„Podczas operacji przeszczepu serca, przeżyłem śmierć kliniczną. Wiem, jak wygląda śmierć”

mężczyzna, który przeżył śmierć kliniczną fot. Adobe Stock, mellevaroy
„– Kim jesteś? – Jestem twoim dawcą – zaśmiała się wesoło. – Już wiem, jak jest po śmierci, i już się nie boję. Jeśli mam być szczera – zachichotała rozbawiona – wszystko to przewidziałam. Już stałam nad tą studnią”.
/ 10.09.2021 12:31
mężczyzna, który przeżył śmierć kliniczną fot. Adobe Stock, mellevaroy

Postanowiłem zanotować wszystko, co przytrafiło mi się przed rokiem. Muszę to zrobić choćby dla tamtej dziewczyny, której imienia nigdy nie poznałem… Umierałem każdego dnia po trochu. Gasłem niczym dopalająca się świeca.

Uratować pana może już tylko przeszczep serca – powiedział lekarz. – Może zdarzy się cud. Jest pan na szczycie listy, ale jeszcze musi być zgodność między panem a dawcą. Trzeba czekać.

Patrząc, jak odchodzi, pomyślałem, że chciałbym być teraz na jego miejscu. Wyjść ze szpitalnej separatki i zapomnieć o facecie, który został za jego plecami, o tym grubasie podłączonym do urządzeń wspomagających życie. Szczęściarz. I wtedy dotarło do mnie, że na stan, w jakim się znajdowałem, zapracowałem sobie trzydziestoma latami beztroskiego, lekkomyślnego życia. Potem powtórzyłem te słowa głośno, żeby zagłuszyć jednostajne pikanie „szafki”, z którą łączyły mnie liczne przewody na przyssawkach.

– Sam jesteś sobie wszystkiemu winien. W końcu seria zawałów po dziesiątkach lat opychania się golonkami, nadmierne picie alkoholu plus sercowe emocje związane z dwoma rozwodami zrobiły swoje. Jeśli do tego dodać trzydzieści papierochów dziennie – zacząłem znowu mówić głośno sam do siebie – to wychodzi, że dostałeś od losu sprawiedliwy wyrok.

Choćby jednak wyrok był nie wiedzieć jak sprawiedliwy, to i tak cholernie bałem się śmierci

W końcu miałem dopiero pięćdziesiąt lat. Mój ojciec dożył dziewięćdziesięciu pięciu i na dzień przed odejściem jeszcze łyknął kieliszek wina i wypalił do połowy ulubionego papierosa. Tylko że kiedyś, jak mawiał, ludzie byli ulepieni z innego, mocniejszego materiału.

– Albo, synu, umierałeś w wieku dwudziestu, trzydziestu lat, albo męczyłeś się przez całe życie jak ja.

Jeszcze dziś słyszę te słowa, które staruszek wypowiadał z sarkazmem, tak że nie wiedziałem, czy się skarży, czy też kpi. Najwidoczniej ja nie byłem ulepiony z dobrego materiału. Chociaż wszystko wskazywało na to, że powinienem dożyć sędziwego wieku. Mama też żyła długo, odeszła w wieku osiemdziesięciu dwóch lat. Tylko że ja byłem artystą wiecznie niezadowolonym z tego, co ma, stale uciekającym przed rzeczywistością.

Najpierw pryskałem w ramiona kobiet. Te, które potrafiły ze mną wytrzymać dłużej niż pół roku, zaciągały mnie do urzędu stanu cywilnego. Takie szalone spotkałem na swojej drodze tylko dwie i czasami myślę, że o te dwie za dużo. Każda próbowała mnie „wystrugać” na miarę swoich potrzeb.

Nie szkoda ci, że już nie wrócisz między ludzi?

Od obu uciekłem i przed obiema musiałem długo się ukrywać w obawie, że przegryzą mi gardło z wściekłości. Kiedy trafiłem do szpitala, już tylko starałem się zająć swoje myśli wspomnieniami, narzekaniem, wydziwianiem i doszukiwaniem się rogów diabelskich na swojej głowie. Żeby tylko nie myśleć o słabnącym z dnia na dzień sercu.

Nie obiecywałem sobie, że jak wyzdrowieję, to już będę dobrym, uczciwym i porządnym człowiekiem. Wiedziałem natomiast, że jeśli wyzdrowieję, będę cieszył się życiem i żył trochę jak mnich. Golonka, alkohol i papierosy nie wchodziły w grę. Chyba że pewnego dnia takie życie mi się znudzi. Wtedy przestanę brać proszki stabilizujące bariery immunologiczne w moim organizmie. Tak, wówczas dość łatwo będzie popełnić samobójstwo.

– Cholera, dlaczego takimi idiotyzmami zawracam sobie głowę?

Pikanie maszyny przyśpieszyło, a ja pomyślałem, że nie powinienem się denerwować, gdyż mogę nawet nie dożyć chwili, gdy mógłbym rozważać ewentualność odebrania sobie życia za pomocą golonki. Sen przyszedł nieoczekiwanie. Zawsze takiego się bałem. Był jak śmierć. Zamykał oczy i przestawałem być. Obudziło mnie dotknięcie czyjejś dłoni. Otworzyłem oczy. Obok mnie stał lekarz.

– Mamy dla pana serce.
– O cholera – wyrwało mi się.
– Musi pan jeszcze podpisać dwa dokumenty i… Właściwie wszystko jest już przygotowane. Powiadomiliśmy pańską siostrę. Już jedzie do szpitala.
– Myśli pan, doktorze, że… – nie dokończyłem, ale on wiedział, o co pytam.
– Bez obaw, na pewno wszystko się uda.

