Pani Krysia przyszła do nas z polecenia i to nie byle kogo, bo mojej siostry.
– To bardzo solidna kobieta, no i ma właściwie podejście do dzieci, jest przedszkolanką na wcześniejszej emeryturze – zapewniała nas Zosia. – Na pewno będziecie zadowoleni.
– A dlaczego ona już poszła na emeryturę? – spytał Leszek, który czasami lubił być bardzo dociekliwy.
– Miała jakieś przejścia rodzinne, coś z mężem, rozwiedli się, przeszła załamanie nerwowe... – odparła Zośka. – Ale to było lata temu. A że jest dobra, to wiem, zajmowała się przez rok córką mojej sąsiadki, dokąd mała nie poszła do szkoły.
Musieliśmy wziąć opiekunkę dla Julki
Mama Leszka, która dotąd zajmowała się wnuczką, ostatnio niedomagała i nie dawała już rady do nas przychodzić. Nasza córeczka była chorowita, o żłobku nie mogło być mowy. A ja nie za bardzo już byłam w stanie brać kolejne zwolnienia w firmie lub urlop na żądanie, gdy teściowa dzwoniła w ostatniej chwili, że nie przyjdzie do małej, bo sama źle się czuje. Więc ta pani Krysia spadła nam jak z nieba. Rzeczywiście, tak jak twierdziła moja siostra, była ciepłą, sympatyczną kobietą, miała odpowiednie podejście do dzieci. Mała lgnęła do niej, tak że czasem czułam w sercu ukłucie zazdrości. I nie tylko zajmowała się Julką. Gdy nasz ośmioletni synek zaziębił się i musiał zostać w domu, bez słowa zgodziła się opiekować także i Kubą. Zostawała też po godzinach, gdy nieoczekiwanie nam obojgu coś wypadło w firmach.
– Nie ma sprawy, zostanę, wasze dzieciaki są takie kochane, naprawdę – zapewniała nas. – I w ogóle jesteście taką fajną rodzinką, pan Leszek to wszystko przy dzieciakach zrobi, nie brzydzi się pieluchy zmienić, a mój stary, to tylko wrzeszczał, że mu śmierdzi, gdy Adaś był jeszcze mały – machnęła ręką. – Szkoda gadać, gdzie mu tam było do pana, on co innego miał w głowie – patrzyła z uśmiechem na Leszka.
Było nam miło, że ktoś obcy tak nas ocenia. Zaprzyjaźniliśmy się z panią Krysią, zaczęliśmy ją nawet traktować trochę jak członka rodziny i w dzień naszej dziesiątej rocznicy ślubu zaprosiliśmy ją na kieliszek szampana. Zgodziła się z chęcią, spędziliśmy wtedy naprawdę miłą godzinę przy kawie. I właśnie wtedy zapytałam ją, czy zgodziłaby się zostać z maluchami w sobotni wieczór.
– Mamy w planie kolację, mąż mnie zaprosił, a teściowa wciąż niedomaga, więc gdyby pani się zgodziła – spojrzałam na nią prosząco. – Oczywiście, zapłacimy za ten wieczór dodatkowo.
– Jakbym mogła nie przyjść, taka uroczysta okazja, gratuluję państwu jeszcze raz – uśmiechnęła się do nas pani Krysia.
– A może zostałaby pani u nas przez całą noc? – zaproponował nieoczekiwanie Leszek. – Pojechalibyśmy do tego motelu pod lasem, przypomnielibyśmy sobie naszą noc poślubną… – mąż objął mnie mocno i usiłował pocałować.
– Dajże spokój, no co ty, Leszek – trochę speszona tymi czułościami, wywinęłam się z jego uścisku, rzucając szybkie spojrzenie na opiekunkę.
A ona niby się wciąż do nas uśmiechała, ale w jej wzroku dostrzegłam dziwny błysk, jakby złości czy niechęci.
A może mi się wydawało?
Pani Krysia natychmiast się roześmiała.
