„Za komuny donosiłem na swoich kompanów i wielu zaszkodziłem. Gdyby mój wnuk o tym wiedział, przekląłby mnie na wieki”

mężczyzna, który donosił na kamratów fot. Adobe Stock, Bonsales
„Kupiliśmy kolorowy telewizor, pralkę, nawet wielofunkcyjny robot kuchenny, żeby Kasi było łatwiej robić surówki dla chłopców. Zmieniliśmy meble, na podłodze leżał piękny, wełniany dywan. Łazienkę wyłożyliśmy kafelkami. Cała rodzina nam zazdrościła! Brałem pełnymi garściami, nie myśląc o tym, że za wszystko się płaci…”.
/ 28.12.2022 14:30
mężczyzna, który donosił na kamratów fot. Adobe Stock, Bonsales

Mój wnuk gada, jakby wszystkie rozumy pozjadał: „Gdybym się dowiedział, że ktoś mi podłożył świnię albo że na mnie donosił, kości bym mu porachował! Szpicli trzeba tępić jak chwasty! Ogniem i żelazem! Taki bandyta nie ma prawa żyć w normalnym, zdrowym społeczeństwie!...”

Słucham mojego wnuka i lodowacieję ze strachu, że może się czegoś dowiedział? Teraz pootwierane są różne archiwa i wszyscy mogą grzebać w dokumentach i aktach bez żadnej kontroli. Gdyby trafił na jakiś ślad, byłbym skończony! Nikogo tak nie kochałem, jak jego! Jest bystry, inteligentny, uczciwy… Życie bym oddał za niego! Do kościoła nie chodzę, ale czasami proszę Pana Boga (jeśli w ogóle jest!), żeby mnie już zabrał z tego świata. Lepsza jest śmierć niż czekanie na hańbę. Kto dziś zrozumie, jak naprawdę było?

Gdybym wstąpił do partii, byłoby łatwiej

Miałem dwadzieścia dwa lata, skończone technikum mechaniczne i dziewczynę w siódmym miesiącu ciąży. Oboje czekaliśmy na mieszkanie, bo nasi zapobiegliwi rodzice założyli nam książeczki mieszkaniowe w tej samej Spółdzielni. Ona miała szansę na M-2 za sześć, siedem lat, ja byłem o dwa lata gorszy. Na razie mieszkaliśmy osobno: Kasia u swojej mamy z dwiema siostrami na trzydziestu sześciu metrach, ja na polówce w kuchni, z mamą i ojcem, w jednym pokoju bez wygód.

Chcieliśmy się pobrać, ale dopiero po narodzinach naszego dziecka. Kasia źle znosiła ciążę, brzuch miała wielki, była opuchnięta, ciągle zmęczona; nic dziwnego, skoro na świat miały przyjść bliźniaki! Ciągle była na L-4, dostawała tylko zasiłek chorobowy, ja ledwo zaczynałem robotę w wielkiej fabryce, z najniższym zaszeregowaniem i marną pensyjką. O jakimś wynajmie nawet nie mogliśmy marzyć!

Po porodzie Kasia, jeszcze bardzo słaba, zagnieździła się z dzieciakami między szafą a tapczanem, na siedmiu i pół metrach w amfiladzie, więc jej mama i siostry ciągle musiały przechodzić przez pokój i słuchać płaczu niemowlaków w dzień i w nocy! Łazienka z brodzikiem zamiast wanny była zawieszona pieluchami, w kuchni i mikroskopijnym przedpokoju wisiały sznury na bieliznę a na nich kaftaniki, śpiochy, tetra, flanela, ściereczki, śliniaki i co się jeszcze dało upchnąć!

Kiedy dzisiaj patrzę, jaką wygodę mają rodzice z pampersami myślę sobie, że my i nam podobni przeszliśmy prawdziwą drogę przez mękę!

Kasia nie karmiła piersią. Przyplątała się jej jakaś infekcja i po antybiotykach przeszliśmy na butelkę. Zaczęły się kolki, rozwolnienia, zatwardzenia, nieprzespane noce i przepłakane dnie! To trwało w nieskończoność!

Przyjeżdżałem do niej zaraz po pracy. Pomagałem, jak umiałem i wieczorem wracałem do siebie. O żadnej intymności między nami nie mogło być mowy! Ciągle na cudzych oczach, niewyspani, zmęczeni, zdenerwowani łaziliśmy jak muchy w smole. Żyć się odechciewało!

Pewnego razu brygadzista zobaczył, że przysnąłem między maszynami.

– Latasz po nocach, łajdaczysz się, balujesz, a potem kimasz w robocie! Tak nie wolno. Zapomnij o premii!

