„3 lata temu w wypadku zginęła moja przyjaciółka. Ja żyję i to moja kara, bo prowadziłam ten cholerny samochód”

kobieta, która obwinia się o śmierć przyjaciółki fot. Adobe Stock, kite_rin
„To był wypadek. Byłyśmy zaledwie 2 km przed domem. Jechałam powoli, licznik zatrzymał się przy 50 km/h. Nagle z podporządkowanej drogi wyjechał rozpędzony jeep. Daga zginęła na miejscu. Może gdybym wykonała jakiś manewr, może gdybym gwałtownie skręciła? Może wtedy bym ją uratowała? Może, może…”.
/ 20.09.2021 10:39
kobieta, która obwinia się o śmierć przyjaciółki fot. Adobe Stock, kite_rin

Jutro miną dokładnie trzy lata od dnia, który zmienił wszystko. Podzielił moje życie na dwie części – na „wcześniej” i „teraz”. Wcześniej byłam wesoła, energiczna, uśmiechnięta. Miałam przyjaciół, plany i marzenia. Rozpoczęłam nową pracę, szukałam pomysłu na wakacje. Teraz jest moim przekleństwem. Wegetacją. Z domu wychodzę tylko do pracy, ale tam jestem anonimowa. Siedzę sama w swoim biurze, robię, co muszę, i wracam do siebie.

Z nikim nie rozmawiam, nigdzie się nie zatrzymuję

Jedynie co drugi dzień idę do sklepu po chleb, masło, kawałek wędliny. Odcięłam się od rodziny, przyjaciół, znajomych. Nie mam żadnych planów, żadnych perspektyw. Nic mi się nie chce. Nie myślę, nawet nie płaczę. Po prostu siedzę. Nauczyłam się działać automatycznie. Pobudka, toaleta, ubieranie, praca, zakupy, jedzenie, siedzenie w fotelu i bezmyślne gapienie się w telewizor, kolacja, spanie. I tak każdego dnia.

Ale jutro będzie trzecia rocznica. Nie da się nie myśleć. Nie da się nie czuć. Wszystko wraca… To był piątek. Po pracy poszliśmy ze znajomymi do knajpki na obiad. Umówiliśmy się na wieczór, chcieliśmy zajrzeć do nowo otwartego klubu w pobliskim miasteczku. Co tydzień ktoś inny był kierowcą. Tym razem wypadło na mnie. Około dwudziestej wsiadłam w samochód i zaczęłam „zbierać” znajomych z ich domów. Trzymaliśmy się w piątkę, więc akurat mieściliśmy się do samochodu.

Od kilku lat niezmiennie ten sam skład: ja, moja najlepsza przyjaciółka Daga, Karolina, jej chłopak Grzegorz i jego brat Maciej. Czasem dochodziła aktualna dziewczyna Macieja bądź jakiś chłopak. Impreza była bardzo udana. Dochodziła czwarta rano, kiedy zaczęliśmy się zbierać. Jak zawsze rozwoziłam wszystkich po domach. Dagmara mieszkała najbliżej mnie, więc ją odstawiałam na końcu. Zostałyśmy już same, kiedy ostro wstawiona Daga oznajmiła:

– A ty wiesz, kochanie, że ja cię uwielbiam? Jakbym była mężczyzną, to od razu bym się za ciebie wzięła!

Zaczęłam się śmiać. Znałam ten jej pijacki bełkot już na pamięć. Ile razy słyszałam podobne wyznania? Byłyśmy nierozłączne od podstawówki. Daga znała wszystkie moje sekrety, każdy sukces i porażkę. A ja jej. Razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, pierwsze pocałunki, związki, rozstania, maturę, studia. Nie było na świecie drugiej osoby, która byłaby mi tak bliska, jak ona.… Jechałam i myślałam, jakie to szczęście, że mamy siebie, kiedy usłyszałam potężny huk. A potem była pustka.

Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam mamę. Płakała

Kiedy spróbowałam otworzyć oczy, poczułam ogromny ból w klatce piersiowej. Zewsząd raziły mnie światła. Nade mną stały jakieś osoby, nie kojarzyłam ich twarzy. Chciałam coś powiedzieć, spytać, ale poczułam straszne zmęczenie I znów cisza i pustka. Kiedy kolejny raz spróbowałam otworzyć oczy, poszło mi nieco lepiej.

– Pani Aniu, słyszy mnie pani? Pani Aniu, proszę otworzyć oczy.

Nade mną stało kilka osób, raziły mnie światła, więc nie widziałam dokładnie ich twarzy, ale mieli fartuchy, więc zorientowałam się, że to lekarze.

– Pani Aniu, jest pani w szpitalu, miała pani wypadek. Proszę dać mi sygnał, jeśli mnie pani słyszy.

Zamrugałam powiekami.

– Bardzo dobrze. Czy pamięta pani, co się stało?

Nie pamiętałam. Nic nie pamiętałam. Spróbowałam przeszukać zakamarki swojej pamięci. Impreza, przyjaciele, droga, Daga, huk… Jeszcze kilka razu próbowałam się obudzić, coś sobie przypomnieć. Nie było to jednak łatwe. Kiedy wreszcie w miarę odzyskałam świadomość, zobaczyłam nad sobą płaczącą mamę. To był wypadek. Byłyśmy zaledwie dwa kilometry przed domem. Jechałam powoli, licznik zatrzymał się przy pięćdziesiątce. Zresztą wszyscy zawsze śmiali się, że mnie to i rowerem dałoby się wyprzedzić. Nagle z podporządkowanej drogi wyjechał rozpędzony jeep.

Pocieszenia zawsze szukałam u Dagi. Do kogo mam teraz iść?

Dagmara zginęła na miejscu. Podobno była strasznie okaleczona, zresztą nie znam dokładnych szczegółów. Ja miałam złamaną nogę i dwa żebra, pęknięte płuco. Przeszłam operację, kilka dni leżałam w śpiączce. Potem się obudziłam i… nic już nie było ważne. Skupiłam się tylko na tych trzech słowach. Świdrowały mój mózg, krzyczały mi w głowie: Dagmara nie żyje! Nic się nie liczyło – ani słowa mamy, że to nie moja wina, ani zapewnienia policji, że sprawca trafi do więzienia na wiele lat, ani tłumaczenia adwokata, że powinnam domagać się od niego wysokiego odszkodowania.

Ani nawet rodzice Dagi, którzy do tej pory byli dla mnie niemal tak bliscy, jak moi… Odwiedzili mnie, kiedy wyszłam już do domu. Wyglądali strasznie, widać było, że są załamani. Nie dziwię się, w końcu stracili jedyne dziecko. Jej mama przytuliła mnie, a tata powiedział tylko:

– Przykro mi, dziecko, że musisz przez to wszystko przechodzić. To nie twoja wina, pamiętaj.

Te słowa mi jednak nie pomogły. Ani wtedy, ani dziś. Od trzech lat żyję w poczuciu winy

Chociaż słowo „żyję” nie jest odpowiednie. Wegetuję, trwam, istnieję, po prostu jestem. Nic ponad to. Nie mam się komu wypłakać, nie mam z kim porozmawiać. Normalnie poszłabym do Dagi, ale jej już nie ma. Nie ma i nie będzie. Wiem, że jechałam prawidłowo. Ale może mogłam coś zrobić? Gdybym była bardziej czujna, zauważyłabym tego wariata wcześniej i mogłabym zareagować? Zwolnić, odbić, zatrąbić? Może gdybym wykonała jakiś manewr, może gdybym gwałtownie skręciła? Może wtedy bym ją uratowała? Może, może…

Nie wiem i już nigdy się tego nie dowiem. Ale wyrzuty sumienia będą mnie męczyły już do końca życia. Czas nie ukoi bólu, nie wypełni pustki po Dadze, nie zabliźni ran. Nie sprawi, że choć na chwilę zapomnę o tym, że zabiłam najlepszą przyjaciółkę.

Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie

Redakcja poleca

REKLAMA