Byłam najmłodsza z naszej piątki rodzeństwa. Kilka lat temu, po śmierci Kazika, Marysi i Adama, zostałyśmy z Helenką we dwie.
Ponad rok temu siostrę zabrało w nocy pogotowie. Leżała w szpitalu kilka dni. Zaglądał do niej syn Kazika. Jedyna córka Heleny nie miała czasu, żeby odwiedzić matkę.
Nie interesowała się matką
– Jak to nie masz czasu? – zapytałam Marzenę. – To twoja mama, kto ma się nią zająć, jak nie ty?
Jednak ona wcale nie zamierzała się przede mną tłumaczyć, tylko dała mi radę:
– Jak ciocia uważa, że mamie potrzebna jest jakaś pomoc, to niech ciocia się wybierze do Rzeszowa.
Pojechałam sama. Siostrę zastałam obolałą. Następnego dnia mieli ją wypisać ze szpitala bez konkretnej diagnozy. Siedziałam u Helenki tydzień i się nią opiekowałam. Przez ten czas Marzena ani razu nie zatelefonowała do matki, żeby spytać, jak się czuje. Raz tylko zadzwoniła do mnie.
– Dziękuję, ciociu, że pojechałaś, chociaż pewnie nie było potrzeby. Mama lubi sobie wymyślać choroby, żeby mnie nakłonić do przyjazdu. A ja mam przecież dom, dzieci i męża na głowie. Nie mogę tak co chwilę jeździć dla jej przyjemności.
Przeszkadzała im
Ta „jej przyjemność” okazała się wkrótce rakiem. Siostry nie przebadano porządnie w szpitalu i kiedy znów dostała bólów, nakazałam jej pójść do prywatnego lekarza. Gdy Helenka dostała od niego papiery do leczenia onkologicznego, zdecydowałam się zawieźć ją do Warszawy.
– No to mi ciocia prezent zrobiła! – Marzena się obraziła, kiedy z Heleną stanęłyśmy w progu jej domu. Jakby nie docierało do niej, że u matki zdiagnozowano nowotwór, że trzeba szybko podjąć leczenie w wyspecjalizowanej placówce. Sama przez telefon umówiłam Helenkę na wizytę do onkologa… Na szczęście, mam w Warszawie kilkoro znajomych i z ich pomocą podowiadywałam się o wszystko.
Widząc, że matka jest naprawdę chora, Marzena dała jej osobny pokój w swoim ogromnym domu i Helena wreszcie poczuła, że ma oparcie w córce. W domu siostrzenicy panował nieprzyjemny nastrój. Zięć w ostentacyjny sposób dawał do zrozumienia, że obecność teściowej mu przeszkadza.
– Niech mama raczej na dół nie przychodzi. Do domu czasem przychodzą moi klienci. Wolałbym, żeby nikt tu się nie kręcił – powiedział z niesmakiem.
Helena trafiła do szpitala
Na szczęście dla Helenki w szpitalu szybko podjęto decyzję o operacji i zaraz po wykonaniu koniecznych badań moja siostra trafiła na oddział.
– Strasznie się boję, Zosiu, że coś pójdzie nie tak… Myślisz, że wystarczy wyciąć i będzie po wszystkim? – Helena była wystraszona.
– Pewnie będziesz jeszcze miała naświetlania. Ale dopiero po operacji wszystko się wyjaśni, bo może nic już nie trzeba będzie dodatkowo robić. Twój doktor mówi, że guz nie jest duży – pocieszałam siostrę.
Z jednej strony chciałam ją podnieść na duchu, z drugiej – nie mogłam oszukiwać. Wiedziałam, że dopóki lekarze nie zrobią operacji, niczego nie można być pewnym.
Bóle znów pojawiły się w marcu. Tak pechowo się złożyło, że Helena znów była wtedy sama w Rzeszowie. Nasz bratanek odwiózł ją z powrotem do Warszawy. Rokowania nie były za dobre, ale dawano nadzieję, że kolejna chemia powstrzyma chorobę.
A potem do ponurej nory
Marzena bardzo niechętnie przyjęła matkę pod swój dach i już po tygodniu od jej przyjazdu wynajęła Helence kawalerkę oddaloną o kilkaset metrów od swojego domu.
– Jaki to świetny zbieg okoliczności – chełpiła się. – Akurat przypadkiem przeglądałam ogłoszenia i udało mi się takie przytulne mieszkanko znaleźć dla mamy.
Kiedy pojechałam do Warszawy, żeby zaopiekować się siostrą, za głowę się złapałam. Przytulne mieszkanko było zaniedbaną, ponurą norą, za którą moja siostrzenica płaciła jakieś marne grosze. Od razu powiedziałam Marzenie, że trzeba Helenie wynająć coś lepszego, z porządną łazienką z natryskiem.
