Tak! – odparliśmy zgodnie.
– To najlepszy prezent świata! – zawołała Jagódka i podskoczyła z radości.
Wieczorem dostała oczywiście od niezawodnych dziadków jeszcze całkiem sporo prezentów. I lalkę, i czekolady, i żelki, i hulajnogę, i grę, i bilety do kina. Jednak nasz prezent bił inne na głowę i wszyscy goście mówili tylko o nim.
Czytaj także:
„Dla mojej córki praca była ważniejsza niż własne dziecko. Nie chciała brać wolnego nawet na urodziny synka”
„Mój facet ma w sobie tyle romantyzmu, co kawałek cegły. Na urodziny zamiast wyznań i kwiatów, dostałam sokowirówkę”
„Na własnej piersi wychowałam roszczeniowego gada. Córka w urodziny nie dała mi nawet tulipana, ale prosi o nową kurtkę”