Dziś mija siedem lat, od kiedy tutaj jestem. Siedem długich lat w zamknięciu, z dala od bliskich, znajomych. Z dala od normalnego świata. Teraz moja przestrzeń to mała cela, którą dzielę z inną kobietą. Jedyną rozrywką jest wyjście na spacerniak. No i odwiedziny.
Rodzice przychodzą co 2 tygodnie
Początkowo zjawiali się też znajomi, jakieś ciotki, babcia. Ta ostatnia niestety zmarła w zeszłym roku, reszta po prostu o mnie zapomniała. Wyrzuciła ze swojego grafiku. Teraz mogę liczyć tylko na mamę i tatę. Ale wiem, że to i tak wiele, że nawet na to nie zasłużyłam.
Za osiem lat będę wolna. Moja kara się skończy. Wyjdę i w wieku 35 lat będę mogła zacząć nowe życie. Ale czy dam radę? Czy można żyć z wyrzutami sumienia, które nie maleją ani trochę? I które będą mi pewnie towarzyszyć już do grobowej deski?
To miał być kolejny weekend spędzony w gronie znajomych. Cieszyliśmy się wolnością, najdłuższymi wakacjami w życiu. W maju zdawaliśmy maturę, studia mieliśmy rozpocząć dopiero w październiku. Część z nas dorabiała w tygodniu, jednak każdy weekend mijał nam na zabawie w okolicznych dyskotekach.
W ten sierpniowy piątek było podobnie. Jak zawsze przed wyjazdem ustalaliśmy, kto z nas będzie kierowcą. Samochodami dysponowali wprawdzie tylko Paweł i Radek, jednak my z Kaśką i Zuzą też miałyśmy prawka, więc staraliśmy się sprawiedliwie rozdzielać tę nieprzyjemną rolę. Wiadomo, jadąc na imprezę, każdy lubi wypić kilka drinków.
Zwłaszcza kiedy ma się 19 lat...
Tym razem padło na Kasię. Poszłam do niej przed 20:00. Przyjaciółka mieszkała zaledwie kilka domów za mną, razem ruszyłyśmy do Pawła. Tam wsiadłyśmy w jego samochód, pojechaliśmy po resztę ekipy i rozpoczęliśmy kolejny klubowy maraton.
Kasia już od początku wspominała, że kiepsko się czuje. Po północy dostała nagle jakiegoś ataku. Zaczęła piszczeć i skręcać się z bólu. Przeraziliśmy się nie na żarty. Wezwałam karetkę pogotowia. Lekarz stwierdził, że najprawdopodobniej to kamica nerkowa i zabrał Kasię na oddział.
Zadzwoniliśmy poinformować o wszystkim jej rodziców. Przeszła nam też ochota na dalszą zabawę. I nagle Zuza powiedziała:
– No pięknie! Nikt z nas nie pomyślał o tym, że właśnie zabrali nam kierowcę!
Olśniło nas. Rzeczywiście, to Kaśka miała dziś prowadzić, ona nie piła. Zaczęliśmy się zastanawiać, co robić. Byliśmy jakieś 25 kilometrów od domu, najbliższy autobus w kierunku naszej wsi miał jechać dopiero rano, za jakieś pięć godzin. Obdzwoniliśmy kilku znajomych, jednak wszyscy, jak na złość, nie mogli przyjechać lub też już coś wypili. Rodzice Pawła byli za granicą, Zuzki na jakimś weselu.
– Mój stary odpada, nie ma nawet sensu dzwonić, bo wiem, co powie: „Jak umiałeś sam dojechać, to teraz sam sobie wróć” – Radek zaczął parodiować swojego ojca. – No chyba że twoi? – zwrócił się do mnie.
Przez chwilę się zastanawiałam...
Mama nie miała prawa jazdy, tata może by po nas przyjechał, ale ile bym się nasłuchała, to moje. Przez najbliższe tygodnie miałabym to wypominane, z pewnością dostałabym też szlaban na kolejne wyjścia… W końcu podjęłam decyzję. Wtedy myślałam, że najlepszą. Dziś wiem, że najgorszą w moim życiu…
– Słuchajcie, ja wypiłam niedużo, zaraz w pierwszym klubie. Na bank już wyparował, ja poprowadzę! – powiedziałam.
Cała trójka spojrzała na mnie, jakby zobaczyła ducha. Zaczęli pytać, czy zwariowałam i próbowali wyperswadować mi ten chory pomysł z głowy. Zuza uparcie mówiła, że nieważne, ile, ważne, że piłam i ona nigdzie ze mną nie pojedzie.
Prawda była taka, że wypiłam więcej, jednak czułam się kompletnie trzeźwa. Ta cała sytuacja z Kaśką i nerwy postawiły mnie na nogi. Byłam pewna, że drogi będą o tej porze puste i że przecież nic nie może się stać. Pojadę powoli i ostrożnie, pół godzinki i będziemy cali i zdrowi na miejscu.
Przekonywałam, by się zgodzili
– Cholera, no! Wyluzujcie! Jeden głupi drink kilka godzin temu! W międzyczasie tańczyłam, jedliśmy kebaba, już dawno nie ma śladu po alkoholu! Nie róbmy sztucznych problemów! Zresztą patrzcie! – powiedziałam i zrobiłam jaskółkę.
W końcu się zgodzili. Niechętnie, ale jednak. I ruszyliśmy. Bałam się trochę, ale tylko tego, że spotkamy jakiś radiowóz, który nas skontroluje. Nawet przez moment nie dopuszczałam do siebie myśli, że może się stać coś innego. Pierwsze kilka kilometrów minęło rzeczywiście dość spokojnie. I nagle na jezdnię wyskoczyła sarna.