– Proszę się zabawić, spokojnie, ja zajmę się dziećmi i domem – powiedziała życzliwie.
To były wspaniałe chwile. Wydawało nam się, że czas się cofnął i mamy znowu po dwadzieścia lat. Wiedziałam, że mąż wciąż mnie kocha, ale w codziennym zabieganiu i zmęczeniu, nasza miłość też się chyba zmęczyła. A tamtej nocy rozkwitła na nowo. Leszek udowodnił mi, jak bardzo jestem mu droga. Dostałam od niego nie tylko miłość, ale i kolczyki ze szmaragdami. Czułam się taka szczęśliwa.
– Są cudne – szepnęłam w zachwycie. – Ta ich zieleń…
– Dokładnie taka, jak zieleń twojego spojrzenia, ale kolczyki nie są tak piękne jak twoje oczy – objął mnie ramionami, mocno przytulił.
I te zwykłe, banalne słowa zabrzmiały jak najcudowniejsze wyznanie miłości. Wtuliłam się w jego ramiona, czułam jego usta na swoich włosach... Byłam naprawdę szczęśliwa. Gdy wróciliśmy w niedzielny poranek, pani Krysia od razu dostrzegła w moich uszach szmaragdowe kolczyki.
– Piękne – pochwaliła z uśmiechem, ale w jej oczach dostrzegłam jakby błysk zazdrości. – Musiały być bardzo drogie, ja nawet pomarzyć bym o takich nie mogła.
– To sztuczne kamienie – skłamałam, nie chcąc sprawiać jej przykrości.
Wiedziałam przecież o jej mężu i o tym, co przez niego przeszła. Tymczasem Leszek natychmiast sprostował moje słowa.
– Moja żona warta jest nie tylko szmaragdów, ale i brylantów – zaśmiał się. – Ale te muszą poczekać na następną rocznicę – pocałował mnie, nie zwracając uwagi na obecność opiekunki.
A ja znowu ujrzałam na jej twarzy taki dziwny wyraz, skrzywiła usta z pogardą, patrzyła na Leszka ze złością. Jednak widząc, że dostrzegłam jej spojrzenie, szybko uśmiechnęła się.
– Dzieciaki jeszcze śpią, a w domu wszystko w porządku – powiedziała już oficjalnym tonem.
– Bardzo pani dziękujemy – Leszek podał jej kopertę. – To jest premia za nadgodziny.
– Dziękuję – pani Krysia starała się uśmiechać, ale nie bardzo jej się to udało.
Pomyślałam, że pewnie jest zmęczona
Chociaż tak naprawdę, to myśmy byli zmęczeni tą nocą, i to porządnie. Gdy wyszła, postanowiliśmy złapać jeszcze trochę snu, nim dzieciaki wstaną. Zasypiając, pomyślałam, jakie to szczęście, że mamy taki skarb, jak Krysia. Lecz nazajutrz czekała nas niespodzianka. Było już późno, powinniśmy oboje wyjść do pracy, a nasza opiekunka się nie pojawiała. Jej telefon był wyłączony. Czekaliśmy zdenerwowani, co chwilę zerkając na zegarek, pani Krysia spóźniała się już kilkadziesiąt minut. Leszek trzymał rękę na klamce, chcąc wyjść, ale rzuciłam mu błagalne spojrzenie.
– Nie wychodź jeszcze – poprosiłam. – Zadzwonię do niej jeszcze raz, może utknęła gdzieś w korku.
Jednak telefon Krystyny milczał, pomimo że wciąż wybierałam jej numer.
– Zupełnie nie wiem, co robić – spojrzałam na męża ze łzami w oczach. – Ja muszę być w firmie, mamy dzisiaj kontrolę w finansach.
– Idź w takim razie, ja zadzwonię do swojego szefa i wezmę urlop na żądanie. Jakoś go jutro udobrucham... – zdecydował Leszek. – A może ona jeszcze przyjdzie – popatrzył bezradnie na zegarek.
