„Zabrałem córkę do meliny, żeby dać jej nauczkę. Kobieta chciała mi się oddać za paczkę fajek, a facet za flaszkę”

Mężczyzna martwiący się o nastoletnią córkę fot. iStock by GettyImages, laflor
„Nie mogłem sobie pozwolić na to, by stracić jeszcze córkę. Musiałem zrobić wszystko, by Monika nie stoczyła się na dno, ale ona była uparta. Konieczna była terapia szokowa”.
/ 29.11.2023 09:15
Mężczyzna martwiący się o nastoletnią córkę fot. iStock by GettyImages, laflor

Telefon mi przeszkodził. Kto tam znowu? Mówiłem sekretarce, żeby nie łączyła nikogo bez ważnego powodu!

– Tak, słucham – rzuciłem niecierpliwie w słuchawkę.

– Dzień dobry, tu Alina Ż. – ton głosu sugerował, że powinienem znać to nazwisko.

Coś mi świtało, ale niejasno. Chrząknąłem ponaglająco.

Jestem wychowawczynią pana córki – dodała kobieta.

Teraz sobie przypomniałem. Raz się spotkaliśmy. Krótko po wypadku. Wcześniej to Zofia chodziła na wywiadówki. Zresztą Monika uczyła się świetnie i nie widziałem powodu, żeby ciągle biegać do szkoły.

– Coś się stało? – spytałem lekko zaniepokojony.

– Tak sądzę. Wiem od Moniki, że jest pan bardzo zajętym człowiekiem – w jej ustach zabrzmiało to niemal jak wyrzut, – ale musimy się spotkać. Im szybciej, tym lepiej. Proponuję dzisiaj o osiemnastej w szkole, w sali 202 B, drugie piętro. To nie jest rozmowa na telefon.

Rozłączyła się, nie dając mi szans na negocjacje. Zwykle o tej porze siedziałem jeszcze w pracy. Cóż, trzeba będzie wyjść wcześniej. Czułem przez skórę, że sprawa jest poważna.

Nauczycielka wstała zza biurka, by się ze mną przywitać. Wydała mi się za młoda i za ładna jak na wychowawczynię gromady licealistów.

Silny uścisk ręki i poważna, wręcz surowa mina przeczyły pierwszemu wrażeniu. To była najwyraźniej twarda sztuka. Nie owijała w bawełnę,tylko od razu przeszła do konkretów.

– Podejrzewam, że Monika pije. Alkohol – dodała.

Też odkryła wielką tajemnicę! No, naprawdę, prawie mnie rozbawiła!

– Owszem. Przyznaję się do winy. – uśmiechnąłem z ulgą, bo już sobie wyobrażałem Bóg wie co. – Pozwalam jej czasami na szklankę piwa do obiadu czy lampkę wina na święta. Bądźmy realistami. Jest prawie pełnoletnia. Zresztą owoc zakazany kusi bardziej… – chciałem wstać.

Jak mogłem przez tyle czasu nic nie zauważyć?!

Kobieta pokręciła głową, a jej wzrok przyszpilił mnie do krzesła.

– Nie mówię o piwie czy lampce wina pitej w pana obecności, ale o regularnym upijaniu się. Umiem rozpoznać objawy kaca, a Monice od kilku tygodni zdarza się to regularnie. Jest rozkojarzona, nerwowa, agresywna. Opuściła się w nauce, wagaruje, zmieniła towarzystwo na gorsze. To skutki.

Przyczynę oboje znamy. Śmierć matki to traumatyczne przeżycie dla każdego dziecka. A Monika jest bardzo wrażliwą i niestety skrytą dziewczyną. Wszystko w sobie dusi. Przez rok udawała twardą, rzuciła
się wir nauki. Najwyraźniej nie podziało. Z żalem i samotnością radzi sobie więc w najprostszy i najgorszy zarazem sposób.

– Co… co pani bredzi? – wyjąkałem, bo ten zarzut wydał mi się co najmniej absurdalny. – Monika pije? Przecież bym zauważył…

– Doprawdy? Może nie chciał pan widzieć? – nauczycielka nie zamierzała mi pobłażać.

