Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz Grażyna powiedziała, że czasami słyszy w głowie głos innej kobiety, który wydaje jej polecenia. Wracała na przykład ze sklepu i tłumaczyła, że nagle jej drugie ja zapragnęło mieć „to cudo z wystawy”, i nie mogła się opanować. Albo koniecznie chciało zjeść to ciastko. Albo przeczytać książkę zamiast odkurzać. Owo drugie „ja” traktowałem jako wygodną wymówkę, którą stosują kobiety, gdy wpadną w zakupowy szał. A na pewno nie traktowałem tego poważnie, to znaczy nie doszukiwałem się w słowach żony jakiegokolwiek głębszego znaczenia.
Jesteśmy po ślubie dziesięć lat i wciąż się kochamy jak kiedyś
Nie mamy dzieci, oboje jakoś nie odkryliśmy w sobie rodzicielskich skłonności, więc i pod tym względem się dobraliśmy. Wydawało mi się, że w szczęściu i zgodzie dożyjemy do emerytury. Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak, pojawił się pewnego czerwcowego dnia, gdy po zakupach weszliśmy na kawę do kawiarni. Usiedliśmy przy stoliku – i wtedy dwóch siedzących w pobliżu facetów przywitało Grażynę jak dobrą znajomą.
Żona nie zareagowała, a gdy spytałem, skąd ich zna, odparła, że w ogóle ich nie zna. I wyglądała na szczerze zaskoczoną ich uśmiechami i machaniem dłońmi. Pomyślałem, że pewnie jest podobna do jakiejś kobiety, którą tamci znają, i wyrzuciłem to zdarzenie z pamięci. Kilka tygodni później na drzwiach naszej klatki schodowej pojawiła się informacja, że wkrótce będą zbierane mało używane rzeczy dla osób biednych. Przejrzałem swoją szafę, a potem spytałem Grażynę, czy ona ma coś, co chciałaby oddać.
– Nie wiem. Nie mam czasu. Zobacz w mojej szafie, czy coś się nada – powiedziała, nie unosząc głowy znad rachunków.
Jak zwykle pracowała wieczorami, gdy nie wyrabiała się w dzień. Zajrzałem do jej szafy, ale miałem wrażenie, że wszystkie te rzeczy nosi. A potem zajrzałem do szafy w pokoju gościnnym, której wcześniej nigdy nie miałem potrzeby otwierać. I wtedy wypadła na mnie cała masa różnych rzeczy – ubrań, torebek, butów, bielizny. Większość miała jeszcze nieodcięte metki, a ich styl i kolorystyka kompletnie kłóciły się z gustem Grażyny. Może dlatego ich nie nosiła – pomyślałem. Tylko po co je kupowała? A kiedy zobaczyłem ceny na metkach, zbaraniałem – jakim cudem było ją na nie stać? Od razu pokazałem ubrania Grażynie, ale ona zrobiła wielkie oczy.
– To nie moje!
– A czyje, może tej drugiej kobiety? – powiedziałem zdenerwowany.
No bo naprawdę – mieliśmy kredyt na głowie, ledwo udawało się nam go spłacać, a ona kupuje buty za siedemset złotych!
No i wybuchła awantura, pierwsza tak wielka w naszym małżeństwie
Grażyna oskarżała mnie, że podejrzewam ją nie wiadomo o co, ja ją – że może kradnie, a może ma bogatego kochanka (potem przepraszałem ją za te słowa, bo wcale tak nie myślałem). Ona z kolei upierała się, że to może jej podświadomość kupuje te rzeczy, bo ja nic jej nie kupuję, twierdząc, że nas nie stać.
– Grażyna – powiedziałem wreszcie zdesperowany. – Nie chodzi o to, dlaczego to kupujesz, tylko skąd masz pieniądze?
Patrzyła na mnie zagubiona.
– W ogóle nie wiem, o czym mówisz – powiedziała. – Nie pamiętam, żebym kupowała to wszystko. To na pewno nie ja. Nie za dwa tysiące miesięcznie pensji.
– No właśnie. Skąd masz pieniądze na te wszystkie markowe ciuchy?!