Jednak pani Krysia nie przyszła. Nie zadzwoniła też, ani nie odbierała od nas telefonu. A potem wyłączyła komórkę, bo zgłaszała się tylko poczta głosowa, na którą nagraliśmy się kilka razy.
– Może miała wypadek – rzucił Leszek niespokojnie. – Trzeba by może do niej pojechać.
– Nie mam pojęcia, gdzie ona mieszka – dopiero w tej chwili to sobie uświadomiłam. – Poleciła mi ją Zośka, nie sprawdziłam nawet jej dowodu.
– To ja nie wiem, co teraz będzie – zdenerwował się mąż. – Przecież jutro musimy iść do pracy, w każdym razie ja na pewno muszę.
Na szczęście teściowa czuła się lepiej i zgodziła się nazajutrz przyjść do wnuków. A ja zdecydowałam, że po pracy pojadę do mojej siostry i pogadam z tą jej sąsiadką. Może uda nam się skontaktować jakoś z opiekunką albo przynajmniej dowiedzieć, co się stało. Okazało się jednak, że następnego dnia doszły nam zupełnie inne kłopoty...
Co tu się dzieje?
– Słuchajcie, była tu policja, dzielnicowy i jeden po cywilnemu, pytali o was, zwłaszcza o Leszka – gdy wróciłam z pracy, teściowa aż się trzęsła z nerwów. – Mają tu jeszcze przyjść, ale byli też u sąsiadów, wypytywali o was, widziałam przez wizjer…
– A nie powiedzieli, w jakiej sprawie przyszli? – spytałam zdumiona.
– No nie – odparła. – Tylko pytali o Leszka i o dzieci, jakoś tak dziwnie.
Teściowa zupełnie mnie zaskoczyła. Zdenerwowana czekałam na powrót męża, myślałam, że może on coś mi wyjaśni. Ale Leszek też był zdumiony, dokładnie tak, jak ja.
– Nie mam pojęcia, o co mogło im chodzić – potrząsnął głową. – Poza tym, że dwa razy w życiu dostałem mandat, nigdy nie miałem do czynienia z policją.
– Wiesz co, może ty tam idź, na komisariat i dowiedz się czegoś – powiedziałam. – No, bo jeszcze tego brakowało, żeby nas policja nachodziła – westchnęłam. – A ja zadzwonię do Zosi i zapytam o panią Krystynę.
Moja siostra była tak samo zdumiona jak ja, gdy opowiedziałam jej o niesolidności opiekunki.
– Pojęcia nie mam, co się z nią dzieje, a przecież musimy z kimś zostawić małą, matka Leszka nie czuje się na siłach przychodzić codziennie – denerwowałam się. – Myślałam, żeby pojechać do tej Krystyny, ty wiesz, gdzie ona mieszka?
– Zapytam sąsiadkę, ona będzie zorientowana – odparła Zosia. – I jak się czegoś dowiem, to dam ci znać.
Odetchnęłam z ulgą, ale nie na długo. Wieści, jakie przyniósł Leszek z komisariatu były wprost szokujące. Gdy tylko wszedł do domu, poznałam po jego minie, że stało się coś złego.
– Mów – ponagliłam go. – O co chodzi?
– Policja dostała anonimowe zgłoszenie, że nasza córka jest zaniedbywana! – powiedział ciężkim głosem. – I że jestem wyrodnym ojcem.
– O Boże, co ty mówisz? – jęknęłam i poczułam, że tracę grunt pod nogami. – Przecież to jest jakaś niedorzeczność – potrząsnęłam głową.
– Tak, ja to wiem i ty to wiesz... Ale policja musi przeprowadzić dochodzenie, pomimo że to był anonim, ktoś do nich dzwonił – usiadł ciężko za stołem.
– I tak uwierzyli od razu? – trudno mi było to zrozumieć.
– Uwierzyli czy nie uwierzyli, sprawdzić muszą – odparł Leszek.
