Czy zastanawialiście się, ile kosztuje życie? Przyjście na świat każdego z nas pociągnęło za sobą określone wydatki. Nauka kosztuje. A wesele? Toż to finansowa katastrofa dla rodziców zakochanych!
Rachunek zysków i strat
Jeszcze jako nastolatka podliczyłam kiedyś te wydatki i wyszło mi, że aby wychować jedno dziecko, trzeba mieć od czterystu tysięcy do nawet dwóch milionów złotych. Zajrzałam na wydruk z konta, gdzie wpłacałam wszystkie pieniądze, jakie dostawałam od rodziny na urodziny i święta, i pomyślałam, że jeśli będę tak samo głupia, jak większość ludzi, to mam przechlapane.
Bo co robi większość ludzi? Zakochuje się w kimś i przestaje myśleć o konsekwencjach. Przestaje liczyć… O ile w ogóle wcześniej liczyli. Chociażby mój brat, Heniek, on nigdy nie ma przy sobie grosza. Nie każdy jest taki, jak ja.
Im więcej czasu upływało, tym bardziej byłam przekonana, że takich jak ja musi być naprawdę niewielu, skoro nie mogłam ich spotkać. Bo za każdym razem, kiedy jakiś chłopak, a potem mężczyzna, mówił: „Kocham cię”, ja pytałam, ile to wyznanie będzie mnie w przyszłości kosztowało, i czy zdaje sobie sprawę, jak dużym finansowym przedsięwzięciem jest założenie rodziny, to słyszałam: „Chyba zwariowałaś. Jesteś chora. Musisz się leczyć”.
Ja byłam chora? To oni nie rozumieli, że nie można bez końca żyć zachwytami nad kolorowymi motylkami i zamiast płatków śniadaniowych przełykać miłosne wyznania. Pewnego dnia przychodzi szara rzeczywistość. Trzeba zapłacić za mieszkanie, światło, gaz, media, kupić nowe buty, a jeszcze chciałoby się to i śmo. I brakuje pieniędzy, a my przecież tak bardzo chcielibyśmy… Zawód? Zniechęcenie? Pierwsze niesnaski? Kłótnie? Szukanie winy w partnerze?
On myślał tak jak ja
„Nie ma sensu się kłócić – podpowiada bank. – Proszę przyjść do nas, a my spełnimy wasze marzenia”. W efekcie po latach na coraz większy małżeński garb zostaje jeszcze wrzucony wieloletni kredyt. A że małżeństwo zostało zbudowane na takich fundamentach, jak: westchnienia, zapewnienia, marzenia i kolorowe motylki, pewnego dnia ów świat wali się w gruzy. Zaplanowałam, że moje życie będzie wyglądało inaczej. I pewnego dnia moja cierpliwość się opłaciła.
Znalazłam faceta, który jak ja, realnie patrzył na życie. Ja miałam 29 lat, a on 32. Kiedy uznaliśmy, że się sobie podobamy, zamiast mówić o błyszczących jak gwiazdy oczach, i miłości na wieczność, odbyliśmy z Leonem kilka poważnych rozmów. Najpierw wymieniliśmy się wynikami kompleksowych badań medycznych. Dzieci powinny dostać dobre geny po obu rodzicach, żeby uniknąć genetycznych chorób.
Potem każde z nas położyło przed partnerem wyciągi bankowe i opowiedziało o wszystkich źródłach swoich dochodów oraz wydatkach. Leon stwierdził też, że jego zdaniem, dziecka nie powinniśmy posyłać do szkoły prywatnej.
– Ja wychowałem się w państwowej szkole i nie uważam, żebym był matołem. A jeśli nasze dziecko uzna, że ma gdzieś naukę… – rozłożył bezradnie ręce. – Prócz inżynierów i dyrektorów potrzebni są jeszcze sprzątacze czy tragarze.
Uznałam te słowa za rozsądne. Zgodnie także doszliśmy do przekonania, że od początku naszego związku powinniśmy odkładać pieniądze na zapewnienie sobie w przyszłości godziwych emerytur. Każde z nas złożyło przed notariuszem oświadczenie, że nie ukryliśmy przed partnerem żadnych kredytów. A jeśli nawet tak się stało, to w żaden sposób nie mogą one w przyszłości obciążać życiowego partnera.
Jak zatem widzicie, moje życie miało być zaplanowane w każdym szczególe.
Pytacie, gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla miłości? Poczytałam sobie na ten temat trochę i dowiedziałam się, że przekonanie, że małżeństwa trzeba zawierać z miłości pojawiło się dopiero w XX wieku. Wcześniej ludzie, którzy pobierali się z rozsądku, mieli nadzieję, że miłość przyjdzie z czasem. I ja miałam nadzieję, że z czasem miłość zapuka i do naszych drzwi.
