Zanim skończyłam osiemnaście lat, dowiedziałam się, że zostanę matką. Ogarnął mnie wówczas wielki strach. Byłam ambitna, planowałam studia, przed moimi oczami migała przyszłość pełna światełek. Wiadomość o ciąży zburzyła mój świat. Potem było tylko gorzej.
Inaczej planowałam swoje życie
Pamiętam do dzisiaj wyblakłą twarz mojej matki i wymowną ciszę mojego ojca. Jednak szybko otrząsnęli się z szoku. W tamtych czasach jedynym słusznym rozwiązaniem wydawało się szybkie zawarcie związku małżeńskiego. Tak też myśleli moi rodzice i praktycznie bez pytania o moje zdanie, uzgodnili z przyszłymi teściami mój ślub i wesele.
Jurek nie był zadowolony. Mimo że był trzy lata starszy ode mnie, był równie niedojrzały i nie spieszyło mu się do zakładania rodziny. Jednak, podobnie jak ja, nie miał za wiele do powiedzenia – grożono mu wyrzuceniem z domu i odcięciem od finansów, jeśli nie wziąłby odpowiedzialności za swoje czyny. Dlatego, czy mu się to podobało czy nie, musiał się ze mną ożenić.
Nikt nie zadał pytania, jak się czuję w tej całej sytuacji, czego pragnę. A ja bałam się powiedzieć cokolwiek. Byłam tylko przerażoną dziewczyną, która za młodzieńcze zauroczenie i chwilę nieuwagi miała zapłacić małżeństwem przymusowym oraz straconą możliwością edukacji. I pewnego sobotniego popołudnia poszłam do ołtarza, tak jak wszyscy tego oczekiwali. Pod białą sukienką z różowymi falbankami już wtedy zaznaczał się widoczny brzuch…
Brakowało mi sił, by walczyć o swoją przyszłość. Szybko dorosłam. Kiedy urodziłam córkę, rozpoczęło się dla mnie prawdziwe życie. Musiałam pogodzić opiekę nad niemowlakiem z nauką, aby przynajmniej ukończyć szkołę średnią. Pomimo wsparcia ze strony mamy i babci, było mi bardzo trudno. Ledwo radziłam sobie z najniższymi ocenami. Czułam się strasznie. W końcu to ja sama doprowadziłam się do tego stanu, więc kto inny miałby za to zapłacić?
W niczym mi nie pomagał
Jurek nie angażował się w opiekę nad córką, po prostu mieszkał z nami, a jego rola męża i ojca na tym się kończyła. Nawet nie miałam mu tego za złe. Nie wiem dlaczego, bardziej obwiniałam samą siebie za tę sytuację. Dlatego to ja zajmowałam się naszym dzieckiem, próbując jednocześnie się uczyć, podczas gdy on po prostu studiował.
Finansowo wspierali nas jego rodzice, więc nie musiał rezygnować z niczego, aby utrzymać rodzinę. Mógł spokojnie realizować się i cieszyć życiem studenckim, w przeciwieństwie do mnie. Bo ode mnie oczekiwano pełnego poświęcenia i pogodzenia opieki nad małą córką z innymi obowiązkami.
Mama pytała, kiedy przygotowywałam się do matury. „Pójdziesz na te swoje studia, a kto będzie się zajmował dzieckiem?” albo „Twój Juruś jest kompletnie nieodpowiedzialny, więc proszę, zachowuj się jak dorosła”, pouczała mnie. Brakowało mi sił, by walczyć o swoją przyszłość. Z niewytłumaczalnego powodu zdałam maturę z całkiem dobrym wynikiem, ale to było na tyle, jeśli chodzi o moje wykształcenie.
Lata mijały, Joasia rosła, a ja nadal mieszkałam z rodzicami. Tato, korzystając ze znajomości, załatwił mi pracę w sklepie obuwniczym. Męża widziałam raz w tygodniu, ale nasze relacje były dalekie od idealnych. Małżeństwo było błędem, co wiedziałam już od początku. Byliśmy sobie obcy. Jedyne, co nas łączyło, to dziecko i podpisany pod presją papierek.
Powiedziałam mamie, że chcę się rozwieść
Gdy zastałam męża w kawiarni na randce z inną kobietą, przelotem przeszył mnie zimny pot, a serce zaczęło mi bić mocniej. Byłam wtedy z córką, więc nie mogłam zrobić sceny, ale wewnętrznie czułam się strasznie smutna i rozgoryczona.
Gdy patrzyłam na niego, uśmiechniętego i zaabsorbowanego rozmową, zdałam sobie sprawę, że dla niego nie znaczymy nic. Wtedy zrozumiałam, że mam dość tej pozornej relacji małżeńskiej. Wróciłam do domu i od razu oznajmiłam mamie, że chcę się rozwieść. Choć wyglądała na niewzruszoną, próbowała mnie przekonać, bym odstąpiła od tego pomysłu.
