Zachowywaliśmy się cichutko jak myszki, w końcu w tym fachu tak trzeba. Jeszcze parę ruchów, i byliśmy w środku. Wtedy wszystko stało się jasne. Długo przyglądałem się willi, widocznej wyraźnie w blasku ulicznych lamp. Nie miałem czasu na porządny rekonesans, bo właściciele wyjechali tylko na weekend. No ale była sobota, bardzo późny wieczór, na dworze lekki mróz i marznąca mżawka – więc nie musiałem się specjalnie martwić o spacerowiczów czy ludzi wyprowadzających psy. Okoliczni mieszkańcy woleli wypuścić swojego pupilka do ogródka, niż łazić po oblodzonych chodnikach i narażać się na połamanie nóg.
Siedziałem w samochodzie
Razem z moim młodym pomocnikiem. On z nosem w laptopie, ja z lornetką przy zaciemnionej szybie naszej furgonetki.
– Dobra, w porządku, mam to – powiedział wreszcie Stefek.
Dźgnął palcem w ekran, na którym wyświetliła się strona firmy ochroniarskiej. To była ta sama firma, która zapewniała bezpieczeństwo tej willi. Tabliczka wisząca na lewo od furtki nie kłamała. Oni zawsze zostawiają swoje wizytówki, co bardzo ułatwia nam robotę.
– Jakie zabezpieczenia stosują? – chciałem wiedzieć.
Zaczął wymieniać, ja kiwałem głową. Nic wyszukanego na nas nie czekało, chociaż firma chwaliła się na swojej stronie niezawodnym systemem bezpieczeństwa dla domów wolnostojących. Owszem, przyznaję, na obecnym poziomie rozwoju technologii zapewne istnieją systemy bezpieczeństwa, które są w dużej mierze niezawodne, a może nawet całkowicie niezawodne. Tylko że ja w mojej pracy nie łamię systemów bezpieczeństwa. Łamię, że się tak wyrażę, ludzi. Bo systemy może i są niezawodne, ale co z tego, skoro ludzie bywają omylni, niedokładni, nieuważni, przemęczeni, źle wyszkoleni lub po prostu leniwi.
– Poczekamy do drugiej, a potem bierzemy się do pracy – powiedziałem i sięgnąłem po termos z kawą i kanapki, które uszykowała moja żona.
Minutę po drugiej w nocy staliśmy na tyłach willi. Obaj mieliśmy noktowizory, żeby nie błyskać latarkami i nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania sąsiadów, chociaż posesję od ulicy oddzielał wysoki mur, a od sąsiadów – solidne żywopłoty. Ale po co niepotrzebnie ryzykować? W świetle odległych ulicznych latarni noktowizory sprawowały się doskonale.
– Szukamy czujników – wyszeptałem.
Stefek zaczął oglądać uważnie okno po lewej, podczas gdy ja skierowałem wzrok ku temu po prawej. Oczywiście standardowe czujniki były i tu, i tu.
Rozdzieliliśmy się
Kiedy doszedłem do drzwi wiodących na taras, wreszcie znalazłem to, czego szukałem. Syknąłem na tyle głośno, że Stefek musiał to usłyszeć, więc już po chwili obaj z uśmiechami na twarzy gapiliśmy się na czujnik w drzwiach tarasowych. Nie wiem, jaka była przyczyna – może zbyt często otwierane drzwi, może jakaś poprawka, a może nieuwaga pracownika z firmy instalującej zabezpieczenia. W każdym razie ten czujnik został zamontowany niestarannie.
Wyraźnie widzieliśmy dwa wychodzące z niego przewody i ginące pod wewnętrznym tynkiem dopiero po dwóch centymetrach. To nam wystarczy, uznałem, i skinąłem głową. Stefek wyjął z torby jeden z moich bardziej udanych wynalazków, czyli – jak go nazwaliśmy – plaster magnezjowy. Przykleił go delikatnie do szyby na wprost czujnika, zabezpieczył dodatkową warstwą ochronną i podał mi małe urządzenie elektryczne.
– Odwróć się, bo ci oczy wypali.
– Szefie… – obruszył się. – A bo to pierwszy raz robimy?
Cichy pstryk, lekki swąd, blask stłumiony przez podkład zabezpieczający i po sekundzie na wysokości czujnika widniała elegancka dziurka w szkle, o średnicy pięciu centymetrów. Żadnego cięcia szyb, bo folia antywłamaniowa i te sprawy, no i czujniki mogły reagować na hałas. Stopienie szyby było ciche, a w dodatku po takiej operacji nie zostawały żadne ostre krawędzie, o które mógłbym się skaleczyć. Bezpieczeństwo i higiena pracy przede wszystkim.
Stefek rozstawił małą drabinkę, a ja wziąłem się do roboty. I znów przydał się jeden z moich niezawodnych wynalazków, czyli obejście układu – proste urządzenie, które dzięki ostrym żabkom można podłączyć bezpośrednio do przewodów i które praktycznie odcinało czujnik od systemu, a samo go zastępowało. Dzięki temu mogliśmy po minucie spokojnie otworzyć drzwi na taras.