Ponieważ mieliśmy zamieszkać w mieszkaniu Leona, które dostał od rodziców, mąż zaoferował mi spłacenie mu połowy wartości M4. Był wspaniałomyślny. Powiedział, że w dowód miłości nie chce ode mnie odsetek od spłacanych przez lata rat za nasze mieszkanie. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby zatrzaskiwały się za mną jakieś drzwi, i poczułam chłód, ale szybko się otrząsnęłam. Przecież właśnie tego oczekiwałam, prawda? Zaczęłam więc regularnie przelewać na konto mojego męża odpowiednie sumy.
To miał być kontrakt
W pierwszym tygodniu małżeństwa usiedliśmy też do ustalania wzajemnych obowiązków. W końcu gdy jedna strona robi zakupy, to druga musi zająć się sprzątaniem, zmywaniem, itp., itd. Ja byłam zadowolona z takiego układu, Leon także, nawet moi rodzice (nie musieli płacić za wesele, bo go nie było). Tylko moja babcia głaskała mnie po głowie, gdy szykowałam się do ślubu, i mówiła:
– Jesteś ładną dziewczyną, ale głupiutką.
– Nie jestem, babuś, głupia, ale praktyczna. W dzisiejszym świecie nie ma miejsca na sentymenty.
– Mądrze mówi. Przynajmniej będzie wiedziała, co ją czeka. Nie to, co ja, wyszłam za wariata, który całe życie przewrócił mi do góry nogami – przytaknęła mama.
„Wariat” w słowniku mojej mamy oznaczał malarza, który bardzo dużo marzył i bardzo mało zarabiał.
– Gadacie jak komuniści – zdenerwowała się babcia. – Ci z chęcią zapędziliby wszystkich do kołchozów, wieczorem do świetlic na prelekcje światopoglądowe, a na noc do łóżek, żeby na świecie było więcej orędowników. Nie da się tak żyć.
Ale ja wymyśliłam swoje życie, zaplanowałem je dokładnie, by ustrzec się przed tym, co widziałam w domu, u znajomych, na filmach… Jeśli pozwolisz, by to emocje rządziły twoim życiem, będziesz cierpieć. Nie chciałam cierpieć.
Plan spalił na panewce
A mimo to dwa lata później siedziałam u stóp babci, płacząc:
– Umieram, babuś, i nie wiem, co mam ze sobą zrobić.
– Zanim umrzesz – pogładziła mnie po włosach – najpierw powiedz mi wszystko.
– Zakochałam się. On ma na imię Filip, brązowe oczy, jest niewysoki i nie możemy oderwać od siebie oczu.
– Któż to taki?
– W naszej korporacji jest młodszym specjalistą, czyli mówiąc wprost, przekłada dokumenty z biurka na biurko.
– Jak to się stało, że pani kierownik zwróciła uwagę na zwykłego szarego pracownika? – w głosie babci coś zadrgało.
– Myślałam, że ułożyłam sobie życie, że nic mnie nie zaskoczy, a tu…
W oczach babci pojawił się błysk zadowolenia.
– A już myślałam, że tego nie doczekam – westchnęła. – Na szczęście baśń o Królowej Śniegu się nie spełniła.
Odeszłam od Leona. Był zaszokowany. Jego jedynym argumentem było: „Ale przecież wszystko ustaliliśmy”. Może i kochał mnie na początku. Może i ja coś do niego czułam, a jego osobę przypadek dopasował do moich idiotycznych planów na przyszłość?
Kiedy pewnej nocy leżałam obok Filipa, szczęśliwa i spełniona, zrozumiałam, co babcia miała na myśli, gdy mówiła o Królowej Śniegu. Gdybym została w tamtym związku, z pewnością bym zamarzła, bo ludzie, którzy nie kochają, mają zmrożone serca. Życia nie da się odmierzyć, odważyć i zaplanować. Zapewne spotka nas ból. Ale łatwiej znosi się przeciwności losu, gdy obok jest kochające nas drugie serce.
Być może przyjdzie taki moment, że przestaniemy się z Filipem kochać. Ale nikt, nawet Królowa Śniegu, nie odbierze nam tych zakochanych spojrzeń i zachwytu, gdy zmęczeni miłością patrzyliśmy razem w rozgwieżdżone niebo.
Czytaj także:
„Byłam ulubienicą ciotki, a w spadku po niej dostałam szczotkę. Była dziwaczką, ale nie sądziłam, że do tego stopnia”
„Żałuję, że odrzuciłam zaloty Tomka, bo teraz nie mam rodziny i jestem sama jak palec. Mam 45 lat i żyję jedynie pracą”
„Wyjechałem za granicę, by zarobić na leczenie córki. Tęsknię, ale nie żałuję, bo te pieniądze uratowały jej życie”