Patrzyliśmy na siebie, na szpilki, na bluzki po czterysta złotych i staniki po dwieście. Co najciekawsze, niektóre z ubrań bez metek nosiły ślady używania. Ale nigdy ich na żonie nie widziałem. Patrzyłem na Grażynę, która bezradnie przekładała ciuchy, i myślałem, że albo coś się tu dzieje dziwnego, albo ożeniłem się z genialną aktorką. Wiedziałem jedno – nie mogłem tego tak zostawić. Zacząłem uważnie obserwować swoją żonę. Niemal od razu zauważyłem coś dziwnego – sprawa drogich ciuchów, która zaprzątała moje myśli, jakby całkowicie wyparowała z umysłu Grażyny.
Następnego dnia zachowywała się całkiem normalnie. I nawet zdziwiła się, czemu ja jestem taki sztywny. Jakby tej kłótni w ogóle nie było. Wziąłem urlop w pracy i zacząłem Grażynę śledzić. Ona pracowała z domu jako księgowa. Zawsze dziwiłem się, że skoro pracuje całymi dniami i wieczorami, to musi mieć mnóstwo zleceń – tylko słabo płatnych. Po dwóch dniach siedzenia w aucie niedaleko domu odkryłem, że moja żona wkrótce po tym, jak ja wychodzę do pracy, też wychodzi.
Trzy razy w tygodniu, ubrana w te drogie ciuchy z szafy w gościnnym
I wraca tak, żeby zdążyć przed moim przyjściem z pracy. Czasami wracała później, bo, jak mówiła: „była na zakupach, z koleżankami, w kinie, żeby się odprężyć”. Po dwutygodniowej obserwacji wyszło mi, że raz była w kinie, dwa razy na zakupach, gdzie płaciła jakąś kartą. Według mojej wiedzy miała tylko kartę do naszego wspólnego konta, i jak sprawdziłem, tych pieniędzy nie brała, znaczy miała jakieś inne konto, co bardzo mnie zaniepokoiło.
Poza tym jeździła w dwa miejsca. Jedno to była stara kamienica w centrum, a drugie – bar dla kierowców tirów na granicy miasta, przy trasie wylotowej. Wstępu do kamienicy bronił cerber w postaci strażnika w recepcji.
– Przepraszam, właśnie weszła tu drobna szatynka w czerwonym płaszczu. Dokąd poszła? – spytałem cerbera. Popatrzył na mnie spod oka.
– Nie odpowiadam na takie pytania.
– A może mi pan powiedzieć, do kogo należy ten budynek?
– A jest pan upoważniony do zadawania takich pytań? Sąd? Prokuratura?
Był nie do przejścia. Grażyna spędziła w tym domu cztery godziny. Gdy wyszła, wezwała taksówkę i wróciła do domu. Kiedy ja „wróciłem z pracy”, obiad stał na stole, a moja żona opowiadała, że jest już taka zmęczona robotą, a ma jeszcze cały stos rachunków do sprawdzenia… Przyznaję się bez bicia – wrzuciłem żonie do herbaty tabletkę nasenną. Kiedy twardo zasnęła, przeszukałem jej torebki, szuflady, szafy. Niestety, nie znalazłem podejrzanych kart kredytowych czy czegoś w tym stylu. Gdyby nie ciuchy w szafie w gościnnym pokoju, nie byłoby śladu po jej drugim życiu.
Chwila! Grażyna nie jest prostytutką. To jakaś pomyłka!
Drugie miejsce, dokąd Grażyna jeździła raz w tygodniu – bar „Zorza”– napawał mnie jeszcze większym niepokojem. Przyjeżdżała tam około południa i zostawała do dziewiątej wieczorem. To było w piątki, a mnie wmawiała, że ma wówczas mordercze ćwiczenia w siłowni i na fitnessie. Nie dziwiłem się, gdy mówiła, że jest cała obolała i wykończona. Szybko szła spać.
Przez całe lata nie podejrzewałem, że może nie mówić mi prawdy… Kiedy zobaczyłem, dokąd naprawdę jeździ, przez chwilę myślałem, że dorabia sobie jako kelnerka. I stąd ma pieniądze na ciuchy. Tylko czemu mi o tym nie mówiła? Ale kiedy wszedłem tam w drugim tygodniu mojej detektywistycznej pracy, na sali jej nie było. Zamówiłem zupę i siadłem w kącie, przyglądając się klientom, zazwyczaj kierowcom. Spytałem kelnerkę, czy zastałem Grażynę. Spojrzała na mnie bez zrozumienia.
