„Za dnia jestem poważną panią urzędnik, a wieczorami dorabiam jako sprzątaczka. Ukrywam to przed znajomymi”

kobieta, która wieczorami dorabia jako sprzątaczka fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„Z marnej pensji urzędniczki nie byłam w stanie spłacać zadłużenia zrobionego przez moją mamę w parabankach i się utrzymać. Dlatego pracowałam na 2 etaty. I to właśnie było powodem, dla którego nie zawsze byłam w stanie spotkać się z dziewczynami. Wolałam jednak kłamać”.
/ 11.10.2021 14:58
kobieta, która wieczorami dorabia jako sprzątaczka fot. Adobe Stock, Jacob Lund

Oczy bolały mnie od wpatrywania się w ekran, a potem nie mogłam nawet zogniskować wzroku na ręcznie wypełnionych drukach. O szesnastej trzydzieści zdjęłam okulary i potarłam oczy. Bolała mnie głowa i szumiało mi w uszach.

– Aśka, idziesz wieczorem do Tamary? – zapytała koleżanka z okienka obok.
– Jeśli nie padnę na pysk, to pewnie tak – skłamałam z pełną premedytacją.

Wiedziałam, że gdybym zaczęła teraz się wykręcać, dziewczyny drążyłyby temat, a mnie już jakiś czas temu skończyły się wymówki. W ogóle to spotykanie się po pracy mnie zaskoczyło, kiedy przyszłam do urzędu. Weekendowe winka, parapetówki czy nawet plotkowanie o mężach i chwalenie się dziećmi jakoś mi nie pasowało do wizerunku pań z urzędu skarbowego.

Jeszcze z czasów dzieciństwa pamiętałam, że moi rodzice o wizytach w skarbówce wypowiadali się z lękiem przemieszanym z odrazą, jakby to był jakiś przedsionek piekła, a zatrudnieni tam ludzie mieli za punkt honoru wdeptać w błoto każdego petenta. Dopiero podczas studiów wieczorowych poznałam osoby, które tam pracowały i wydały mi się całkiem sympatyczne. No, ale i tak zdumiałam się niemal rodzinną atmosferą, jaka panowała pomiędzy nami – urzędniczkami.

To mój wstydliwy sekret

Już pierwszego dnia Tamara zapytała mnie, czy cieszę się na to, że całymi dniami będę „siedziała na wacie i grzebała w picie”. W pierwszej chwili zdębiałam, dopiero po kilku sekundach dotarła do mnie dwuznaczność słów „wat” i „pit”. Roześmiałam się i to wystarczyło, by Tamara została moją przyjaciółką. Jeszcze tego samego dnia poznałam Gośkę, Marlenę i kilka innych świetnych babek. Tak, był fantastycznymi koleżankami i chętnie spotykałabym się z nimi wieczorami, zwłaszcza że byłam w obcym mieście sama i nie miałam znajomych, ale ukrywałam pewien niewygodny fakt.

Dotyczył on tego, że z pensji urzędniczki nie byłam w stanie spłacać zadłużenia zrobionego przez moją mamę w parabankach i się utrzymać. Dlatego pracowałam na dwa etaty. I to właśnie było powodem, dla którego nie zawsze byłam w stanie spotkać się z dziewczynami na winko. Tamara zadzwoniła do mnie akurat, kiedy nachylałam się na brudną toaletą w piętnastopiętrowym wieżowcu. Nie lubię kłamać, więc skorzystałam z tej okazji.

– Słuchaj, już miałam wychodzić, ale coś mnie złapało i teraz siedzę w toalecie… – wyznałam koleżance zbolałym tonem. – Rozumiesz, o co chodzi.

Normalnie od kwadransa nie wyszłam z łazienki – to była całkowita prawda, bo miałam do sprzątnięcia pięć kabin.

– Wypijcie za moje zdrowie.

Koleżanka wyraziła nadzieję, że do poniedziałku poczuję się lepiej. Ja z kolei wróciłam do szorowania trzeciej kabiny w męskiej toalecie na dwunastym piętrze. To właśnie był mój wstydliwy sekret. Za dnia byłam ekspertką od odliczeń podatkowych dla firm i ponoć miałam talent do tropienia przekrętów podatkowych. Naczelniczka kilka razy osobiście mi gratulowała znalezienia sporych brakujących kwot. W kontaktach z petentami chwalono mnie za kompetencję i umiejętność spokojnej argumentacji, ale także za asertywność, co nie zawsze było takie oczywiste, bo zdarzali nam się petenci awanturujący się.

