„Za 2 miesiące wychodzę za mąż, ale moje serce od 15 lat należy do mojej pierwszej miłości”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Mam mętlik w głowie. Kiedy jestem z narzeczonym, czuję się pewna swojego wyboru. Wystarczy jednak, że zniknie mi z oczu, a całą sobą tęsknię za innym. Tęsknię tak, że to aż boli. Jestem tu i teraz, a moje uczucia sprzed 15 lat powodują skurcze żołądka i ból duszy”.
/ 07.12.2021 07:57
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Mój pierwszy narzeczony… Brzmi to tak, jakbym miała ich tabuny, ale prawda – zaręczona byłam trzy razy, raz wyszłam za mąż, za drugiego narzeczonego. Nie wyszło nam. Po ślubie okazało się, że oczekujemy od siebie zupełnie czegoś innego, i nasze małżeństwo przeszło do historii. Na szczęście obyło się bez upokarzającego prania brudów w sądzie – poszło sprawnie i szybko. A teraz jestem zaręczona po raz trzeci i mam nadzieję, że wreszcie znalazłam, czego szukałam, że ten związek – bardziej świadomy, dojrzały i poważny – jest związkiem na całe życie… Czemu więc ciągle wracam myślami do mojego pierwszego narzeczonego? Czy ja jestem jakaś nienormalna?

Poznaliśmy się z Krzyśkiem przez internet. Ot, weszłam na przypadkowy czat i zaczęłam pisać z różnymi ludźmi. Krzysiek mieszkał w Krakowie, właśnie zdał na drugi rok studiów, a ja byłam w drugiej klasie liceum.

Choć w tym wieku kilka lat różnicy to czasem przepaść, nas to nie dotyczyło – przegadaliśmy kilka godzin, aż w końcu mama kazała mi iść spać, bo następnego dnia musiałam wstać do szkoły. Od tamtej pory pisaliśmy ze sobą codziennie. Nawet w szkole, na przerwie, starałam się wpaść do biblioteki i sprawdzić, czy nie mam nowego maila. To były czasy, kiedy nie wszyscy mieli telefony komórkowe, a internet dopiero raczkował i każdy uważał, żeby go nie włączać bez potrzeby, bo mogło się skończyć astronomicznym rachunkiem. Niby wymieniliśmy się też numerami telefonów i pisywaliśmy esemesy, ale głównie mailowaliśmy, bo to jednak było najtańsze. Przy esemesach musieliśmy pilnować, by nie przekroczyć stu sześćdziesięciu znaków i nie płacić za drugą wiadomość.

On pierwszy powiedział, że chce poważnego związku

Wreszcie postanowiliśmy się spotkać. Jako internetowi przyjaciele. Krzysiek miał przyjechać pociągiem i zostać kilka godzin w moim mieście. Pogadamy, połazimy, pokażę mu moje ulubione miejsca, tego samego dnia wróci do siebie – planowałam. I właśnie tak to wyglądało. Na żywo wydawał się równie dobrym kolegą jak przez internet. Takim do pogadania, o wszystkim i niczym, o ważnych rzeczach i o pierdołach. Ale tylko kolegą, zwłaszcza że studiował ponad trzysta kilometrów ode mnie…

Kilka tygodni później napisał, że bardzo mu się podobam i chce być kimś więcej niż kumplem. Byłam smarkulą, ale dość zdecydowaną, więc szybko odpisałam, że ja też tego chcę. Zaczęliśmy myśleć, jak to urządzić, żeby się widywać, mieć ze sobą stały kontakt, również fizyczny. Przyjeżdżał co miesiąc, na weekend, bo na tyle mógł sobie pozwolić jako student. Swoją drogą, że też moi rodzice nie protestowali przeciwko tym wizytom, tym bardziej że Krzysiek nocował u nas w domu. Oczywiście w drugim pokoju, dla przyzwoitości.

Na studniówce po raz pierwszy widziałam go w garniturze, a moja klasa poznała oficjalnie mojego chłopaka. Zdałam maturę i dostałam się na wymarzone prawo, ale w mojej rodzinnej miejscowości, więc dalej kochaliśmy się z Krzyśkiem na odległość, widząc się raz w miesiącu, pisząc maile, esemesy i licząc na coraz bardziej atrakcyjne promocje operatorów komórkowych. Krzysiek studiował informatykę i dorabiał, pomagając znajomym naprawiać komputery.