Zbladłem. Poczucie winy ścisnęło mi serce. Wychodziłem do pracy przed Moniką, wracałem późno. Gdy wpadałem się przywitać, uczyła się w łóżku albo słuchała muzyki. A ja wierzyłem, że wszystko jest okej.

Jak mogłem być tak ślepy? I to od dawna. Kiedy Zosia zginęła w wypadku, mój świat się zawalił. Kurczowo trzymałem się tego, co zostało, czyli pracy. O żonie, o tym, jak mi jej brakuje, nie rozmawiałem z nikim, nawet z własną córką. Bałem się, że jak zacznę, załamię się, rozpadnę na kawałki. Jakim byłem idiotą, egoistą!

Z początku zdarzało mi się tak tęsknić, że aż płakałem w nocy. Ja, dorosły facet. Czemu sądziłem, że moja nastoletnia córka jest bardziej wytrzymała ode mnie? Bo dobrze się uczyła? Do czasu, jak się okazało…

Z drugiej strony nie mogłem uwierzyć, że jest tak źle, jak przedstawia to wychowawczyni. Przesadzała, dmuchała na zimne – ot, skażenie zawodowe. Chwała jej za czujność, ale Monika zapewne po prostu zbłądziła, wpadła w złe towarzystwo. Wystarczy nią trochę potrząsnąć i zawróci na właściwe tory.

Wróciłem do domu i wezwałem córkę na poważną rozmowę. Powiedziałem jej o podejrzeniach nauczycielki. Spojrzała na mnie spode łba i mruknęła, że baba wpycha nos w nie swoje sprawy. Nie zaprzeczyła.

Westchnąłem. Co innego podejrzewać, co innego wiedzieć na pewno. Starałem się być spokojny, przyjacielski oraz szczery. Przełamałem się. Głos mi drżał, gdy opowiadałem o moim bólu i tęsknocie. Monika patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Sam byłem zdumiony swoją odwagą i otwartością. Powiedziałem też, że doskonale rozumiem, jak się czuje po stracie mamy, ale to nie powód, żeby nawiązywać złe przyjaźnie, pić alkohol i marnować sobie życie.

– Mama by tego nie chciała. Miała wielkie plany w stosunku do ciebie. Kochała cię jak nikogo na świecie. Ja też. Nie zawiedź mnie, proszę – skończyłem moje wystąpienie.

Monika chlipnęła i pokiwała głową. Wyglądała na wstrząśniętą. Miałem nadzieję, że ta rozmowa przemówi jej do rozsądku.

Dwa dni później przekonałem się, jak bardzo się łudziłem. Musiałem wrócić do domu po papiery i o dwunastej zastałem moją córkę w kuchni. Nalewała sobie soku. Podskoczyła, gdy dotknąłem jej ramienia. Obróciła się, zrywając słuchawki z uszu.

– Spokojnie. To tylko ja – uśmiechnąłem się. – Zwolnili was wcześniej? – zapytałem i pochyliłem się, żeby pocałować ją w policzek.

Uchyliła się gwałtownie, ale i tak poczułem. Zaleciało alkoholem. Od niej i ze szklanki. Przyjrzałem się uważniej. Wzrok miała mętny, na ustach hardy uśmieszek.

– Jesteś… pijana! – zawołałem.

– No. Przyłapałeś mnie. Gratuluję. Znowu będziesz truł o bólu i tęsknocie czy oszczędzisz nam tej żenady? – rzuciła kpiąco.

Była arogancka, obca, bezwzględna. Ogarnęła mnie wściekłość.

– Masz szlaban! Jakiego ten dom nie widział! Słyszysz?!

– Yhy… głuchy by usłyszał. Uważaj, bo ci ciśnienie skoczy.

Obróciła się i poszła do siebie. Chwiejnie. Stałem jak oniemiały. Jej stan i zachowanie były dla mnie prawdziwym szokiem. Nie poznawałam własnej córki.

