„Zabrała mi ją za ocean, bo myślała, że tego trzeba mojej córce. Cieszę się, że ta zołza tak bardzo się pomyliła”

prawdziwe historie: zabrała mi ją za ocean fot. Adobe Stock, JenkoAtaman
„Bieszczady to mój dom, moje miejsce na ziemi. Nie wyobrażam sobie innego. Ale ja jestem już stary. Bałem się, że i moje dziecko tak pomyśli i zostawi mnie tu samego. Nie zamierzałem jednak protestować – córka musi sama wybrać, co dla niej najlepsze”.
/ 19.05.2023 13:15
prawdziwe historie: zabrała mi ją za ocean fot. Adobe Stock, JenkoAtaman

– To już jutro, już jutro – powtarzałem sobie, podśpiewując radośnie. – Jutro moja Aldonka tutaj będzie. 

 Rozejrzałem się po kuchni. Na pewno spodobają jej się świeżo pomalowane, niebieskie ściany. Specjalnie dla niej wybrałem się też na pchli targ i kupiłem fotel na biegunach. Wstawiłem go do pokoju Aldony, tego z widokiem na las. Nic więcej tam nie zmieniałem, niech będzie tak samo, jak wtedy, gdy wyjeżdżała stąd cztery lata temu.

Padło wiele gorzkich słów

Jak to szybko zleciało! Na początku trudno było mi to przeżyć. Ale co tydzień przychodziły grube listy, w których Aldona opisywała swoje życie tam, na obczyźnie. Namawiała mnie co prawda do założenia sobie internetu, ale na co mi, staremu, nowoczesne urządzenia. Teraz będzie inaczej, wiadomo, młodzi potrzebują rozrywek i już nawet chodziłem się pytać o możliwość podłączenia. Trochę kręcili nosem, że tu, w Bieszczadach trudno złapać sygnał, ale w końcu się udało. Jak tylko Aldona wróci, to sobie pójdzie i wybierze, co jej najbardziej odpowiada.



Powoli wloką się godziny, gdy muszę czekać. Wyciągnąłem z komody album ze zdjęciami, żeby powspominać. Na pierwszym zdjęciu ja z Melanią, matką Aldony. Była nauczycielką, poznaliśmy się, gdy przyjechała ze swoją klasą na zieloną szkołę. Pewnego dnia przyszła do mnie, żeby zapytać o możliwość jazdy konnej w mojej stadninie. Gdy ją ujrzałem, jakby trafił mnie grom z jasnego nieba. Nie byłem już młodzieniaszkiem, ale dotychczas szczęśliwie udało mi się uniknąć małżeńskich sideł... Oczywiście, pozwoliłem jej uczniom jeździć za darmo, a panią nauczycielkę zapraszałem wieczorami na długie spacery. Zielona szkoła się skończyła, ale Melania przyjeżdżała do mnie co weekend.

Kiedy dowiedziałem się, że jest w ciąży byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Natychmiast pojechałem do Warszawy poprosić o rękę mojej ukochanej jej ciotkę, bo rodzice Meli umarli, gdy była jeszcze na studiach. Nie zostałem przyjęty najlepiej. Padło wiele gorzkich słów. Ciotka ostrzegała Melę, że jeszcze będzie żałować swojej decyzji, że zakopie się żywcem na odludziu, bez żadnych perspektyw. W pewnym sensie mogłem ją nawet zrozumieć. Nic przecież o mnie nie wiedziała i bała się oddawać swoją siostrzenicę. Na szczęście pomyliła się w tych ponurych przewidywaniach.

Chcę ją zabrać ze sobą

Spędziliśmy kilka niezwykle szczęśliwych lat. O, tu, na tym zdjęciu Melania przytula się do drzewa, chociaż przeszkadza jej w tym wielki brzuszek. Mała Aldona urodziła się w domu. Mam tu zdjęcie, zrobione pożyczonym aparatem, Aldona w pięknym, zagranicznym beciku. To ciotka Meli, na wieść o narodzinach wysłała nam paczkę.  

Mała rosła na typową dziewczynę z Bieszczad. Ledwo umiała chodzić, a już jeździła na kucyku. Uwielbiała się włóczyć ze mną po połoninach. Niestety, gdy miała iść do przedszkola, jej matka nagle zachorowała. Początkowo bagatelizowaliśmy to, ale kiedy zemdlała, zawiozłem ją do lekarza. I usłyszeliśmy wyrok – białaczka! Spoczęła nieopodal, na małym cmentarzyku, wśród sosen. Odwiedzaliśmy ją co tydzień w niedzielę, po mszy. Co prawda ciotka Melanii przyjechała na pogrzeb i chciała zabrać ze sobą Aldonę, twierdząc, że sobie nie poradzę, ale się nie zgodziłem.