Czujnik nie zareagował
Po bezszelestnym wejściu do domu stanęliśmy w kompletnej ciszy. Rozglądałem się uważnie, ale nie dostrzegłem nigdzie czujników ruchu, więc odetchnąłem z ulgą, chociaż po cichu. Czujniki ruchu zwykle widać, a o ich działaniu świadczy świecąca się na czerwono dioda na obudowie. Tylko że mało kto chce mieć coś takiego w mieszkaniu; w biurach sprawdzają się doskonale, ale w domu rzadko się je montuje. Co innego czujniki dźwięku; trudno je dostrzec, bo nie muszą być instalowane na widoku.
Dlatego zachowywaliśmy się cichutko jak myszki. Wejście do domu było tylko preludium, teraz musieliśmy znaleźć sejf. Wiadomo, że nie instaluje się go ani w salonie, ani w kuchni, a tym bardziej w korytarzu. Są dwa miejsca, gdzie warto uważnie przyjrzeć się ścianom: sypialnia oraz gabinet, jeśli jest takowy. Sypialnia była prawdopodobnie na górze, więc poszukaliśmy najpierw gabinetu. Znajdował się obok salonu i sprawiał solidne wrażenie.
Pomyślałem więc, że jeśli pan domu jest taki sam jak jego kwatera główna, solidny, to sejf musi być właśnie tutaj. No i się nie pomyliłem. Ruchem głowy wskazałem Stefkowi jeden z obrazów wiszących na ścianie. Był najmniejszy z kolekcji i w przeciwieństwie do innych dzieł bardzo ściśle przylegał do ściany. Nie musieliśmy go zdejmować – to nie stary kryminał z czasów peerelu – nikt nie montuje sejfu tak, żeby za każdym razem trzeba było zdejmować obraz ze ściany, by się dostać do ukrytej za nim skrytki.
Obraz był przymocowany na zawiasach. Czekając na odpowiednią porę dla naszego włamu, zdążyłem przejrzeć ofertę firmy ubezpieczeniowej, więc mniej więcej wiedziałem, jakiego modelu mogę się spodziewać. Nie pomyliłem się.
Właściciel wybrał ten najdroższy. Elektroniczny, z zamkiem szyfrowym. Jego otwarcie zajęło Stefkowi dziesięć minut, z czego pięć poświęcił na podłączenie laptopa i kilku kabelków. Samo łamanie hasła trwało trzy minuty, a potem jeszcze dwie minuty na odłączenie sprzętu. Razem dziesięć. Łatwizna. W środku było kilka pudełek, prawdopodobnie z biżuterią, jakieś dokumenty i kilka teczek ustawionych na sztorc. Nie zaglądaliśmy do nich, bo to, czego szukaliśmy, było na samym wierzchu. Mała karteczka, a na niej narysowana kilkoma prostymi kreskami smutna buźka.
Pod spodem numer telefonu. Stefek wyjął komórkę, zrobił zdjęcie, używając lampy błyskowej, by następnie wysłać to zdjęcie pod podany numer. Schował komórkę do kieszeni, laptopa do torby, zamknął sejf i zasłonił go obrazem.
Wróciliśmy do samochodu
Robota była skończona, nic tu po nas. Trzeba teraz odespać. W poniedziałek rano do mojego biura wszedł właściciel domu. Minę miał bardzo ponurą. Siadł bez słowa naprzeciwko mojego biurka.
– Kawy? – spytałem.
Skinął głową. Poprosiłem Marysię, moją córkę i sekretarkę zarazem, żeby podała nam dwie kawy. Jej mąż, Stefek, wsunął się razem z nią do gabinetu i skromniutko usiadł na krzesełku koło mnie.
– Ile wam to zajęło? – spytał wreszcie klient.
Podałem mu teczkę.
– Tu jest nasz raport i nasze sugestie. Weszliśmy do domu w parę minut, znalezienie sejfu, otwarcie… Od momentu wejścia na teren posesji do chwili wyjścia upłynęło dokładnie dwadzieścia siedem minut.
– Chce pan powiedzieć, że można mnie okraść w pół godziny? – mężczyzna poruszył się niespokojnie.
– No, nam się to udało, oczywiście w przenośni – zaśmiałem się. – Ale jeśli zastosuje się pan do naszych wskazówek i w ramach reklamacji firma ochroniarska poprawi parę rzeczy, na które zwróciliśmy uwagę to już nie będzie takie proste. Nie mówię, że niemożliwe, ale prawie.
Westchnął.
– Powiedzmy, że trochę mnie pan pocieszył, chociaż tyle. Poproszę fakturę, wyślę przelew jeszcze dzisiaj.
– Jest w środku – wskazałem na teczkę. – I żeby nie narażać pana na dodatkowe koszty, po uwzględnieniu naszych uwag z raportu, zrobimy jeszcze raz audyt, ale tym razem za dnia i podczas pana obecności. W ramach gwarancji i za darmo.
– Dobrze, ale niech pan powie tak w skrócie… Co było nie tak?
– Zawiódł czynnik ludzki, jak zawsze – westchnąłem. – Każdy łańcuch jest tak mocny jak jego najsłabsze ogniwo. W tym przypadku najsłabszym ogniwem był montaż czujników. Znaleźliśmy jeden zamontowany niestarannie, a potem… – wzruszyłem ramionami. – Nie mogę zdradzać naszych wszystkich sekretów, zresztą nie chcę pana zanudzać. Ale powtórzę, proszę się aż tak nie martwić. Wszystko da się poprawić.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”