„Mój syn postanowił mnie porzucić i wyjechać na drugi koniec świata. Życiowa szansa czy nie, dla matki to prawdziwy cios”

matka z nastoletnim synem fot. Adobe Stock, Мар'ян Філь
„Imponowała mi jego otwartość na świat. Jakże zazdrościłam mu takiego podejścia do życia. A jednak było to tak cholernie trudne… Zawsze powtarzałam sobie, że wychowuję go dla świata, nie dla siebie, ale to przecież mój jedynak, ukochany synek, którego miałam chronić przed wszelkim złem… Jak mam chronić go na TAKĄ odległość?”
/ 18.05.2023 20:30
matka z nastoletnim synem fot. Adobe Stock, Мар'ян Філь

Deszcz mocno zacinał o szybę tarasu widokowego. Burza już przeszła i kolejno samoloty zaczynały lądować, a na płycie lotniska cztery majestatyczne dreamlinery czekały na pozwolenie startu. Do Pekinu, Chicago, Toronto i Nowego Jorku.

Z powodu tego ostatniego stałam tu od sześćdziesięciu minut. Jak do tego doszło w ogóle? Mój syn leciał do miasta, które nigdy nie śpi – do Wielkiego Jabłka – żeby za oceanem realizować swoje marzenia.

Właściwie byłam szczęśliwa – szczęściem matki, którą rozpiera duma z syna. Mateusz był młody, niedoświadczony, ale nie wątpiłam, że sobie poradzi. Imponowała mi jego otwartość na świat, odwaga i wiara w to, że wszystko jest możliwe. Jakże zazdrościłam mu takiego podejścia do życia.

A jednak było to tak cholernie trudne…

Zawsze powtarzałam sobie, że wychowuję go dla świata, nie dla siebie, ale to przecież mój jedynak, ukochany synek, którego miałam chronić przed wszelkim złem… Jak mam chronić go na TAKĄ odległość?

Mamo, musimy porozmawiać! – Mateo zdecydowanym tonem i poważnym spojrzeniem dał mi do zrozumienia, że mam wszystko odłożyć i skupić się na tym, co właśnie zamierzał mi przekazać.

– Tak…? – rozbudził moją ciekawość.

– Otóż… – zaczął. – Tylko się od razu nie denerwuj! Tak więc… jest sprawa.

– Domyślam się… – bąknęłam, próbując się nie zdenerwować.

Czy dzieciaki nigdy się nie nauczą, że na hasło „tylko się denerwuj” matki na całym świecie od razu ogarnia niepokój?

– Dostałem propozycję… i muszę z tobą pogadać, bo ta propozycja… no wiesz…

– No nie wiem. Dalej, wyduś to wreszcie z siebie – sytuacja dla odmiany zaczęła mnie bawić.

Co on znowu wymyślił? Gdyby stało się coś złego, nie nazywałby tego „propozycją”. No chyba że ktoś mu zaproponował udział w filmie dla dorosłych. Boże, o czym ja myślę?!

– Mamo, chciałbym pojechać na pół roku do Stanów.

– Oj, kochanie, a kto by nie chciał…

– Nie żartuj! Posłuchaj, dostałem propozycję takiego wyjazdu. I to do Nowego Jorku. Rozumiesz?!

– Taaak… rozumiem, super, ale… co z tego wynika?

– No jak to: co wynika? Mogę jechać do najważniejszego miasta świata, mogę się tam uczyć, rozwijać, zdobywać doświadczenie, a potem zadecydować, co dalej.

Zakładam, że nie jest to tania przyjemność. O ile się orientuję, nauka w Ameryce należy do najdroższych edukacji – uśmiechnęłam się z politowaniem.

– I widzisz!

„Skąd u niego ten triumf na twarzy?” – myślałam z rosnącym niepokojem.

– Niby co widzę?

– To wyjazd „all inculsive”! Jedyne, czego potrzebuję, to bilety i kieszonkowe! Co ty na to, hę?

Spojrzałam na niego uważniej

Serce zaczęło bić mi jeszcze szybciej.

– Ty… mówisz… poważnie?