– Dziecko powinno dorastać w pełnej rodzinie – próbowała tłumaczyć.
– Nie jesteśmy pełną rodziną! – krzyknęłam. – Właściwie to nie jesteśmy rodziną w ogóle! On nas nie kocha, mamo! Nigdy nie kochał! A ja widziałam go z inną! – dodałam.
Usiadłam, chowając twarz w dłoniach, i rozpłakałam się głośno. Coś we mnie pękło, nie mogłam dłużej znosić tej farsy rodziny. Byłam jeszcze młoda, a radość życia stopniowo zanikała we mnie od kilku lat. Jedyne, co trzymało mnie przy zdrowych zmysłach, to miłość do córki i moje matczyne obowiązki. Obawiałam się, że jeśli będziemy kontynuować takie życie, Joasia uzna ten chory układ za coś normalnego. Skrzywdziłam samą siebie, ale nie mogłam pozwolić, by to dotknęło jej. Tego samego dnia spakowałam rzeczy męża. Nazajutrz, wściekając się i obwiniając mnie o stracone lata, wziął swoje walizki i wrócił do rodziców.
Pierwsze tygodnie po separacji były bardzo trudne. Rodzice mojego byłego męża stanęli przeciwko mnie. Często pojawiali się w moim domu i grozili, że zabiorą mi córkę. Zaczęli też częściej niż zwykle obdarowywać ją prezentami i zabierać na lody. Zgadzałam się na to, nie chcąc, aby moja córka traciła kontakt z dziadkami, ale wciąż byłam pełna obaw i nieufności wobec nich.
Moi rodzice również nie pozostawali bierni. Mama nerwowo zapewniała, że oni już nie zobaczą Joasi i że ich syn zrujnował mi życie. Do dziś żałuję, że moja córka była świadkiem tych sytuacji. Stopniowo jednak wszystko zaczęło się uspokajać. Moje nieudane małżeństwo przestało istnieć. Wystarczyła jedna rozprawa, by je formalnie zakończyć, bez orzekania o winie. Córka została ze mną, a Jurek miał widywać się z nią i płacić alimenty. Przychodził do Joasi średnio raz na miesiąc, przy dobrych wiatrach, a i z alimentami bywało różnie. Mimo to cieszyłam się, że ta komedia dobiegła końca.
Rozwódka bez perspektyw
Mama patrzyła na to z własnej perspektywy. „I kto teraz będzie chciał cię z dzieckiem?”, narzekała. „Zmarnowałaś swoje życie, tyle w tym prawdy”, dorzucała. Słyszałam to tak wiele razy, że w końcu sama uwierzyłam w te słowa.
Mój dzień stawał się monotonnym cyklem: odprowadzanie córki do szkoły, praca, powrót, gotowanie obiadu, drobne porządki, kąpiel i tak dalej, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, aż nagle minął kolejny rok. Żadnych niespodzianek. Nadal pracowałam w sklepie, godząc się z tym, co moja mama przewidywała. Myślałam, że nie osiągnę już niczego, że zmarnowałam swoje życie. Joasia dorastała, nie była już małym dzieckiem, a ja wciąż czułam się jak zagubiona, przerażona dziewczyna sprzed lat, której świat runął na głowę. Jakbym zatrzymała się w miejscu…
Otrzymałam propozycję, którą na początku odebrałam jako coś nieprawdopodobnego. Pewnego dnia, kiedy wróciłam zmęczona z pracy i akurat zamierzałam wziąć prysznic, do domu wparowała Joasia.
– Mamo! – zawołała.
Wyszłam z łazienki przerażona, myśląc, że stało się coś złego.
– Zdałam! Zdałam maturę! I to jak! – krzyczała, skacząc z radości.
Natychmiast ją uściskałam, nie powstrzymując łez wzruszenia.
– Jestem tak bardzo dumna z ciebie – ucałowałam ją w czoło.
Tak, ona była moim jedynym źródłem szczęścia, moją dumą, nadzieją, moim jedynym sukcesem.
– Pójdziesz na studia, spełnisz swoje marzenia. Ja nie miałam tej szansy, ale ty masz jeszcze całe życie przed sobą. Joasia złapała mnie za rękę, ścisnęła i spojrzała mi prosto w oczy.
– Mamusiu, ty też. Nie ukrywaj się za mną. Jesteś młoda, piękna, niezależna. W dzisiejszych czasach niektóre twoje rówieśniczki dopiero zastanawiają się nad macierzyństwem albo zmagają się z pieluszkami, a ty już masz to za sobą. Co cię hamuje? Słowa babci? Czy jeszcze nie nauczyłaś się ignorować jej narzekań?
