„Mój stalker okazał się mężczyzną z uwodzicielskim głosem. Wbrew rozsądkowi, chciałam się rzucić w jego ramiona”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, ONOKY - Eric Audras
„Drugi raz spotkałam mego prześladowcę miesiąc później. Umówiłam się z Aśką do kina w niedzielę. Trzeci raz zobaczyłam faceta jakiś czas później, gdy wychodziłam od fryzjera, na godzinę przed przedstawieniem w teatrze, a potem, jeszcze za kilka tygodni, gdy stałam na peronie dworca”.
/ 07.11.2023 15:15
zamyślona kobieta fot. Getty Images, ONOKY - Eric Audras

Przez pomyłkę wybrał mój numer. Miał niski, seksowny głos, którym mnie oczarował, ale był zajęty. Pozostała mi samotność i… ten typ, który mnie śledził!

O takiej właśnie marzyłam

Kiedy natknęłam się na tego faceta po raz czwarty, uznałam, że mnie śledzi i może chce mi zrobić coś złego. Nie znajdowałam innego wytłumaczenia niż to, że jest stalkerem, moim prześladowcą… Pierwszy raz zobaczyłam go dwa lata temu. Pamiętam ten dzień, bo wtedy kupiłam sobie wymarzoną torebkę – drogą, znanej firmy, w ptaki i kwiaty. Odkładałam na nią pół roku, bo cztery stówy dla mnie, przedszkolanki, to majątek. Ale jak ją zobaczyłam na stronie internetowej sklepu, oszalałam. Musiałam ją mieć.

Pamiętam też, że kiedy się nią zachwycałam, zadzwonił telefon.

– To spotkamy się wieczorem w klubie? – spytał męski głos.

– Słucham? – spytałam odruchowo.

Chwila ciszy.

Obawiam się, że to pomyłka – odparł głos. – Przepraszam uniżenie.

Zdziwiło mnie słowo „uniżenie”. Kto tak teraz mówi? Facet mnie zainteresował, miał niski i seksowny głos. Prawie jak Alan Rickman – przebiegło mi przez myśl. Uwielbiałam tego interesującego brzydala.

– Nie szkodzi – mój głos automatycznie obniżył się o oktawę i brzmiał kusząco. – W którym klubie?

A to był dodatek, którego po sobie nigdy bym się nie spodziewała. Tym razem to faceta zatkało. Po chwili roześmiał się.

– Obawiam się, że jestem aktualnie zajęty. Ale może kiedyś…

– Może…

Rozłączyliśmy się. Przez chwilę jeszcze myślałam o seksownym głosie i mojej dziwnej reakcji…

Pół roku później, kiedy już uzbierałam pieniądze na torebkę, zamówiłam ją w sklepie internetowym. Przyszła trzy dni później na adres przedszkola, w którym pracuję. Podaję adres pracy dla przesyłek, bo przecież w godzinach doręczeń w domu mnie nie ma. Mój kot, Maciuś, dachowiec wyglądający jak maine coon, choć jest bardzo mądry (załatwia się w toalecie i pije wodę z kranu, który sobie sam włącza), to drzwi otwierać nie umie.

Gdy kurier zadzwonił i powiedział, że przywiózł przesyłkę, wyszłam do holu ją odebrać i zderzyłam się z facetem, który właśnie wychodził z sekretariatu. Nie jestem zbyt wysoka – 158 cm w obecnych czasach to wzrost siedzącego psa, jak mówi moja przyjaciółka Asia, której trzynastoletnia córka ma już 168 cm i wciąż rośnie – a facet mógłby grać kolosa z Rodos. Co najmniej metr dziewięćdziesiąt. Miał całkiem interesujący guzik w marynarce, który odcisnął się na moim czole.

– Mógłby pan uważać – warknęłam, odskakując. Potarłam bolące czoło.

– Przepraszam, ale nie spodziewałem się krasnali pod nogami – odszczeknął po chwili.

Zadarłam głowę i spojrzałam na niego. Pomyślałam, że wyglądał jak młody Snape, tylko chałatu do ziemi i różdżki mu brakowało. Bo tę wredną złośliwość w oczach już miał.

– A kto ma być w przedszkolu jak nie banda krasnali? – fuknęłam i chciałam jeszcze mu nawrzucać, gdy dostrzegłam kuriera z paczką.

Torebka! Facet przestał dla mnie istnieć. Była idealna, taka, jak ją sobie wyobrażałam. Miękka, skórzana, w piękne ptaki i liście z dżungli. Koleżanki z pracy zachwycały się na równi ze mną. Byłam szczęśliwa. I oczywiście w domu schowałam torebkę do szafy, bo nie będę jej nosić na co dzień.

Myślałam, że jest moim stalkerem

Drugi raz spotkałam mego prześladowcę miesiąc później. Umówiłam się z Aśką do kina w niedzielę i po raz pierwszy wzięłam moją nową torebkę.

– Wreszcie – mruknęła Aśka. – Cztery stówy po to, by paradować w domu przed lustrem. Wyrzucanie pieniędzy.

– Nie kupiłam jej dla innych, tylko dla siebie. 

