Myślałem, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Ogłoszenie jednak było prawdziwe. Było w nim napisane: „Poszukuję narzeczonego na kilka dni. Czy znajdzie się odważny, który zechce odegrać rolę mojego narzeczonego? Powinien mieć nie więcej niż 35 lat, najlepiej wysoki blondyn. Warunki do omówienia. Telefon…” – tu był numer komórki. I jeszcze dopisek: „To nie żart, sprawa pilna”.
– Kto daje takie ogłoszenie? – zastanawiałem się. – To wygląda raczej na studencki żart niż poważną ofertę. Czyżby jakaś brzydka, zdesperowana stara panna potrzebowała kamuflażu przed rodziną? Może ją ciągle pytają, kiedy wyjdzie za mąż, a tu kandydata brak? A może nie chce się przyznać, że nie lubi facetów?
To było na serio
Postanowiłem, że zatelefonuję pod podany numer i wszystkiego się dowiem. Mam trzydzieści lat, jestem wysokim, błyskotliwym blondynem – przynajmniej lubię tak o sobie myśleć, więc odpowiadam warunkom z ogłoszenia. Jeśli nie będzie zbyt dużej konkurencji, mam szansę wygrać casting. Nawet jeśli się nie załapię, będzie zabawa.
– Mam na imię Tomek – przedstawiłem się, gdy miły damski głos powiedział „halo”. – Dzwonię w sprawie ogłoszenia. To naprawdę nie żart?
– Naprawdę, to nie żart! Jestem Aleksandra – przedstawiła się. – Najlepiej będzie, jak się spotkamy. Nie chcę, żeby to była randka w ciemno! – postawiła sprawę jasno.
Umówiliśmy się jeszcze tego samego dnia w popularnej kawiarni. Aleksandra zaproponowała to miejsce. Przychodzi tam mnóstwo ludzi, więc w tłumie nikt nie będzie na nas zwracał uwagi. Trochę mnie rozbawiła ta „konspiracja”. Nie widziałem powodu, by się ukrywać, ale w końcu to ona stawiała warunki.
Była bardzo ładna i pewna siebie
Aleksandra okazała się bardzo atrakcyjną, dobrze ubraną dziewczyną jeszcze przed trzydziestką. Mój znak rozpoznawczy – czerwony szalik – był z daleka widoczny, więc kiwnęła mi głową i wskazała miejsce przy stoliku. Usiadła w zacisznym kącie kawiarni, niemal niewidocznym dla reszty gości. Rzeczywiście można tam było czuć się anonimowo.
– Dużo masz zgłoszeń? – spytałem, by jakoś zacząć.
– Tak bardzo ci zależy na tej roli? – spojrzała na mnie uważnie, ale dostrzegłem, że w kącikach ust błąkał się jej lekki uśmiech. – Powiedzmy, że spodziewałam się większego zainteresowania, ale jest w czym wybierać. Co robisz?
– Pracuję w agencji nieruchomości – odpowiedziałem. – Chciałem…
– To idealnie! Oczywiście możesz wziąć kilka dni wolnego? – nie pozwoliła mi dokończyć, była bardzo konkretna. – Przepraszam, przerwałam ci, ale cenię czas swój i innych, dlatego pierwsza zadaję pytania.
– W porządku – zgodziłem się. – Rzeczywiście nie będę miał problemu, by zniknąć na kilka dni.
– Doskonale – ucieszyła się. – Sądzisz, że mógłbyś zagrać rolę mojego narzeczonego? Poradzisz sobie dziesiątkami idiotycznych pytań zadawanych przez bandę ciotek?
Chciałem wiedzieć, o co chodzi
– Najpierw chciałbym jednak wiedzieć, co tu jest grane! Przyznasz chyba, że to nietypowa sytuacja.
– Wbrew pozorom sprawa jest bardzo prosta – Ola wzięła głęboki oddech. – Za kilka dni odbędzie się zjazd naszej rodziny. Przyjadą krewni z zagranicy. Jestem jedyną trzydziestolatką w rodzinie, która jeszcze nie wyszła za mąż. Muszę się pokazać z narzeczonym, bo inaczej ciotunie mnie zadziobią. Wybacz, nie przedstawiłam się. Nazywam się Aleksandra S.
