„Wyjechałem za granicę, by zarobić na leczenie córki. Tęsknię, ale nie żałuję, bo te pieniądze uratowały jej życie”

zamyślony mężczyzna fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„– Mariusz, ale co ja mam powiedzieć? Powiem „jedź”, to pomyślisz, że cię nie kocham i nie mam nic przeciwko, żebyś wyjechał z domu. Powiem „nie jedź” – to może podpiszę wyrok śmierci na naszą córkę. Ja nie umiem podjąć tej decyzji”.
Listy od Czytelniczek / 18.11.2023 10:30
zamyślony mężczyzna fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Nie marzyłem nigdy, że zostanę milionerem albo wynajdę lekarstwo na raka. Chciałem po prostu spotkać miłą dziewczynę i założyć rodzinę. Takie zwykłe, banalne marzenia.

Odważyłem się do niej zagadać

Dziewczynę spotkałem dopiero tuż przed trzydziestką. Poznaliśmy się w pracy, gdy zastępowała chorą koleżankę za ladą  bufetu w pracy. Ładna, niewysoka, z uśmiechem od ucha do ucha. Wszyscy chcieliśmy, żeby koleżanka chorowała jak najdłużej, bo zawsze była zła i naburmuszona. Natomiast gdy Monika stała za ladą, kolejki zrobiły się dłuższe, bo każdy chciał zagadać. A najdłużej zagadywałem ja.

– Panie Mariuszu, dziś jestem ostatni dzień – napomknęła Monika, gdy kupowałem na przerwie kanapkę.

Zastanawiałem się przez pół dnia, czy mi to powiedziała, żebym wykonał jakiś ruch. W końcu uznałem, że raz kozie śmierć. Tuż przed końcem pracy zaszedłem ponownie do bufetu.

– Poproszę pączka i herbatę. I pani numer telefonu – zagrałem va banque.

Monika nawet nie podniosła wzroku. Odwróciła się, nalała herbaty i położyła ciastko na papierowym talerzyku. Dopiero gdy podniosłem pączka do ust, zobaczyłem, że na talerzyku są wypisane jakieś cyferki. Spojrzałem w stronę bufetu. Monika uśmiechała się do mnie szeroko.

W weekend zabrałem ją na lody i spacer po parku. Opowiedziała mi o sobie. Była młodsza ode mnie o sześć lat. Miała czwórkę rodzeństwa.

– Pracowałam od trzech lat w cukierni, ale zbankrutowała. Teraz szukam pracy, ale nie jest łatwo – opowiadała. Obiecałem, że będę się rozglądał za czymś dla niej.

Po miesiącu byłem zakochany i pewien, że Monika jest tą kobietą, z którą chciałbym założyć rodzinę. Zabrałem ją na wieś do rodziców. Polubili ją od razu!

Czekaliśmy na tę ciążę

Monika znalazła pracę w całodobowych delikatesach. Trochę to nam utrudniało spotkania, bo pracowała głównie wieczorami. Ale i tak każdą chwilę, którą udało nam się wygospodarować, spędzaliśmy razem. Oświadczyłem się w Boże Narodzenie. I zostałem przyjęty!

Pobraliśmy się w maju. Żadne z nas nie chciało wielkiego wesela. Ani moich, ani jej rodziców nie było na to stać. Zaprosiliśmy najbliższą rodzinę i przyjaciół na podwieczorek w ogrodzie. Sąsiad przyniósł akordeon, więc były też tańce.

Zamieszkaliśmy w mojej kawalerce. Monika znalazła nową pracę, w cukierni blisko domu. Byliśmy bardzo szczęśliwi.

– Mariusz… Nareszcie. Jestem w ciąży! – oznajmiła mi Monika rok po ślubie.

Tak bardzo na to czekaliśmy! Z radości wziąłem ją na ręce i zacząłem kręcić dookoła.

Na pierwszym USG, gdy usłyszałem bicie serca naszego dziecka, popłakałem się ze szczęścia. Monika znosiła ciążę bardzo dobrze. W czasie kolejnego badania dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć córkę!

– Boże, jak będzie mieć taki uśmiech jak ty, to będę musiał adoratorów kijem odganiać – żartowałem.

Co wieczór spieraliśmy się o imię dla córki. Gdy mnie podobała się Maja, Monika chciała Agatkę. Ale już dzień później przychylała się do Basi. I tak codziennie. Na razie mówiliśmy do córki „Dzidzia”.

– Ciekawe, czy pozwolą nam wpisać takie imię do metryki – śmiałem się.

Nagle świat nam runął

Dzidzia przyszła na świat w środku nocy. Lekko podduszona, ale lekarze zapewniali nas, że wszystko będzie dobrze. Dostała na imię Agata, lecz i tak cały czas nazywaliśmy ją Dzidzią.

Przez pierwsze trzy tygodnie wszystko było dobrze.

– Mariusz, wstawaj, coś jest nie tak z Dzidzią! – obudził mnie krzyk żony. Zerwałem się na równe nogi. Malutka była sina, jak po porodzie, i ciężko oddychała. Złapałem ją na ręce, zawinąłem w koc i pobiegliśmy do samochodu.