Spanikowałam, odbiłam kierownicą w lewo, potem starałam się wrócić na swój pas, ale oślepiły mnie światła nadjeżdżającego samochodu i straciłam panowanie nad pojazdem. Pamiętam tylko pisk hamulców, krzyk naszej czwórki, a potem ogromny huk i…
Dalej nic, pustka. I byłoby lepiej, gdyby tak zostało… Kiedy otworzyłam oczy i się rozejrzałam, zorientowałam się, że jestem w szpitalu.
Obok mnie stał lekarz...
Niemiłym tonem poinformował mnie, że miałam wypadek i jestem w szpitalu. Obrażenia były niezbyt poważne, w zasadzie poza złamaną ręką oraz kilkoma zadrapaniami i siniakami nic mi nie dolegało.
– A co z moimi przyjaciółmi? Też tutaj leżą? – spytałam od razu.
Nic nie odpowiedział, po prostu wyszedł. W myślach nazwałam go gburem i mrukiem. A po chwili uświadomiłam sobie, że przecież były jakieś światła z naprzeciwka, był jeszcze jeden samochód.
I jeszcze jedno – dotarło do mnie, że to ja spowodowałam wypadek, ja prowadziłam. A przecież byłam pod wpływem alkoholu. Po paru minutach na salę wrócił lekarz, tym razem w asyście policji. Dwóch mundurowych przedstawiło się, a potem jeden z nich powiedział słowa, które do dziś rozbrzmiewają w mojej głowie…
Samochód jadący z naprzeciwka nie miał szans na ucieczkę. Wbił się w prawy bok naszego. Kierowca i pasażer – trzydziestokilkuletnie małżeństwo, wracające z wakacji – zginęli na miejscu. Tak jak Zuza, która siedziała obok mnie.
Paweł miał złamany kręgosłup, już nigdy nie odzyska władzy w nogach. Radek, podobnie do mnie, nie ucierpiał zbyt mocno. Poczułam, jak robi mi się zimno i gorąco jednocześnie.
Zuza... nie żyje?
Nie docierało to do mnie
Jeszcze przed chwilą wściekała się na mnie i dawała kazania na temat bezpiecznej jazdy, a teraz … jej nie ma…?
– Niestety nie możemy uznać tego za nieszczęśliwy wypadek. Miała pani ponad promil alkoholu we krwi. Jest pani aresztowana pod zarzutem zabójstwa trzech osób i wyrządzenia trwałego uszczerbku na zdrowiu jednej – usłyszałam i wybuchłam płaczem.
Zabójstwo. Zabiłam trzy osoby! Niewinne małżeństwo i swoją przyjaciółkę! Byłam pijana i wsiadłam za kierownicę. Co ja sobie myślałam?
Następne miesiące pamiętam jak przez mgłę. Byłam na silnych lekach uspokajających, a mimo to nie radziłam sobie z własnymi uczuciami. Zewsząd otaczali mnie wrogo nastawieni ludzie. Każdy patrzył na mnie, jak na morderczynię. Po pijaku zabiłam trzy osoby, a jedną skazałam na wózek, mieli prawo tak o mnie myśleć.
Nie wiem, co bolało najbardziej
Łzy mojej mamy, która pytała, dlaczego tak się zachowałam, dlaczego nie zadzwoniłam po tatę? Krzyki pani Zosi, mamy Zuzi, że jestem morderczynią, która odebrała jej ukochane dziecko? Czy pełne bólu spojrzenie staruszki, której odebrałam jedyną córkę i zięcia?
Wiedziałam jednak, że zasłużyłam na każdy ból, na każdą karę. Byłam winna. Nie zamierzałam się tego wypierać. Wyrok zapadł szybko. Piętnaście lat pozbawienia wolności i dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów. Nie sprzeciwiałam się, zasłużyłam na to, a nawet na więcej.
Ja stracę tylko piętnaście lat, a troje niewinnych ludzi przez ze mnie straciło resztę swojego życia. Oni już nie wrócą do swoich bliskich, ja – tak…
Od tamtego dnia nie widziałam Pawła, ani Radka. Nie było ich nawet na rozprawie. Przez rodziców starałam się nawiązać z nimi kontakt, jednak nie chcieli. Chyba ich nawet rozumiem… Kasia odwiedziła mnie kilka razy, ale nie potrafiła nawet na mnie spojrzeć. Rozmowy nam się nie kleiły. Raz spytała mnie:
– Powiedz mi, dlaczego? Czemu to zrobiłaś? Myślałam, że jesteś odpowiedzialna! Jakim prawem tak po prostu ich… – nie dokończyła, wybiegła i już nigdy nie wróciła.
Jakiś czas temu rodzice przekazali mi list od Pawła. Było to tylko jedno zdanie: „Ja Ci wybaczyłem, teraz Ty wybacz sobie”.
Płakałam, długo płakałam. Pozbawiłam go normalności, samodzielności. Przeze mnie już do końca życia będzie kaleką, a jednak mi wybaczył. Ale czy ja będę potrafiła wybaczyć sobie? Pewnie, że ten wypadek mógłby się zdarzyć komuś innemu. Mógłby się przytrafić też, gdybym nie piła. Być może wtedy skutki byłyby równie tragiczne. Jednak tego już nigdy się nie dowiem. Każdego dnia żałuję, każdego modlę się o wybaczenie, którego ja sama sobie nie jestem w stanie dać.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”