– Szatynka, przyjechała tu o dwunastej. W zielonej sukience, ze złotą torbą.
– A, pan do Esmeraldy – rzuciła i natychmiast zamiast uprzejmego zainteresowania okazała mi żywą niechęć. – Obawiam się, że jest zajęta. Może pan wybrać inne dziewczyny – i skinęła głową w bok.
Wtedy je zobaczyłem – trzy kobiety wiadomej profesji siedziały przy stoliku w głębi. Jedna z nich właśnie wstawała i wychodziła na zaplecze z klientem. Dwie jeszcze czekały. Nie byłem w stanie się ruszyć. Doskonale zrozumiałem insynuacje kelnerki, ale to nie mogła być prawda. Nie mogła. Z drugiej strony – jaka kelnerka zarabia tyle, żeby ją było stać na markowe ubrania i buty?
Siedziałem tak jeszcze z pół godziny, niemal sparaliżowany, przez głowę przelatywały mi scenki z naszego życia małżeńskiego – jakbym patrzył na film o życiu obcych mi ludzi, dostrzegając z zewnątrz to, czego nie dało się dostrzec od wewnątrz. I przysięgam wam – nadal nie widziałem gry ani oszustwa w zachowaniu mojej ukochanej żony. A potem wyszła z zaplecza, a z nią jakiś facet. Nie wyglądał na tirowca. Wyszła, poprawiła włosy i schowała zwitek banknotów odwiecznym ruchem kobiet – za stanik między piersi. Wstałem sztywno i podszedłem do niej.
– Grażyna, wracamy do domu – powiedziałem do niej.
Spojrzała na mnie. Obojętnie. Spokojnie. Bez śladu rozpoznania.
– Słucham?
– Wracamy do domu – podniosłem głos. Sam czułem, że drży na granicy histerii.
– Esme – odezwał się z boku jakiś męski głos. – Znasz gnojka?
Żona obejrzała mnie od stóp do głów.
– Pierwszy raz widzę. I jestem już umówiona – powiedziała do mnie. – Jak chcesz skorzystać, to się zapisz w kolejkę – po czym odwróciła się i zniknęła na zapleczu.
– S*** – powiedziała jedna prostytutka siedząca przy stoliku do drugiej. – Wszystko szło dobrze, aż się ta wywłoka pojawiła. Gra wielką damę. Wiesz, ciuchy, „ę”, „ą” „bułkę przez bibułkę”. Szef ją zatrudnił, chociaż nie było już dla niej w grafiku miejsca. Bo ściąga bogatszych. Wpada raz w tygodniu, i zabiera najlepszą klientelę. Esmeralda, se imię wybrała! Pewnie stary nie może jej dogodzić, to sobie tu poprawia.
Te słowa wreszcie wybudziły mnie z paraliżu. Przyznaję – dostałem jakiegoś szału
Zacząłem coś krzyczeć, chyba wołałem żonę, kląłem, chciałem pójść na zaplecze i wywlec stamtąd Grażynę, porozwalałem stoliki, powywracałem krzesła. Obezwładnili mnie ochroniarze tego przydrożnego burdelu i wyrzucili na zewnątrz. A potem mnie pobili. Straciłem ząb, miałem zwichniętą szczękę, więc nie mogłem zadzwonić na policję. Ledwo dojechałem na pogotowie. Jak się mną lekarze zajęli, straciłem przytomność. Obudziłem się nad ranem w szpitalu. Pierwsze, co zobaczyłem, to swoją żonę, która spała na krześle obok mojego łóżka. Była ubrana w swoje zwykłe rzeczy. Na twarzy nie miała grama makijażu…
Grażyna zaprzeczyła, że kiedykolwiek bywała w prywatnej kamienicy w centrum miasta (gdzie według policji znajduje się luksusowa agencja towarzyska dla bogatej klienteli). Upierała się też, że nigdy nie była w barze dla tirowców. Kiedy ją tam dwa dni później przywiozłem, twierdziła, że nikogo nie poznaje, choć wszyscy poznali ją. Jedna z dziewczyn wiedziała nawet o myszce, jaką moja żona miała wysoko po wewnętrznej stronie uda. Podobno widziała ją, kiedy we dwie zabawiały się na życzenie dobrze płacącego klienta. Nikt się chyba nie zdziwi temu, że w końcu zdecydowałem się zaangażować w sprawę lekarzy psychiatrów. Moja żona zgodziła się poddać obserwacji:
– Żebyś już raz na zawsze przestał wydziwiać i wymyślać – powiedziała. – Ale musisz wiedzieć, że czuję się urażona do głębi twoim brakiem zaufania. Kocham cię i nigdy cię nie zdradziłam. Nie jestem dz*** i nie zarabiam żadnych gór pieniędzy. I nie mów mi znów o tych ciuchach i karcie kredytowej, którą znalazłeś w jakiejś torebce, bo ta torebka nie należy do mnie! Może to ty potrzebujesz leczenia, Maciek.