Spędziliśmy na korytarzu szpitalnym całą noc. Dzidzia trafiła na salę operacyjną.

– Państwa córka urodziła się z wrodzoną wadą: niedorozwojem tętnic płucnych – wyjaśnił nam wiele godzin później lekarz. – Takie dzieci rozwijają się w brzuchu prawidłowo, wady nie widać na badaniach USG. Dzisiejsza operacja uratowała jej życie, ale to nie koniec. Będzie potrzebowała kolejnych. Obawiam się, że może wymagać leczenia za granicą. Bardzo kosztownego leczenia…

Jej życie zależało od pieniędzy

Wtedy liczyło się dla nas tylko to, że Dzidzia żyje. Kolejny miesiąc spędziła w szpitalu, a Monika razem z nią. Odwiedzałem je tak często, jak tylko mogłem. Po nocach szukałem zaś w internecie informacji o chorobie córki. Dowiedziałem się, że najbliżej operację serca naszej córki może wykonać ośrodek w Monachium. Gdy spojrzałem na ceny, zrozumiałem, że nigdy nie będzie nas stać. Płakałem do rana.

– I co? Dowiedziałeś się czegoś o tej operacji? – dopytywała w szpitalu Monika. Próbowałem ją zbyć, ale znała mnie zbyt dobrze. – Mów.

– Pół miliona złotych – wycedziłem. I ukryłem twarz w dłoniach.

Monika pobladła.

Załamałem się. Całe dnie snułem się jak zombi. I myślałem tylko o tym, jak bardzo zawiodłem moją córkę, choć obiecałem, że będę ją chronić za wszelką cenę. Monika jak zwykle okazała się silniejsza. Skontaktowała się z fundacją, która pomaga dzieciom z taką wadą, jaką miała nasza Dzidzia. Z ich pomocą zorganizowała wyjazd do Niemiec na konsultację. Dobra wiadomość była taka, że tamtejsi lekarze podjęli się naprawy serca naszej córki. Zła – że będzie to kosztować nawet więcej. 650 tysięcy złotych.

– Zorganizujemy zbiórkę, założymy waszej córce konto. Ale to potrwa – pani z fundacji nie obiecywała nam złotych gór.

Szukałem pomocy

Poszedłem do kilku banków z pytaniem o kredyt. Niestety, za mało zarabiałem. Rodzice byli nawet gotowi oddać swój  dom pod zastaw, ale się nie zgodziłem. Z moją obecną pensją wiedziałem, że tego kredytu nie dam rady spłacić. Nie chciałem, by rodzice stracili dom.
Prośby o pomoc dla Dzidzi wrzucałem na Facebooka. Prosiłem znajomych o rozpowszechnianie tego apelu. Ale i tak wiedziałem, że to za mało, bo moja córka miała coraz mniej czasu.

„Cześć, Mariusz. Pamiętasz mnie? Chodziliśmy razem do technikum” – napisał do mnie na Facebooku kolega. Paweł.

Przypomniałem sobie, jak zawsze powtarzał, że zaraz po maturze wyjedzie z Polski. Okazało się, że tak zrobił. Teraz był brygadierem w fabryce na północy Anglii.

„Przeczytałem o zbiórce na operację Twojej córki. Przelałem parę groszy. Ale mogę też pomóc inaczej. Szukamy specjalistów. Pamiętam, że w szkole nieźle radziłeś sobie z angielskim. Mogę ci zaproponować pracę na kontrakcie. Myślę, że przy tutejszych zarobkach każdy bank da ci kredyt. Zadzwoń do mnie”.

Zadzwoniłem. Paweł naprawdę miał dla mnie pracę. Tyle że daleko od domu. Gdybym przyjął jego propozycję, mógłbym sfinansować operację Dzidzi, ale musiałbym spędzić najbliższe lata z dala od niej i Moniki. Bo o ściągnięciu ich do Anglii nawet nie myślałem. W Polsce Monika ma do pomocy rodziców, teściów i rodzeństwo. A tam byłaby zupełnie sama. Lekarze w Niemczech uprzedzali nas, że nawet jeśli operacja się powiedzie, córkę czeka długa rehabilitacja. Bez pomocy rodziny Monika nie da rady. Ale czy poradzi sobie beze mnie?

To była dla nas szansa

Trzy dni się zastanawiałem, czy powiedzieć Monice o propozycji Pawła. W końcu się zdecydowałem.

– Nie mam pojęcia, co robić. Ale decyzję musimy podjąć razem. Nie wiem, ile musiałbym pracować w Anglii. Pewnie aż do spłaty kredytu. Może część pieniędzy uzbieramy przez fundację, ale trudno to dziś ocenić. Ciężko mi sobie wyobrazić, że nie będzie mnie przy was cały czas. Ale jeśli to jedyna szansa?

Monika nic nie powiedziała. Ani tego dnia, ani następnego. Gdy w końcu zacząłem ją naciskać, popłakała się.