– Nie bardzo rozumiem – zdziwiłem się. – Nie masz faceta? Jesteś przecież atrakcyjną dziewczyną?
– Faceta mam, ale jest nieakceptowany przez rodzinę! Jasne? – odparła, patrząc mi prosto w oczy. – Ty masz go udawać, jesteś bardzo podobny, a jego widziano tylko na starym zdjęciu – wszystko ci opowiem.
– W rodzinie S. kobiety obowiązkowo przed trzydziestką muszą wyjść za mąż? – dociekałem.
– Taki się utarł zwyczaj – odpowiedziała poważnie. – Niby obowiązku nie ma, ale rodzina naciska, ciotki spokoju nie dają, więc ratuję się, jak mogę.
Przyjąłem jej wyjaśnienia za dobrą monetę, choć to, co mówiła, wydawało mi się co najmniej dziwne. Pomyślałem jednak, że właściwie niczym nie ryzykuję. Spędzę kilka dni z ładną dziewczyną wśród jej rodziny. Poznam nowych ludzi. Może nawet nawiążę jakieś przydatne zawodowo znajomości. Będzie fajna przygoda!
Stawka była konkretna
– No dobrze – powiedziałem. – Ale ja nic o tobie nie wiem! Musimy ustalić historię naszej znajomości, gdzie się poznaliśmy. Chyba że wybierzesz kogoś innego.
Aleksandra spojrzała na mnie uważnie. Milczała chwilę, jakby się zastanawiała, co powiedzieć, i spytała:
– Ile chcesz z tę usługę?
Nie zdziwiło mnie to pytanie, w ogłoszeniu było napisane „warunki do omówienia”, ale pomyślałem sobie, że głupio byłoby brać kasę za mile – mam nadzieję – spędzony czas. Podobała mi się ta Ola i liczyłem na dobrą zabawę. Udałem, że się bardzo zastanawiam.
– No cóż – celowo przeciągałem odpowiedź – to poważna rola, będę musiał wykazać się niezłym aktorstwem…
– Proponuję trzy tysiące złotych – Ola weszła mi w słowo. – Tysiąc za dzień.
„Aż tak bardzo ci zależy?!” – zdziwiłem się w duchu, a głośno powiedziałem:
– Zgoda!
– Tu masz spisaną historię naszej znajomości – podała mi plik kartek. – Poczytaj i naucz się, resztę omówimy za dwa dni.
– Już się nie mogę doczekać – odparłem radośnie
Misterny plan w każdym calu
Trzeba przyznać, że Aleksandra dobrze przygotowała się do rodzinnego zjazdu. Historia naszej znajomości została spisana z niewątpliwym talentem literackim. Byłem zdziwiony dokładnością, z jaką opisywała, jak się poznaliśmy, jak zaczęliśmy się spotykać, co jej się we mnie spodobało itd. Niektóre szczegóły trzeba będzie oczywiście zmienić, bo opisują inną osobę, ale to drobiazg.
Im dłużej wczytywałem się w przygotowany materiał, tym bardziej nachodziła mnie myśl, że w tej grze nie chodzi wyłącznie o zaspokojenie ciekawości rodziny i podtrzymanie tradycji. Z pewnością chodziło o coś więcej. Jedno było pewne: ja miałem udawać narzeczonego.
Postanowiłem, że na razie nie będę dociekał, jaki jest cel Aleksandry. Udam, że kupuję napisaną przez nią historię i że zgadzam się na zaproponowaną grę. Zapowiadała się naprawdę ciekawa przygoda. Muszę tylko być bardzo uważny i ostrożny.
Historia jak z książki
Wedle mojej zleceniodawczyni poznaliśmy się dwa lata temu podczas wernisażu obiecującego malarza młodego pokolenia. Aleksandra niechcący oblała szampanem moją marynarkę. Uparła się, że naprawi szkody i odda ubranie do pralni, na co ja się ochoczo zgodziłem, bo od razu mi się spodobała. Potem zaczęliśmy się spotykać, coraz lepiej poznawać. Wyjechaliśmy razem do Chorwacji. Po tym wyjeździe zaczęliśmy snuć plany na przyszłość.