Dobrze kojarzyłam nazwisko tego mężczyzny…

Lubiłam swój urzędowy wizerunek, eleganckie bluzki, ołówkowe spódnice, buty na obcasie, kok i nieskazitelny manicure. Żeby ochronić ten ostatni zawsze w swojej drugiej pracy pracowałam w gumowych rękawiczkach. Ale i tak, kiedy wracałam do domu koło północy, wysprzątawszy setki metrów kwadratowych powierzchni biurowych, długo myłam, a potem nacierałam dłonie pachnącym balsamem, bo miałam wrażenie, że przylgnął do nich brud i zapach detergentów, a może nawet czegoś gorszego.

Nie chciałam nawet sobie wyobrażać, co by było, gdyby koleżanki z urzędu odkryły, że wieczorami na klęczkach szoruję biurowe toalety, myję zapuszczone ekspresy do kawy i ścieram brudne podłogi w korytarzach. Ludzie nie mają szacunku dla pracy sprzątaczek. Przekonałam się o tym bardzo boleśnie całkiem niedawno. Zazwyczaj, kiedy przychodzę sprzątać, biura są już puste, ale tym razem w jednym z gabinetów paliło się światło. Zapukałam w uchylone drzwi. Rozległo się na niechętne „kto tam?”, więc zrobiłam krok do przodu. Tabliczka głosiła, że rezydował tam dyrektor finansowy.

Faktycznie, wyglądał na dyrektora. Miał zmarszczone brwi nad małymi oczkami ginącymi w nalanej twarzy, zwaliste cielsko człowieka, który całe dnie spędza w wygodnym fotelu i po złotym sygnecie na każdej z wielkich dłoni.

– Czego? – warknął na mój widok.
– Dobry wieczór – powiedziałam grzecznie. – Chciałam zapytać, czy mam posprzątać dzisiaj w pana gabinecie? Będę tu do dwudziestej trzydzieści.
– Jasne, że masz posprzątać – prychnął pogardliwie. – A niby od czego tu jesteś? Ja tu siedzę do północy.
– Ale… – na moment zablokowałam się od tego nieoczekiwanego przejścia na „ty”.

Ostatecznie byłam trzydziestopięcioletnią kobietą, co z tego, że sprzątałam jego biuro.

– Muszę trochę pohałasować odkurzaczem…

Miałam nadzieję, że zrozumie aluzję, ale nie zrozumiał albo udawał głupiego.

– Mnie nie przeszkadza hałas. Możesz odkurzać, podniosę nogi – skwitował.

To nie było zabawne, ale i tak uśmiechnęłam się blado. Dobrze kojarzyłam nazwisko tego mężczyzny. To on podpisał moją umowę o pracę. A ja naprawdę potrzebowałam drugiego etatu. Nigdy więcej już go nie spotkałam. No, przynajmniej nie w jego biurze… Miałam nadzieję, że zrobi sobie przerwę, ale nie zamierzał. Siedział kamieniem w swoim gabinecie, aż musiałam przyjść i przeprosić go za to, że będę u niego sprzątać.

– Ej, moment, dziewczyno! – powstrzymał mnie, kiedy zabierałam się do przecierania parapetu. – Czy ty w tych rękawiczkach kibli czasem nie myłaś? – popatrzył podejrzliwie na moje gumowe niebieskie rękawice.

Przyznałam, że owszem, sprzątałam w nich wcześniej toalety, ale przecież je potem umyłam. A teraz trzymałam w nich szmatkę nasączoną emulsją do wycierania kurzu.

– Zdejmuj to, ale już. Nie chcę, żebyś macała mi tu wszystko w tej gumie – polecił rozdrażnionym tonem.

Starałam się przekonać pana dyrektora, że rękawiczki są wymyte, a ja nie mam zapasowej pary, ale on był nieugięty. Kazał mi zdjąć rękawice i pracować bez żadnej ochrony. Musiałam gołymi rękoma nie tylko myć powierzchnie, ale też zmieniać worek ze śmieciami, odkurzać i na jego specjalne życzenie myć szyby szafy z witryną. Może nie było to jakoś bardzo szkodliwe dla moich dłoni, ale czułam się strasznie upokorzona.