Zazdrościłam mu takiej możliwości – ja mogłam najwyżej roznosić ulotki albo kelnerować. Po pierwszym roku studiów, w moje urodziny, przyjechał z wielkim bukietem kwiatów i pierścionkiem. Padł na kolana i prosił mnie o rękę. Zgodziłam się, oczywiście, że się zgodziłam! Kochałam go całą siłą mojej pierwszej miłości. Nie chciałam się z nim rozstawać i jedyne, o czym marzyłam, to wspólne życie do grobowej deski. Moi rodzice byli bardziej sceptyczni. Pytali, jak sobie to wszystko wyobrażamy: ślub i dalsze życie, gdzie będziemy mieszkać, za co żyć i tak dalej, jak pojawią się dzieci, to co?

Nie planowaliśmy tak daleko. Bardziej niż na ślubie zależało nam na zaręczynach i obietnicy, że do siebie należymy i że kiedyś to usankcjonujemy. Małżeństwo, wspólne mieszkanie, tym bardziej dzieci – to później. Krzyśkowi zostały dwa lata studiów, mnie cztery. Na razie bardziej martwiliśmy się tym, jak przetrwać miesiące rozłąki i znaleźć pracę niż kolorem zaproszeń i kwestią: didżej czy orkiestra.
Koniec nastąpił nagle.

Dowiedziałam się, że Krzysiek mnie zdradza

Zapytałam. Zaprzeczył. Zapytałam znowu. Znowu się wyparł i zapytał, komu bardziej ufam: jemu czy temu, kto sieje głupie plotki. Gdyby się przyznał i przeprosił, zrozumiałabym. Odległość, tęsknota, może alkohol i chętna do pocieszenia go koleżanka studentka… Wybaczyłabym, ale on nie zamierzał przepraszać ani błagać o kolejną szasnę. Chciał zaufania. Nie umiałam mu tego dać i odesłałam pierścionek. Byłam zła, rozgoryczona, pełna żalu za złamane serce. Może gdybym wtedy pojechała do Krakowa, sprawdziła na miejscu, zamiast przyjmować na wiarę słowa kogoś, kto coś widział albo mu się tylko wydawało, albo miał w tym własny interes, żeby nas skłócić… Nie pojechałam. Ani on nie przyjechał do mnie. Oboje unieśliśmy się dumą, nie próbowaliśmy pogodzić, dogadać… Jak nie my.

Teraz Krzysiek ma chyba dobre życie. Raczej na pewno. Facebook ułatwia śledzenie innych takim stalkerom za dychę jak ja. Ma żonę i trójkę dzieci. Na zdjęciach wszyscy uśmiechają się od ucha do ucha i nie wyglądają na nieszczerych w tej swojej radości i rodzinnym szczęściu. Czy to z tą kobietą  mnie zdradzał? Nie wiem. Ożenił się trzy lata po skończeniu studiów.

Kiedy świeżo po rozwodzie patrzyłam na te zdjęcia, zastanawiałam się, czy na miejscu jego żony też byłabym taka szczęśliwa. A może zazdrość i brak zaufania zatrułyby nasz związek tak czy siak? Albo bym się znudziła, albo uznała, że to jednak nie to, i uciekałabym z naszego małżeństwa, tak jak uciekłam z tego, które się właśnie zakończyło? Nie wiem.