Opowiedziałem mu, jak u mnie jest naprawdę. Wysłuchał mnie, a po paru dniach znowu mnie zaczepił.

– Czemu ty do partii nie pójdziesz? – zapytał – Może pomogą?

Mieszkanie nam dadzą? Nie żartuj!

– Dlaczego nie? Mamy przecież pulę zakładową. Co pół roku są jakieś przydziały. Może i tobie się uda?

Więc poszedłem. Przyjęli mnie miło. Jakby wiedzieli o wszystkim i niczemu się nie dziwili. Zapytali tylko, jak mogą pomóc, skoro nie jestem przecież członkiem PZPR? To było logiczne.

– Gdybym wstąpił do partii, miałbym szanse? – zapytałem

– Niczego, towarzyszu, nie możemy obiecać na pewno. Ale szanse będą większe. To się rozumie. Więc, jak? Będziecie kandydować?

Moim wprowadzającym był brygadzista, działacz POP. Okres kandydacki trwał krótko. Po czterech miesiącach dostałem czerwoną legitymację. Tego samego dnia napisałem podanie o przyspieszenie przydziału mieszkania spółdzielczego. Zapaliło się jakieś światełko w tunelu!... Był najwyższy czas na zmianę. Oddalaliśmy się z Kasią od siebie! Dzieci rosły zdrowo, ale my patrzyliśmy na siebie wilkiem i zamiast mówić, zaczynaliśmy warczeć. Kasia była przeciwna mojemu wstąpieniu do partii. Mówiła, że woli się męczyć, niż sprzedawać! O to oczywiście też się kłóciliśmy.

Przed odebraniem kluczy do własnego mieszkania trzeba było zgromadzić cały wkład. I znowu partia mi poszła na rękę. Dostałem pożyczkę nieoprocentowaną z zakładowej kasy zapomogowej i obietnicę, że część mi umorzą, jeśli zaistnieją warunki. Wtedy nawet nie zapytałem, jakie?...

Po przeprowadzce zaczęło się układać. Kasia szybko doceniła własny kąt oraz to, że potrafiłem go załatwić. Zaczęła mnie słuchać, nawet zgodziła się odłożyć chrzest, bo czułem, że jak się w zakładzie dowiedzą, będą krzywo patrzyli. Po co miałem się narażać? 

Zapomniałem, że nie ma nic za darmo

Regularnie chodziłem na zebrania POP. Po jednym z nich sekretarz kazał mi zostać chwilę… Pytał, jak mi się mieszka, jak się dzieci chowają, czy zdrowe, czy jestem zadowolony z pracy? Na koniec rzucił…

Wczasy może by się przydały? Mamy piękny ośrodek zakładowy nad morzem. Dzieci jodem pooddychają, żona się poopala i na piaseczku wygrzeje… Co wy na to, towarzyszu?

Ja na to jak na lato! Kasia chwaliła się koleżankom, że jedziemy na wakacje.

Zawiózł nas zakładowy autokar. Podróż była ciężka, dzieci marudziły, ale potem przez dwa tygodnie pogoda jak drut i byczenie się na plaży. Podali, sprzątnęli, ugotowali… Kasia marzyła już o przyszłym lecie: „Staraj się” – mówiła – „Tu jest jak w raju!”

– Wpadnijcie towarzyszu na minutkę – zaczepił mnie sekretarz POP po moim powrocie. – Pogadać trzeba…

Tym razem nie było wstępów.

– Dochodzą nas słuchy, że na zakładzie jakieś wrogie organizacje polityczne powstają. Wiadomo wam coś?

W kraju się kotłowało. Zbliżał się grudzień. Ten tragiczny. U nas też niektórzy mącili, namawiali do opozycji. Nie raz przestrzegałem tych niezadowolonych, bo według mnie głupotą jest rzucanie się z motyką na słońce!

– Pokrzyczycie, popyskujecie i się rozejdzie po kościach. Pozamykają was, z roboty wyrzucą, a świat i tak będzie, jaki jest. Tylko głupki w tych czasach się bawią w politykę!

Nie byłem chętny do rozrabiania, ale żeby donosić, to też nie! Oczywiście wiedziałem, kto słucha Wolnej Europy i radia Londyn, kto chodzi do kościoła i posyła dzieci na religię. Nawet śmiałem się z kawałów o władzy radzieckiej i przewodniej roli partii, jednak na propozycję, żeby kablować skóra mi ścierpła. Postanowiłem ich przechytrzyć. Obiecałem, że jeśli tylko coś do mnie dojdzie, to się skontaktuję, z kim trzeba. Dostałem tylko numer telefonu. Miałem zadzwonić, gdyby co… Nie dzwoniłem i był spokój.