To była jakaś paranoja
Ale panowie z policji bardzo poważnie prowadzili swoje śledztwo. Nie tylko my byliśmy przesłuchiwani, ale i nasze dzieci zostały dokładnie przebadane przez policyjnego psychologa. Pytali nas o jakieś dziwne rzeczy, na przykład o to, dlaczego mąż upiera się przy częstym spędzaniu czasu z dzieckiem. Jakby było w tym coś nienormalnego! Albo czy często zostawiam Julkę samą z Leszkiem. No pewnie, że ją zostawiam, przecież był jej ojcem! Dla mnie te pytania były śmieszne i niedorzeczne, ale policjanci traktowali je z całą powagą. Przeprowadzili też śledztwo w szkole Kuby, rozmawiali z sąsiadami. Przeżyliśmy taki wstyd i upokorzenie, jak nigdy dotąd.
Z tego wszystkiego musiałam wziąć urlop, żeby to jakoś ogarnąć. Do głowy nam nie przychodziło, kto mógł donieść na policję o czymś tak okropnym i nieprawdziwym. To był dla nas istny koszmar. Sama nie wiem, jak przetrzymałam tamte dni. Nie było łatwo znosić głupawe spojrzenia i uśmieszki naszych sąsiadów oraz nauczycielek w szkole, rodziców innych dzieci. Do tego musiałam wspierać męża, który był o krok od załamania nerwowego. Jakiś czas później zadzwoniła do mnie siostra. Ona nic nie wiedziała o naszych kłopotach (nie było się czym chwalić) więc sądziła, że jedynym naszym kłopotem jest nieobecność pani Krysi.
– Wiesz, spotkałam ją dzisiaj na mieście – powiedziała. – Spytałam ją, co się dzieje, że tak was zostawiła, a ona na to, że jest chora – słyszałam w głosie Zośki podenerwowanie. – Ale wcale na chorą nie wyglądała, raczej speszona jakaś taka była i uciekła, zanim zdążyłam ją zapytać, dlaczego do ciebie nie dzwoni.
W tym momencie coś mnie tknęło. Przypomniałam sobie tamten grymas Krystyny, to jej złe spojrzenie, jakim obrzuciła mnie i Leszka, gdy wróciliśmy rankiem z motelu. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że ona patrzyła na nas z wielką niechęcią, zazdrością… Że też nie uświadomiłam sobie tego wcześniej. I w tej chwili byłam już niemal pewna, że to ona zadzwoniła na policję z tym niedorzecznym oskarżeniem. Powiedziałam o swoich podejrzeniach mężowi, ale on nie bardzo dawał się przekonać.
– To niemożliwe – miał wątpliwości. – Traktowaliśmy ją dobrze, ona też była dla nas życzliwa.
– Intuicja mi mówi, że to jej sprawka – upierałam się przy swoim. – I dowiem się, dlaczego to zrobiła.
Poprosiłam Zosię, żeby podała mi adres Krystyny. Pojechałam tam pod pretekstem zawiezienia jej drobiazgów, jakie u nas zostawiła, kubka, pantofli, parasola... Zaparkowałam samochód za zakrętem, bo nie chciałam, żeby mnie przypadkiem dostrzegła z okna. Przebiegłam szybko pod bramę i już miałam nacisnąć guzik domofonu, gdy drzwi się otworzyły, bo wychodził z nich jakiś mężczyzna z psem.
Wbiegłam na górę
A potem dzwoniłam do drzwi tak długo, dokąd mi ich nie otworzyła. Pani Krystyna stała chwilę w drzwiach, patrzyła na mnie nieufnie, wyglądała na przestraszoną.
– Chyba powinnyśmy porozmawiać – powiedziałam spokojnie, chociaż wszystko się we mnie gotowało. – No i przywiozłam pani rzeczy, pewnie są potrzebne, a nie mogę się do pani dodzwonić.
– Chora jestem – odburknęła, nie patrząc mi w oczy. – Niepotrzebnie się pani fatygowała…
– Wpuści mnie pani do środka, czy tak będziemy rozmawiać na korytarzu? – spytałam dość głośno, tak, żeby mnie było słychać w sąsiednim mieszkaniu.
