Nigdy bym nie pomyślała, że ja i Adam możemy mieć jakieś kłopoty. Odnosiłam wrażenie, że rozumiemy się bez słów, a w dodatku świetnie się uzupełniamy.
On spokojny, niezbyt wyrywny do wyjść towarzyskich, a przy tym wyraźnie nielubiący zmian, ja rozgadana, energiczna i wiecznie plotkująca z przyjaciółkami. Czułam się świetnie w jego towarzystwie, a upływ czasu jedynie pogłębiał we mnie to przekonanie.
Przetrwaliśmy ze sobą tyle lat. Mieliśmy trudniejsze chwile, no pewnie – kto ich nie ma? Ale razem udało nam się przez nie przejść i wyjść z każdej sytuacji obronną ręką. U boku Adasia zawsze czułam się bezpieczna, kochana, taka… no, zaopiekowana. Nasze dzieci, Maurycy i Gosia, też uważali, że bardzo się kochamy. Słyszałam nawet, jak córka wzdycha kiedyś z rozrzewnieniem i przyznaje, że chciałaby znaleźć się w takim związku, jak my. Szczęśliwym, ugruntowanym i, jak wtedy mi się wydawało, nierozerwalnym.
Koleżanki podziwiały nasz związek
Przynajmniej dwa razy w tygodniu spotykałam się z koleżankami na herbatce. Zwykle jednak nie miałam o czym opowiadać, bo uwagę poświęcałyśmy raczej ich problemom. Nie, żeby moje ich nie interesowały – moje po prostu nie istniały. A jeśli istniały, brzmiały przy tych, które dotykały resztę, niemal śmiesznie.
– Jakie ty masz szczęście, Konstancja – mruknęła jak zawsze Alicja. – Taki mąż ci się trafił.
– Sama bym sobie zgarnęła takiego Adasia – zawtórowała jej Maria. – No, ale że już zajęty…
– Od trzydziestu dwóch lat – zaśmiałam się. – W przyszłym tygodniu obchodzimy naszą trzydziestą rocznicę ślubu.
Widziałam ich zazdrosne spojrzenia i rozpierała mnie duma. Alicja rozwiodła się już dziesięć lat temu i twierdziła, że woli teraz luźne relacje, Maria natomiast nigdy nie wyszła za mąż. Na ich tle prezentowałam się po prostu idealnie. I nie podejrzewałam, żeby coś się miało zmienić.
Adam wyraźnie się spóźniał
W dzień naszej trzydziestej rocznicy ślubu specjalnie wzięłam wolne w pracy. Adam wracał akurat szybko, więc wszystko miało być gotowe na jego przyjście. Ja chętnie wyszłabym do jakiejś restauracji, ale wiedziałam, że mąż nie przepada za takimi miejscami. Wolał jeść i świętować w domu, więc nie chciałam go zmuszać do zmiany przyzwyczajeń.
Wszystko jednak musiało być dokładnie tak, jak trzeba. Zrobiłam zapiekankę makaronową z przepisu, który wypróbowałam w zeszłym tygodniu, kupiłam nasze ulubione wino i upiekłam szarlotkę, za którą on tak bardzo przepadał. Oczywiście, zamówiłam też tort, bo jakby inaczej.
Tyle tylko, że Adam się spóźniał. Trochę się w związku z tym niepokoiłam, zwłaszcza że nigdy mu się to nie zdarzało. W dodatku nie odpowiadał na telefony ani esemesy, co wydawało mi się jeszcze dziwniejsze. Zaczęłam się nawet martwić, że coś mu się stało. Prawda była jednak zupełnie inna.
Zakończył to w najgorszy możliwy sposób
Niespodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi. Trochę zbita z tropu, poszłam otworzyć. Zdziwiłam się jeszcze bardziej na widok listonosza. Potem uznałam, że może to jakiś prezent od Adama. W końcu sama miałam dla niego schowany ten srebrny zegarek, na który tak chorował.
– Polecony – stwierdził listonosz, a potem wymienił moje imię i nazwisko.
Odebrałam kopertę, stanowczo za cienką na coś, co miałoby być prezentem. I przyszło z kancelarii prawnej. Zdumiona, patrzyłam na zagadkową kopertę. Kiedy ją otworzyłam, moim oczom ukazało się jakieś pismo. Przyjrzałam mu się i zamarłam. Pozew rozwodowy. To dlatego Adama jeszcze nie było. Tknięta przeczuciem, pobiegłam do jego szafy i odkryłam, że jest pusta. Ten drań postanowił mnie zostawić akurat w naszą rocznicę ślubu!
A nic nawet na to nie wskazywało. Nie zająknął się przecież ani słowem. Mógł chociaż powiedzieć, że mu źle, żebyśmy porozmawiali, ale nie – przekreślił cały trzydzieści lat wspólnego życia tak, jakby nic nie znaczyło. Przecież nie udawał przez tyle czasu. Kiedyś musiało mu być po prostu dobrze. Tak się przynajmniej przekonywałam, zajadając się tortem i w samotności zapijając go winem.