Zadzwonili do mnie ze szkoły, że uciekła z lekcji

Dotrzymałem słowa ze szlabanem. Codziennie rano odwoziłem ją do szkoły. Po południu przywoziłem z powrotem do domu. I pilnowałem. Jak cerber. Tak przez dwa tygodnie. Myślałem, że mi się udało. Spokorniała, wyciszyła się…

Telefon do biura i przestraszony głos wychowawczyni: „niech pan przyjeżdża, Monika uciekła…”. Szalona jazda przez miasto, ostre parkowanie przed szkołą, krótka wymiana zdań. Parę minut po ósmej Monika powiedziała, że źle się czuje. Jednak nie dotarła do gabinetu pielęgniarki, tylko wyszła poza teren szkoły. Od tej pory nikt jej nie widział.

Po południu nadal żadnych wieści. Dopiero wieczorem – telefon. Z izby wytrzeźwień. Trafiła nad rzekę. Może chciała skoczyć, ale była zbyt pijana i zasnęła na nadbrzeżnym bulwarze. Zauważył ją wędkarz i zadzwonił po policję. Zabrali ją. Jak jakąś pijaczkę, degeneratkę! Moją małą, zagubioną dziewczynkę
Poniosłem klęskę jako ojciec. Totalną porażkę. Byłem kompletnie załamany. Bezradny. Odłożyłem słuchawkę i rozpłakałem się.

Następnego dnia rano, zanim mogłem ją odebrać z tego strasznego miejsca, przeszedłem długą rozmowę z lekarzem, młodym facetem o znużonych oczach. Nie oszczędzał mnie. Nie owijał w bawełnę. Nie dawał chwili na złapanie oddechu.

Jego zdaniem moja córka znajdowała w fazie ostrzegawczej choroby alkoholowej. Gdy zaprotestowałem, zaczął wymieniać symptomy: szukanie okazji do picia, przynoszenie ulgi przez alkohol, picie kończące się urwanym filmem, picie w ukryciu, picie na kaca. Czy coś mi to przypomina? Wydaje się znajome? Niestety tak. Przestałem oponować, choć słowa terapeuty waliły we mnie z siłą młota pneumatycznego.

Lekarz poradził mi, co powinienem teraz zrobić

– Nieważne, czemu zaczęła pić. By zapomnieć o bólu po stracie matki czy żeby zwrócić na siebie pańską uwagę. Od teraz każdy pretekst będzie dobry – powiedział lekarz. 

– Trzeba działać, zanim pogrąży się na całego. Drogi są dwie. Powolna terapia w ośrodku leczenia uzależnień, co zaleciłby każdy psycholog. Ale dziewczyna jest młoda i buńczuczna. Noc tutaj ją przestraszyła, ale nie przeraziła. Uważa się za kogoś lepszego, kto nigdy więcej tu nie trafi. Jako internista z dziesięcioletnim stażem na detoksie sugerowałbym więc mniej oficjalną metodę, szokową. Ale to tak między nami. Nie daję gwarancji, że podziała.

– A terapia w ośrodku podziała?

Lekarz rozłożył ręce.

– W tej chorobie najważniejsze jest nastawienie pacjenta. Chory musi chcieć wyzdrowieć. Inaczej nic z tego nie będzie.

– To jak mam nią wstrząsnąć, żeby zrozumiała? Co robić?

Powiedział mi.

Podpisałem papiery, zapłaciłem rachunek jak za pięciogwiazdkowy hotel i zabrałem córkę do domu.

Wykąpała się i poszła spać. W mojej głowie kotłowały się setki myśli, a żadna nie była przyjemna. Bałem się jak nigdy w życiu. Oby pomysł lekarza wypalił. Bo jak nie, to… Wolałem skupić się na szczegółach planu.

Monika wstała o ósmej. Wzięła prysznic i przyszła na kolację.

– Najedz się dobrze. Zabieram cię na wycieczkę – oznajmiłem jej.

Kanapkę żuła niczym kawałek styropianu. Za to wypiła cztery filiżanki herbaty. I poprawiła sokiem.

– Czyżby resztki kaca?

– Odczep się – burknęła. – Gdzie mnie niby zabierasz?

– Niespodzianka.

– Nie lubię niespodzianek – skrzywiła się.

„Ta na pewno ci się nie spodoba” – pomyślałem z przekąsem.

Pierwszy przystanek – dworzec. Monika zerkała niepewnie na prawo i na lewo. Nie sądziła, że „wycieczka” będzie aż taka poważna.