– Hipokrytka. Widzę, jak łypiesz oczami dookoła, czy wszystkie laski ci jej zazdroszczą.

Chciałam jej odpowiedzieć, gdy go zobaczyłam. Stał pod plakatem filmu „Harry Potter i insygnia śmierci” i gapił się na mnie. Obok niego stała chuda żyrafa i patrzyła w drugą stronę. Jakby była obrażona. On, zobaczywszy, że na niego patrzę, skłonił się lekko.

Trzeci raz zobaczyłam faceta jakiś czas później, gdy wychodziłam od fryzjera, na godzinę przed przedstawieniem w teatrze, a potem, jeszcze za kilka tygodni, gdy stałam na peronie dworca i czekałam na przyjazd Aśki, która wracała z gór z córką. Obiecałam pomóc im z bagażami, bo Aśka złamała rękę, poślizgnąwszy się na kamieniach. Dobrze, że nie spadła w przepaść.

Stalker stał oparty o filar, na którym jakiś dowcipny fan Hoghwartu przylepił kartkę „Peron 9 i trzy czwarte”, gapił się na mnie i znów lekko się ukłonił. Tym razem był sam. Tego wieczora, kiedy już dotarłyśmy z dziewczynami do ich domu, Zosia poszła spać (a raczej plotkować na fejsie), a my we dwie siadłyśmy ze szklaneczkami piwa na kanapie, Aśka powiedziała:

– Dzięki za pomoc. A skąd wracałaś? Z randki?

Faktycznie, spotkałam się na chwilę z kuzynem jednej z koleżanek z pracy, ale zupełnie nic nie zaiskrzyło.

– Skąd wiesz? Przecież się nie wystroiłam.

– Nie, ale masz torebkę – i spojrzała na moją torebkę w ptaki.

– No i?

– Bierzesz ją tylko na rekreacyjne wyjścia. Masz ją pół roku, a ile razy miałaś ją ze sobą? Trzy?

Zastanowiłam się.

– Cztery – poprawiłam, szybko policzywszy w myślach. I nagle coś do mnie dotarło. – A wiesz, chyba mam stalkera. Taki facet łazi za mną. Wygląda jak młody Snape.

I opowiedziałam Aśce o wszystkich spotkaniach. Słuchała uważnie.
To coś więcej niż zwykłe zbiegi okoliczności

– Mamo? – w drzwiach stanęła Zosia. – Jak się nazywa aktor, który gra tego nauczyciela czarnej magii w Potterze? Snape’a?

– Internetu nie masz? – pytała Aśka.

– Jesteś szybsza od internetu. Plizzz.

– Alan Rickman – powiedziałam.

Gdy Zosia zniknęła za drzwiami, zauważyłam, że przyjaciółka ma dziwny wyraz twarzy.

– Co? – spytałam.

– Hmmm… Powiedz, czy za każdym razem, kiedy widziałaś tego faceta, miałaś przy sobie tę torebkę?

Pomyślałam chwilę.

– Tak. Ale za pierwszym razem miał ją kurier…

– Ale była w pobliżu i myślałaś o niej – chciała wiedzieć.

– Tak – potwierdziłam.

– Hmmm. To bardzo dziwne. Pomyśl… Gdy mówiłaś, że facet wygląda jak Snape, weszła Zosia i spytała o aktora, który gra tę rolę. Zastanów się,  czy za którymś razem, w tych czterech przypadkach, nie było podobnego połączenia? Ty, torebka, stalker i Snape?

To wszystko się jakoś łączyło

Znów się zastanowiłam… kino. Plakat z filmu o Harrym Potterze. 

– Bingo! – Aśka chciała swoim zwyczajem klasnąć w dłonie, ale gips na ręce ją powstrzymał. – Jezu… nienawidzę łażenia po górach. Ale Zośka tak chciała. Nieważne. Ważne jest co innego. – W jej oczach błyszczała ekscytacja. – Wyobraź sobie, że jesteś obiektem zbiegu synchronicznych wydarzeń.

– Czego?

– Zjawiska synchroniczności. Podaj mi czytnik z mojej torebki…

Wyjęłam czytnik i podałam jej. Znalazła odpowiednią książkę i przeczytała mi fragment. Wynikało z niego, że znany psycholog Carl Gustaw Jung stworzył termin synchroniczność na opisanie zjawiska jednoczesnego zachodzenia pewnych wydarzeń, które mają znamiona niezwykłego zbiegu okoliczności.

Jednym z przykładów było to, co wydarzyło się francuskiemu pisarzowi Emilowi Deschamps. W 1805 roku opisał on, jak to prześladował go pewien człowiek, pan Fontigbu. Pojawiał się zawsze wtedy, gdy była mowa o puddingu śliwkowym. Najpierw podczas przyjęcia lokaj upuścił tacę z puddingiem śliwkowym, kiedy zaanonsowano przybycie pana  Fontigbu. Jakiś czas później pisarz zamówił w restauracji pudding śliwkowy, jednak dowiedział się, że ostatnią porcję zjadł pan Fontigbu. No i kiedy kilka dni później, podczas kolejnego spotkania towarzyskiego opowiadał o tym nieprawdopodobnym zbiegu okoliczności przyjacielowi, ten powiedział żartobliwie, że brakuje tylko tego, by teraz pojawił się pan Fontigbu
– i wtedy lokaj zaanonsował jego przybycie.

