„Zabrałem dzieci na ich wymarzone >>wakacje<<. To była podróż życia”

rodzina na wakacjach fot. Adobe Stock, Soloviova Liudmyla
„Rodzinka umościła się w nowym aucie w niemalże nabożnym skupieniu, typowym dla podziwu. Oni oglądali, a ja nastawiłem muzyczkę i ruszyłem w kierunku południowych rogatek miasta. Zmierzałem, rzecz jasna, nad morze. No bo jeśli gdzieś miało być rześko, to tylko tam. Międzyzdroje to nasza wakacyjna stolica”.
/ 25.06.2023 21:30
rodzina na wakacjach fot. Adobe Stock, Soloviova Liudmyla

Na początku roku kupiłem nowy samochód. Z poprzedniego rocznika, więc w promocji, ale i tak tani nie był. Wypasiony SUV z napędem na cztery koła. Jak do niego wsiadłem po raz pierwszy, to w ogóle nie chciało mi się wysiadać. Kurczę, mógłbym tu nawet zamieszkać. Taki komfort, cisza…

Samochód jest mi niezbędny do pracy, ale przy okazji zakupu postanowiłem sprawić też przyjemność rodzinie. Zajechałem pod dom z fantazją, zatrąbiłem, wysiadłem i pokiwałem żonie i dzieciom stojącym w oknie.

Już w domu powiodłem po nich uważnym spojrzeniem

– Macie jakieś plany na dzisiaj?

Jedenastoletnia Maja wzruszyła ramionami. Dziewięcioletni Leszek, zwany Ptaszkiem, też. Moja żona tylko ciężko westchnęła. No bo jakie można mieć plany w czasie pandemii?

Wakacje były, jakie były, a nauka zdalna już w czasie roku szkolnego zostawiała sporo czasu na to, żeby się na zmianę nudzić i frustrować.

– A może macie ochotę wybrać się nad wodę? – spytałem.

Ptaszek parsknął śmiechem.

Nad jaką wodę, tata? Przecież nie mamy nic dookoła.

Opowiedziałem anegdotą:

– Jeden nowobogacki poleciał swoim samolotem w lipcu do Szwajcarii. Kiedy wysiadł w stroju narciarskim, Szwajcarzy grzecznie zwrócili mu uwagę, że nie pojeździ, bo nie ma śniegu. A on na to: „Śnieg leci drugim samolotem”.

– Masz samolot ze śniegiem? – zdziwiła się żona.

Pojedziemy do Szwajcarii? – zainteresowała się Majka.

Uśmiechnąłem się.

– Zabierzcie stroje kąpielowe i ręczniki, ruszamy na poszukiwania chłodu.

Rodzinka umościła się w nowym aucie w niemalże nabożnym skupieniu, typowym dla podziwu. Oni oglądali, a ja nastawiłem muzyczkę i ruszyłem w kierunku południowych rogatek miasta. Zmierzałem, rzecz jasna, nad morze.

No bo jeśli gdzieś miało być rześko, to tylko tam

– Zagramy? W państwa-miasta? – zaproponowałem, kiedy dzieci znudziły się oglądaniem auta od środka, a jeszcze nie zadały odwiecznego pytania: „Kiedy dojedziemy?”.

– Jasne! – żona w lot zrozumiała moje intencje.

Wyjęła z torebki notesik, z którym się nigdy nie rozstawała. Zapisywała tam nasze rozgrywki, bo państwa-miasta były ulubioną grą naszej rodziny w trakcie jazdy samochodem.

Po trzech godzinach stwierdziła, że wygrała Majka. Ja byłem ostatni, ale tylko dlatego, że pochłaniała mnie jazda nowym autem i pstrykanie różnymi guzikami. Plus patrzenie na szosę. Trasy sprawdzać nie musiałem, bo znałem ją doskonale. Mogłem wymieniać z pamięci miasta i wsie mijane po drodze.

Międzyzdroje to nasza wakacyjna stolica. Tam się kierowałem, czego Karolina domyśliła się od razu. W czasach studenckich i wczesnomałżeńskich spędzaliśmy tam każde letnie wakacje. Zimowe zresztą też.

Ale nigdy jeszcze nie jechaliśmy tam luksusowym autem

Ani z dziećmi, jakoś się nie złożyło. Dlatego i ona niezbyt wiele uwagi poświęcała grze, choć skrupulatnie podliczała punkty zdobywane przez dzieciaki. Myślami błądziła pewnie gdzieś w przeszłości, bo raz po raz gładziła mnie po udzie albo ramieniu, jakby mnie nagradzała za to, że po tylu latach wciąż jesteśmy razem, że nadal kochamy i siebie, i Międzyzdroje, i że wreszcie znowu do niego wracamy.

Nostalgiczny nastrój zakłócił Ptaszek, który wyjrzał przez okno samochodu i…

– Woda! – wrzasnął. – Tata, wodę widzę! Po lewej… e, to jest na dziesiątej godzinie – użył wojskowego określenia, które pewnie znał z jakiegoś filmu.