I tak żyliśmy sobie we dwoje, jak najlepsi kumple. Od czasu do czasu naszą codzienną egzystencję przerywały paczki ze Stanów, dokąd wyjechała ciotka Melanii. Przesyłała Donce ubrania, gadżety i książki, a oprócz tego uparła się, żeby opłacać jej lekcje angielskiego, dzięki czemu Aldona poznała go perfekcyjnie. Pewnego dnia, a było to tuż przed maturą Aldony, po oporządzeniu koni wróciłem do domu. Aldona zamachała mi przed oczami listem.

– Ciotka Krysia przyjeżdża! – oznajmiła.

Zdziwiłem się, bo nie widzieliśmy się od pogrzebu Meli, ale cóż, byliśmy jej jedyną rodziną…

Krystyna przyjechała, nawiozła pełno prezentów, popatrzyła z góry na nasz dom i zażądała ode mnie rozmowy na osobności.

Chcę dla Aldony wszystkiego, co najlepsze – oznajmiła. – Dlatego chcę ją zabrać ze sobą do Ameryki. Poślę ją tam do szkoły, pokażę kawałek świata…

Serce mi krwawiło, ale wiedziałem, że ma rację. Mnie nie było stać, żeby posłać ją na studia, a ciotka otwierała przed nią tyle możliwości! Wziąłem więc Aldonę na długą wędrówkę i wytłumaczyłem jej, że to dobry pomysł. Nie chciała się na to zgodzić, bo praktycznie nigdy nie rozstawała się z domem, ale przekonałem ją, że tak będzie lepiej. Spakowałem jej do walizki zdjęcia z domu, żeby nie zapomniała o ojcowiźnie i pomachałem na do widzenia, gdy odjeżdżały z ciotką na lotnisko. Tego dnia zostawiłem konie pomocnikowi, a sam poszedłem na długą włóczęgę. Jakoś nie mogłem się zabrać do roboty.

Co prawda planowaliśmy z Aldoną, że przyjedzie do mnie na Boże Narodzenie, ale ciotka zabrała ją ze sobą na Florydę. I taka sytuacja powtarzała się co roku. A mnie, wstyd się przyznać, nie stać było na bilet lotniczy…

Od przeglądania albumu oderwało mnie stukanie do drzwi. Popatrzyłem przez okno w ganku – była to moja wścibska sąsiadka, która co prawda miała na imię Maryśka, ale kazała zwracać się do siebie Mary. Widziałem, że w rękach trzyma duży talerz z rogalikami, więc ją wpuściłem.

– Przyniosłam ci trochę ciastek, żebyś miał czym poczęstować córę – wręczyła mi półmisek. – Na długo przyjeżdża?

– Na stałe – odburknąłem.

– Nie bądź głupi, Jeremi – powiedziała z kpiną. – Młoda dziewczyna, wykształcona i światowa, zakopie się w tej dziurze? Pewnie wpadnie tylko po to, żeby się pożegnać, a potem pofrunie do swojego świata.

Zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem, a rogaliki wyrzuciłem świniom do koryta. Przynajmniej miałem tę satysfakcję. Słowa Mary dotknęły mnie i zmartwiły. Może miała rację? Co ja miałem do zaoferowania? Starą chatę w górach, ciężką pracę, używany fotel na biegunach... Postanowiłem, że sam będę namawiał Aldonę do wyjazdu. Z pewnością nie będzie mi chciała sprawić przykrości i będzie udawać, że jest szczęśliwa, ale ja będę wiedział swoje…

Już o wszystkim pomyślałem

Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. Przysiągłem sobie, że jeśli to Mary, to nie otworzę. Skierowałem się do drzwi, a za nimi ujrzałem… Aldonę. Rzuciła mi się na szyję, a po chwili płakaliśmy już we dwoje.

– Jak się tu dostałaś? – zapytałem. – Miałaś być dopiero jutro…

– Złapałam wcześniejszy pociąg, bo już nie mogłam wytrzymać z dala od domu – wyjaśniła. – Chodźmy, pokażesz mi nowe źrebaczki, a potem pójdziemy do mamy, na cmentarz.

Wieczorem Aldona wyniosła na ganek swój bujany fotel.

– Nie żal ci wielkiego świata? – odważyłem się zapytać.
Roześmiała się tylko.

To tutaj jest świat, nie tam – powiedziała. – Co prawda, wiele się tam nauczyłam. Ciotka posłała mnie do dobrej szkoły. Możemy teraz otworzyć gospodarstwo agroturystyczne z prawdziwego zdarzenia. Musimy tylko założyć internet i wprowadzić kilka udogodnień…

Przytuliłem ją.

– Twój stary ojciec już o wszystkim pomyślał – zachichotałem, patrząc na otaczające nas góry i lasy. Nasz dom.

Czytaj także:
„Myślałam, że ten drań mnie zdradza, więc w odwecie wydałam wszystkie nasze oszczędności w drogich butikach. Gorzko tego pożałowałam”
„Niania naszej córki zazdrościła mi kochającego męża. Była nieszczęśliwa, więc z zawiści postanowiła zniszczyć nam życie”
„Mój syn postanowił mnie porzucić i wyjechać na drugi koniec świata. Życiowa szansa czy nie, dla matki to prawdziwy cios”

Redakcja poleca

REKLAMA