– Takich przykładów jest więcej – entuzjazmowała się Aśka. – Pewien facet uratował swoje życie tylko dlatego, że jego matka w dzieciństwie kupowała mu zawsze zabawki z flagą, i uciekając z tonącego statku wybrał drogę oznaczoną flagą, a pacjentka Junga…

– Czekaj, czekaj – przerwałam jej. 

Historie obcych ludzi były zapewne bardzo interesujące, ale nie bardziej niż moja własna.

– To co ja mam z tym zrobić? Czy to coś oznacza? Że na przykład stalker mi zagraża i powinnam zgłosić to na policję? Czy co? Jaki jest z tego morał?

– Nie wiem, jaki jest w twoim przypadku, ale często miało to znaczenie. Mniejsze lub większe. Czasami te zbiegi okoliczności zmieniały czyjeś życie albo nawet je ratowały.

– A ta historia z puddingiem. Miała jakiś sens? – zapytałam.

– Deschamps nic na ten temat nie napisał. Ale… – przyjaciółka spojrzała na mnie z zastanowieniem. – Może to nic nie znaczyło, zwykły niezwykły zbieg okoliczności. A może po prostu nie poszedł za podpowiedzią losu.

– Co sugerujesz?

– Nie wiem, tylko głośno myślę. Kupiłaś sobie torebkę, o której marzyłaś, a na którą tak naprawdę nie bardzo cię stać. Czyli – odważyłaś się i spełniłaś swoje marzenie. I za każdym razem, kiedy ją nosisz poza domem, pojawia się facet. Zawsze jakoś skojarzony ze Snapem – a to postać, którą grał twój ukochany Rickman. A gdy dodamy do tego, że od czterech lat jesteś samotna, i że twój zegar biologiczny tyka coraz szybciej…

Chyba mózg mi się zawiesił, bo nie załapałam, o co jej chodzi.

– Tylko idiota by się nie zorientował – zdenerwowała się Aśka.

Okazało się, że to nie było zawieszenie mózgu, ale wytężona praca mojej podświadomości.

– Telefon! – krzyknęłam. – Kiedy pierwszy raz zobaczyłam torebkę na stronie, miałam pomyłkę telefoniczną. Facet miał głos Rickmana.

– Nie mów, nie wierzę – Aśka natychmiast załapała i z ekscytacji aż  podniosła się z krzesła. – To byłby absolutny synchroniczny rekord świata.

Oczywiście nie byłam pewna, czy facet z telefonu to mój stalker, ale zamierzałam się o tym przekonać, do czego zachęcała mnie przyjaciółka.

Biłam się z myślami przez tydzień. W końcu podjęłam decyzję. Była niedziela, słonecznie, jesień ubrała się na złoto, a ja postanowiłam pójść do kawiarni. Oczywiście z moją torebką w ptaki. Wybrałam na chybił trafił kawiarnię w centrum miasta. Jednak nigdy do niej nie dotarłam. Zamyślona, weszłam na jezdnię, nie rozglądając się, prosto pod koła auta.

Na szczęście obrażenia były niewielkie, choć naturalnie zabrano mnie karetką do szpitala. Lekarzem, który przyjął mnie na ostrym dyżurze, był – tak, zgadliście – mój Snape. Doktor Emil, jak było na plakietce. Najwyraźniej nie mógł przyjść do mnie do kawiarni, więc ja musiałam przyjść do niego.
Uśmiechnął się przyjaźnie i kpiąco.

– Widzę, że nie tylko ja nie zwracam uwagi na krasnale – powiedział, a ja od razu rozpoznałam jego głos – niski, seksowny, całkiem jak u Rickmana.

Synchroniczny rekord świata.

Czy teraz jest już pan wolny, by spotkać się ze mną w klubie? – uznałam, że tę bezczelność będę mogła ewentualnie złożyć na karb szoku powypadkowego.

Jego oczy były jak pięciozłotówki.

– To pani? – zapytał zdumiony.

– Cudownie. Wiedziałem, że to, że pojawia się pani zawsze po wielkiej kłótni z byłą narzeczoną, musi coś oznaczać. Wtedy, gdy pomyliłem się, wybijając numer, byłem wzburzony po pierwszej awanturze. W tej chwili, mniemam że krótkiej, jestem jeszcze wolny. I muszę powiedzieć, że ma pani przepiękną torebkę.

Czytaj także:
„Zrobiłam test uczciwości mojemu narzeczonemu. Oblał go, bo liczył tylko na pieniądze ze spadku po moich rodzicach”
„Wiedziałam, że ratunkiem dla mnie jest tylko przeszczep. Ze smutkiem i nadzieją czekałam na cudzą tragedię”
„Użyczyłam teściowej mieszkanie do schadzek z kochankiem. Teść to gbur, więc niech się kobieta na stare lata wyszaleje”

Redakcja poleca

REKLAMA