Fakt, niedaleko majaczył jakiś akwen wodny, pewnie małe jezioro albo sztuczny staw do łowienia ryb. Zdecydowanie nie był to jeszcze cel naszej podróży.

A z ust Leszka wreszcie padło nieśmiertelne pytanie:

– Kiedy będziemy?

Krajobraz za oknami się zmieniał

W końcu gdzieś na horyzoncie zaczęło przebijać się morze i jego bezkres. Stawało się coraz bardziej rozległe, przecież ciągle jechaliśmy naprzód. Mieliśmy bystre potomstwo, więc bardzo szybko odgadły cel podróży.

– Za pół godziny Międzyzdroje – powiedziałem. – Jesteście głodni?

– Na razie nie – odparł ostrożnie Ptaszek.

Swój przydomek zyskał, bo jadł jak ptaszek. Prawie tyle, ile… ważył. A jednak nie tył. Cud, którego sprawczynią była moja mądra, zasadnicza żona.

Gdy zaparkowałem w końcu pod jedną z plaż, Leszek aż zachłysnął się z zachwytu.

– Ja cię… tu wody! Lecę! – zawołał.

– Czekaj! Przecież nie wiesz gdzie! – powstrzymałem go.

Przeszliśmy przez piaszczystą drogę do dużej plaży

Kąpielisko samo w sobie było zamknięte. Można było jedynie pospacerować wzdłuż brzegu. Ale stragany z rybami z grilla stały. I z muszelkami. Majka z Karoliną zaczęły przeglądać wszelkie bibeloty, a my z Leszkiem poszliśmy dalej, by poszukać jakiegoś miejsca do ulepienia zamku z piasku.

Kiedy dziewczyny w końcu do nas dołączyły, wspólnie dokończyliśmy dzieła, pobawiliśmy się i zrobiliśmy wyścigi po piachu. Dawno się tak nie uśmiałem! W ramach odpoczynku poszliśmy na spacer.

Po trzech godzinach dzieciaki zrobiły się nieco głodne. Skoro nie możemy tu zostać na noc, to mam lepszy pomysł…

– Tata, fajne te wakacje, ale jestem głodny. I gdzie będziemy spać w ogóle?

Zaśmiałem się. Byłem po dwóch piwach bezalkoholowych, więc mogłem prowadzić, a Karolina wychyliła dwa duże wakacyjne drinki i miała rumieńce jak za dawnych czasów.

– Wy pewnie w samochodzie, a potem w domu.

– To wracamy? – jęknął z rozczarowaniem Leszek.

– Już? – zawtórowała mu siostra.

– No przecież nie możemy zostać – tłumaczyłem. – Obostrzenia i tak dalej. Też żałuję, ale… – obudził się we mnie poznaniak – kwatera tutaj, za dwa dni dla czterech osób, kosztowałaby tyle, ile benzyna w obie strony. A ponieważ mamy nowy samochód, który uwielbiam prowadzić… – znacząco zawiesiłem głos.

– Huraaa!!! – krzyknęły głośno moje domyślne, bystre dzieci.

– No to na zakończenie tak udanego pierwszego dnia wakacji zapraszam was do McDonalda – oświadczyła Karolina, łamiąc swoje żywieniowe zasady. Gdyby nie one, Ptaszek przy swoim apetycie przypominałby utuczonego na święta indyka. No ale jak wakacje, to wakacje, także od diety.

– Do pierwszego napotkanego po drodze. Pasuje?

– Huraaa!!!

– Ale Leszek pije dietetyczną colę – zastrzegła szybko.

Zaśmiałem się. Głośno i serdecznie

Ze szczęścia, po prostu ze szczęścia. Wróciliśmy do auta. Musieliśmy się streszczać, żeby zdążyć zjeść, dotrzeć do domu, wyspać się…

– Jutro wyjedziemy wcześniej – włączyła się w moje myśli Karolina. To się nazywa małżeńska jedność. – Weźmiemy kanapki, kawę i herbatę w termosach. I zrobimy sobie kolejny dzień wakacji. I może następny. Póki jest śnieg. Co wy na to?

Chciałem odpowiedzieć, że ja na to, jak na lato, ale nie zdążyłem.

– Huraaa!!! – wyraziły swą entuzjastyczną opinię nasze uszczęśliwione dzieci.

Czytaj także:
„Po macierzyńskim czułam się bezwartościowa na rynku pracy. Byłam mamuśką, nie kobietą sukcesu”
„Był cudownym kochankiem, ale ciągle zasłaniał się chorą matką. Wszystko jej wykrzyczałam i doprowadziłam do tragedii”
„Zamiast romantycznej miłości wybrałam życie pełne wygód. Gdy mąż zostawił mnie samą z dzieckiem, zrozumiałam swój błąd”

Redakcja poleca

REKLAMA