– Mamo, proszę… Taka szansa? Jasne, że poważnie!

Podeszłam do okna, a potem z powrotem usiadłam na sofie. „Pewnie i tak nigdzie nie pojedzie, pomysł spali na panewce”, tłumaczyłam sobie. Ale serce dalej mi waliło, jakby wiedziało lepiej, co się dzieje. Moje dziecko mnie opuszczało…

– Rozmawiałem z tatą – dodał cicho. – Jest zachwycony tym pomysłem.

– No to akurat wcale mnie nie dziwi – odparłam szybko i chyba zbyt ostro. To nie wina Mateusza, że jego ojciec okazał się inny, niż sądziłam.

– Powiedział, że mam się nie martwić o pieniądze. Zasponsoruje, co trzeba.

Nie dziwiła mnie taka postawa Piotra

To mnie porzucił mój wspaniały mąż, nie Mateusza. Zawsze uwielbiał syna, zawsze chciał mu nieba przychylić. I zawsze marzył o Stanach…

– Hm… tyle że ja zupełnie nic nie wiem o tym, hm, projekcie… – zaczęłam niepewnie. – Żebyś w jakim obozie pracy nie wylądował.

– Mamuś, no co ty! Mam wszelkie informacje. Sprawa jest oficjalna. Wiem, w jakiej rodzinie zamieszkam, gdzie będę chodził na zajęcia. Mamuś, szkoła jest w budynku Empire State Building, czaisz?

Nie czaiłam… Wiedziałam tylko, że dziecko wymyka mi się z rąk, że mój czas minął i nie ma już od tego odwrotu. Obok mnie siedzi dorosły, choć młody mężczyzna, który chce wyruszyć w świat, nie mój najukochańszy chłopczyk.

Dorósł i chce poznawać, doświadczać, przeżywać. Uśmiechnęłam się, przecież zawsze marzyłam, żeby taki właśnie był. Odważny, otwarty, ciekawy świata… Tylko dlaczego od razu chce jechać za wielką wodę?
Poczekałam dwa dni i zadzwoniłam do Piotra.

– No cześć, co tam słychać? – odezwał się po drugim sygnale.

– Cześć… – zaczęłam.

Sytuacja między nami była dziwna

Dwa lata temu Piotr oznajmił, że odchodzi. Niewyobrażalny szok, potem strach, niedowierzanie. Byliśmy naprawdę fajnym małżeństwem, tak myślałam. Niestety mój mąż stanowił klasyczny przykład kryzysu wieku średniego. Jego nowa miłość była piętnaście lat ode mnie młodsza, a on – jak mi tłumaczył niemal ze łzami w oczach – zakochał się i nic nie może na to poradzić.

Naprawdę nie mógł? Raczej nie chciał. Widać nie byliśmy aż tak fajnym małżeństwem, jak sobie przez lata wyobrażałam.

Długo się po tym zbierałam. Był taki moment, kiedy sądziłam, że moje życie się skończyło, że nic już nie ma sensu. Ale przetrwałam. Za to nowy związek Piotra… niestety nie. Ot, kolejna klasyka.

Dziś mu nawet współczuję, nie odczuwam satysfakcji, nie triumfuję… Jednak wybrał, jak wybrał, i oboje ponosimy konsekwencje. Nie zdążyliśmy się rozwieść, nadal oficjalnie jesteśmy małżeństwem, a on, jak podejrzewam, chętnie wróciłby na łono rodziny.

Kiedyś oddałabym wszystko, żeby go odzyskać. Ale to prawda, że czas leczy rany. Chociaż nadal nie potrafię się głośno do tego przyznać, chyba nie chcę, by wrócił. Nie chce mi się starać, nie chcę, żeby on się starał, żebyśmy podnosili z gruzów, co runęło. Stało się i już. Po prostu się skończyło.

Co więcej, zaczyna mi być dobrze bez niego

Jakbym zamknęła jakieś drzwi i odkryła, że życie toczy się za nimi dalej, że nadal mogę być szczęśliwa. Czas pokazał też, że to głównie Piotr stracił na tym, iż odszedł.