– Mariusz, ale co ja mam powiedzieć? Powiem „jedź”, to pomyślisz, że cię nie kocham i nie mam nic przeciwko, żebyś wyjechał z domu. Powiem „nie jedź” – to może podpiszę wyrok śmierci na naszą córkę. Ja nie umiem podjąć tej decyzji…

Modliłem się o cud, o nagłą mannę z nieba, dzięki której nie będę musiał podejmować tej decyzji. Ale cud się nie zdarzył. Mijały tygodnie. Nasza córka miewała całkiem dobre dni, ale i takie, w których miałem wrażenie, że się dusi. Na koncie fundacji pieniędzy przybywało bardzo wolno. Poszedłem do banku i zapytałem, czy jeśli dostanę pracę za takie pieniądze, jakie proponował Paweł, mogę liczyć na kredyt.

– Musi pan dostarczyć podpisaną umowę z wysokością pensji. Ale wtedy jest szansa, że przyznamy panu kredyt – tylko tyle udało mi się wydobyć z urzędnika.

– Monika. Jeśli zdecyduję się wyjechać, to zgodzisz się zamieszkać u moich rodziców? Nie możesz zostać sama z Dzidzią – zapytałem żonę.

– Mariusz, ja zrobię wszystko… – wyszeptała. Wtedy zrozumiałem, że Monika chce, żebym wyjechał. Że się zgadza. Tylko nie wie, jak mi to powiedzieć.

Wyjechałem z bólem serca 

Zadzwoniłem do Pawła. Powiedział, żebym przyjechał na rozmowę. Jak wszystko dobrze pójdzie, podpiszemy umowę i da mi wszystkie papiery do banku. Spakowałem się i poleciałem. Fabryka była bardzo nowoczesna, szef przyjazny. Sprawiał wrażenie, że naprawdę chce, bym dla niego pracował.

– Wiesz, chętnych do pracy jest sporo. Ale bez kwalifikacji. Ty masz i wykształcenie, i doświadczenie. Dlatego szef jest gotów dać ci od razu wysoką pensję. Zresztą powiedziałem mu o twojej córce. Sam ma dzieci, przejął się – tłumaczył mi Paweł. I przekonywał, żebym przyjął ofertę.

Wróciłem do domu.

– Zrobiłem to. Jak dostaniemy kredyt – jadę do pracy do Anglii. Zobaczysz, jakoś się ułoży. Jak Dzidzia będzie zdrowsza, to do mnie przyjedziecie. A jak tylko spłacimy ten cholerny kredyt, to wracam.

– Dziękuję. Na pewno sobie poradzimy. Bo przecież się kochamy. To musi wystarczyć – Monika się do mnie przytuliła.

Dostaliśmy kredyt. Ja poleciałem do Anglii, a Monika do Niemiec na konsultacje. Datę operacji wyznaczono na wrzesień. Paweł obiecał mi, że dostanę wtedy wolne.

Bardzo się baliśmy

Poleciałem do Niemiec dzień przed zabiegiem. Monika była blada i zmęczona. Dzidzia, choć słaba, poznała mnie i wyciągnęła do mnie rączki. Operacja trwała długo. Nie życzę nikomu, żeby musiał coś takiego przeżyć. Gdy lekarz pojawił się w poczekalni, miałem wrażenie, że idzie do nas przez całą wieczność.

– Wszystko dobrze. Operacja się udała. Mogą do niej państwo pójść, ale będzie spać jeszcze kilka godzin.

Czuwaliśmy we dwoje przy łóżku śpiącej Dzidzi. Była taka malutka i blada. Chyba na chwilę przysnąłem.

– Mama, tata – usłyszałem słaby głosik. Dzidzia miała otwarte oczy i uśmiechała się do nas.

Wtedy zrozumiałem, że dam radę. Wytrzymam rozłąkę i tęsknotę. Zrobię to dla nich.

Od operacji minął ponad rok. Dzidzia jest zdrową dwulatką. Biega i psoci jak inne dzieci. Widuję ją wprawdzie tylko raz na miesiąc, w wakacje i święta, ale codziennie rozmawiamy wszyscy na Skypie.
Umówiłem się z żoną, że za rok obie do mnie przyjadą. Dzidzia pójdzie do angielskiego przedszkola. Monika uczy się języka. Też będzie chciała iść do pracy. Tęsknię za nimi i za rodziną każdego dnia, ale wiem, że było warto.

Mariusz, 34 lata

Czytaj także: „Bycie żoną bogatego męża traktuję jak etat. Chodzę na siłownię i zawsze mam makijaż. Żadna kobieta nie zajmie mojego miejsca” „U mojej córki wygląd w ogóle nie idzie w parze z rozumem. Jej czar pryska za każdym razem, gdy otwiera usta”
„W sanatorium trafił mi się kawaler z odzysku. Myślałam, że razem się zestarzejemy, a on mnie oszukał i oskubał z pieniędzy”

 

Redakcja poleca

REKLAMA