Godzinę później zapadłem w kolejny sen, tym razem farmakologiczny. I po raz pierwszy w życiu śniłem. Stałem przy studni i wspierałem się dłońmi o cembrowinę. Pochyliłem się nad studnią, żeby krzyknąć „echo”. Jednak zamiast lustra wody zobaczyłem siebie samego na stole operacyjnym. Miałem rozchylone żebra i wyjęte serce. Wyglądałem jak otwarta kobieca torebka, z której właścicielka usunęła wszystkie przedmioty, czyli idiotycznie.

W ruchach lekarzy nie zauważyłem pośpiechu. Pracowali powoli i systematycznie. To nie była ich pierwsza operacja. Na ustach i nosie miałem maskę tlenową, do moich przedramion były podłączone przewody, które tłoczyły we mnie krew.

– Nie oszczędzałeś się w życiu – usłyszałem głos; jakaś młoda kobieta stanęła obok i również pochyliła się nad studnią.

Zerknąłem w bok. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Długie kasztanowe włosy, twarz regularna, usta pełne, oczy brązowe. W dziesiątkach takich dziewczyn kochałem się, jak miałem dwadzieścia parę lat. Wiele z nich uwiodłem, albo one bawiły się mną, dopóki nie porzuciły. Wet za wet. Raz byłem zwycięzcą, raz pokonanym. Ale to było tak dawno, że wszystko wydawało się niemal nierealne.

– Kim jesteś?
Jestem twoim dawcą – zaśmiała się wesoło.

Nie byłem zdziwiony odpowiedzią. Przyjąłem ją jak coś normalnego, jakbym oczekiwał właśnie takich słów.

– Nie martwi cię to? – chciałem dodać, „że musiałaś odejść”, ale ugryzłem się w język.
Już wiem, jak jest po śmierci, i już się nie boję. Jeśli mam być szczera – zachichotała rozbawiona – wszystko to przewidziałam. Już stałam nad tą studnią. Widzisz, od dawna miałam powracający sen. Pochylałam się nad studnią i patrzyłam, jak moje serce lekarze wkładają w otwartą klatkę piersiową jakiegoś tłuściocha – obrzuciła mnie krótkim spojrzeniem. – To nie było przyjemne uczucie. Zawsze z takiego snu budziłam się z krzykiem i przez następny dzień unikałam grubych ludzi, śmieszne prawda?
– Rzeczywiście, niezbyt o siebie dbałem.
– Ale z bliska nie wydajesz się taki obleśny.
– Byłem przystojny.
– A potem były golonka, alkohol, papierosy, rozstania, rozpacz, groźby, błagania i nienawiść.
– Skąd o tym wszystkim wiesz?

Dziewczyna wskazała wzrokiem w głąb studni. Poszedłem jej śladem

W moich otwartych piersiach delikatnym rytmem pulsowało jasne serce. Chyba wszystko się powiodło.

– Co teraz? – spojrzałem na dziewczynę.

Wskazała za siebie. Dopiero teraz zorientowałem się, że jesteśmy na łące. Chociaż w innym wymiarze była zima i lekarze zaszywali mi klatkę piersiową, tu panowało lato. Roje kolorowych motyli fruwały nad równie bajecznie kolorowymi kwiatami.

– Ostatnio też śniłam o wakacjach, że biegnę przez łąkę. Dlaczego posmutniałeś?
– Ty już stąd nie wrócisz.

Dziewczyna nieoczekiwanie wyciągnęła ramiona i przytuliła mnie.

– Wszystko będzie dobrze. Dostałeś wielki dar, jakim jest życie, i musisz o niego dbać jak nigdy przedtem.

Zamknąłem oczy. Poczułem zapach werbeny, jaskrów, nagrzanych słońcem maków i rumianku. Po twarzy musnął mnie delikatny powiew wiatru. A może to był dotyk kasztanowych włosów tamtej dziewczyny?

Otworzyłem oczy. Nade mną stał uśmiechnięty lekarz

Obok niego zobaczyłem zapłakaną, ale uszczęśliwioną twarz siostry.

– Już po wszystkim – lekarz poklepał mnie po dłoni. – Operacja poszła doskonale. Teraz musi pan tylko odpoczywać.

Przemknęło mi przez myśl, że wróciłem do miejsca, które jeszcze niedawno tak bardzo bałem się opuścić. Za mną została łąka z tamtą młodą kobietą. Gdzie teraz wolałbym przebywać? Obok usiadła siostra. Miała na sobie specjalny kombinezon, na twarzy maseczkę, na włosach płócienny czepek. Ale poznałem ją od razu. Miała tak samo promienne brązowe oczy jak tamta dziewczyna, która ofiarowała mi swoje serce.

– Dobrze, że wróciłeś, braciszku – usłyszałem jej cichy szept. – Dobrze, że cię mam.

Nie mogłem mówić, ale siostra odczytała te słowa z powolnego ruchu moich warg.

Czytaj także:
Jestem po 40-tce, ale to nie powstrzymało zwyrodnialca. Dorzucił mi pigułkę gwałtu i wykorzystał
Wyścig szczurów mnie wykańczał. Porzuciłam karierę w prokuraturze, bo ile można być jeleniem?
Krzyżyk nałożony przy Komunii chronił mnie przed złem. Gdy go zdjęłam, opętał mnie demon

Redakcja poleca

REKLAMA