Starałam się być silna
Potem nic nie było łatwe. Trudno mi było się pogodzić z decyzją Adama, zwłaszcza że podjął ją całkiem sam, nie pytając mnie o zdanie. Nawet ze mną nie rozmawiając. Wolał schować głowę w piasek i zwyczajnie zwiać. To było do niego niepodobne, tak samo, jak prowokowanie jakichkolwiek zmian wokół siebie. Zupełnie nie rozumiałam, co właściwie zaszło. Gdzie popełniłam błąd.
Dzieci były w szoku. Żadne nie spodziewało się takiego rozwoju wypadków, zwłaszcza między nami. Gosia w ogóle nie chciała rozmawiać z Adamem, mówiąc z ogromnym zaangażowaniem, że ona już nie ma ojca. Maurycy co prawda próbował jeszcze z nim gadać, pojąć, co on właściwie zrobił.
To dzięki temu dowiedzieliśmy się, że Adam ma kochankę.
Tak, naprawdę, kochankę! Podobno spotykał się z nią od kilku tygodni, a co za tym idzie, tak mu zawróciła w głowie, że nie potrafił myśleć o niczym innym. Ja z kolei próbowałam się pozbierać do kupy w chwili, kiedy on świetnie się zabawiał z tą swoją nową znajomą.
Nie chciałam jej znać i nie zabiegałam o to w żaden sposób. Jakoś przetrwałam rozprawę, nie robiąc mu żadnych problemów. Nie paliło mi się do tego. Zwłaszcza że wtedy pewnie musiałabym z nim rozmawiać, a nie miałam na to najmniejszej ochoty. Wystarczyło zdecydowanie, że musiałam patrzeć na niego w sali rozpraw.
Przez długi czas już po tym, jak Adamowi udało się ode mnie uwolnić, nie potrafiłam rozmawiać o tym, co zaszło, z nikim. Na prośbę Gosi poszłam do psychologa, ale miałam wrażenie, że to niewiele daje. A to wszystko dlatego, że nie umiałam także zrozumieć, co w moim życiu poszło nie tak. Co takiego zrobiłam, że mąż ze mną nie wytrzymał.
Na szczęście po kilku miesiącach wyrzuciłam go z pamięci. Zaczęłam nowe życie – piękniejsze, spokojniejsze, takie, w którym go nie było. A mimo to i tak co jakiś czas powracał, jak niechciany ból głowy. I chyba wciąż go kochałam.
Długo nie wytrzymał
Gdy przyszedł sobotni poranek, odnosiłam wrażenie, że dziś jest ten dzień. Ten dzień, który będzie przełomem. Ptaszki śpiewają, a w perspektywie mam miło spędzony czas w towarzystwie kawy i książki. Przeszłam do porannej rutyny, gdy z zadumy wyrwał mnie dzwonek do drzwi.
Nie spodziewałam się nikogo, dlatego przezornie zerknęłam przez wizjer. Nie zobaczyłam człowieka, tylko wielki bukiet czerwonych róż. Zza którego wyłoniła się karteczka z napisem: „Błagam, wybacz mi, byłem głupi, zaprzepaściłem życie, skrzywdziłem cię, tylko po to, by poczuć trochę adrenaliny...”.
Wiedziałam, kto się za nią kryje. Nie ukrywam, że moje serce drgnęło. Otworzyłam drzwi, zobaczyłam skruszone spojrzenie męża i coś we mnie pękło. Łączyła nas więź, którą rozwijaliśmy przez ponad 30 lat. Czegoś takiego nie da się wymazać.
Wszystko potem potoczyło się tak nagle. Mąż padł na kolana, zalany łzami, mówił, jak bardzo przeprasza i żałuje. Obudził tym żałosnym szlochem wszystkich sąsiadów, a ciekawskie ślepia wyłaniały się zza drzwi. Nie chciałam ciągnąć tego kabaretu, zaprosiłam go do środka i odbyliśmy jedną z najcięższych i najdłuższych rozmów naszego życia.
Choć wciąż trudno mi w to uwierzyć, ja i Adam znów jesteśmy razem. I wybaczyłam. Bo bardzo go kocham, także teraz, chociaż strasznie się na nim zawiodłam. Obecnie będzie się musiał mocno nagimnastykować, by odzyskać moje zaufanie. I dobrze. Niech się stara. Powinien udowodnić, że nie przyjęłam go tu na darmo, zupełnie bez sensu.
Powtarza też, że i on mnie kocha. A ja dostrzegałam to w jego oczach. Jestem przekonana, że mówi prawdę. Chociaż może to moja naiwność, bo wciąż wierzę, że może nam się jeszcze udać.
Czytaj także:
„Szef kazał nosić mi kuse spódniczki i szpilki, żeby klienci cieszyli mną oko. Boję się, co zaproponuje w zamian za awans”
„Teściowa mnie prześladowała i nie dawała spokoju. Z buciorami właziła w moje życie, podobno po to, by mi pomóc”
„Miałam męża, ale równie bliski był mi mój były. Znajomi uważali, że to chory układ, bo pewnie we trójkę dzielimy łoże”