Córka nakładła mi do głowy
Tego wieczoru przeprowadziłyśmy długą rozmowę. Jak nigdy dotąd, jak dwie kobiety, a nie matka i córka. Otworzyłam butelkę wina, by uczcić sukces córki. Alkohol trochę mnie rozluźnił, dodając odwagi. Opowiedziałam Joasi, jak wyglądało moje życie. Starałam się wytłumaczyć, dlaczego tak trudno mi uwierzyć, że czeka mnie jeszcze coś dobrego, że mogę zacząć od nowa w każdej chwili. Bo co tak naprawdę miałabym stracić? Wtedy Joasia rzuciła propozycję, którą na początku uważałam za coś niemożliwego, niewykonalnego, szalonego. Ale później...
W końcu los się do mnie uśmiechnął. Teraz jestem na drugim roku studiów. Obie z córką uczęszczamy na kierunek ekonomii, ja zaocznie, a ona dziennie. Po tylu latach wmawiania mi, że zmarnowałam swoje życie, odnalazłam w sobie resztki odwagi, aby wreszcie walczyć o szczęście i lepszą przyszłość – dla mnie.
Nie chodzi tu tylko o edukację. Zaczęłam wierzyć, że przede mną jeszcze wiele możliwości i zaczęłam nabierać pewności siebie. Dowodem tego był pewien dzień w pracy, kiedy do naszego sklepu wszedł stały klient. Spontanicznie podjęłam odważny krok. Co miałam do stracenia? W najgorszym przypadku mogłam udawać, że to był żart. Znałam tego mężczyznę dobrze z widzenia, ponieważ często bywał u nas, nawet jeśli nic nie kupował. Był trochę zamknięty w sobie, ale zawsze uprzejmy i szarmancki, mężczyzna w średnim wieku.
– Czy umówiłby się pan ze mną na kawę? – zapytałam, podając mu parę eleganckich butów w rozmiarze 43.
Był wyraźnie zaskoczony. Wiedziałam, że go zbiłam z tropu i prawdopodobnie przestraszyłam. Prawie zaczęłam przepraszać, gdy nagle rozjaśniła mu się twarz.
– Kiedy i gdzie? – odpowiedział.
Wybrałam pierwszą kawiarnię, która przyszła mi do głowy. Było to to samo miejsce, gdzie kiedyś przyłapałam Jurka z inną dziewczyną. Ale teraz to już nie miało znaczenia. Teraz liczyłam się ja. W końcu! Na spotkanie szłam podekscytowana jak nastolatka. Nie miałam doświadczenia a randkach ani we flircie, ponieważ po narodzinach Joasi moje życie skupiło się na jej wychowaniu i zapewnianiu nam bytu. Nie miałam ani okazji, ani ochoty na poznanie kogoś nowego.
Mam szansę na prawdziwą miłość
Gdy siedziałam z Piotrem przy stoliku w kawiarni przy blasku zachodzącego słońca, poczułam, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął, czy wręcz puścił mi kokieteryjnie oczko. Rozmawialiśmy długo, żartowaliśmy, dzieliliśmy się historiami o sobie.
Dowiedziałam się, że Piotr także ma dorosłą córkę, jest wdowcem od kilku lat i że podobam mu się od jakiegoś czasu, ale do tej pory nie miał odwagi, by mnie gdzieś zaprosić. Gdybym ja nie zrobiła pierwszego kroku, moglibyśmy tylko mijać się przez wiele lat. Piotr żałował, że był takim tchórzem wcześniej, ale z drugiej strony, gdyby spróbował mnie poderwać wcześniej, kiedy nie byłam gotowa, mogłabym odmówić... Zgodziliśmy się, że dobrze jest tak, jak jest, i nie ma sensu żałować tego, co było.
Piotr zaprosił mnie na kolejną randkę i od tamtej pory spotykamy się regularnie. Nawet jeśli mama kręci nosem, nie zwracam na to uwagi. Po latach całkowitego poświęcenia się córce i pracy, podporządkowania się rodzicom, ich decyzjom i wymogom – uważam, że zasługuję na coś więcej od życia. Wreszcie! Chcę być dowodem na to, że nigdy nie jest za późno, by przejąć kontrolę nad swoim losem. Wszystko jest możliwe, jeśli tylko naprawdę tego chcemy. Wystarczy mieć odwagę.
Czytaj także:
„Zakochałam się w chłopaku siostry, czuję, że też nie jestem mu obojętna. Gimnastykuję się, żeby go uwieść, ale jest oporny”
„Harowałem na dom i zachcianki żony, więc uznałem, że romans mi się należy. Kochanka była dla mnie odskocznią”
„Mąż szybko pożałował, że odszedł do kochanki. Przepraszał na kolanach, jakbym była świętym obrazem z Częstochowy”