Ale syn zawsze będzie nas łączył i dotąd dobrze się dogadywaliśmy w sprawach, które go dotyczyły. Dlatego miałam nadzieję, że i teraz tak będzie.

– Pewnie chodzi ci o Stany. Stąd ten ponury ton – zauważył. – Mateo mówił, że jesteś przerażona tym pomysłem.

– Nie wiem, czy przerażona, ale zupełnie sobie tego nie wyobrażam.

Nie wydaje ci się, że to świetna okazja? Ile dzieciaków ma taką szansę?

Wzięłam głęboki oddech.

– Szansa szansą, ale wiesz, jaka może być jej cena…

Szumy w telefonie.

– Cena? Jaka cena, o czym ty mówisz?

– O tym, że jedzie piekielnie daleko, sam, zamieszka u obcych ludzi, będzie skazany wyłącznie na siebie, bo my przecież nie będziemy mogli go odwiedzać. I jeszcze citerroryści, broń w domach… Piotrek, pomyśl, można by go na przykład do Anglii wysłać?

– Do Anglii? Oszalałaś?! Teraz, kiedy tak tam nienawidzą Polaków? Monika, weź wyluzuj, mamy świetnego syna, który z pewnością da sobie radę. I bardzo dobrze, że leci do Ameryki. Tam są zupełnie inne możliwości. A że daleko? Daj spokój, w dzisiejszych czasach nigdzie nie jest daleko. Parę godzin w samolocie i jesteś tam, gdzie chcesz.

Zamilkłam na dłuższą chwilę

Może Piotr ma rację, może bardziej boję się o siebie niż o syna? O to, że mu się tam spodoba, a ja zostanę zupełnie sama.

– Nie jestem przekonana, ale skoro ty jesteś taki pewny…

– Jestem – usłyszałam determinację w głosie męża. – To jest jego szansa. I musimy mu pomóc ją zrealizować, a nie stawać mu na drodze. Skarbie… – złagodził ton – przecież ja też chcę dla niego jak najlepiej, jest moim jedynym dzieckiem.

– No, tego nie możesz być pewny – zadrwiłam.

– Damy radę – Piotr jakby nie usłyszał mojej złośliwości. – Trzeba się spotkać, żeby to obgadać.

– Z pewnością – odparłam. – Dam znać kiedy – rzuciłam i się rozłączyłam.

A teraz, gdy dreamliner powoli wtaczał się na pas startowy, przez głowę przelatywały mi nasze rozmowy o Nowym Jorku. Raz się uśmiechałam, to znowu ścierałam łzę z policzka. Cieszyłam się i rozpaczałam jednocześnie. „To tylko sześć miesięcy”, powtarzałam.

Nie chodziło o to, że się o niego bałam

Nie, nie, byłam przekonana, że da sobie radę. Bolała mnie jednak świadomość, że nieodwracalnie tracę dziecko. Zyskam w zamian samodzielnego młodego mężczyznę, ale ten chłopiec, który był dotąd treścią mojego życia, nieubłaganie odchodził do przeszłości. „Syndrom pustego gniazda” – uśmiechnęłam się przez łzy. Może i tak.

Dopiero kiedy samolot nabrał rozpędu na pasie i odrywał się od ziemi, by poszybować w kierunku miasta marzeń mojego syna, zrozumiałam, jakie mam szczęście. Udało mi się. Ofiarowałam światu coś najlepszego. Wspaniałego, mądrego, odważnego, dobrego młodego człowieka, który jest właśnie taki także dzięki mnie.

Czytaj także:
„Sąsiadka zbudziła mnie nad ranem i zaczęła opowiadać niestworzone historie. Uwierzyłem jej i tylko najadłem się wstydu”
„Koleżanka podrywa mojego chłopaka, a ja kisnę z zazdrości. Chciałam wybić jej z głowy amory, ale chyba przeholowałam”
„Żona wzdychała do pewnego pisarza. Uważałem, że to niegroźne, dopóki na spotkaniu autorskim nie zobaczyłem, jak flirtują”

Redakcja poleca

REKLAMA