Młodym trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno polska rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej niż teraz. Przekonałam się o tym, gdy przyjechały do mnie ukochane wnuczki: Christina i Chloe.
Bardzo rzadko je widuję. Mój jedyny syn wyjechał ćwierć wieku temu do Ameryki, w odwiedziny do mojego kuzyna i już nie wrócił. Znalazł pracę, ożenił się, zmienił obywatelstwo. Na szczęście nie zapomniał o swoich korzeniach. Nauczył córki mówić po polsku i co jakiś czas przywoził je do kraju, by poznały ojczyznę swojego ojca. To było dla mnie zawsze wielkie święto. Kiedy więc kilka tygodni temu zadzwonił i powiedział, że pojawią się wszyscy w dniu moich 65. urodzin, aż podskoczyłam z radości. Ostatni raz widzieliśmy się chyba z sześć lat temu. Dziewczynki chodziły wtedy jeszcze do szkoły. A teraz to już studentki! Byłam ciekawa, jak wyglądają i jak im się powodzi.
Po co gotować jak można zamówić pizzę?
Przygotowywałam się do tej wizyty bardzo starannie. Wysprzątałam mieszkanie na błysk, zrobiłam solidne zakupy. Mój syn uwielbiał swojskie jedzenie, wnuczki też lubiły polską kuchnię, więc przygotowałam wszystko, co najlepsze: gołąbki, pierogi, bigos, flaki, schabowe. A na deser sernik i makowiec. Do wyboru, do koloru. Miałam nadzieję, że dziewczynkom smak się nie zmienił i wszystkiego spróbują. Przecież i u nas młodym w głowach się poprzewracało. Wolą zupę z torebki i bułkę z kotletem niż normalny obiad.
Nie zawiodłam się na dziewczynach. Wcinały wszystko, aż im się uszy trzęsły. Ledwie nadążałam donosić z kuchni półmiski.
– Babciu, to najwspanialsze jedzenie pod słońcem. U nas takiego nie ma – zachwycała się Christina.
– No! Po powrocie do domu to chyba na dietę będę musiała przejść. Bo po tym jednym obiedzie już spodnie mi się nie dopinają. Strach pomyśleć, co będzie potem – wtórowała jej Chloe.
– Cieszę się, że wam smakuje. A wiecie, że jak wychodziłam za mąż, to nie umiałam gotować? Wasz dziadek śmiał się, że nawet wodę przypalam. A lubił dobrze zjeść. Co ja się musiałam nagimnastykować, żeby mu dogodzić – westchnęłam, a Chloe spojrzała na mnie zdziwiona.
– Phi, nie wiem, po co się tak starałaś. Mogłaś zadzwonić po jakiegoś gotowca: pizzę albo chińszczyznę. Raz to, raz to. Przecież tak jest najprościej, nasza mama od lat tak robi – prychnęła.
Aż się roześmiałam.
– Dziecko, jaką pizzę? U nas czegoś takiego nie było. A telefon? Dwadzieścia lat na podłączenie musiałam czekać. A i tak dostałam jako pierwsza w bloku. Dziadek miał znajomości i łeb na karku. Wszystko umiał załatwić – powiedziałam z dumą.
– Żartujesz, prawda? – dziewczyny patrzyły na mnie z niedowierzaniem.
– Wcale nie! Zapytajcie ojca. Pewnie pamięta tamte czasy. Ale to jeszcze nie wszystko! Żebyście wiedziały, ile trzeba było się nachodzić, by zdobyć coś do jedzenia! Wszystko było na kartki, a i tak niczego nie można było kupić – mówiłam.
– Ale ludzie jakoś sobie radzili. Jak się szło do kogoś na imieniny, to stół uginał się od pyszności. U nas też zawsze były przyjęcia pierwsza klasa. Do dziś zastanawiam się, jak ci się udawało to wszystko zorganizować – włączył się do rozmowy syn.
I tak by mi nie uwierzyły...
Przez następny kwadrans wspominaliśmy, jak to w sklepach spożywczych stał na półkach tylko ocet i groszek konserwowy. A mięso i wędliny kupowało się spod lady lub od baby ze wsi. Bo w mięsnym były tylko puste haki. Dziewczyny przysłuchiwały się temu ze spokojem.
– Babciu, u was są supermarkety, prawda? – zapytała Christina, gdy skończyliśmy już wspominki.
– Jasne, że są. Jeden to nawet całkiem niedaleko. Mijaliśmy go w drodze z lotniska – odparłam.
– Widziałam. Ale nie o to chodzi… Czy te supermarkety są polskie? – dopytywała się.
– Raczej nie. Francuskie, portugalskie, niemieckie… Może jeszcze jakieś… Sama nie wiem – zaczęłam się głośno zastanawiać.
– A amerykańskie są? – przerwała.
– Nieee, amerykańskich chyba nie ma – odparłam po chwili, a wnuczka spojrzała na mnie z triumfem.
– Wiedziałam! Nasz biznes nigdy nie pozwolił by sobie na takie zaniedbanie. Ocet? Groszek? Puste haki? To nie do pomyślenia – zakrzyknęła.
– Ale dziecko, w Polsce nie było jeszcze wtedy super… – chciałam wytłumaczyć, ale syn złapał mnie za rękę.
– Daj spokój, mamo, nie ma się po co męczyć. I tak nie uwierzą – westchnął. A po chwili się uśmiechnął. – Mogę jeszcze poprosić jednego gołąbka? Z mięsa bez kartek?
Czytaj także:
„Sąsiadka uwiodła mnie, żebym zrobił jej remont za darmo. Tak mnie owinęła wokół palca, że nawet za materiały zapłaciłem”
„Matka zniszczyła mi życie nadopiekuńczością. Mąż zostawił mnie z małym dzieckiem, bo nie umiałam odciąć pępowiny”
„Szczenięce zabawy skończyły się płaczem i traumą. Naraziliśmy życie, żeby popisywać się odwagą przed kumplami”