Nie zamierzałam się już wcale certolić z tą kobietą.
– A przyjechałam, bo to, co pani zrobiła, jest niegodziwe… – mówiłam coraz głośniej.
Odsunęła się, wpuszczając mnie do mieszkania. Ale weszłam tylko do przedpokoju... Żeby załatwić to, z czym do niej przyszłam, nie musiałam wchodzić do pokoju.
– Nie mogłam już opiekować się Julką, bo jestem chora – powiedziała Krystyna szybko, jakby nie chciała mnie dopuścić do głosu.
– I na pewno już się pani nie będzie nią opiekować – znowu podniosłam głos. – Ale czy pani zdaje sobie sprawę z tego, że mogła nam zniszczyć życie tym donosem? Ty głupia kobieto! – byłam na nią tak wściekła, że przestałam panować nad sobą.
– Nic nie wiem o żadnym donosie – zaczęła, ale ja szybko jej przerwałam.
– Policja pokazała nam numer telefonu! – krzyknęłam, napierając na nią.
Chciałam ją sprowokować i blefowałam, nie dać jej czasu na myślenie.
– To niemożliwe – podniosła na mnie przestraszony wzrok. – Dzwoniłam z zastrzeżonego numeru… – zająknęła się i gwałtownym ruchem zakryła ręką usta. – To znaczy…
– To znaczy, perfidnie oskarżyła pani mojego męża o tak podłą rzecz – aż tchu mi zabrakło. – Ale co myśmy pani takiego zrobili, żeby aż tak się na nas mścić?
I wtedy pani Krystyna zachwiała się i gdybym jej nie podtrzymała, pewnie by upadła. Zaczęła szlochać histerycznie, spazmatycznie łapała powietrze, jakby się dusiła.
– Nic mi nie zrobiliście – szeptała urywanym głosem. – Ale wy się tak kochacie, mąż wciąż panią całował i przytulał i te kolczyki takie drogie pani dał. A mój mąż na naszą rocznicę znalazł sobie młodszą babę! Ja pani tak zazdrościłam…
– I dlatego go pani oskarżyła? – patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Była pani taka szczęśliwa – płakała coraz głośniej. – Nienawidziłam was! Chciałam, żebyście cierpieli, żeby się między wami popsuło, żeby pani uwierzyła, że on jest złym ojcem.
Nie mogłam tego słuchać
Ta kobieta była chora z nienawiści do swojego męża. I tę nienawiść przelała na nas, zwłaszcza na Leszka. I chciała zniszczyć nasze małżeństwo, tak jak zrobił to jej mąż z ich życiem.
– Powinna się pani leczyć – popatrzyłam na nią ze współczuciem.
Bo ona miała już tylko tę swoją nienawiść, a ja… Ja wciąż miałam jeszcze wszystko – dom, kochającego męża, dzieci. Odwróciłam się i czym prędzej wyszłam z jej mieszkania.
– Nic mi nie udowodnicie! – krzyknęła jeszcze za mną.
Nie odezwałam się już, ani nawet nie odwróciłam. Wyjęłam tylko z kieszeni płaszcza swoją komórkę i wyłączyłam dyktafon. Miałam nagrane już wszystko to, czego potrzebowałam, żeby przekonać policję, by zamknęła swoje absurdalne śledztwo. I żeby już więcej nie włazili ze swoimi buciorami w nasze najbardziej prywatne, intymne sprawy. Mój mąż był niewinny i to nagranie powinno ich o tym przekonać.
Siebie samej nie musiałam przekonywać. Ja wiedziałam od samego początku, że to całe oskarżenie jest jednym wielkim kłamstwem. A tej chorej z nienawiści kobiecie nigdy nie udałoby się zniszczyć naszego szczęścia. I niby nie powinnam do niej nic czuć, poza złością i niechęcią, a jednak było mi jej żal…
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”