– Helena dostaje niezłą emeryturę, a poza tym ma jeszcze oszczędności. Po twoim ojcu zostało sporo pieniędzy. Wystarczy, żeby wynająć coś przyzwoitego – tłumaczyłam Marzenie.
– Wykluczone! Nie dam ruszyć tych pieniędzy! – wrzasnęła. Po chwili jednak się zreflektowała, że nie powinna odmawiać matce przyzwoitych warunków, więc szybko dodała: – To są, ciociu, pieniądze na czarną godzinę, a na razie nie ma potrzeby… – zaczęła się plątać.
– Teraz jest czarna godzina, Marzenko – przerwałam jej, ale Bóg mi świadkiem, nie mogłam dłużej patrzeć na swoją siostrzenicę. Czułam, że łzy ściskają mi gardło, więc pocałowałam tylko półżywą Helenkę na do widzenia i szybko wyszłam na ulicę.
Nie podobało mi się to
Przez następne dwa miesiące moja siostra była głównie pod opieką córki. Gdy jeździłam do Warszawy, za każdym razem Helena była coraz słabsza i chudsza. Oczywiste było, że drąży ją rak i dlatego tak marnie wygląda.
– Nie masz apetytu? – spytałam któregoś razu.
– Ależ mam. Już nie biorę chemii, konia z kopytami bym zjadła, ale nie mam nic w lodówce – poskarżyła się. Powiedziała jeszcze, że kiedy była u córki w domu, też niewiele dostawała do jedzenia. – Chyba jestem dla Marzenki ciężarem… – stwierdziła ze smutkiem.
Od razu rzuciłam się przeglądać lodówkę, nie dając wiary słowom Helenki. Poza napoczętą kostką masła, resztką mleka i kawałkiem twardego sera w domu nie było nic do jedzenia. Aż się trzęsłam ze złości na siostrzenicę. Odgrzałam cielęcinę, którą ze sobą przywiozłam, nałożyłam solidną porcję na talerz i posadziłam Helenę przy stole.
– Ty zjesz obiad, a ja pójdę się rozmówić z Marzeną.
Siostrzenica żywo zaprzeczyła, że zaniedbuje matkę. Podobno Helena je jak po tyfusie, a biedna Marzena nie nadąża z gotowaniem.
Było coraz gorzej
Kilka dni później moja siostra bardzo osłabła i konieczna była stała opieka. Wysłałam do niej panią Dorotkę, znajomą z sąsiedztwa. Marzena przepędziła Dorotę po pięciu dniach, twierdząc, że Helena jej nie znosi. W tym czasie siostra coraz częściej zapadała w sen, była mało kontaktowa. Do opieki zatrudniono kolejną panią. Ale i jej Marzena szybko wymówiła pracę. Podobno nie umiała podawać lekarstw.
– Ciocia myśli, że ja mamę zaniedbuję, tak? A ja pilnuję, żeby jej nikt krzywdy nie zrobił. Trzeba jej podawać morfinę, żeby nie bolało. Tego nie może robić byle kto…
Gdy ostatni raz widziałam siostrę, była słaba.
– Mama w ogóle nie ma apetytu… – powiedziała Marzena z udawaną troską.
Zostałam z Helenką kilka dni. Trochę ją podkarmiłam, sama podawałam jej leki zgodnie ze wskazówkami lekarza. Załatwiłam też pielęgniarkę. Po tygodniu musiałam wracać do siebie. Znów minęło kilka dni, kiedy zadzwoniła Marzena.
– Ciociu, mama… mama odeszła dzisiaj nad ranem… Już się nie męczy – usłyszałam w słuchawce.
Siostrzenica zanosiła się płaczem. Nie był to jednak szczery szloch, doskonale to wyczułam.
Na pogrzebie Marzena ze łzami w oczach mówiła, że Bóg się zlitował i wezwał jej mamę do siebie, żeby dłużej nie musiała się męczyć. Ja jednak sądzę, że siostrzenica być może wyręczyła Pana Boga i wzięła sprawy w swoje ręce.… Boję się tych myśli, ale widziałam przecież, jak traktowała matkę.
Czytaj także: „Mąż był ojcem idealnym, dopóki nasza córeczka nie zachorowała. Wtedy wziął nogi za pas i tyle go widziałam”
„Przymykam oko na romanse męża, bo on wydziela mi kasę. Świetnie się dobraliśmy, bo oboje mamy zwichnięty kompas moralny”
„Po powrocie z Anglii ustawiała się do mnie kolejka facetów. To nie mój wdzięk ich przyciągał, ale zapach funtów”