– Dokąd jedziemy? – zapytała.

– Do Poznania.

– Przecież nie znamy nikogo w Poznaniu? – zdziwiła się.

– No to poznamy – wzruszyłem ramionami.

Zamilkła. W przedziale siedzieliśmy sami. Wbiła się w kąt i bezskutecznie próbowała zasnąć, a ja patrzyłem przez okno. W ciemność.

Na miejsce dotarliśmy koło drugiej w nocy. Wnętrze dworca wyglądało jak wzięte z innego świata. Mocne jarzeniowe oświetlenie, padające zewsząd i znikąd, sprawiało niesamowite wrażenie. Przemykający w pośpiechu nieliczni podróżni nie rzucali cienia. Jak duchy.

Siadłem na ławce pod ścianą. Monika przycupnęła obok mnie, wyraźnie zdezorientowana.

Monika wydawała się mocno przestraszona

– Po coś mnie tu ciągnął? Co będziemy robić? – dopytywała.

Będziemy patrzeć, jak żyją twoi… starsi koledzy. Choćby ten – ruchem głowy wskazałem jej mężczyznę, śpiącego kilka ławek dalej.

Prychnęła oburzona: – Przecież to jakiś menel! Nie mam znajomych w takich kręgach! – powiedziała wyraźnie urażona.

– Czyżby? A pamiętasz, gdzie spędziłaś poprzednią noc? – na wspomnienie izby wytrzeźwień wzdrygnęła się z obrzydzeniem. – I co? Nie spotkałaś tam nikogo podobnego?

– Będziesz mi to wypominał do końca świata? – obruszyła się.

W jej oczach błysnęły łzy. Otarła je szybko, ze złością.

– A ty chciałabyś o tym prędziutko zapomnieć, tak? Osobiście wolałbym, żebyś zapamiętała na całe życie.

– Jesteś wredny!

– Być może. Ale tylko mnie masz. Chodź. Facet się budzi. Porozmawiamy z nim – chwyciłem ją za rękaw.

– Nie chcę! Po co?

– Choćby po to, żebyś mogła się pochwalić w towarzystwie nowym, fascynującym znajomym z Poznania. – złapałem ją za rękę i pociągnąłem w kierunku ziewającego mężczyzny.

Na kilka metrów śmierdział brudem i przetrawionym alkoholem. Monika kręciła nosem i przewracała oczami, ale ja parłem naprzód.

– Cześć – przywitałem się. – Możemy pogadać? Mam pytanie.

– Dasz na wino, a pytaj, o co chcesz – odparł chrapliwym głosem.

Wyjąłem z portfela dziesięć złotych. Uśmiechnął się szeroko, pokazując resztki spróchniałych zębów.

– Będzie na dwa albo i trzy wina. – chuchnął na banknot i schował za pazuchę. – Pytaj, dobroczyńco!

– Pan mieszka tutaj, na dworcu?

– Tylko w zimie.

– Ale przecież już wiosna, maj za pasem… – zauważyłem.

– Wiosna, powiadasz, łaskawco? Coś podobnego. Musiałem nie zauważyć… – zaśmiał się. – No to pora się przenieść do Bismarcka.

– To jakiś hotel dla bezdomnych? – wyrwało się Monice, więc słuchała, choć udawała, że studiuje stary rozkład jazdy wiszący na ścianie.

– Panienka raczy żartować! Tak nazywamy stary peron za halą, wybudowany ponoć specjalnie dla Ottona von Bismarcka. Teraz to moja rezydencja letnia – oznajmił.

– Możemy tam pójść z panem?

– Na wycieczkę krajoznawczą? – zachichotał menel.

– Coś w tym guście – potaknąłem śmiertelnie poważnie.

Ta kobieta chciała mi się oddać za paczkę fajek…

Naliczyłem kilkanaście osób. Rezydenci Bismarcka leżeli na zdezelowanych ławkach albo pokotem na podłodze; kartony i szmaty robiły za pościel. Widok był porażający. Odgłosy też: kaszlu, charczenia, drapania się, przekleństw. Ktoś o płci i wieku trudnym do ustalenia wstał i skierował się wprost na nas.

Minę miał co najmniej wojowniczą.