Ola uważa mnie za człowieka inteligentnego, oczytanego i błyskotliwego, lubi moje poczucie humoru – którym pewnie będę musiał się wykazać przed rodziną – ceni we mnie to, że słucham, co się do mnie mówi, i nikogo nie udaję. Ponadto mam dobrą, stabilną pracę – agenta nieruchomości – co pozwoli utrzymać rodzinę na wysokim poziomie. Kiedy przeczytałem to opracowanie, poczułem się jak bohater niezłej powieści z życia wyższych sfer. Przyznam, że mi się to spodobało. Bardzo byłem ciekaw, jaki będzie ciąg dalszy tej przygody.
Podczas kilku spotkań przygotowawczych omówiliśmy wszystkie szczegóły. Uzgodniliśmy odpowiedzi na spodziewane pytania, ba – Ola nawet przeprowadziła test, zadając mi pytania z szybkością karabinu maszynowego. Mówiła, że chciała w ten sposób sprawdzić, czy umiem zachować spokój. Udało mi się.
Wpadłem w wyższe sfery
Na swój zjazd rodzinny państwo S. wynajęli prywatny hotel na Podlasiu. Podobno przed wojną w tych okolicach znajdowały się dobra rodziny. Przyjechaliśmy z Olą około trzynastej. Na piętnastą zaplanowano obiad. Mieliśmy więc czas na przebranie się. Zleceniodawczyni uprzedziła mnie: rodzina przywiązuję wielką wagę do odpowiedniego ubioru. Zabrałem więc ze sobą aż dwa garnitury i odpowiednią liczbę koszul. Miałem też luźniejszy strój sportowy.
Przed wejściem do sali, gdzie miał być podany obiad, stał lokaj, który anonsował wchodzących. Nie spodziewałem się, że impreza będzie przygotowana aż z takim zadęciem. Czułem się trochę skrępowany i miałem pretensje do zleceniodawczyni.
– Mogłaś mnie uprzedzić, kochanie – szepnąłem jej do ucha – że wzorujecie się na królewskich dworach.
– Potraktuj to jak sprawdzian z savoir-vivre’u – odpowiedziała, uśmiechając się zjadliwie. – I nie jestem twoim kochaniem!
– Ależ Oluniu, przypominam ci, że jestem twoim narzeczonym i bardzo cię kocham. Muszę być naturalny. Sama wymyśliłaś tę legendę!
Zgrzytnęła zębami. Zrozumiała, że wpadła we własne sidła. Postanowiłem się dobrze bawić, jak będzie trzeba – nawet kosztem swojej partnerki. Byłem pewien, że Aleksandra ma tu znacznie poważniejszy interes do załatwienia niż tylko ślubny kamuflaż.
Goście przy stole prezentowali nienaganne maniery. Zewsząd słychać było uprzejmości i arystokratyczne „ą” i „ę”. Śmieszyło mnie to bardzo, ale dostosowałem się do ogółu. Z powagą obsługiwałem swoją partnerkę, nie szczędząc jej uprzejmości, by wszyscy widzieli, że narzeczony jest godnym pretendentem do jej ręki.
Coś mi tu nie pasowało
Graliśmy swoje role z przejęciem, ale chyba dobrze, bo wszyscy patrzyli na nas z podziwem, kiwając głowami.
– Szanowni państwo – nobliwie wyglądający pan wstał i delikatnie uderzył nożem w kieliszek. Wszyscy natychmiast się uciszyli. – Jako nestor rodziny chciałbym państwa powitać i podziękować za przybycie na nasze zebranie. Sądząc po liście obecności, przyjechali wszyscy, którzy zostali zaproszeni. Po posiłku otrzymacie państwo propozycje dalszych zajęć.