Po kilkutygodniowej obserwacji podekscytowani lekarze zidentyfikowali u mojej żony wyjątkowo rzadką przypadłość mnogiej osobowości, czyli rozdwojenie jaźni.
– Widzi pan – tłumaczył mi psychiatra – to jest tak, jakby w ciele pańskiej żony tkwiły dwie różne osoby, które nie mają pojęcia o swoim istnieniu. Zdarzały się przypadki, że w jednym ciele istniało po kilka osobowości, które co jakiś czas w sprzyjających okolicznościach przejmowały kontrolę na ciałem. Wtedy dominująca osobowość miała zaniki pamięci i upływu czasu, a jednocześnie jakby tego nie zauważała, nie przyjmowała do wiadomości. Jakby uznała, że tak powinno być. U pana żony są dwie: jedna cicha, trochę przestraszona, niepewna siebie i przez to przestrzegająca wszystkich konwenansów, które zakotwiczały ją w życiu codziennym. To drugie „ja” jest przeciwieństwem pierwszego. W skórze Esmeraldy była wyuzdana, przebiegła, wybuchowa i wulgarna. Skąd się to wzięło? To pokłosie dzieciństwa. Czy pan wie, że pana żona była jako małe dziecko molestowana przez mężczyzn ze swojej rodziny? Brata, wuja, a może i ojca… ale to doświadczenie jest tak wyparte, że podczas seansów hipnotycznych, jakie przeprowadziliśmy, widać tylko cień jeszcze jednej traumy. Co gorsza, matka jej nigdy nie pomogła. Gdy pana żona miała osiem lat, trafiła do szpitala z obrażeniami ciała i w stanie psychicznego stuporu. Kiedy ją z tego wyprowadzono, niczego nie pamiętała. To zapewne właśnie wtedy w jej umyśle zakiełkowała ta druga osobowość, która poniekąd kontynuuje życie, do jakiego zmusili ją mężczyźni, gdy była dzieckiem.
Nie znałem historii dzieciństwa Grażyny. Powiedziała, że wychowywała się w domu dziecka, i nie pamięta, co było wcześniej. Kochałem ją i nie dopytywałem. Co było, a nie jest… mówi się. Niesłusznie. Nasza przeszłość nigdy nie znika bez śladu. Zawsze pozostawia ślad, nawet jeśli wydaje się, że całkiem o niej zapomnieliśmy.
Co dalej? Psychiatrzy za pomocą seansów hipnozy próbują sprawić, aby Grażyna przypomniała sobie wydarzenia ze swojego dzieciństwa, żeby zaakceptowała je i przepracowała. Tylko na końcu tej drogi moja żona stanie się jednością, a tamta osobowość, która wyrosła na bólu, strachu i wstydzie, rozpłynie się w niebycie.
Czytaj także:
Jestem po 40-tce, ale to nie powstrzymało zwyrodnialca. Dorzucił mi pigułkę gwałtu i wykorzystał
Wyścig szczurów mnie wykańczał. Porzuciłam karierę w prokuraturze, bo ile można być jeleniem?
Krzyżyk nałożony przy Komunii chronił mnie przed złem. Gdy go zdjęłam, opętał mnie demon