– Tu nie kino, żeby się gapić! Wypad! Chyba że… Papierosa macie? – po głosie rozpoznałem kobietę.

Monika sapnęła zaskoczona i przysunęła się bliżej mnie. Nerwowo wyszarpnąłem z kieszeni paczkę papierosów. Podałem bezdomnej. Brudnymi palcami wyciągnęła jednego, resztę chciała mi oddać.

– Nie, nie, proszę zatrzymać całą paczkę – powstrzymałem ją.

– Co chcesz w zamian? – spytała i puściła do mnie oko.

Ciarki mi przeszły po krzyżu, gdy pojąłem, jaki handel wymienny miała na myśli.

Za paczkę papierosów… – szepnęła Monika zza moich pleców.

Kobieta obrzuciła ją obojętnym spojrzeniem.

– A co, ty bierzesz więcej?

Córka zaczerwieniła się.

– Czy w zamian możemy porozmawiać? – spytałem szybko.

Nad dworcem powoli wstawał świt. Siedzieliśmy na ławce przed postojem taksówek. Kobieta z lubością zaciągała się dymem. Opowiadała swoją historię. Suche fakty, rzeczowy ton. Zero skargi czy złości na los.

Matki nie pamiętała. Miała piętnaście lat, gdy umarł ojciec. Zaczęła pić. Rzuciła szkołę. Macocha trzymała ją, póki przychodziła renta po ojcu. Wystawiła ją za drzwi w dniu osiemnastych urodzin. Zamieszkała z facetem na melinie. Poszedł siedzieć. Potem zadawała się jeszcze z kilkoma. Wszyscy pili i bili. A ostatni sprzedawał ją kumplom za flaszkę. Więc wybrała dworzec i pracę na własny rachunek. Teraz ma dwadzieścia sześć lat. Koniec historii. Wstała.

– Po co ci to wszystko wiedzieć? – zapytała na odchodnym.

– Chodzi o nią – wskazałem brodą zlęknioną i cichutką jak trusia Monikę. – Rok temu straciła matkę.
Pogubiła się i teraz zapija swoje problemy. Bez obrazy, ale chciałem, żeby zobaczyła, gdzie może trafić, jeżeli szybko się nie otrząśnie.

Kobieta wzruszyła ramionami i splunęła Monice pod nogi.

– Bez obrazy, ale wisi mi, jakie problemy może mieć lalunia w takich botkach. Ale tobie wyraźnie zależy. Ma gówniara szczęście. Póki ktoś cię kocha, póty masz dom. Gorzała to kiepski przyjaciel. Pijesz, by zapomnieć. Pijesz, by zasnąć. Pijesz, by się obudzić. Właśnie, może w zmian za pouczająca opowiastkę odpalisz jeszcze parę złotych na klina, co?

Dałem jej pięćdziesiąt złotych. Capnęła skarb, szybko schowała do kieszeni i uciekła. Żebym się nie rozmyślił. Patrzyliśmy w ślad za nią. W ciszy. Bo każdy komentarz byłby banalny albo okrutny. Objąłem córkę ramieniem. Ścisnąłem mocno.

– Kochanie…?

– Tak, tato, wracajmy już.

Minęły lata od tamtej pouczającej i, jak się okazało, zbawiennej w skutkach wycieczki na poznański dworzec. Teraz nowy dworzec wygląda zupełnie inaczej, choć ja nie mam pewności, czy gdzieś tam, na zapomnianych przez ludzi i Boga peronach, w ślepych zaułkach, między torami prowadzącymi donikąd, nie trzymają się kurczowo resztki swojego zmarnowanego życia nieszczęśnicy tacy jak tamta młoda kobieta o twarzy i duszy staruszki.

Czytaj także:
„Mój stalker okazał się mężczyzną z uwodzicielskim głosem. Wbrew rozsądkowi, chciałam się rzucić w jego ramiona”
„Moja teściowa co niedzielę pyta o wnuka. Nie wie, że mam na koncie 6 strat, a jej pytania mnie ranią”
„Użyczyłam teściowej mieszkanie do schadzek z kochankiem. Teść to gbur, więc niech się kobieta na stare lata wyszaleje”

Redakcja poleca

REKLAMA