W międzyczasie dostałem talon na Syrenkę i kartę uprawniająca do zakupów w „żółtych firankach”, czyli w Konsumach. Były to sklepy dla wybranych. Można było dostać szynkę i polędwicę, dla dzieci soki i prawdziwą czekoladę, poza tym buty, odzież i kosmetyki. Kasia szalała ze szczęścia!

Kupiliśmy kolorowy telewizor, pralkę, nawet wielofunkcyjny robot kuchenny, żeby Kasi było łatwiej robić surówki dla chłopców. Zmieniliśmy meble, na podłodze leżał piękny, wełniany dywan. Łazienkę wyłożyliśmy kafelkami. Cała rodzina nam zazdrościła! Brałem pełnymi garściami, nie myśląc o tym, że za wszystko się płaci… Nagle sobie o mnie przypomnieli!

Miałem pojechać do zwykłego mieszkania w jakimś normalnym bloku. Stół, wersalka, krzesła szafa… Facet niewiele starszy ode mnie zaczął od wypełnienia kwestionariusza; dane osobowe, dane rodziców i tak dalej… Zdziwiło mnie, że wiedział o mnie więcej niż ja sam! Potem powiedział, czego chce. Miałem dwa, trzy razy w miesiącu składać pisemnie informacje o kolegach z zakładu, co mówią, kogo krytykują, co planują, który z nich pije alkohol, który ma kochankę albo się rozszedł z żoną.

Zaszkodziłem wielu osobom

Dostawałbym za to wynagrodzenie półtora raza wyższe niż moja pensja.

– Po jakimś czasie – powiedział – wystąpicie z partii i zapiszecie się do nielegalnych związków zawodowych. Musimy mieć kogoś w środku. Wytypowano was; to zaszczyt!

– A... jeśli się nie zgodzę?

– Noo, jak myślicie? Co się wówczas stanie z wami i waszą rodziną? Macie dzieci? Chcecie, żeby były zdrowe, szczęśliwe, chodziły do szkół, na studia?

– Pewnie. Jak każdy ojciec.

– To nie zadawajcie głupich pytań. Dogadaliśmy się? Podpiszcie protokół i deklarację. Jesteście od dziś Kontaktem Osobowym o pseudonimie W…..k.

Tak się zaczęło…

Strasznie się wtedy upiłem! To był pierwszy raz, ale od tamtego dnia przez lata miałem problem z wódką. Nie piję dopiero od pięciu lat. Pisałem te donosy. Jak się zaczęło mówić o Solidarności organizowałem związek w naszym zakładzie. Dokładnie tak, jak wymyślili… Dwa razy mnie nawet zaaresztowano, ale to była hucpa! Piłem wódę z oficerem prowadzącym i grałem w karty z klawiszem, żeby zabić czas. Na zakładzie uważali mnie za bohatera i współczuli. O to chodziło!

Wielu ludziom zaszkodziłem. Mam tę świadomość.

W 1989 obiecali mi, że moja teczka osobowa zostanie zniszczona. To miała być ostatnia nagroda za wierną służbę. Co bym powiedział wnukowi, gdyby zapytał: dlaczego tak się zeszmaciłeś? Ze strachu? Z chciwości? Z głupoty? Sam siebie dręczę takimi pytaniami. Nie mam jednej odpowiedzi.

Synowie skończyli studia, ale tylko jeden się ożenił i ma syna, mojego ukochanego Kubę. Drugi syn wstąpił do zamkniętego zakonu i wcale się nie widujemy. Raz w roku mam o nim wiadomość, że żyje i się za nas modli… To jakaś kpina losu ze mnie, bo ja nigdy do kościoła nie chodziłem.

Wszystko się zmieniło. Kasia odeszła po ciężkiej chorobie. Ja jestem jeszcze sprawny i na chodzie. Codziennie odwiedza mnie Kuba. To moje największe szczęście, chociaż wygaduje te głupoty. Ostatnio lekarz mi powiedział, że koniec z paleniem, bo płuca słabe. I co z tego? Im szybciej, tym lepiej! Inni mają alzheimera czy sklerozę i żyją spokojnie. Ja wszystko pamiętam. Z najdrobniejszymi szczegółami… Co wieczór sobie powtarzam: co było, to było. Ale nie pomaga.

Czytaj także:
„Wnuczki nie dość, że młode, to jeszcze mieszkają za granicą. Gdy słyszą, jak to się żyło za komuny, myślą, że je wkręcam”
„Tęsknię za komuną. Nie mieliśmy nic, ale za to była ludzka życzliwość. Teraz sąsiad na sąsiada donosi”
„Babcia ma 70 lat, a ikry pozazdrościłby jej niejeden młodzian. Samodzielnie odzyskała dom, który odebrano jej za komuny”

Redakcja poleca

REKLAMA