Kilka niemrawych oklasków zakończyło tę przemowę. Więc to nie zjazd, tylko zebranie. Trzeba będzie pogadać z Olą, niech odkryje karty. Czekałem spokojnie, aż obiad się skończy. Gdy wychodziliśmy, jeden z członków rodziny dał Oli jakąś kartkę. Domyśliłem się, że to był ów zapowiadany plan zajęć.
– Co jest grane, Aleksandro, narzeczono moja? – spytałem zleceniodawczyni, gdy już trafiliśmy do pokoju. – To nie jest zjazd rodzinny, tylko jakieś zebranie.
– Oj tam, oj tam – odparła lekceważąco. – Zebranie czy zjazd, co za różnica. Na jedno wychodzi.
– Może chociaż wprowadzisz mnie w plan zajęć – zaproponowałem. – Pokaż mi tę kartkę.
– To jest tylko dla członków rodziny, a ty masz status narzeczonego – roześmiała się i schowała plan.
Postanowiłem spokojnie poczekać na rozwój wydarzeń. Prędzej czy później wszystkiego się dowiem – pomyślałem.
Oczarowałem rodzinkę
Gdy wszyliśmy na poobiedni spacer, dopadli nas rodzice Aleksandry.
– A więc to jest ten twój Tomasz – rozpromieniona mama wyciągnęła do mnie rękę, którą szarmancko ucałowałem. – Niepotrzebnie go ukrywałaś! – żartobliwie zganiła córkę.
Miałem wrażenie, że za tymi słowami kryje się jakaś aluzja, ale nie wiedziałem, o co chodzi.
– Nie ukrywałam, nie ukrywałam, tylko nie składało się. Oboje dużo pracujemy – odpowiedziała moja zleceniodawczyni.
– Rzeczywiście, mam dużo pracy – potwierdziłem słowa „narzeczonej”.
– Porywam pana – mama Oli nie słuchała tego, co mówię, wzięła mnie pod rękę i poprowadziła w kierunku innych gości.
– Oho! – pomyślałem sobie – nadszedł czas egzaminu. Błyskawicznie przeleciałem w myślach historię mojej znajomości z Aleksandrą.
Mama Oli przedstawiała mnie kolejnym osobom. W ciągu dwóch minut poznałem połowę uczestników zebrania. Wzbiłem się na wyżyny dobrego wychowania, wykrzesałem nieznane mi pokłady talentu aktorskiego, by dobrze wypaść. Chyba się udało. Odniosłem wrażenie, że zostałem dobrze oceniony. Być może nawet zaakceptowany, bo „teściowa” spojrzała w kierunku Oli i skinęła jej porozumiewawczo głową.
Po godzinie przeprosiłem mamę i towarzystwo. Byłem wykończony, musiałem się przewietrzyć.
A jednak chodzi o coś więcej
Poszedłem w głąb parku. Tam spotkałem faceta w moim wieku. Widziałem go wcześniej przy stole. Przywitaliśmy się.
– Przyjechałeś z Olą? – zagadnął pierwszy. – Ja z Aurelią. Karol – przedstawił się. – Wynajęła mnie specjalnie na tę imprezę.
Rzeczywiście, przedstawiono mi dziewczynę o imieniu Aurelia. Czyli Ola nie mówiła prawdy, nie tylko ona nie jest zamężna. Tu chyba każdy ma swoją tajemnicę…
– Wynajęła? – udałem, że nie rozumiem. – Tomek jestem – dopełniłem formalności.
– To proste – odpowiedział – nie mogła być tu sama. Każda panna do trzydziestki musi być w związku, taki zwyczaj lub – jak kto woli – takie prawo obowiązuje w tej rodzinie.
– O co tu chodzi? – dopytywałem się.
– Jak to o co? O kasę! – odpowiedział Karol. – Raz na pięć lat starzy dzielą majątek. Młodzi dostają kasę na start, ale pod warunkiem, że są w związku. Starzy chcą wiedzieć, że ród nie zaginie. Faceci w tej rodzinie mają szanse aż do czterdziestego roku życia. To oni przedłużają ród. Kobiety tylko do trzydziestki. S. są bardzo zamożni. Mają udziały w wielu przedsiębiorstwach za granicą. Nawet w kopalniach złota w RPA. Jest czym się rządzić – zakończył dumnie Karol. – Chętnie bym się ożenił z Aurelią – dodał – ale ona… jest z innego klubu – mrugnął porozumiewawczo.