Niedawno, kiedy byłam w podróży służbowej w Krakowie, zobaczyłam go przypadkiem na ulicy. I poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę. Minęło piętnaście lat, oboje się zmieniliśmy, dojrzeliśmy, on ma rodzinę, ja wkrótce będę mieć drugiego męża… A tu nagle moje serce robi fikołka i przyspiesza, i każe mi myśleć, że… nadal kocham Krzyśka? Że te piętnaście lat rozłąki nie ma znaczenia, że popełniłam fatalny błąd, wierząc komuś na słowo, zamiast zaufać ukochanemu?
Serce waliło mi jak młotem, w głowie się kręciło, nie mogłam złapać oddechu. Nawet ktoś z przechodniów zapytał, czy dobrze się czuję, może trzeba wezwać karetkę… Nie, nie, nie trzeba, wszystko w porządku…

Nieprawda! Nic nie było w porządku. Chciałam biec za Krzyśkiem, złapać go, dotknąć. Usłyszeć jego głos, sprawdzić, czy jest taki, jakiego pamiętałam. Poczuć, czy nadal używa tych samych perfum, których zapach uwielbiam do dziś. Przekonać się, czy wciąż mnie pamięta, może też tęskni…
Nie pobiegłam.

Nie miałam prawa mącić mu w życiu, podczas gdy suknia ślubna wisiała już w szafie. Mój trzeci narzeczony jest wspaniałym człowiekiem, fantastycznym mężczyzną i za nic nie chciałabym go zranić. Kocha mnie, a ja… Nie wiem. Co czuję, co robić. Moje serce zwariowało na moment, kiedy zobaczyłam niemal ducha. Człowieka, który zniknął z mojego widnokręgu lata temu, który ułożył sobie życie z dala ode mnie, po swojemu, i nie wygląda, żeby był nieszczęśliwy. Od dawna nie myślałam o nim w kategoriach „kocham go”, więc dlaczego mój mózg nie umie wyrzucić go z pamięci?

Co mam robić? Może powinnam odwołać ślub?

Zaczynam mieć wątpliwości, czy za dwa miesiące będę w stanie powiedzieć sakramentalne: tak. Czy będę w stanie zrobić to uczciwie, z pełną świadomością tego, co taka przysięga oznacza. Podobno przed ślubem każdego dopadają wątpliwości. To poważna decyzja, ale czy moje wątpliwości są takie zwyczajne? Z tego, co opowiadały mi koleżanki, wynika, że obawiały się raczej tego, czy wytrzymają z jednym mężczyzną do śmierci, a nie tego, że nadal kochają pierwszego narzeczonego sprzed lat…
Co ja mam teraz zrobić? Odwołać ślub? Powiedzieć o wszystkim mojemu obecnemu narzeczonemu i prosić, żeby mnie przekonał albo… zostawił?

Mam mętlik w głowie. Kiedy jestem z narzeczonym, czuję się pewna swojego wyboru. Wystarczy jednak, że zniknie mi z oczu, a całą sobą tęsknię za innym. Tęsknię tak, że to aż boli. Zablokowałam go w aplikacji, żeby nie kusiło mnie już wchodzenie na jego profil i zerkanie na zdjęcia. Nie chcę gdybać, wyobrażać sobie, zrobić jakiegoś głupstwa. Jestem tu i teraz, a moje uczucia sprzed piętnastu lat powinny zostać tam, gdzie ich miejsce – w przeszłości. Nawet jeśli powodują skurcze żołądka i ból duszy.

W nocy ciągle śni mi się Krzysztof. Taki, jaki jest teraz, jakiego widziałam kilka tygodni temu na ulicy w Krakowie. We śnie podchodzę do niego i widzę w jego oczach błysk, jakby mnie rozpoznał, doskonale wiedział, kogo ma przed sobą, bo… Wtedy się budzę i czuję się winna, choć przecież nie mam wpływu na to, co mi się śni. A może mam?

Leżę przytulona do mężczyzny, przy którym czuję się dobrze, bezpiecznie, którego też kocham, choć inaczej, dojrzale, spokojnie, bez nierealnych oczekiwań… Co zrobię za tydzień? To będzie najtrudniejsza decyzja mojego życia: iść naprzód czy żyć wspomnieniami?

Czytaj także:
„Po nagłej śmierci mojego męża teściowa pokochała mnie jak własne dziecko. Nie mogłam tego znieść i uciekłam”
„Udaje, że kocha, a szuka tylko naiwniaczek, u których może mieszkać. Czeka, aż była żona... pozwoli mu wrócić”
„Żona wysłała mnie do Ameryki, żebym zarobił. Za moje pieniądze zbudowała dom dla siebie i swojego nowego faceta”

Redakcja poleca

REKLAMA