W umowie nie miałam zapisu, że mam pracować gołymi rękami, to była jego fanaberia, czy może nawet złośliwość. Nawet na pewno złośliwość, ponieważ pozwolił sobie jeszcze na kilka innych. Komentował moją pracę, dopatrywał się smug na szybach, chociaż ich tam nie było i nie wstał z fotela, kiedy odkurzałam wykładzinę pod biurkiem. Naprawdę podniósł nogi, a ja musiałam pochylać się obok niego i znosić to, że bezczelnie gapił mi się wtedy w dekolt.

Zachował się jak ostatni prostak, a ja wyszłam stamtąd upokorzona jak chyba nigdy wcześniej. Przez kilka kolejnych dni dosłownie bałam się wejść do biurowca. Obawiałam się, że znowu go spotkam i znowu będzie mnie poniżał tak perfidnie, że w sumie niczego nie da mu się formalnie zarzucić.

Na szczęście nigdy więcej go nie spotkałam

Jakież jednak było moje zdumienie, kiedy zobaczyłam tego samego pana, bardzo ważnego dyrektora finansowego znanej korporacji, na kanapie w poczekalni naszego urzędu. Zapadło mi w pamięć jego nazwisko, więc szybko wklepałam je do komputera wraz z nazwą firmy. Tak. Czekał na spotkanie ze mną. Miał wyjaśnić sporą różnicę pomiędzy zapłaconym podatkiem a tym, co my wyliczyliśmy jako należność.

– Dzień dobry. Zapraszam – powiedziałam, otwierając drzwi do pokoju, w którym wyjaśniamy większe sprawy.

Widziałam, że nie miał pojęcia, do kogo zwraca się „proszę pani”. Nie poznał mnie w makijażu i garsonce, teraz byłam dla niego „panią Joanną”, którą traktował z szacunkiem, wręcz starał mi się przypodobać. Wyjaśnienia zabrały mu dwie i pół godziny. Spocił się przy tym i poczerwieniał na twarzy. Był wyraźnie zdenerwowany, ponieważ od mojej opinii zależało, czy jego firma zapłaci idącą w setki tysięcy złotych karę finansową. A to prawdopodobnie mogłoby się wiązać ze zwolnieniem go z intratnej posadki.

Wolałby, żebym go ukarała za takie zachowanie

Zastanawiałam się podczas tej rozmowy, co dałoby mi największą satysfakcję. Przeciąganie postępowania w nieskończoność? Zmuszanie do donoszenia setek dokumentów i wyjaśniania wszystkiego po wiele razy? Straszenie odpowiedzialnością karną za domniemany przekręt? Ale nie chciałam być taka jak on. Właśnie dlatego pozwoliłam mu w końcu wybrnąć z tej kabały i nie założyłam jego firmie postępowania karnego. Ale nie powstrzymałam się przed rzuceniem na koniec rozmowy:

– Miło, że dzisiaj nie mówił pan do mnie na „ty” i nie zmuszał do opróżniania kosza bez rękawiczek.

Zobaczyłam po jego minie, że dotarło do niego, skąd mnie zna i że właśnie odpuściłam mu wiele godzin kolejnych przesłuchań, a przecież mogłam użyć swojej władzy, by utrudnić mu życie. Zachowałam się lepiej niż on. Nie byłam małostkowa, mściwa ani złośliwa. Miałam jednak wrażenie, że chyba wolałby, żebym go zrugała albo inaczej ukarała za jego chamskie poczynania wcześniej. Ja jednak tylko uśmiechnęłam się chłodno i spojrzałam wymownie na drzwi.

Wyszedł z mojego pokoju jak niepyszny, a ja zastanawiałam się, czy jeszcze kiedykolwiek spotkam go w biurze, które wciąż sprzątałam po godzinach. Nie spotkałam. Ale kiedy przyszłam tam w kolejny wieczór, na jego biurku czekał kosz żółtych róż, a na dołączonym karneciku napisano „Szanowna Pani Joanna”. W środku znalazło się tylko jedno słowo. „Przepraszam”.

To wystarczyło, żebym poczuła, że odzyskałam godność. Ale tak naprawdę odzyskałam ją w momencie, kiedy postanowiłam być wobec niego wspaniałomyślna. Czasami właśnie to daje więcej satysfakcji niż sroga zemsta. Kosz żółtych róż świadkiem!

Czytaj także:
Teść wystawił na stół wódkę. Byłem zgorszony, że planuje pić przy 3-latku
Edyta płacze, że rozwiodłam ją z mężem. A ja tylko zgodziłam się być jej świadkiem w sądzie
Były mąż zabawiał się z kochanką, a ja wypruwałam sobie żyły, by utrzymać synów

Redakcja poleca

REKLAMA