Zaczynałem wszystko rozumieć. Byłem bardzo potrzebny Aleksandrze, bo beze mnie nie dostanie pieniędzy. A to już ostatni dzwonek. Kolejny przydział za pięć lat, a ona trzydziestkę kończy za dwa lata. Później się nie załapie. Dlatego pytała, ile chcę za występ! A ja, głupi, zgodziłem się na przedstawienie gratis.
Mogłem tu ugrać coś dla siebie
No więc dobrze, skoro panna S. gra niezbyt uczciwie, to ja bardzo przekonująco zagram swoją rolę! Ruszyłem do walki. Zacząłem obskakiwać mamusię i ojca Oli. Komplementowałem ciotki. Byłem duszą towarzystwa. Wszędzie mnie było pełno. Chciałem, by wszyscy mnie poznali, zapamiętali i wiedzieli, że bardzo kocham Olę.
– Co ty wyprawiasz? – „narzeczona” złapała mnie przy parkowej fontannie.
– Nic, ukochana! Najlepiej, jak potrafię, gram swoją rolę. Miałem być przekonujący! Przecież wszyscy muszą uwierzyć, że lada chwila się pobierzemy. Inaczej nie dostaniesz kasy, skarbeczku!
– Jakiej kasy? – udawała zdziwioną.
– Aleksandro, nie obrażaj swojej i mojej inteligencji – byłem bardzo poważny. – Oboje wiemy, że to gra o wielkie pieniądze!
– To są jakieś bzdury – próbowała oponować Ola.
– Ktoś ci naopowiadał strasznych głupot. Nie wierz we wszystko, co gadają ludzie!
– Kochanie! – uśmiechnąłem się łagodnie. – Rodzina patrzy na nas, nie powinniśmy się kłócić. Jeśli chcesz – łagodny uśmiech nie schodził mi z twarzy – natychmiast ogłoszę, że się rozstajemy – odwróciłem się w kierunku rodziny.
– Ani mi się waż! – niemal krzyknęła Ola. – Dogadamy się – powiedziała, biorąc mnie pod rękę. Z pewnością się dogadamy!
– Tego jestem pewien! – powiedziałem i poprowadziłem ją pod rękę w stronę budynku.
Musieliśmy wyglądać bosko, bo usłyszałem teatralne szepty ciotek zachwyconych młodą parą.
Postawiłem sprawę jasno
– Moja droga narzeczono, jedna trzecia twego przydziału jest moja i odczepię się od ciebie na zawsze Jeśli nie – wszyscy dowiedzą się o mistyfikacji i kasę diabli wzięli. Następny podział za pięć lat i wtedy już się nie załapiesz.
Była wściekła. Najchętniej by mnie zabiła, widziałem to w jej oczach. W grę wchodziły naprawdę duże pieniądze. Wiedziała, że musi się zgodzić. Spisaliśmy odpowiedni dokument. Dwa dni później, po zakończeniu rodzinnego spotkania, rozstaliśmy w zgodzie i z pełnymi portfelami.
Nigdy więcej nie spotkam Aleksandry S. Nie szkodzi, jestem bogaty! No, powiedzmy, że zarobiłem na kilka lat wygodnego życia. Kto by pomyślał, że czytanie ogłoszeń to takie pożyteczne zajęcie?
Czytaj także: „Na 30. rocznicę ślubu mąż dał mi w prezencie pozew rozwodowy. Po roku wracał na klęczkach, bo wybranka puściła go kantem” „Moja siostra chorowała, a jej córce było to na rękę. Miałam podejrzenia, że celowo zaniedbuje matkę, bo ma w tym interes”
„Po śmierci ojca matka odkrywa blaski życia singielki. Nie mogę patrzeć, jak przyjmuje kawalerów w moim wieku”